Kupiłam nowy rower. Zupełnie bez przekonania, wezmę tamten bo czarny. Chłopię w sklepie bardzo zachęcało mnie do damskiego, seledynowego lub srebrno-różowego czegoś ale dostałam dreszczy z obrzydzenia na sam widok. Dostałam wielkie pudełko w łapę, zapięcie, nowy bagażnik pod torbę i rachunek na 150 funtów.
I przy składaniu okazało sie, że przednie koło jest niczym wstęga Moebiusa i Suseł powiózł nabytek spowrotem do sklepu. Czyli do pracy idę jutro piechotką.
Susłowi sterczą z kolana sznurki. Sam sobie je będzie jutro zdejmował. Spodziewam się utraty przytomności w moim wykonaniu. Widziałam też dziurkę po wenflonie i po wkłuciu w kręgosłup. Cudem piszę te słowa. 😀
/Rammstein – „Mein Teil”. I chętnie wyrwałabym teraz komuś części miękkie i całą resztę, jak zachęca Till./
Dzwonił Landlord. Dowiedział się o naszych planach wyprowadzki i cały plan poszedł śpiewać z Elvisem. Miało być tak, że skoro nas regularnie tu okradają, wyprowadzamy się i zostawiamy Lokatora samemu sobie. Lokator nie mógłby się przecież dowiedzieć, że wyprowadzamy się przez niego, więc plan był łatwy, prosty i przyjazny dla środowiska. Tymczasem Landlord, ze łzą w oku wyraził ubolewanie i spytał co może dla nas zrobić? Opowiedziałam o wszystkich numerach Charliego, jak gasił niepalący się korytarz gaśnicą, wybijał szyby i zdzierał dachówki, jak dostał gruszką w łeb za przesiadywanie na murze na wprost naszych okien i kukanie do pokojów.
Że załatwia rowery, komputery, bajery każdemu kto zapłaci albo da fajkę.
Odpowiedź była prosta i całkiem nie po mojej myśli:
-A więc jutro lokatorzy mieszkania B dostają wypowiedzenie.
I konsternacja. Bo co teraz? Wypadałoby zostać i cieszyć się przytulnym gniazdkiem jak dotąd. Suseł stwierdził więc, że mu tu dobrze i stanęło na tym, że zostajemy. Pieprzony kołowrotek.
/Limpki- „Counterfeit” z konceru Family Values ’98/
Przyjechała Ślubna Lokatora. Czarne, lokowane, w spodniach haftowanych różane róże i klapioszkach wysadzanych diamencikami. Od dni dwóch słyszę jaki to Syn mądry i jaka to Córka łobuziara. Tru tu tu.
/Orgy- „Blue Monday” z FV’98. Najgorsze z możliwych wykonań kawałka, który nie może być już gorszy niż wersją oryginalna./
Kupiłam sobie lustro do malowania. Się. Bo to przy czym się dotąd malowałam przypominało wielkością pierwsze lepsze szkiełko które można by znaleźć na śmietniku.
Oprócz tego trzy fikuśne butelki o wygiętych szyjkach i komplet talerzy
bo skoro Truffel się wyprowadza, trzeba jej dać jakąś wyprawkę. A przy okazji odnowić kuchenne zasoby.
No i nie można tak dziewczyny wyprawić w świat ze skorupami Tesco Value.
/Orgy- „Stitches”. UTube jest wyjątkowo łaskawy dla Orgy- co chwila przerywa nadawanie i pozwala na chwilę wytchnienia od tandety. Wyłączam./
Koło zamienione, rower złożony i jeździ. W odróżnieniu od mojego Bicykla Księżycowego (świeć Boziu nad jego duszyczką), ten jest tak cichy, że można z nim zakradać się nocą do kurników. Czarny, lśniący, linki, rurki i śrubiszcza. Pf.