Monthly Archives: Marzec 2007

Niedzielny zwis

Zwykły wpis

Pracowałam w Restauracji. Bywało tak ciężko, że myśl o tym, że dziś trzeba tam znowu iść odbierała siły do spełznięcia z łóżka. Restauracja otwarta była całą dobę, okrągły rok, oprócz pierwszego dnia Świąt i …. Tak, tylko pierwszego dnia Świąt. Modliłam się, żeby mieć prace spokojną, nudną, bez niespodzianek w rodzaju wymiotujących dzieci, par zrywających zaręczyny, wizytacji z USÓw, Sanepidów, naburmuszonych panów teczkami i rozchwianych emocjonalnie matek z dwojgiem dzieci. I mam. 15 minut po wejściu na zmianę nudzę się tak okropnie, że cudem tylko powstrzymuję się przed rzucaniem towarem na prawo i lewo. Po godzinie zaczynam śpiewać naprawdę głośno, po 2 godzinach kończą mi się piosenki (mi!) więc zaczynam recytować wierszyki (Litwo,…nikt nie woła). Po 5 godzinach przypominam nakręcaną na sprężynę kukłę, gibającą się w swoim własnym rytmie, ze wzrokiem tęskniącym za rozumem. Nikt niczego ode mnie nie chce, żadnych decyzji do podejmowania, żadnych dylematów do rozważania, snuję się powoli, bez pośpiechu, ziarnko do ziarnka i mija 8 godzin.

Po 8 godzinach siadam na ławeczce w szatni i zastanawiam się gdzie minął dzień. Ubieram się, wychodzę drzwiami dla załogi… i wchodze na halę z powrotem, jako klient. Znowu snuję się alejkami, ziarnko do ziarnka, chlebek, bananek, chusteczki, pasa do zębów…zamieniam się w klienta, którego przez ostatnie pół dnia zdążyłam znienawidzić za pałętanie się pod nogami i zadawanie głupich pytań. A rankiem dnia następnego, znowu nienawidzę klientów, swojej pracy… i kupuję szampon.

To jakis obłęd!

Znad Atlantyku nawiało pogody niczym ze szczytu K2. Temperatura bliska zera absolutnego, wiatr zatrzymuje mój bicykl księżycowy, jodłuje w kominach Zamczyska. Cała noc budziłam się co 20 minut martwiąc się jak dostanę się do pracy w taką wichurę. Jedno tornado już już mieliśmy, pozrywało dachy domów od Walii po Londyn. Dziękuję, postoję. Wczoraj słońce zmusiło mnie do rozbierania się na środku ulicy, dzisiaj założyłam dwie kurtki. Psia ich mać.

Dziś kolejne 2 godziny z Maluchem. Będzie odstawiał półpaśca lub nieżyt migdałków bo mam dla niego literki do ćwiczenia. A w międzyczasie, będę zasypiać na stole.

Jutro wraca Suseł, za trzy dni FakiJapi. Droga ewakuacji mile widziana.

/Nic nie leci, niedobrze./

/HIM o wybrance/

I po korepetycjach. Nie doszło do drastycznych scen, obyło sie bez sztucznego oddychania ale widziałam scenę rozdzierajacą serce. Maluch doliczył się trzech Babć w swoim krótkim zyciu i zaczął łzawić opowiadając jak to jedna z nich „nie ma kablówki, nosi wodę ze studni i myje się mydłem!”- opowiadał ze szklącymi sie ślepkami, wycierając łzy rękawkiem. No nie wiedziałam co robić! W końcu wpadłam na pomysł, że szczurka Truffla coś poradzi i kazałam mu odwiedzić gryzonia. Bosssze, co to za trauma dla dziecka wychowanego w UK- myć się mydłem! Nie do pomyślenia…

Na jutro zaplanowałyśmy z Trufflem Wielkie Pozbywanie Się. śmieci po Bobku: pół pokoju cudów angielskiej literatury („Pamiętniki Cecille King”, „Przewodnik hotelowy 1984” itp.) oraz sto kartonów z nie działającym sprzętem komputerowym (kable, kabelki, modemy, faksy, aparatów telefonicznych chyba z 6, drukarki igłowe, streamery itp.). Wszystko to zakupił w ciemno za funtów 6 i zniósł do domu jak jelenia do jaskini. Staliśmy i patrzyliśmy na te cuda i aż mi się płakac chciało, kiedy okazało się, że jedyna książka jaka sobie zostawił to „Pamiętniki Fanny Hill”. Za tymczasem, pod nieobecność właściciela kolekcji XX wieku, podwędziłam mu 200 letnią Biblię z pamiątkami i dedykacjami, 90 letnią książę „Pryncypia Geografii” (zgodnie z zawodowym zboczeniem) i tomik niemieckich wierszy, na wypadek, gdyby ktoś miał problemy z jelitem grubym.

A resztę pokrył kurz. Jutro przyjdzie Bobek, będzie próbował pomóc, spuchnie od kurzu i trzeba go będzie zakraplać. Niech już lepiej zostanie w domu.

Dzień Świętego Papryka

Zwykły wpis

Cisza w temacie Tematu. Pech, nie ta koniunkcja gwiazd lub koklusz. Niepotrzebne skreślić. Mama Tematu nie zapytała mnie dziś jak się czuję. Może widać? Och, niech mnie zapyta, niech zapyta…

 

Firma oddała mi dziś 2,5 godziny pracy, więc wyszłam na słońce, kiedy jeszcze świeciło. Posiedziałam na ławce, polustrowałam chodnik, potem wsiadłam na bicykl i pojechałam do domu. W połowie drogi przypomniałam sobie, że dziś sobota, więc czas na Market! Kupiłam kilo gruszek, album żeby zrobić album, farbkę w kolorze cielistym i nowy, podniecający segregator. Powinnam być księgową. Nosiłabym podniecające segregatory, pełne szokujących dokumentów pod pachą, z pokoju do pokoju….tajne akta…poufne pliki….gggrrarrrr….

 

Dziś dzień Św. Patryka. Miasto mrowi się na zielono,wszędzie koniczynki i naprani, zieloni  Anglicy świętujące nie swoje święto. Co zakraj. Wokół zapach fish’n’chips, hot dogów ze tymi śmierdzącymi parówesiami, wktórych czuć kawałki kości i ścięgien. Zielone koniczynki, Union Jack, pomieszanie z poplątaniem.

W domu próbowałam zlokalizować swój telefon. Nie przeraziła mnie myśl, że może zginąć, że mogę już nigdy nie dostać Wiadomości… przeraziła mnie myśl, że już nie będę mogła wrócić do Nowego Roku. Nie czekam już na Teraz, żyję Wczorajem i to staje się smutne i patetyczne. A telefon spadł ranoza łóżko, o czym przypomniałam sobie, kiedy tylko usłyszałam jego popiskiwania. Co ciekawe, ranek zlewa mi się z rankiem do tego stopnia, że byłam przekonana,że wzięłam go rano ze sobą do kuchni… a to było trzy dni temu.

 

Wróciliśmy dziś do lekcji z Maluchem. Pisze koślawce, aleprzynajmniej robi postępy. Przy czym stawia się, bierze na żałość, udaje zawały, udary, astmę, zapalenie pęcherza, wiatry (z tym akurat to przesadza), depresje i stany przedkatatoniczne- tylko żeby nie dodawać 4 do 3. W tym miejscu pragnę przekazać posłanie w zaświaty, dziękując mojej Babci, że mnie nie ogłuszyła, nie poćwiartowała i nie spławiła Odrą nad morze, kiedy miałam 7 lati uczyłam się maziać.

 

FakiJapi na kontynencie, Bobek w domu a ja mam Wolna Europę na ekranie. Jedno miga i drugie miga- jedno po angielsku, drugie po polsku, tłumacz i interpretuj z prędkością dźwięku, zamieniaj treść na szyfr polowy i wysyłaj do zainteresowanych…

Ja: Jak tam na froncie?

FJ: Na froncie zmienny wiatr.

Ja: Ale zawiewa od latryny czy od kuchni?

FJ: Zależy raz od jednego raz od drugiego a czasami wcale nie wieje, raczej bezwietrznie i nie przynosi ze sobą nic.

Ja: Acha, czyli cisza na froncie, można zdjąć hełm

FJ: …?

FJ: Na razie, ale mam wrażenie ze dopiero zaczną wypadać trupy z szafy.

Ja: Macie szafę na froncie?

FJ: …?

 

I to tyle jeśli chodzi o poczucie humoru.

 

/Shakira burzy mój bojowy nastrój swoimi biodrami/

 

Nie mam dziś weny. Jutro niedziela. Ostatnia niedziela młodości i niewinności (buahahaha), czas umierać.

 

/Acha, Gerard ze swoim „Cancerem live” bije rekordy oglądalności. W moim pokoju. Ja mu nabijam licznik a on nawet…/

 

 

 

 

Powieś mi pranie…

Zwykły wpis

…”Powieś mi pranie, do zobaczenia w środę. FakiJapi”. A żepralka się psuje i czasami „staje na czwórce”, poszłam sobie powolutku do pralni na dole osiem godzin po przeczytaniu kartki. Mogłam we wtorek wieczorem, ale pomyślałam, że zapach starej, mokrej szmaty zepsuje mi atmosferę ostatniego dnia na wolności, więc się zlitowałam nad majtami.

 

Narysowałam kolejną postać, zrobiłam kolaż w Corelu, uporządkowałam teksty piosenek, które niedługo zasłużą na miano Biblioteki Aleksandryjskiej MP3. Przez całe studia korzystałam z tego samego segregatora, którego używam teraz do magazynowania tekstów i nigdy nie był pełny. Zawszezostawało kilka koszulek na papierki od cukierków. A mój kierunek to był prawdziwy generator makulatury.

 

No, więc posegregowałam, zaczytałam się w „Jenny” Falco. Rzuciła się dziewusia z wysoka, bo diabeł jej kazał. Ej dziewuchy…

 

W poszukiwaniu natchnienia natrafiłam na szczęście mego życia. 😀 Pomijając Ryszarda, który w chwilach odpoczynku od niemieckiego ciężkiego brzmienia ogląda telewizję i pogryza kotlety oczywiście. „Ryszard piękniejszy jest od wszystkich o sto.”,jak ktoś kiedyś słusznie stwierdził. Ale czasem trzeba świeżego powiewu, więc, żeby nie świdrować sieci w poszukiwaniu tego chłopięcia,wkleję go tu sobie, żeby popatrywać na niego w chwilach słabości. (Czyt. myśleniao Temacie).

  

Dobra, dość tych smutków przy wódzi. FakiJapi 1500 km stąd, Bobek rozpłynął się w angielskiej mgle, Truffel wali końcówkę kursu dla początkujących perkusistek a u mnie w tle, prosto z You Tuba Gerard śpiewa jakmu źle, bo ma raka („Cancer”). Przecież to się można pochlastać. Plus, jedyny tego wykonania jest taki, że Gee nie fałszuje jak szczur w studzience ale wydaje się robić postępy. Tylko nie lubi jak mu się nuci w tle, więc machaniem łapami ucisza publikę rozmazanych nastolatek w czarnych podkoszulkach.

 

Powinnyśmy dziś poświętować coś. Tekylka stoi otwarta, odpieczętowana znaczy się, cierpi katusze marnującego się dobra w stanie płynnym a my nic. Na samą myśl o piciu mam w ustach smak angielskiego grzańca ze Świąt. Przyznaję, Teletubisie po trzech butelkach tego szlachetnego napitku zyskują głębszych, transcendentalnych treści ale strasznie trzepie przy piciu. A Tinky Winky wydaje się bardziej homoseksualny niż na trzeźwo.

 

/Gee po raz szósty prosi, żeby dać mu coś do picia./

 

Suseł tymczasem wrócił na Wyspę ale poobija się parę dni w Londynie, żeby nie było, że mu śpieszno na łono rodziny.

 

Czas zagrzać prześcieradło. Jutro kołdra, 5:00 rano, rower, błoto, rower, hala, wózek, Temat, myśli samobójcze, Temat, myśli samobójcze, Temat, 14:00, rower, błoto, kołdra. Po drodze coś na ciepło.

 

Chociaż popatrzę, jak tykać nie wolno.

Chyba mam dżumę

Zwykły wpis
Niebieskie oczy, krągłe paciory,
kąpane w niebie w dawne wieczory,
leżą w komodzie, w starej szufladzie –
kurz na nie pada, warstwą się kładzie…

/Wind That Shakes The Barley…Dead Can Dance/

Wolnego dzień pierwszy.

Wstaję- a tu Bobek. Znowu nie poszedł do domu. Dzięki bożkom jezior i strumieni, nie został długo. Wypalił fajurę w kuchni, nasmrodził, pobrzdąkał i poszedł. Przy okazji, narzekając, że czuję się jakbym miała umrzeć na dżumę, stwierdził, że choroba to tylko kwestia psychiczna i jak się dobrze skupi, zawsze mu wszystko przechodzi. Jego życiowe, angielskie mądrości podnoszą mi ciśnienie, więc spojrzałam na fajurę i dość chłodno poprosiłam, żeby już teraz zamówił salę i zaczął rozsyłać zaproszenia na wielką galę. Za 25 lat, kiedy już będzie miał raka płuc i żołądka (od coli tesco), zwoła konferencję prasową, mocno się napnie i pokona śmiertelna chorobę jednocześnie uwalniając ludzkość od chorób w ogóle. I zasiądzie po lewicy Pana, bo po prawicy już taki cudotwórca siedzi. Chyba się obraził. Zabrał worek ze śmieciami i poszedł. Wrócił o 18:00 i zrobił naleśniki ze szpinakiem. Już samo patrzenie przyprawiło mnie o helicobacter pylori.

Przemeblowałam pokój, posegregowałam makulaturę, obejrzałam zdjęcia miasteczka z czasów, kiedy były dla mnie jedynie pocztówkami zza granicy…Dziś już wiem, gdzie ten dom, gdzie stawiają latem donice z kwiatami, co to za pub. Dziwne to.

Posprzątałam linię frontu w walce z makaronem, torebkami herbaty i keczupem zaschniętym na widelcu. Przez chwilę nawet świeciło słońce, więc otworzyłam okno w kuchni, ale wtedy wiatr nawiał na stół popiołu z popielnicy, którą Bobek trzyma za oknem. Pewnego dnia popielnica spadnie mi przypadkowo w krzaki i będzie po kłopocie.

Jutro FakiJapi leci po Rodzinę. NIE CHCĘ!!! Mam ochotę uciekać w mysią dziurą albo hydraulicznym szlakiem. Pościel dla Synusia, szyneczka dla Synusia, garnki, widelce, kubeczki i kto weźmie dużą lodówkę…

Doprowadziłam „pracownię” do stanu używalności, znalazłam pęczki kredek i ołówków za biurkiem, kolczyk, czekoladkę i batonika, co go miałam dla Temata/Tematu. Zjadłam. I po Temacie i po batoniku.

I usiadłam rysować. Powstało pięć postaci i szkic elfa śpiącego w łyżce. Byłam zadowolona. Byłam, bo potem mi się przypomniało i po humorze.

Truffel się rzuca jak wesz na grzebieniu, bez kija nie podchodź. I czepia się, że to ja jestem toksyczna i coś do niej mam. Owszem, mam. Dwa dni temu spytałam:
-…i co mam dalej robić?
-Ty to masz problemy. Ja myślałam, że jesteś inteligentną i logicznie myślącą jednostką a ty jesteś po prostu jakaś emocjonalna! Daj se spokój i zapomnij.
-Jak, zapomnij??
-No normalnie, zapominasz i już.
I poszła sobie. Zostawiła mnie na hali jak sierotę. A ja wcale nie jestem EMO!

Tak to jest jak się zwierzasz Truflowi. Truffel jest quirky od urodzenia i ma wszystko w poważaniu. Ma ochotę tylko na wyimaginowanego Dooma, który jest tym lepszy od każdego innego faceta, że nie istnieje. I nie zostawia skarpetek pod łóżkiem. Poczekam aż w końcu ona będzie taka mądra i spróbuje po prostu sobie zapomnieć. Jak się jej nie uda ta sztuka, pomogę jej młotkiem.

Ohyda. Właśnie kazała mi się ugryźć w dupę i poszła walić po garach. Potrafi walić i łupać po 4 godziny dziennie ale wystarczy głośniej włączyć muzykę, która nie odpowiada jej gustom muzycznym (skrzywionym) to przylatuje i albo wymyśla od głucholi albo ostentacyjnie trzaska nie swoimi drzwiami. A na sugestię, że muzyka jest o niebo cichsza od perkusji odpowiada, że ona przynajmniej wali do rytmu (aluzja do 30 Seconds to Mars).

Ja chcę się powiesić. Chcę mieć siną twarz i pianę na ustach i podrzucać malowniczo skarpetkami aż mnie ktoś odetnie i zacznie zwracać na mnie uwagę do czasu aż przyjedzie karetka. Potem dadzą mi Panadol i wyślą do domu jeszcze tego samego wieczora. I każą uważać na przeciągi, bo to źle robi na gardło.

FakiJapi prasuje zasłony. Nylonowe. Podejrzewam, że powiesi ażury ale nic mi do tego. Nie moje ażury, nie moje małpy.

Cos się wprowadziło do Zamczyska i tupie całymi dniami. Trzaska drzwiami tak głośno, że na herbacie robią mi się kółka. Przesuwa meble, bałaka i szura. W tym domu brakuje już tylko kogoś z Ameryki Południowej i kół podbiegunowych. Stawiam na umięśnionego, wysportowanego Ekwadorczyka z zamiłowaniem do dekoracji wnętrz i chodzeniem na boso. Tak to brzmi. (Kwestię mięśni poruszam tylko, dlatego, że musi mieć czym dźwigać te meble). Oho…Ekwadorczyk ma nowy pomysł…

/Helena, babcia Gerarda Waya to musiała być wypasiona babeczka. Taką piosnkę o niej napisał, że głowa mała. Tylko, o co w niej chodzi? My Chemical Romance, żebym poczuła się jeszcze beznadziejniej, Temacie./

A może by tak zarwać noc? Zrobić sobie kawy mocnej jak noworoczne postanowienia i lampić się w YouTuba do rana? Na zmianę trybuty dla Ryszarda, montowane przez niedopieszczone nastoletnie gotki, Gerard Way z Frankim i Ville Vallo z przerwą między zębami. I w kółko aż zasnę w ubraniu, a rano obudzę się z kacem moralnym i oczami jak miś panda.

A w cholerę z tym. I zabraniam posiadania oczu jak wiaderka błękitu!

Tak więc właśnie, snu na jawie…

Zwykły wpis
  

Dziś nie mam nawet misia.

Liczba osób zatroskanych moim wyglądem zrosła do 10. Popatrują, podpytują, pytają o powody…I co mam im powiedzieć, ż przechodzę okres załamania nerwowego i jeśli nie chcą widzieć mnie ryczącej jak bobrzyca, niech lepiej się w tym nie grzebią. Mam buzię wygięta w podkówkę, snuję się, śliram nogami i nie dowcipkuję. Wszystkie moje wskaźniki oscylują między czeronym a czerwonym, sprzedają ludziom brązowe banany, pcham zakupy na siłę do koszyków razem z żelem do kibla i chlebem. Ot, takie moje nastawienie.

Po pracy siedziałam na ławce i gryzłam ciastko z grzybami. Jak sierota na schodach kościoła. Tobołek, czapeczka obok i Kokaina z rozwianym włosem, zapatrzona w pustkę pod chodnikiem.

Dziś zrobiłam krzywdę Racheli, dziecku ciemności. Kilka miesięcy temu, w drodze do pracy wjechałam sobie czołowo w zaparkowany samochód. Z rozciętym podbródkiem zawróciłam do domu, zadzwoniłam, że nie przyjdę do pracy. A ta sunia, podobno zrobiła minę niedowiarka i skomentowała na swoją modłę, że dobry pretekst nie jest zły. Kiedy Trufelek mi o tym opowiedziała, no cóż, bardzo się zdenerwowałam i posłałam jej mentalne pozdrowienia. Tego samego dnia Rachela wracając do domu, potknęła się o studzienkę i potłukła biodro i rękę. Zapakowali ja do temblaka, więc na drugi dzień powitałam ja plastrem na brodzie a ona mnie kukła z bandaża. To prawie rok temu.

Dziś, miała iść na pierwsza przerwę i modliłam się o nią od rana, bo depresja wpędza mnie w notoryczne obżarstwo i nie mogłam przestać myśleć o moje kanapesi w woreczku. I wtedy Rachela- nie spytała uprzejmie, nie spytała nawet nieuprzejmie- po prostu rozkazała: „staw się o 9:45, żeby dziewusie mogły iść na przerwę, zastąpisz je”. Kropka. Stanęłam jak chochoł w polu i potrawiłam chwilę zanim dotarło do mnie, co powiedziała. Trafiła mnie kurwica, aż spurpurowiałam. Nie chciałaby wiedzieć, co sobie zaburczałam pod nosem. A w tym czasie Rachela zniknęła między vanami. Zakręciłam się bezradnie, nie zdążyłam się odwrócić a tu wpada Rachela, podkulawiona i leci siadać. Ściąga skarpetkę a tam kostka obgryziona ze skóry do mięcha. Zrzuciła sobie cała wieżę palet na girę! I ładnie proooosi mnie, żebym jej przyniosła mrożonego groszku na okład. A więc potrafi poprosić, podła paskuda jedna.

W domu, poszłam spać. Standardowa reakcja, kiedy mój mózg nie nadąża z nadmiarem bodźców. Śniło mi się, że wróciłam do kraju, na rowerze, prosto do Restauracji. Przywiozłam w woreczku piasku i wszyscy bardzo się cieszyli na mój widok.

Obudził mnie pisk Trufla i głos jakiegoś fumfla. Nasz Cypryjski Landlord przysłał jakiegoś muzina w kapeluszu po nasz czynsz. Czarne to jak ziemia, w obwisłym, okropnym ubraniu, miękkim zwisie na głowie, ze strasznym karaibskim akcentem, ładuje się do domu i chce 900 funtów do łapy. Trufelek się wystraszyła, powiedziała że nie da ale na szczęście w porę przyszła FakiJapi i użyła uroku osobistego. Zagadała go w cholerę a Bobek dzwonił do Cypryjczyka. Ponieważ wtargnięcie Karaibczyka wyrwało mnie ze snu, wydawałam komendy spod kołdry: Bobek dzwoni do Cypryjczyka, FakiJapi zagaduje a Truffel marsz się uspokoić.

Po wszystkim Trufelka wpadła do pokoju i zaczęła krzyczeć;
-Pieprzony kraj, ja żądam podpisu i trzech pieczątek! Oni nawet nie mają dowodów osobistych! Co to za kraj?? Gdzie poświadczenia, podania, wnioski, akta? JA SIĘ WYCHOWAŁAM W PAŃSTWIE POLICYJNYM! Chcę do domu!


Mr.Oizo i Flat Beat doprowadza Bobka do szału. Jeszcze dwa dni.

Blue Bird of Happiness

Zwykły wpis
Gdy już zmierzch wonne olejki w tęczowe niebo wetrze,
nietoperz wylatuje ze strychu
i zaczyna mierzyć po cichu
wielkie koła tęsknoty rozlane na wietrze…

M.P.

Wczoraj Bobek płakał mi w kieszeń jak dziecko. Szybko się pocieszył, dziś znowu ma dobry humor, gotuje i śpiewa. Nie wiem czy wynika to z jego radosnej natury, z braku głębi emocjonalnej, niedojrzałości życiowej czy cholera wie czego. Gdzie jego kieszonkowy koniec świata? Gdzie smutki dnia wczorajszego? Nigdy, w całym swoim życiu nie udało mi się tak szybko otrząsnąć z miłosnego zawodu. Kłaniam się pełna podziwu dla tej sztuki i proszę o kawałek do pudełka.

A z okazji ostatecznej wyprowadzki Bobka z naszego Apartamentowca z widokiem na pole, czas na wspominka. Fragment z Paciutka.Bloga, prawie sprzed roku:

„Mamy nowego współlokatora. Przez chwile twierdziłam, że wole jego niż Muzina-w-Berecie ale zaczynam zmieniać zdanie. (Bobek), bo tak ma na imię pracuje z nami, godzinami łazi po sklepie, ogląda ceny, coś tu kliknie, coś tam zmieni i bardzo się przy tym męczy. Zaczął pracę jakieś trzy tygodnie temu i zwrócił naszą uwagę, bo ma przedziwny obłęd w oczach. Wygląda jak szaleniec na przepustce. Pewnego dnia…słychać naszego przeuroczego Pakistańskiego Landlorda na schodach. Wychodzę na korytarz…a tu BUM! Szaleniec w naszym domu! Uciekać!!
Bobka z domu przywiozła…mama. Razem z Bobkiem przywiozła tyle pudeł i gratów, że część długo jeszcze leżała w korytarzu, bo nie wiedział, że jego pokój ma powierzchnię 4,5 m^2. W tym: komputer z naklejką „Windows ’95 Inside”, kije do golfa, rower, katalogi znaczków świata (każdy po 1500 stron), które od razu wyrzucił. Wyrzucił też: Tolkiena, Dungeons and Dragons, kilka RPGów w pełnych zestawach i encyklopedię. Zaopiekowałam się nimi. Najwyraźniej stwierdził, że wolny od Mamy nie musi już udawać wykształconego.
Bobek. Bobek ma kłaki na klacie i złoty łańcuch.
Bobek nie je. Dostał część lodówki, szafkę, ale jak na razie (minęło prawie 1,5 tygodnia) nie ma kubka, widelca, nic. Nie je i nie pije. Bobek nie słucha muzyki. Bobek nie lubi Internetu.
Bobek się kąpie. Namiętnie z dużą pianą. Zważając na cięcia w zużyciu wody, jakie obowiązują w tym roku w UK, zastanawiam się ile razy dziennie kąpie się, kiedy ograniczenia nie obowiązują?
A więc: wstajemy w trójkę o tej samej godzinie, bo wszyscy mamy do pracy na 6:00. Po tym jak zrobimy siusiu i tylko siusiu, do łazienki wchodzi Bobek. Nalewa pełną wannę wody, która grzeje się prądem za nasze pieniądze i pluska się minut 35. Czyli tyle ile czasu zajmuje nam wyjście z domu. W tym czasie: prycha, pluska i kicha. Głośno i donośnie. Razy 15 lub więcej. I nie zamyka drzwi do łazienki. Biedna Truffelka. Cały dzień zepsuty. 😦 Bez umalowanych pyszczków, bez umytych zębów, dogłaskiwałyśmy włosy w przyzakładowej łazience.
Bobek ma bałagan. Jego drzwi się nie zamykają od czasu kiedy Truffelka „Próbowała naprawić zamek” w pokoju, który kiedyś był jej. Przeciąg szaleje po domu i odkrywa straszliwe tajemnice jego pokoju…I ma pościel z falbankami i poduszkę w kropeczki!!. A na tym wszystko z czym Mama wyprawiła ponad trzydziestoletniego absztyfikanta z domu.
Juz nigdy nie powiem złego słowa, jak Suseł położy paczkę orzeszków na podłodze, bo „wygodniej mi sięgać”. Nie pisnę, kiedy nie będę mogła znaleźć płyty na biurku ani wtedy, kiedy zostawi mrożonkę kalafiora w kuchni na całą noc. Obiecuję.”

Przydybałam dziś rano FakiJapi modlącą się w kuchni nad kanapką. 5:30 rano nie sprzyja rozmowom, więc zadowoliła się pobrzdąkującym radiem.

Ranek bardziej purpurowy niż wczoraj. Chłodniejszy, wilgotniejszy i bliższy latu niż ten wczorajszy. Egzystencjalna ohyda.

Przyłapałam się nad tym, że jadąc rano bicyklem do pracy postękuję i pojękuję w rytm pedałowania „oj oju jeju oj”. Zaliczam każdą możliwą kałużę i studzienkę, nie zwalniam na skrzyżowaniach, nie rozglądam się na boki i posyłam k**** jej macie ciężarówkom grzecznie czekającym na światłach. Na dodatek nie wyjmuję słuchawek z uszu i wyję. Wyję piosenki. W miarę możliwości oddechowych np. „I’m not o’fuckin’keeey!!”…

NIE POWINNAM NIGDY ROBIĆ PRAWA JAZDY!


W pracy co najmniej 3 osoby zauważyły, że jestem cicha taka, (…) i może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca(…). Cóż, widać można żyć.


Okropna wtopa. Opalam dziś szkolne wspominki a tam mój wychowawca z liceum! Zostawił grzecznie wiadomość, pozdrowił, o zdrowie zapytał. Uprzejmie odpowiedziałam, dodałam coś od siebie i błyskawicznie popędziłam do działu z Ulubionymi Nauczycielami, żeby zrobić cos z tym wpisem o moim wychowawcy! Okazało się, że wpis jest już zarchiwizowany i bo lampkach. Teraz on się dowie…zobaczy…co pomyśli? Boshe…..
„K. było moim wychowawcą. :/”.
Straszne, ta krzywa buźka wyraża wszystko, jakim był burakiem, i jak potraktował kilka razy niektórych z nas. O historii o ojcu i jego saksofonie, o matce i „z niego już nic nie będzie”. Podlec. A niech ma.

/natchniona przez ~deranged odpalam DM „Little 15” i rozpoczynam popołudniową dawkę dołowania./


Właśnie w tajemnicy przed samą soba wypełniłam aplikację do DHL’a. Korzyści wiele, wysiłek żaden, szanse duże. A więc rachunek plusów i minusów:

+nie będę wstawać o 5:00 rano;
+będę się wylegiwać do 8:00;
+nie będe pedałować 12 mil dziennie;
+zejdę z oczu Racheli, dziecku mroku;
+nie będę targać wózka;
+będę dużo więcej zarabiać;
+będę dużo mniej robić;
+zdobędę nowe doświadczenie;
+będę miała godzinną przerwę! Yuppi!
+będę mogła zdobyć licencję na te wszystkie jeżdżące wehikuły do dźwigania;
+nigdy więcej turnarounda;

-8:00-18:00 lub 9:00-19:00;
-będę miała daleko do zakupów;
-stracę kartę przywilejów;
-stracę kontakty z ludźmi do których zdążyłam się przyzwyczaić;
-stracę to co sobie wyrobiłam przez rok (choć na cholerę się to zdało jak widać)

I coś czego ani Plusem ani Minusem nazwać nie można: Temat Wiadomy. Pojawia sie i znika jak Latający Holender ale przynajmniej jest szansa, że wyłoni się z mgły. A tak…

/’In Your Room” DM… my favourite darkness…/

|deranged- proponuję listę którą skonstruowałam sobie pamiętając co na podobne tematy miał do powiedzenia Albert Einstein: „Postaraj się wszystko uprościć. Tak daleko jak tylko się da. Ale nie dalej.”. A więc:

+będę
-nie będę.

Dotarłam do złotego środka. Czas na nirwanę.

/Mr.Oizo i jego Flat Beat z Flat Ericiem…..he’s a real jerky…/

Eternity czy Maternity?

Zwykły wpis

/wejście w rytmie „If I Could Fly” Helloween, dziudziu dziu…/

Boli. Swędzi. Piecze. Doprowadza do szału i powoduje, że chcę sie schować,zwinąć w kulkę wielkości łebka od szpilki, wsunąć po warstwę kurzu pod szafą izostać tam do zimy:

paskudne zimno i Temat Wiadomy.

Ciekawe jak fiubździu na pysku i facet mogą wywoływać podobne reakcje naosłabionym zimą organizmie… On i wirus tylko czekali aż będę słaba, bezbronnai wrażliwa, żeby wpaść i zredukować mnie do żałosnego paprocha pod wyżejwspominaną szafą.

A jedno napędza drugie, bo im bardziej próbowałam ukryć swój brzydki pysk, tymbardziej wyglądało na to, że strzelam sobie focha. A im bardziej wyglądało nato, że go strzelam, tym bardziej Temat Wiadomy tracił odwagę, co jeszczebardziej mnie dołowało. A dołowanie się doprowadziło do tego, że w akcieostatecznego aktu sabotażu własnego ciała pędziłam później przez ten cholernywiatr rozchełstana z powiewającym w tyle szalikiem, ryzykując, że jutro ranoznajdą mnie pokrytą jednym, wielkim, obmierzłym zimnem.

Boże, tracę jaja…

/a więc w ramach masakrowania psychiki w domowym zaciszu zarządzam więc”Embryodead” .:Wumpscuta:. i niech mnie ręka boska broni to przełączyć!/

Suzi obiecała i nie dotrzymała. W jej wieku się nie dziwię…:)
Susan nie lubi komplikacji, więc udawała, że nie istnieję. Mogłabym założyć maskęprzeciwgazową i pójść w niej do pracy a ona nadal uważałaby, że jestemprzezroczysta.
Rachela, dziecię ciemności, natomiast widzi mnie, a juści, ale tylko, kiedytrzeba mnie do czegoś użyć.
Jak poszłam „kontrolować” tak zniknęłam na godzinę i nikomu mnie niezabrakło. Nikt nie zatęsknił. Nikt! A Temat Wiadomy krążył jak sępiątko nadzasuszonym mysim truchłem.

Po pracy musiałam pójść do tego okropnego kantoru posłać pieniądze do wschodniejEuropy. 😦 Nie cierpię tych comiesięcznych wycieczek: nie ma o co zapiąćroweru, w środku zapodaje tłumem Anglików z dolnej półki, którzy przynoszą dozastawienia co tam znajdą w okolicy. Czy w ogródku sąsiada. I bynajmniej,otrzymanych pieniędzy nie zamieniają na mydło. :/ Pan w kantorku sprawdza,testuje, włącza, wyłącza, pstryka, potrząsa, demonstruje i gmera a kolejkarośnie. Kolumny, aparat telefoniczny, frytkownica do włosów, siedemdziesiąt dwatysiące kaset VHS (każdą trzeba przewinąć do najlepszego momentu), szafka nocnaa tam patrz- armata!. A ja siedzę najpierw przy stoliczku wypisując papiórekrazem z kwiatem wschodniej Europy w Oxfordshire. Dziś miałam okazję podpatrzećile to papiórków trzeba pognieść, żeby w końcu przetransliterowac cyrylicę nalitery jedynie słuszne i prawdziwe i co do tego ma psia mać i choljera i rzopa?Wbrew wszystkiemu, wiele. Potem biorę papiórek i daję go panu, który nawiasemmówiąc jest Czechem i nie wiedzieć, czemu za każdym razem próbuje zaszpanowaćswoim polskim. Przy czym JA go nie rozumiem, ale ON mnie doskonale. Mam chybaproblemy z rozumieniem ze słuchu. Szeleści coś, ale dobrze, że przy okazjipokazuje na kolumienki pisadłem, przynajmniej wiem, o co mu idzie z tymszeleszczeniem:  osiemsiet siedemndziesiunt dziewięś źłotich.

A potem już droga do domu i ciągi Anglików podążających do domów na oślep, żebyzdążyć na „Eastenders”.

W domu cisza, bo minęłam Truffla w drodze do marketu. Ale nie na długo. Potempróbowałam cos napomknąć o Temacie Wiadomym, ale Truffel nie podłapałakontekstu i powiedziała cos o zachowywaniu się jak dzieci. Potem przeszłyśmyprzez pomysł dziecka z próbówki, samej próbówki a na końcu doszłyśmy do pewnychwniosków na temat tłuczonego szkła. Takie tam rozmowy o facetach.

Na okoliczność mycia garów (sic!) podzieliłam sie z Trufflem swoimiprzemyśleniami na temat FakiJapi i jej zakupów „wszystkiego co do domupotrzebne”. I okazało się, że mamy podobne odczucia: „macie syfa imuszę kupić nowe gary”. Cóż, przynajmniej mamy co przekazać potomnym. 🙂

I wtedy przyszła FakiJapi. PogodaZakupyPraca na wdechu oraz MążDzieckoRodzinana wydechu. I poszła.

Bobek nie przyszedł. Może dopadł go w końcu czarny Landrover bez kierowcy?

/w hołdzie wszystkim matkom przyszłym i obecnym, podgłośniłam sobie”Womb” Wumpscuta i stwierdzam, że przeraża mnie tak jak zwykle.Powinien lecieć z niewidocznych głośniczków poukrywanych w ścianach poczekalniklinik położniczych w całej Anglii. W dwa lata kryzys urodzeniowy murowany. Apo kolejnych kilkunastu można zacząć się wprowadzać do opuszczonych domów! :D/.Normalnie polecam./

Czas przytulić strupa do poduszki. Jeszcze dwa dni i kolejny tydzień mojegożycia pójdzie w błogosławione zapomnienie.

Na pohybel.

Wszystko to oczekiwanie…

Zwykły wpis

Wszyscy współczują mi z powodu wakatu i gratulują fryzury.Nawet osoby, które od 12 miesięcy znam tylko z pyska podchodzą i komentują mój nowy image. A i image wydaje dobrze się czuć, bo poświęcam włosom mniej czasu niż zwykle a i tak wyglądam jak człowiek.

Wczoraj… Co było wczoraj. Nic. Pustka, studnia i muł. Po powrocie z pracy stwierdziłam ku radości swojej, że FakiJapi przejęta zbliżającym się powrotem do roli matki wzięła się za sprzątanie kuchni. Kubeł przestał się wysypywać, gary przestały grzechotać przy próbie zdobycie widelca a makaron przestał chrzęścić pod nogami. Siedem i pół raza spytała jak mi się podoba posprzątana kuchnia ale ani razu jakoś nie wspomniała jak podoba jej się kuchenka, którą przedwczoraj doczyściłam ostatecznie obalając teorię, że to „idealnie zachowane szczątki quagaarskiego wojownika”. No nic, mycie poszło w las.

A więc zadziwiona pachnącą kuchnią poszłam celebrować Dół Pełen Mułu do siebie. Po raz pierwszy od co najmniej pół roku zawinęłam się w kołdry, koce, podparłam się poduszkami i w ciszy i spokoju oddałam się lekturze Banzafa. W tle posmędujący Secret Garden doprowadził mnie jednak do stanu katatonii z którego nie mogłam się docucić do 18:00. Ani jawa ani sen.

W końcu dowlokłam się do komputera, żeby puścić sobie jakiś odcinek Przyjaciół ale stwierdziłam w połowie, że jest mało śmieszny. I wtedy dopadł mnie Bobek(który nie mieszka z nami od 2 tygodni ale jest u nas codziennie) i zaczął testować na mnie  swoje psychologiczne metody na poprawianie humoru, których uczą w angielskich szkołach w ramach budowania społeczeństwa kolektywistycznego. Boże! Zaczął mi grzebać po jelitach, że smutna, że wartościowa, że bogata osobowość…Już mu chciałam powiedzieć, żeby spadał prostować rondo przed domem, kiedy zapytał mnie na co teraz mam ochotę? A ja głupia, nieświadoma, z braku laku odpowiedziałam:
-Chcę obejrzeć Reksia.
No i stało się. Przechodząc od słowa do czynu kazał mi wyszukać na YouTube jakiegoś Reksia i oglądać aż zrobi mi się lepiej. Stawiałam się ale ponieważ mam dobre serce, zrobiłam co kazał. Reksio mnie jeszcze bardziej znieczulił ale Bobka zapalił do eksploracji sieci w poszukiwaniu jego bajek z dzieciństwa.

Co to za dzieciństwo w którym nie ma ani jednej bajki czarno-białej? Animowanych plastelinowych ludzików, włóczkowych potworków pokroju Koralgola czy takiego Kiwaczka na przykład. I tu trafiłam w dziesiątkę załatwiając dwa problemy za jednym kliknięciem:
-poprawiłam sobie humor;
-przewiałam Bobka od komputera na resztę wieczora.
Bo kiedy puściłam scenę z Kiwaczkiem witającym Gienę

**ZDRRAAASTFUJCIE GIENA!**

Bobek stwierdził, że Kiwaczek wygląda dziwnie, jest fluffy, nie ma nóg aGena jest za stary na jego przyjaciela i w ogóle co to za stworek ten Kiwaczeki po jakiemu to, bo chyba nie po polsku, jak mu się zdaje.
Odpowiedź, że po rosyjsku a Kiwaczek to małpiszonek znaleziony w skrzynce po pomarańczach nie zachwyciła Bobka. Chwycił mi za myszkę z okrzykiem, że teraz mi pokaże Kapitana Amerykę! Dostał po łapach i wysłałam go prostować to rondo w cholerę.

Dziś, Bobek nadal okupuje nasze mieszkanie. Jeszcze trzy dni. Dam radę. Od połowy marca trzeba będzie wynająć wóz, zaprząc 20 koni i znokautować go strzałem z korkowej dubeltówki a wtedy może przekroczy próg naszego domostwa. 😀Good Speed!

 

/The Ubiquitous Mr. Lovegroove z koncertu Dead Can Dance w Hadze/

 

Kiedy wychodzę z domu o 5:30 rano niebo nie jest już czarne. Dzień wstaje na tyle wcześnie, że przed 8:00 słońce grzeje mnie w adidasy. I tylko w adidasy, tak to jest w halach jak ta.:( Zaraz skończy się jeżdżenie do pracy w kurtce zimowej, potem w jesiennej, powietrze zacznie pachnieć mokrym trawnikiem, palonymi w tosterach grzankami i kipiącym mlekiem- zapachy tego miasteczka.:)

 

I wcale mnie to nie ucieszy. Im cieplej i jaśniej tym bliżej lata. Im bliżej lata tym dalej od Nowego Roku. Im dalej od Nowego Roku tym dalej … a z resztą.

 

/Lotus Eaters z tego samego koncertu/.

Organizujemy życie

Zwykły wpis

Wczorajszy dzień…

FakiJapi zaplanowała wycieczkę po zabawki dla Synusia. Synuś i Tatuś maja dołączyć do nas za dwa tygodnie. Cały dom stanie na głowie. Pieluchy, ekspres do kawy, piłka, kosze na zabawki, klocki, kubeł na śmieci, żeby nie grzebał w wiadrze, kolorowanki i flamastry. Dwa wózki pełne dóbr dla Rodziny. Mleczko do czyszczenia, mokre chusteczki do tyłeczka, krem na dupkę…

A ja, jako dojrzała, prawie trzydziestoletnia kobieta kupiłam sobie blok A3, dwa odcienie złotej farby, pudełko na BógWieCo i ekspres do cappucino, żeby w ciszy i spokoju celebrować swój tumiwisizm względem konieczności zakładania rodziny.

Suseł poleciał dziś do Domu, gdzie nie będzie mógł spać w spokoju, ponieważ Wujo z Ameryki, jak pół roku temu sie rozsiadł przy kawie, tak nadal siedzi i zajmuje Susłowi pokój. I chrapie. Nidgy nie proponujcie Wojom z Ameryki kawy, bo zostaną!

W mailach cisza. Makiem zasiał.

Wiosna kusi słońcem i kwatkami ale po otwarciu okien pozostaje tylko zawinąć się w zimową kurtkę. Psia mać, ta ich angielska wiosna…

A więc piję cappucino, słucham Perry’ego, który dziwi się jakże szczęśliwy jest człowiek nad własną trumną.

Fun fun fun in tha sun sun sun

Zwykły wpis

Wczoraj:

Czy raczej przedwczoraj- mail. I dobrze. „Przepraszam, jutro…”
I rzeczywiście było „jutro”, tyle, że strach wielkie oczy ma i lepiej wyjść niż stawić czoła samemu sobie. Melanżżżż… Jeszcze jeden raz a otworzę skrzynkę tylko po to, żeby policzyć ile to juz razy w ciągu ostatnich 4 miesięcy zostałam przeproszona.

Centrum Plotki Stosowanej im.Susan P. bardzo się zdenerwowała na wieść o zmianach w wakatach i za mnie zdecydowała, że nie biorę żadnej z zaproponowanych opcji. Znajdzie się coś innego, Suzi poradzi.

Dziś wiosna. Wzięłam więc swoją Zorkę5 i wyszłam w trawę. Szkiełko, kilka kropli rosy w trawie, błotko na patyczku. 
Takie drobne a cieszy. :)świeci słonko, ziemia pachnie pleśnią i idzie wiosna. 😀

Wczoraj Wyrocznia była wyjątkowo zgodna i przejrzysta. Szczegóły zapisane.

Czytam „Strukturę Kosmosu”, którą dostałam od Truffla na urodziny. Tak sie wkręciłam, że gotowa jestem zapłacić komuś za 
przywiezienie mi całej seri „Na ścieżkach Nauki” tutaj. 
Zardzewiałam, koroduje mi mózg.

/ostrożnie zapuszczam Alice in Chains./

/Alice nie wytrzymał. Teraz w kółeczko motyw przewodni z „PI”, 
(…)four fifty, press return(…) turiru….turiru…turiru…/