kropka
(takie haiku)
Wspominałam już, że moim bezpośrednim przełożonym jest kompletny debil?
Niniejszym padam na kolana i błagam o wybaczenie wszystkich, których kiedykolwiek nazwałam tym określeniem bo w swojej mądrości nieskończonej na głowę biją Kibeltona (jak zwykle wariacja na temat nazwiska) a ja nie sądziłam nigdy, że głupota może osiągnąć takie dno a spod spodu jeszcze ktoś zapuka.
Jak się łatwo domyśleć- zapukał Kibelton.
Ale od początku.
Kiedy rok temu szłam na macierzyński, o Kibeltonie Sklep jeszcze nie słyszał. Po moim powrocie, podobnie jak kilku nieznanych mi managerów, wyskoczył pewnego dnia z jakichś drzwi i już był. Trzy miesiące temu przejął Kontrolę Zasobów, zastępując niniejszym Koreańskiego Prezydenta (długa historia) i jak wszyscy sądził, że pójdzie mu równie łatwo jak poprzednikowi, któremu ledwie kiwał palcem a praca szła gładko, miło i przyjemnie. Ale na przyjemności trzeba sobie zasłużyć, szczególnie kiedy zastępuje się spokojnego, opanowanego, doświadczonego managera. Okazało się, że Kibeltona szybko przerosło zajęcie i z dnia na dzień zaczął latać po Sklepie trochę bardziej rozczochrany i trochę bardziej blady a jego poletko działań zaczęło przypominać stracha na wróble po całym sezonie w polu. Wszystko to jednak mnie ominęło, bo nadal cierpiałam katusze na Nabiale, zamykając się w kibelku i modląc się do Najświętszej Panienki od Zielonoświątkowców Dnia Dwunastego, coby mnie szybko stamtąd zabrała.
Kiedy tylko Kierownic wyniuchał Kokainkę, wyciął ją jednym cięciem z opresji i wkleił Kibeltonowi w kajecik z przykazaniem: „Dobra jest z niej dziewucha, masz a doceniaj i krzywdy nie rób”.
Ale do tego czasu Kokainka raz już się z Kibeltonem ścięła, więc obu stronom nowa współpraca wydała się co najmniej mało obiecująca. Kibelton mianowicie należy do tej grupy ludzi, która maszeruje ślepo za komendą, nie ma za grosz intuicji, wolnej woli, chęci i zacięcia ani odwagi do podejmowania własnych decyzji. Poszło o wezwanie do „ofiary”, bo jak pamiętacie może Kokainka jest z Lotnej Brygady Plasterkowej, czyli przeszła szkolenie z dmuchania lali, dostała dyplom i od tego czasu ma tą władzę nad Kadrą że może wysłać do szpitala, do domu albo kazać komuś przykrywać usta chusteczką zanim zarazi gruźlicą całą szynkę na ladzie. I tak było owego poranka, że świeży „piker” przyjechał na zmianę z rozciętym podbródkiem, po tym jak wywinął orła na rowerze w drodze do pracy. Kokainka już wkurwiła się, że przez 2 godziny nikt nie zauważył, że młodzieniec zalewa się juchą więc kiedy tylko rozkazała odwieźć go do szpitala na szycie i usłyszała niezadowalająca odpowiedź, przywdziała rękawice bokserskie i poszła szukać tego co to wymyślił. Bo pomysł managera prowadzącego zmianę był taki, że nikt go do szpitala nie odwiezie, bo „gdyby coś się po drodze stało”, Sklep i on będą mieli problemy. Nie trudno zgadnąć, że autorem tej uroczej idei był Kibelton. Spytałam więc bezczelnie czy mam w takim razie wsadzić chłopinę na jego pogięty rower i kazać mu kopsnąć się do szpitala odległego o 5 km na szycie podbródka mając nadzieję, że nie ma wstrząsu mózgu i dojedzie na miejsce po linii prostej a nie będzie jeździł w kółko po rondzie aż go ktoś przetrąci?
I kazał mi zadzwonić na 911. Postawiłam się po raz kolejny, przypominając, że chłopię nie umiera ale krwawi jak zarzynana świnia i 911 się wkurwi. Ale jak kazał, tak zrobiłam. Sam telefon na 911 w UK zasługuje na dodatkową opowieść, bo jeśli cierpicie na niskie ciśnienie, taki telefon w sam raz poprawi Wam wyniki o jakieś 100/100. Kilka razy wyraźnie opisałam „objawy” krwawienia i podkreśliłam, że przypadek nie wymaga ambulansu, natomiast bardzo chciałbym dowiedzieć się jak mam przetransportować gościa skoro zakład pracy odmawia pomocy? A oni i tak wysłali ambulans. Ambulans się wkurwił i to potężnie, pół Sklepu trzęsło się w posadach a Kibelton… spierdolił. Schował się i nie przyszedł nawet zawołany prze mega-megafon.
I wtedy podpadł mi po raz pierwszy. Prz okazji przyjrzałam się jego rozchełstanej koszuli, obwisłym poszarzałym czarnych spodniom, szarym od kurzu butach-mrówkojadach i brodawce z której rośnie zarost i wpisałam go na listę Z Dala Ode Mnie.
A miesiąc później- został moim managerem.
Supcio.
Zaczął się czepiać dość szybko, pewnego razu przyczłapawszy do nas i twierdząc, że narobiliśmy mu burdeli w liczeniu zapasów, bo mu się kawa rozmnożyła na 200 funtów, że on nikogo nie oskarża… rozmowa wyglądała tak:
-Kawa mi się rozmnożyła na 200 funtów.
-Jak?
-Nie wiem jak, rozmnożyła się, nie interesuje mnie jak, nikogo nie oskarżam ale macie iśc do S, ona was wyszkoli z liczenia zapasów.
-Ale liczymy zapasy od 3 tygodni i jak dotąd…
-Nie ważne co jak dotąd, ja nikogo nie oskarżam, nie zrozumcie mnie źle…
-Przynajmniej zastanówmy się co robimy źle, żeby już więcej nie popełnić takiego…
-Nie interesuje mnie jak powstał błąd, – tu podparł się wymownym gestem ramionami- Po prostu S was przeszkoli.- i odszedł.
Zostawił nas w stanie lekkiego oszołomienia, bo przecież nie oskarża a ob**bał jak gówniarzy.
Na drugi dzień- to samo:
-Znowu jest błąd! Kocie żarcie mi się namnożyło! Jak nie wiecie jak liczyć to macie przestać poprawiać stany zapasów w systemie!
-Ale…
-Co?!
-My byśmy chcieli wiedzieć jak…
-Powiedziałem, macie spisywać na kartce i do systemu się nie dotykać.
I odszedł. Zostawiając nas w stanie szoku totalnego bo się na dodatek obkurwieniec zrobił biało siny na gębie i trząsł się jak osika.
Na trzeci dzień rano, wpadł na nas tylko o 7:00 rano przypominając mało grzecznie o spisywaniu wszystkiego na kartce… i miał pecha. Bo tego dnia Kierownic zaszczycił nas swoją wykrochmaloną obecnością i przez cały dzień zaplanował sobie pracować z nami ramię w ramie ku zabawie i nauce. Przy pierwszej okazji spytał więc co tak skrzętnie skrobię w tym notatniku, na co Kokainka odpowiedziała:
-Spisujemy stan zapasów.
-Na kartce? A dlaczego nie w systemie?
-Bo Kibelton kazał.
-Jak kazał??
-No normalnie, znalazł błedy i zabronił nam…
-Gdzie on jest, co za…- wyjął ze spodni telefon (ups!) i dzwoni mrucząc pod nosem fucki-pucki- Kibelton? Kibelton?? A kto?? Jak go zobaczysz, ma przyjść do alejki ZARAZ! TERAZ!
Na Kokaince skórka się pomarszczyła, uciekła w kącik z galaretkami i gmera zawzięcie, pozostawiona na pastwę losu bo chłopaki akurat poszli jeść poranna fasolę. Przyszedł więc bohater tej historii i został spytany:
-Czy to prawda, że zabroniłeś im poprawiać stany zapasów w systemie?
-NIE.
Kokainka odwróciła łeb jakby ją kto kujnął długą szpilą i napotkała złe spojrzenie Kierownica. Oj. Kierownic wezwał przed swoje wykrochmalone oblicze:
-No to jak to jest, powiedziałaś, że zapisujecie bo takie dostaliście polecenie.
-Tak.
-Od kogo?
-No, od Kibeltona- ów stał się nagle biało siny, potem purpurowy na ryju.
-Kibelton?
-No, eeee…. bo mi się zapasy rozmnaża…
-NIE. NIE. Oni liczą i poprawiają. Jasne?
-Ale…
-Jasne?
-Tak.
-Odmaszerować.
Czy ktoś jeszcze dziwi się dlaczego Kibelton już Kokainki nie lubi? I dlaczego Kokainka od te
go dnia zaczęła uważać Kibeltona za niebezpiecznego wariata gotowego sprzedać własną matkę za torbę gruszek?
Kilka dni potem, sami wpadliśmy na to, co robiliśmy źle a raczej na pewną bzdurę w systemie, która doprowadzała kocie puszki, kawę i tuńczyka do pączkowania z dnia na dzień w tempie większym niż kosmiczny blob. Pomaszerowaliśmy więc do Kiebltona oznajmić mu radosną nowinę na co on:
-No?
-No co no? Już wiemy gdzie był problem! Teraz go unikniemy.
-No?
-Wiedziałeś, że to tak działa?
-Tak.
-I nie powiedziałeś nam?
– O czym?
/o dupie/
Wczoraj doszło do kulminacji, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo jeśli nie była to kulminacja, erupcja właściwa spowoduje, że dostanę upomnienie, wylecę z pracy (to jeśli przegram) lub Kibelton dostanie upomnienie (i nadal pozostanie moim ulubieńcem, jeśli będę miała Kierownica za sobą).
Poszło o kłótnię.
Hasłem przewodnim naszego Teamu jest: „Spot the problem, solve the problem, forget about the problem”. Naszym zadaniem jest dopatrywać się małych i dużych utrudnień, pułapek, niezgodności i upierdliwości tak, aby z czasem doprowadzić do tego, że ludzie zaczną przychodzić na zmianę z przyjemnością. Kierownic zadbał o nasze morale jak dowódca eskadry kamikaze, więc od dwóch miesięcy unosimy się w trójkę metr nad podłogą, głaszczemy półki i idziemy do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Mamy „drive”, jesteśmy świetni, postawiliśmy sklep do góry nogami, zarażamy innych entuzjazmem do tego co na razie wygląda jeszcze jak ogarnięty pożarem burdel a za każdym razem kiedy pada imię Kierownica- otwiera się dach Sklepu, przez dziurę wpada niebiańskie światło i przez chwilę przygrywają nam anielskie chóry.
I Kierownic zmęczony popularnością wyskoczył sobie na dwa tygodnie urlopu. I do burdelu ogarniętego pożarem wpuścili szaleńca. Kibeltona, oczywiście.
Kieblton wymyślił totalną bzdurę, od której nie chce odstąpić i za żadne skarby nie można do niego przemówić, bo ucina pierwsze zdanie w połowie stanowczym ruchem i od razu podnosi głos:
-Nie będę się z tobą kłócił!
-Ale ja się nie kłócę, ja chce tylko, żebyś spojrzał na…
-Nie będę się z tobą kłócił!
-Ale ja się nie kłócę!!
I tak było w poniedziałek, po całym dniu byłam spocona jak szczur, w nocy spałam na Diklofenaku tak bolały mnie ręce, więc we wtorek spróbowałam ponownie. Reakcja była identyczna, tylko bardziej sina. W środę poprosiłam więc czy moglibyśmy z łaski obkurwieńca przemyśleć ta sprawę bo nie mam fizycznie siły podnieść z podłogi i wrzucić na górna półkę co najmniej tysiąca kilogramów w dwie godziny każdego ranka. Właśnie oczekuję na operacje rąk, które zrujnowałam przez Sklep i nie mam zamiaru za parę lat skończyć na operacji kręgosłupa.
-Nie będę się z tobą kłócił!!
-Ale ja się nie kłócę!!!! Mówię do ciebie jak do człowieka, a ty robisz ze mnie wariatkę!
-IDZIEMY NA GÓRĘ!
-Proszę bardzo, idziemy. Mam dość.
„Rozmawialiśmy” z godzinę. Nie owijałam w bawełnę. Powiedziałam, że jeśli ma nadal zamiar traktować nas jak popychadła to ma problem, bo nie po to Kierownic wybrał właśnie nas, nie po to dał nam odpowiedzialne zadanie do wykonania, żeby teraz po 9 tygodniach okazało się, że nagle jesteśmy nieodpowiedni to tej roboty, bo nie umie się z nami dogadać! Jest problem, rozwiążmy go a nie udawajmy, że nie istnieje! Nie masz problemu to znaczy, że my też go nie mamy?
Zarzucił, że jestem nastawiona negatywnie, nie mam za grosz motywacji i buduję wokół siebie mur i nie celebruję sukcesu!
I tu przegiął pałę.
-Negatywnie? Nie mam motywacji?? Mur??? Czy ty wiesz, że po raz pierwszy od 3,5 roku wstaję rano i zadowolona idę do pracy bo mam motywację, wierzę w to co robię i czuję, że jestem prowadzona przez kogoś kto ma konkretną wizję a nie jedynie siano w głowie? Że jak mało kto jestem nastawiona super pozytywnie bo widzę z dnia na dzień, jak moja praca zaczyna przynosić wymierne efekty? Wiesz dlaczego ten sklep stoczył się tak bardzo i był na dnie, kiedy dali nam Kierownica? Przez takie myślenie jak twoje! Nie uważam, że istnieje problem, więc NIE MA problemu! Bądźmy pozytywni, celebrujmy sukces! Przez ostanie dwa lata nic innego nie robiliśmy, a z miesiąca na miesiąc sukcesy były coraz mniejsze i aż dziw, że pewnego dnia stary Kierownik nie wyprawił przyjęcia za parujących zgliszczach tego co zostało po jego zarządzaniu! On nie uważał że mieliśmy jakikolwiek problem, więc nikt nie miał prawa o tym wspominać. Czy uważasz, że jestem na tyle głupia, żeby za twoją argumentacją uznać, że możliwe jest przeniesienie tony towaru z podłogi na najwyższą półkę w dwie godziny? Że od razu polecę i wykonam polecenie bez mrugnięcia okiem nawet jeśli w nocy nie prześpię ani minuty z bólu? A kogo dasz na moje miejsce, kto też się nie zbuntuje? Masz wokół wielu takich kandydatów chętnych do wyrywania sobie kręgosłupa z dupy, bo ty im tak każesz? Nie, ty uważasz, że mam wykonać twoje polecenie, niezależnie od tego jak jest głupie BO TAK i masz na tyle władzy nade mną, żebym bez szemrania poszła i zarabiała się na śmierć? „Bo tak” to jest odpowiedź dla konia w kopalni. Miej więcej szacunku dla nas, my odpłacimy tym samym. I nie zaczynaj każdej dyskusji z nami awanturą i nie przerywaj mi jak do ciebie mówię, bo nawet nie dajesz szansy na wyłożenie swoich racji. Tak było przez ostatnie trzy dni i tak było kiedy zarzucałeś nam błędy w liczeniu. Masz nas za nic i tak nas traktujesz. I następnym razem kiedy taka niezmotywowana i negatywna, pomyślę, że mam znowu poświęcić swój urlop po raz kolejny, żebyś nie został z tym bazjlem sam, wiesz co zrobię?- PÓJDĘ.
A na razie gratuluję ci, bo właśnie doprowadziłeś do tego, że jestem niezmotywowana, nastawiona negatywnie, mam wszystko gdzieś i od dzisiaj mam zamiar przychodzić do pracy, odpykać swoje i iść do domu o czasie, za co nie będziesz mnie mógł upomnieć, bo będę robić dokładnie to co do mnie należy. I ani gestu więcej. Zadowolony?
Nagle postanowił „wziąć pod uwagę moje argumenty”. Biedny, żałosny dureń.
Chłopaki się zdemotywowali po tym co im zreferowałam. Mają w dupie sukces i czekają tylko na niebiańskie promienie propagandy od Kierownica bo bez tego, kurwa dalej nie ujedziemy, Panie Dziejaszku.
Tak to się ludźmi zarządza, jakby byli mułami.
Ale jest pewien Żyd pogrzebany.
Kierownic jest za dobry. Zabiorą go wcześniej czy później, na jego miejsce znowu wyślą jakiego upojonego swoją wspaniałością ignoranta a równo z tym dniem Plan pójdzie w niepamięć, wrócimy do starego dobrego chaosu…a Kibelton bezkarnie oderwie mi głowę i nasra do szyi.
Pozostaje worek, lina i kamień do szyi. Oferty proszę wysyłać w komentarzach, mogą być nawet tak głupie jak: wysłać go na misję katolicką w sam środek epidemii Eboli w Ugandzie albo zrzucić z wysokiej wieży na rower bez siodełka.