Monthly Archives: Sierpień 2009

Sto lat!

Zwykły wpis
 

Nasze Małe PiuPiu miało wczoraj pierwsze w życiu przyjęcie urodzinowe. Urodzinowa Jedyneczka stuknęła co prawda w zeszły czwartek ale jak to zwykle bywa, bibkę wyprawiliśmy w dzień wolny dla wszystkich.

Dwa dni piekłam tort, razem z Susłem oblepialiśmy go lukrem, nakładaliśmy pęsetą kuleczki i kwiatuszki po które zjeździliśmy cztery supermarkety. Rezultat uznaliśmy za zachwycający bo i śliczny był i pyszny i własnoręcznie wykonany. W kilku miejscach tylko poodklejał się nam lukier bo miałam chętkę na maścidło do tortów i nie starczyło na smarowanie biszkopta.

Suseł upyrkał spaghetti bolońskie godne pięciu gwiazdek, bo poświęcił mu prawie 5 godzin pracy. Dodatkowo upiekłam naprawdę maluśkie muffinki z lukrem i kolorową posypką i ciasto bananowe a Rodzicielka narobiła sałatki warzywnej.

Maja wcięła przed imprezą wielką michę makaronku, umaziała się sosem po pas, odmówiła spania w tak ważny dzień i uważnie obserwowała jak Mama, Tata i Babcia biegali w kółko, zamiatali podjazdy, polerowali rodzinne srebra, smakowali wino z najgłębszych głębi piwnic, odkurzali dywany perskie i tłukli osy, które wpadały wszelkimi możliwymi otworami do domu.

Potem zjechali się biesiadnicy, Maja została domyta, upachniona i uczesana, wciśnięta w sukienuchę od Dziadzia zza Oceanu, gotowa przyjmować życzenia i prezenty.

  

Wszyscy na raz dmuchali jedną świeczkę, przy okazji czego Czytelnicy mają pierwszą i pewnie jedyną okazję rzucić okiem na Autorkę i ocenić stopień podobieństwa Fasolki do Kokainki.

 

 
 

Maja dostała prezenty, które niejeden pewnie uzna za prezenty na wyrost ale w przypadku Dzidzi nie ma czegoś takiego jak zabawka na „odłożyć, niech czeka”. No, może rower, komputer i komórka. 😉

  

Od FakiJapi, Szwagra i Dzieciaka dostała pierwszą lalkę Baby Anabelle, która okazała się idealna do prezentu od Babci. Co ciekawe, kiedy wręczyliśmy jej Lalę, na pytanie: „Maju, co dostałaś?, Maja odpowiedziała: „Lala!”, Bóg jeden wie skąd.

od Babci dostała piękny wózek dla lali z becikiem i materacykiem, różowy jak pianka ale w stopniu bardzo uzasadnionym oraz ludziki do kompletu z prezentem od Mamy i Taty- zestawu Safari Fisher Price z mnóstwem pięknych zwierzątek, jaskiniami i domkami, płotkami i samochodzikami.

oraz wielki zestaw warzyw, owoców, pieczywa i mięska do zabawy w sklep i gotowanie, którego drobną część widać na stoliku.

Całośc to 70 elementów włączając jajka sadzone, makrelę, chleb razowy, truskawki, lody i frytki. Na razie do poznawania kształtów i kolorów, niedługo do poznawania nazw a trochę później do zabaw w jak sądzę niekończące się wyprzedaże w warzywniaku.

-Ile maś jeszcze piniącków?

-Tyle.
-To maś, kup jeście porimodka i daj to co tam maś.

Lata temu wyciągałam od swojej Babci zawartość całego portfela usiłując sprzedać całe zapasy, przez co Babcia żartowała, że mam w sobie coś z Żydka, który na początku wieku miał sklep kolonialny w Suwałkach.

Potem pożarliśmy spaghetti i pół torta, bo do drugiego pół dobierały się osy tak intensywnie, że zwinęlismy urodzinowy kram i uciekliśmy do domu. Oto jak angielskie pomysły dotyczące składowania śmieci komunalnych psują imprezy i wpędzają wszystkich w psychozę oganiania się od bzyczących napastników krążących nad ulicą jak w samym środku ula.

 

Urodziny były piękne, smaczne i wesołe, Maja bawiła się nowymi zabawkami aż padła o 20:00, bez kąpania, z brudnym ryjkiem, wygniecionej sukienusi. Dziś od rana siedzi w pudle po Safari i gada do zwierzątek. Rano karmiła lalę butelką samonapełniającą się ale dopiero po dokładnym przetestowaniu czy przypadkiem Lala nie podpija jej osobistego mleczka. Stwierdziwszy, że z plastikowego smoczka nic nie leci wsadziła butelkę Lali w oko i dumnie marszczyła nosek, mała Mama.

Sto Lat Fasolko! 

Rzecz o ręki cięciu gięciu, kuciu i szyciu czyli jak to się robi w UK

Zwykły wpis

Pocięli Kokainkę.

Kokainka pisze jedna ręką.

Dziś Kokainka opisze co ją do pocięcia przywiodło, jak to było i z czym sie to je, bo kiedy pewnej nocy trzy lata temu z błogiego snu wyrwał ja obrzydliwy ból rąk, tydzień szukala w sieci wyczerpujacych odpowiedzi na pytanie: co to jest cieśń nadgarstka, i znalazla jedynie ogryzki z ortopedycznych podrecznikow i opinie forumowiczow wszelkiej masci, ktorzy „zamiast rad jak sie nie utopić, opisywali wodę”. I w kółko zadawali te same pytania. Zero kindersztuby.

Dziś już mogę nazwać się specjalistką, więc tym, którzy kiedykolwiek wpiszą  w przeglądarkę zwrot „zespół cieśni nadgarstka” dedykuję niniejszej notki część teoretyczną. A resztę tym, którzy z zabiegami tego typu jeżdżą do Polski dedykuję resztę praktyczną, czyli jak to się robi w UK.

  

A więc, za Wikipedią:

(…)Przyczyną choroby jest najczęściej obrzęk zapalny nerwu lub tkanek otaczających oraz zwyrodnieniowe lub pourazowe zacieśnienia ograniczonej przestrzeni kanału nadgarstka. Początkowy ucisk na włókna nerwu pośrodkowego doprowadza do zaburzenia ich odżywiania, co wywołuje wtórny obrzęk i nasila dolegliwości. Do objawów klinicznych zespołu należy: mrowienie w nadgarstku i w okolicy kciuka, palca wskazującego i środkowego oraz połowy palca serdecznego; zanik mięśni kłębu; dodatni objaw Tinela: parestezje w obrębie palców unerwionych czuciowo przez nerw pośrodkowy); dodatni objaw Phalena(nasilenie parestezji po kilku-kilkudziesięciu sekundach utrzymywania  zgięcia stawu promieniowo-nadgarstkowego). Występuje osłabienie chwytu,brak precyzji i ograniczenia ruchów. Utrudnione jest zaciśnięcie ręki w pięść, a trzymane przedmioty często wypadają z ręki. Objawy występują najczęściej w nocy, nasilają się po uniesieniu kończyny, a zmniejszają po opuszczeniu. Po przebudzeniu chory odczuwa mrowienie w obrębie ręki, które często ignoruje, przypisując je przyjęciu nieprawidłowej pozycji podczas snu. W razie większego nasilenia choroby parestezje i ból budzą chorego w nocy, ulgę przynosi wtedy opuszczenie ręki na podłogę.(…)

  

Pięknie to brzmi do momentu kiedy się nie przydarzy. Jak już wspomniałam, pewnej nocy 3 lata temu obudziłam się z  k o m p l e t n i e  zdrętwiałymi obiema rękami i to nie tylko od nadgarstka w dół ale od ramienia wzdłuż całej ręki. Natomiast określenie „zdrętwiałe” odnosi się co najwyżej do własnej ręki na której całą noc spał współlokator, czy nodze, na której pisało się pracę magisterską przez ostatnie 4 godziny. W tym wypadku ból przypominał porażenie obu rąk z jednoczesnym rozpieraniem, jakby ktoś włożył mi niepostrzeżenie ręce w hiszpańskie buciki i dobrze dokręcił śruby, tylko w drugą stronę. Do końca nocy byłam przekonana, że wyhodował mi się w mózgu jakiś dziwny przyjaciel i właśnie postanowił się przywitać. Nic nie działało- żadne potrząsanie, masowanie, podnoszenie, nic.
Wczesnym rankiem z rękami jak goryl poszłam do pracy- całodziennego podnoszenia, przenoszenia i układania skrzynek w sliczne wieżyczki. Po dwóch tygodniach szukania w sieci już wiedziałam co mi dolega ale gorzej było z kuracją. Według lekarzy lekko o uszkodzone nerwy regenerują się w ciągu 3-4 miesięcy podczas których zabronione jest wykonywanie jakichkolwiek czynności łącznie z podnoszeniem do dzioba kubka z herbatą. Jeśli nie sugerują zastrzyki w troczek zginaczy (wielki winowajca), łykanie witaminy B6 i środki przeciwbólowe, tra ta ta, co według lekarzy i tak nie działa oraz zabieg odbarczenia nerwu polegający na chamskim przecięciu troczka skalpelem jak Paracelsus przykazał. Po trzech latach łykania ibupromów do poduszki (co i tak nie miało sensu bo do 6:00 rano i tak już nie działał), smarowaniu nadgarstków maściami przeciwbólowymi, noszeniu opasek aż po kciuk i psikaniu nocami rąk zamrażaczami na kontuzje poddałam się. W międzyczasie zmieniłam pracę na lżejszą ale w ciąży z Majkiem wszystkie objawy wróciły ze zdwojoną siłą (nadmiar płynów w organizmie) a po ostatnich dwóch miesiącach pracy przy Wielkim Planie, z siłą potrojoną.

Poszłam więc do GP. Pokazałam zdjęcia opuchniętych, białych płetw w jakie zmieniały mi się ręce w nocy i od razu, dostałam skierowanie do chirurga. U chirurga, po sprawdzeniu odruchów, dokładnej opowieści jak boli i gdzie dostałam termin zabiegu. Fransuski Chirchurch stwierdził, że nie ma sensu robić badań EMG bo jeżeli stan sam się nie cofnął a czuję mrowienie i drętwienie cały czas, oznacza to, że ucisk na nerwy się pogłębia a za 5 lat może zacząć się atrofia mięśnia kciuka.

I dałam się chlasnąć.

Dostałam termin w nowej klinice będącej częścią Oxford Radcliffe Hospitals, która szczyci się czymś czego nie ma reszta kraju- najbardziej zaawansowaną w UK chirurgią nadgarstka.

 

No i yuppi, bo jak już dawać się ciąć to przynajmniej nie operatorowi betoniarki.

Przyjechałam w piątek o 7:30 rano, razem ze mną w poczekalni zasiadło 6 osób, ktoś z gulką-kulką na wierzchu dłoni, ktoś z urwanym czymś tam… Na parter przyjechała po nas pielęgiarka, przedstawiła się z imienia i nazwiska, zagoniła do windy i odprawiła towarzyszy. Czyli Suseł pomachał i poszedł a Kokainka postanowiła być dzielna i dumę do rodziny wnieść. Pielęgniarka posadziła nas w fotelach w najczystrzej poczekalni lekarskiej jaką kiedykolwiek widziałam, przeprowadziła krótki wywiad, zmierzyła ciśnienie, temperaturę, wręczyła reklamówki z papierowym ubrankiem i kazała się rozdziać do majtów. Co też Kokainka uczyniła. Z głośniczków w szatni i toalecie dobiegała lekka klasyczna a w reklamówce znalazła błękitny, papierowy koszul zawiązywany na pleckach ale nie taki, że widać zad i przybudówki ale z zakładkami. Pełna kulturka. Do tego szlafroczek, czapa na koafiurę, frotkowe skarpetki antypoślizgowe i torbę na własne ubranie i osobną na buty. Oraz torebesię na zegarek, łańcuszki, kolczyki, obrączki i tp. Pielęgniarką zabrała kluczyk, usadziła na wózku i potoczyła na salę operacyjną.

Jakże cesarka na życzenie pomaga przezwyciężyć fobię szpitalną! „Weszłam” na salę z podniesioną głową, nie na czworaka ze strachu, rozglądając się po sprzęcie, licząc członków zespołu, pomacałam sobie podgrzewany materac pod prześcieradłem. Podejrzewam, że wyglądałam jakbym pisała recenzję restauracji. 🙂 Pogadałam sobie z oczami za maseczkami, miła Murzynka obaliła mnie na plecki, kazała oddać lewą rękę obcym. Umyli mi łapę jodyną, prawie po pachę, założyli na ramię nadmuchiwany rękaw, podnieśli całe ramię i zaczęli wyciskać krew. Kiedy ręka zrobiła się bladziutka, nadmuchali rękaw i ułożyli wielką, czarną strzałką namalowaną na skórze do góry.

I przyszedł Fransus. Powitał się, rzucił coś o futbolu i pogodzie, obiecał, że nie będzie boleć i dziabnął mnie igłą ze znieczuleniem tak, że w sekundę pożałowałam swojej decyzji. Drugą sekundę potem gorąco zapragnęłam wybiec z sali z gołym zadkiem, trzecią sekundę potem machałam nogami w powietrzu a ten kuł jak gumkę cyrklem. I to w trzech miejscach chyba. Aż do stołu pod spodem a przynajmniej do kości. I poszedł się myć. Elegancik. Kobietę skrzywdził a potem poszedł się wypachnić. 😦

W międzyczasie Murzynka zagadywała o wakacjach i wypytywała o zdrowie Maleństwa, ale już jej nie wierzyłam! 🙂

Po powrocie Fransusa, zresetowali zegar i zaczęli szarpać moją ręką na boki chyba a uczucie było bardzo podobne to cesarki. Też mną ruszali gdzieś od pępka w dół, bezgłośnie, bez komentarzy itp. Miejsce Murzynki zajęły jakieś Skośne Oczy, który przysiadł na zydelku chyba żeby zagadywać pacjenta ale był bardzo zajęty tym co mi się działo w tunelu nadgarstka, żeby ze mną rozmawiać. I wtedy to usłyszałam- dźwięk dartej gazety. YUK! Krzyknęłam:
-Mów do mnie!
-O czym??
-O czymkolwiek, może być nawet o sporcie! Wybierz temat!
Skośne Oczy bardzo się przyłożył i zamiast wdać się ze mną w spór o skuteczności bramkarza ManchesteruU, wlepił ślepia w centrum akcji i odpowiedział:
-O, właśnie przecina!
/o jezu!/
-Nie chcę wiedzieć! Mów do mnie!
Skośne Oko już nie odpowiedział. Do końca zabiegu siedział wyciągając szyję ponad moją głową i z niezdrowym zainteresowaniem zaglądał mi w kotleta.
-Au!- zaprotestowałam kiedy poczułam ukłucie gdzieś bardziej z boku. -Au au!!
-Zakłada szwy!- dowiedziałam się.

6 minut. Dokładnie tyle samo czasu zajęło Pani Chirurg Położnej przedostanie się do mojego inkubatorka i wyjęcie Majcika na świat. 6 minut, ciekawe czy to jakaś wartość graniczna, zakład między chirurgami czy ciśnienie z działu administracyjnego? 😀

Po wszystkim założyli mi wieeeeelki opatrun, przyszła Murzynka, okryła kocykiem szczelnie, pomogła spłynąć ze stołu na wózek i odwiozła do sali po operacyjnej gdzie stał fotel z podniesionymi nóżkami, kocyk puchaty, słodka herbata i ciastka czekoladowe. To po to, żeby po emocjach pacjenci nie fajtneli na zemdlenie. Ubrałam się, zawołałam pielęgniarkę na oficjalne zapięcie stanika i zasiadłam w foteliszczu.

Posiedziałam od 10:00 do 11:00, w międzyczasie zadzwoniłam do Susełka, przyszedł Doktor Farmaceuta, który zapakował mi pudełko Paracetamolu i Kodeiny tak na wszelki wypadek, wystawił zwolnienie z pracy, założył łapę w trójkącik, uszczypnął w polika (serio, serio) i odwiózł windą na parter gdzie czekał Susełek. Bardzo z Kokainki dumniasty. 😀

Podsumowanie?

Absolutny zachwyt nad jakością usługi, czystością Oddziału, sprzętem, sprawnością obsługi… i nawet gazety w poczekalni mieli aktualne!

I kocham te skarpetki! Mięciutkie jak kaczusia i błękitne bardzo.

Dziś nie wzięłam już środków przeciwbólowych, paluszki wystające z opatruna nie są już gorące, mogę nimi poruszać choć znieczulenie nadal chowa się gdzieś w opuszkach palców. Rana nie boli chyba że wyciągnę daleko rękę, czego spróbowałam i nie polecam.

W poniedziałek zmienią mi opatrunek w przychodni, za 2 tygodnie ściągną szwy. Do tego czasu Mają poniewierają Suseł i Rodzicielką a Kokainka asystuje.

Gdzieś w marcu powtórka z rozrywki i żywię głęboką nadzieję, że do tego czasu medycyna zrobi milowy krok w dziedzinie znieczuleń i zacznie wykorzystywać techniki hipnotyczne.

Choking on Life hazard

Zwykły wpis

Oddałam do biblioteki książkę o wychowywaniu Majki.

Miała stron z 900, przeczytałam 100 i w końcu złapałam sie na tym, że kartkuję strona za stroną w oszukiwaniu jakiegoś rozdziału, który dotyczyłby naszej gromadki z Dzidzią na piedestale.

-To nie,…, to nie,…, nie wali głową w ścianę, … to też nie, nie ściąga sobie pieluchy bo nosi body, nie ma alergii, to nie….

I stanęło na tym, że Maja urodziła się tylko z krótką ulotką informacyjną:
‚Karmić, przewijać, kąpać i kochać z całych sił. Po dalsze informacje prosimy odwoływać się do zdrowego rozsądku. Model łatwy w utrzymaniu.”

Wychowywać dziecko w UK to nie łatwe zadanie. Zanim Dzidzia się urodzi, biegła w językach Mama czyta wszystkie otrzymane ulotki, wnikliwie studiuje tabele żywieniowe, rodzaje proszków do prania, porównuje składy słoiczków z papkami super-zdrowymi, kształty i walory smoczków stu firm na raz, podpytuje znajome jaki rodzaj sterylizatora jest najwygodniejszy, ile butelek potrzebuje na pierwsze miesiące życia, jaka temperatura wody jest najodpowiedniejsza, które pieluszki odparzają, które chusteczki podrażniają…i czuje się spanikowana/gotowa do podjęcia się wielkiego wyzwania.

W trakcie wychowywania Dziecka, z dnia na dzień okaże się, że połowa normalnych dla wielu z nas czynności jest kwalifikowana jako grzechy przeciwko dziecięcemu życiu nie do wybaczenia. Jak umocować w łóżku matkę przeciw uderzeniową, skoro ma kokardki a pisali, że nie wolno nawet zbliżać się do Dziecka z kokardką? Jak czyścić Dziecku uszy skoro mojemu cieknie miodek, na wacikach narysowany jest bobas a z tyłu napisane jest, że nie wolno używać u dzieci? Jak wychować normalnego, zdrowego człowieka, skoro Dzidzia zabrana na spacer na łączkę za żłobkiem wzbudza sensacje innych matek, wyglądających przez bezpiecznie zamknięte okna ośrodka SureStart, gdzie ich pociechy kłębią się w atmosferze wzajemnej bakteryjnej bliskości, na wykładzinie z PCV, w pomieszczeniach ogrzewanych suchym, ciepłym powietrzem tłoczonym z klimatyzatorów. Gdzie jest bezpiecznie? Wśród bakterii 20 dzieciaków i ich matek czy wśród wilgoci i rozpasanej naturalności trawnika i nieznanych ale na pewno zagrażających życiu insektów?

Każda książka, każde pudełko po akcesoriach, szpitalne ulotki, przysyłane do domu gazetki, instrukcje obsługi w 40 językach itp straszą zarówno młodą Matkę jak i przeciętnego obywatela potwornościami jakie mogą przytrafić się jeśli nie będzie przestrzegać Podstawowych Zasad Bezpieczeństwa.

Gdyby każdy człowiek przychodził na świat z fiszką uczepioną pępowiny o takiej treści:

UWAGA! Ostrzeżenie:

Trzymać się z dala od
rowerów,
rolek,
samochodów,
samolotów,
pociągów,
statków,
sąsiadów,
księży,
nauczycieli,
polityków,
pracowników cmentarzy i prosektoriów,
lekarzy,
poetów,
chodników,
ciemnych uliczek,
zatłoczonych plaż,
i własnych butów.
(treść ulotki może ulegać zmianie o czym producent ostrzega.)

Ciężkie obrażenia,
śmiertelne urazy,
utopienia,
uduszenia,
podrażnienia,
zadrapania,
dekapitacje,
dejelitacje,
dezorientacje,
oraz schorzenia wszelkiego rodzjaju mozliwe a nawet bardzo prawdopodobne.

Karmić zieleniną,
wyrzucać worki foliowe,
nie spać w śmietnikach,
nie nosić krawatów,
zmywać wszystko środkiem przeciwbakteryjnym,
omijać dziury w chodnikach,
trzymać sięz dala od lasów i łąk,
nie głaskać zwierząt,
unikać ostrych kantów,
nie pracować,
nie lenić się,
nie spędzać zbyt dużo czasu przed telewizorem,
nie biegać za dużo,
nie palić,
nie pić,
nie brać witamin,
nie pływać w naturalnych zbiornikach wodnych,
nie wędrować poboczami
nie trzmać szczoteczki do zębów bliżej niż 6 stóp od toalety,
smarować się filtrami,
nie smarować się kosmetykami,
zapinać pasy,
nosić staniki,
nie używać cyrkli i nożyczek,
trzymać klej z dala od oczu,
segregować śmieci,
nie dawać dzieciom pluszaków,
ani solonych paluszków
pić wino na serce,
pić piwo na nerki,
nie rozmawiać przez komórki…

…zanim człowiek przeczytałby to wszystko zdążył by się zestarzeć a na ulicach pełno byłoby ludzi stojących pod ścianami, wygrzebujących z portfeli i kieszeni pogniecione „Instrukcje Niezbędne, czyli słów kilka o bezpieczeństwie w czasie Życia” w celu „further reference”

  

Brytyjskie społeczeństwo za dwadzieścia lat przestanie wychodzić na ulice w obawie przed atakiem śmiertlnie niebezpiecznych, morderczych wiewiórek amerykańskich, kompletnie skołowane zakazami i nakazami żywieniowymi będzie całymi dniami żuć mozolnie pełnoziarniste, wysokoprzetworzone jedzenie naturopochodne wypełniając swoje jelita powalającą ilością błonnika.

Brytyjskie społeczeństwo kompletnie ześwirowało a co najgorsze, my, obcokrajowcy przejmujemy te ich świryzmy i uważamy, że z jakiegoś powodu ten kraj jest bardziej niebezpieczny niż Polska. Dzieciom zagrażają większe uczulenia, dorośli cierpią na frustracje seksualne i kryzysy tożsamośi kończące się na ćwiartowaniu współlokatorów za wyjadanie zawartości lodówki, po ulicach grasują niebezpieczni nożownicy, dealerzy i strzelcy ze srutówkami, których nie uświadczysz na Polskich ulicach. Przecież.

Ulotka o konieczności przygotowywania mleka dla Dzidzi na ugotowanej wodzie jest równie przerażająca co informacja, że w Londynie zasztyletowano scyzorykiem kolejnego Polaka. Udowania, że  Życie to niebezpieczna karuzela zdarzeń, które nijak nie są już losowe. Wciskają nam w bezradne ręce odpowiedzialność za wszystko co może się zdarzyć i siłą rzeczy zwala winę na użytkownika- dziecka, roweru, gaśnicy i żelu na komary. Użytkownik tymczasem czyta ulotkę siedem razy zanim zabierze się do składania sprzętu i czyta ważniejsze rozdziały członkom rodziny, żeby mieli na względzie i żeby potem nie było, że nie ostrzegano!

Według producentów wszystkie świetki i papierki powinny być trzymane to późniejszego wglądu, na wypadek gdyby ktoś zapomniał na przykład jak bezpieczenie używać biurkowej szuflady i potrzebował odrobinę odświeżenia swojej wiedzy o bezpieczeństwie we własnym pokoju.

Czasem ze zdziwieniem i współczuciem patrzę na klientów, kórzy całymi godzinami krążą po sklepie i zanim włożą coklwiek do wózka czytają dokładnie wszystkie opisy na opakowaniach, jak gdyby starali się wyłapać te, które mogą doprowadzić do śmierci czy kalectwa bliskich.

  

„Olej z orzeszków ziemnych. Uwaga , może zawierać orzechy! Wyprodukowano z orzechów”, „Produkt nie zawiera orzechów ale wyprodukowano go w kraju, w którym rosną orzechy”, „Ryba biała mrożona. Nie zawiera ości ale sprawdź czy nie zawiera ości.”, „Koktajl mleczny truskawkowy. Zawiera mleko”. I mój ulubiony: „Sausage. Zawiera mąkę, jajko, tłuszcz zwierzęcy, mleko, przyprawy. Uwaga: zawiera mąkę, jajko, tłuszcz zwierzęcy, mleko i przyprawy.” Brakuje tylko czasek, piszczeli i ostrzeżeniam, że produkt powinno spozyć się tylko za uprzednim podpisanim oświadczenia o przejęciu wszelkiej odpowiedzialności za szko
dy.

A najbardziej zadziwiające w całej tej gmatwaninie czyhających zagrożeń jest brytyjska służba zdrowia. Służba Zdrowia nie uważa 90% chorób za choroby a jedynie za stany fizyczne, nie zasługujące na leczenie. Co więcej, powalająca ilość dolegliwości nawet nie skłania lekarzy do wzięcia w łapę stetoskopu czy zaglądałki a potrafią ocenić stan pacjenta po sposobie z jakim wchodzi do gabinetu i siedzi na krzesełku. W tej kwestii przebijają na głowę chińskich medyków z Centrum Handlowego, bo oni przynajmniej macają dłonie i odchylają powieki. Krzywych przegród nosowych się w UK nie łamie bo to barbarzyństwo i brzydko brzmi jak chrupie, uszu nie płucze bo przecież odtykają się same a słuch powraca w ciągu kilku miesięcy również sam, pokruszone łękotki wydalają się z moczem a zabieg na cieśń nadgarstka robią na poczekaniu prawie, bez żadnych badań, na słowo pacjenta. Chirurg ma grzybicę paznokci a pielęgniarka spróchniałe pieńki zamiast zębów. Natomiast świetni są w leczeniu chorób nieuleczalnych, bardzo się wtedy przejmują, wynajdują miliony funtów na badania, chodzą po szpitalach z długopisami za uszami i wyglądają ważnie.

Pielęgniarki idą do pracy przez park, w butach w których śmigają potem po oddziałach roznosząc kał wściekłych wiewiórek, myją ręce żelami po 6f za buteleczkę, sprzątaczki mopują cały korytarz jednym mopem z zimną wodą a potem idą „pojechać” też stołówkę.

Ich te zasady nie obowiązują- oni je tworzą. W jakiejś koszmarnej wizji ludzi bezpiecznych i ubezwłasnowolnionych, szczęśliwych, czytających instrukcje użycia papieru toaletowego do poduszki, żeby rano być gotowym i wykwalifikowanym, kiedy przyjdzie do echm… aktu.

To góry.
Do dołu.
Do połysku.

Bo to dobre i zdrowe dla kloaki.

Od haiku do mokrej roboty, wywód długi ale spuścił parę i mogę iść spać

Zwykły wpis
kompletny

debil

kropka

(takie haiku)

Wspominałam już, że moim bezpośrednim przełożonym jest kompletny debil?

Niniejszym padam na kolana i błagam o wybaczenie wszystkich, których kiedykolwiek nazwałam tym określeniem bo w swojej mądrości nieskończonej na głowę biją Kibeltona (jak zwykle wariacja na temat nazwiska) a ja nie sądziłam nigdy, że głupota może osiągnąć takie dno a spod spodu jeszcze ktoś zapuka.

Jak się łatwo domyśleć- zapukał Kibelton.

Ale od początku.

Kiedy rok temu szłam na macierzyński, o Kibeltonie Sklep jeszcze nie słyszał. Po moim powrocie, podobnie jak kilku nieznanych mi managerów, wyskoczył pewnego dnia z jakichś drzwi i już był. Trzy miesiące temu przejął Kontrolę Zasobów, zastępując niniejszym Koreańskiego Prezydenta (długa historia) i jak wszyscy sądził, że pójdzie mu równie łatwo jak poprzednikowi, któremu ledwie kiwał palcem a praca szła gładko, miło i przyjemnie. Ale na przyjemności trzeba sobie zasłużyć, szczególnie kiedy zastępuje się spokojnego, opanowanego, doświadczonego managera. Okazało się, że Kibeltona szybko przerosło zajęcie i z dnia na dzień zaczął latać po Sklepie trochę bardziej rozczochrany i trochę bardziej blady a jego poletko działań zaczęło przypominać stracha na wróble po całym sezonie w polu. Wszystko to jednak mnie ominęło, bo nadal cierpiałam katusze na Nabiale, zamykając się w kibelku i modląc się do Najświętszej Panienki od Zielonoświątkowców Dnia Dwunastego, coby mnie szybko stamtąd zabrała.

Kiedy tylko Kierownic wyniuchał Kokainkę, wyciął ją jednym cięciem z opresji  i wkleił Kibeltonowi w kajecik z przykazaniem: „Dobra jest z niej dziewucha, masz a doceniaj i krzywdy nie rób”.

Ale do tego czasu Kokainka raz już się z Kibeltonem ścięła, więc obu stronom nowa współpraca wydała się co najmniej mało obiecująca. Kibelton mianowicie należy do tej grupy ludzi, która maszeruje ślepo za komendą, nie ma za grosz intuicji, wolnej woli, chęci i zacięcia ani odwagi do podejmowania własnych decyzji. Poszło o wezwanie do „ofiary”, bo jak pamiętacie może Kokainka jest z Lotnej Brygady Plasterkowej, czyli przeszła szkolenie z dmuchania lali, dostała dyplom i od tego czasu ma tą władzę nad Kadrą że może wysłać do szpitala, do domu albo kazać komuś przykrywać usta chusteczką zanim zarazi gruźlicą całą szynkę na ladzie. I tak było owego poranka, że świeży „piker” przyjechał na zmianę z rozciętym podbródkiem, po tym jak wywinął orła na rowerze w drodze do pracy. Kokainka już wkurwiła się, że przez 2 godziny nikt nie zauważył, że młodzieniec zalewa się juchą więc kiedy tylko rozkazała odwieźć go do szpitala na szycie i usłyszała niezadowalająca odpowiedź, przywdziała rękawice bokserskie i poszła szukać tego co to wymyślił. Bo pomysł managera prowadzącego zmianę był taki, że nikt go do szpitala nie odwiezie, bo „gdyby coś się po drodze stało”, Sklep i on będą mieli problemy. Nie trudno zgadnąć, że autorem tej uroczej idei był Kibelton. Spytałam więc bezczelnie czy mam w takim razie wsadzić chłopinę na jego pogięty rower i kazać mu kopsnąć się do szpitala odległego o 5 km na szycie podbródka mając nadzieję, że nie ma wstrząsu mózgu i dojedzie na miejsce po linii prostej a nie będzie jeździł w kółko po rondzie aż go ktoś przetrąci?
I kazał mi zadzwonić na 911. Postawiłam się po raz kolejny, przypominając, że chłopię nie umiera ale krwawi jak zarzynana świnia i 911 się wkurwi. Ale jak kazał, tak zrobiłam. Sam telefon na 911 w UK zasługuje na dodatkową opowieść, bo jeśli cierpicie na niskie ciśnienie, taki telefon w sam raz poprawi Wam wyniki o jakieś 100/100. Kilka razy wyraźnie opisałam „objawy” krwawienia i podkreśliłam, że przypadek nie wymaga ambulansu, natomiast bardzo chciałbym dowiedzieć się jak mam przetransportować gościa skoro zakład pracy odmawia pomocy? A oni i tak wysłali ambulans. Ambulans się wkurwił i to potężnie, pół Sklepu trzęsło się w posadach a Kibelton… spierdolił. Schował się i nie przyszedł nawet zawołany prze mega-megafon.
I wtedy podpadł mi po raz pierwszy. Prz okazji przyjrzałam się jego rozchełstanej koszuli, obwisłym poszarzałym czarnych spodniom, szarym od kurzu butach-mrówkojadach i brodawce z której rośnie zarost i wpisałam go na listę Z Dala Ode Mnie.

A miesiąc później- został moim managerem.

Supcio.

Zaczął się czepiać dość szybko, pewnego razu przyczłapawszy do nas i twierdząc, że narobiliśmy mu burdeli w liczeniu zapasów, bo mu się kawa rozmnożyła na 200 funtów, że on nikogo nie oskarża…  rozmowa wyglądała tak:
-Kawa mi się rozmnożyła na 200 funtów.
-Jak?
-Nie wiem jak, rozmnożyła się, nie interesuje mnie jak, nikogo nie oskarżam ale macie iśc do S, ona was wyszkoli z liczenia zapasów.
-Ale liczymy zapasy od 3 tygodni i jak dotąd…
-Nie ważne co jak dotąd, ja nikogo nie oskarżam, nie zrozumcie mnie źle…
-Przynajmniej zastanówmy się co robimy źle, żeby już więcej nie popełnić takiego…
-Nie interesuje mnie jak powstał błąd, – tu podparł się wymownym gestem ramionami- Po prostu S was przeszkoli.- i odszedł.
Zostawił nas w stanie lekkiego oszołomienia, bo przecież nie oskarża a ob**bał jak gówniarzy.
Na drugi dzień- to samo:
-Znowu jest błąd! Kocie żarcie mi się namnożyło! Jak nie wiecie jak liczyć to macie przestać poprawiać stany zapasów w systemie!
-Ale…
-Co?!
-My byśmy chcieli wiedzieć jak…
-Powiedziałem, macie spisywać na kartce i do systemu się nie dotykać.
I odszedł. Zostawiając nas w stanie szoku totalnego bo się na dodatek obkurwieniec zrobił biało siny na gębie i trząsł się jak osika.
Na trzeci dzień rano, wpadł na nas tylko o 7:00 rano przypominając mało grzecznie o spisywaniu wszystkiego na kartce… i miał pecha. Bo tego dnia Kierownic zaszczycił nas swoją wykrochmaloną obecnością i przez cały dzień zaplanował sobie pracować z nami ramię w ramie ku zabawie i nauce. Przy pierwszej okazji spytał więc co tak skrzętnie skrobię w tym notatniku, na co Kokainka odpowiedziała:
-Spisujemy stan zapasów.
-Na kartce? A dlaczego nie w systemie?
-Bo Kibelton kazał.
-Jak kazał??
-No normalnie, znalazł błedy i zabronił nam…
-Gdzie on jest, co za…- wyjął ze spodni telefon (ups!) i dzwoni mrucząc pod nosem fucki-pucki- Kibelton? Kibelton?? A kto?? Jak go zobaczysz, ma przyjść do alejki ZARAZ! TERAZ!
Na Kokaince skórka się pomarszczyła, uciekła w kącik z galaretkami i gmera zawzięcie, pozostawiona na pastwę losu bo chłopaki akurat poszli jeść poranna fasolę. Przyszedł więc bohater tej historii i został spytany:
-Czy to prawda, że zabroniłeś im poprawiać stany zapasów w systemie?
-NIE.
Kokainka odwróciła łeb jakby ją kto kujnął długą szpilą i napotkała złe spojrzenie Kierownica. Oj. Kierownic wezwał przed swoje wykrochmalone oblicze:
-No to jak to jest, powiedziałaś, że zapisujecie bo takie dostaliście polecenie.
-Tak.
-Od kogo?
-No, od Kibeltona- ów stał się nagle biało siny, potem purpurowy na ryju.
-Kibelton?
-No, eeee…. bo mi się zapasy rozmnaża…
-NIE. NIE. Oni liczą i poprawiają. Jasne?
-Ale…
-Jasne?
-Tak.
-Odmaszerować.

Czy ktoś jeszcze dziwi się dlaczego Kibelton już Kokainki nie lubi? I dlaczego Kokainka od te
go dnia zaczęła uważać Kibeltona za niebezpiecznego wariata gotowego sprzedać własną matkę za torbę gruszek?

Kilka dni potem, sami wpadliśmy na to, co robiliśmy źle a raczej na pewną bzdurę w systemie, która doprowadzała kocie puszki, kawę i tuńczyka do pączkowania z dnia na dzień w tempie większym niż kosmiczny blob. Pomaszerowaliśmy więc do Kiebltona oznajmić mu radosną nowinę na co on:
-No?
-No co no? Już wiemy gdzie był problem! Teraz go unikniemy.
-No?
-Wiedziałeś, że to tak działa?
-Tak.
-I nie powiedziałeś nam?
– O czym?
/o dupie/

Wczoraj doszło do kulminacji, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo jeśli nie była to kulminacja, erupcja właściwa spowoduje, że dostanę upomnienie, wylecę z pracy (to jeśli przegram) lub Kibelton dostanie upomnienie (i nadal pozostanie moim ulubieńcem, jeśli będę miała Kierownica za sobą).

 

Poszło o kłótnię.

Hasłem przewodnim naszego Teamu jest: „Spot the problem, solve the problem, forget about the problem”. Naszym zadaniem jest dopatrywać się małych i dużych utrudnień, pułapek, niezgodności i upierdliwości tak, aby z czasem doprowadzić do tego, że ludzie zaczną przychodzić na zmianę z przyjemnością. Kierownic zadbał o nasze morale jak dowódca eskadry kamikaze, więc od dwóch miesięcy unosimy się w trójkę metr nad podłogą, głaszczemy półki i idziemy do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Mamy „drive”, jesteśmy świetni, postawiliśmy sklep do góry nogami, zarażamy innych entuzjazmem do tego co na razie wygląda jeszcze jak ogarnięty pożarem burdel a za każdym razem kiedy pada imię Kierownica- otwiera się dach Sklepu, przez dziurę wpada niebiańskie światło i przez chwilę przygrywają nam anielskie chóry.

I Kierownic zmęczony popularnością wyskoczył sobie na dwa tygodnie urlopu. I do burdelu ogarniętego pożarem wpuścili szaleńca. Kibeltona, oczywiście.
Kieblton wymyślił totalną bzdurę, od której nie chce odstąpić i za żadne skarby nie można do niego przemówić, bo ucina pierwsze zdanie w połowie stanowczym ruchem i od razu podnosi głos:
-Nie będę się z tobą kłócił!
-Ale ja się nie kłócę, ja chce tylko, żebyś spojrzał na…
-Nie będę się z tobą kłócił!

-Ale ja się nie kłócę!!

I tak było w poniedziałek, po całym dniu byłam spocona jak szczur, w nocy spałam na Diklofenaku tak bolały mnie ręce, więc we wtorek spróbowałam ponownie. Reakcja była identyczna, tylko bardziej sina. W środę poprosiłam więc czy moglibyśmy z łaski obkurwieńca przemyśleć ta sprawę bo nie mam fizycznie siły podnieść z podłogi i wrzucić na górna półkę co najmniej tysiąca kilogramów w dwie godziny każdego ranka. Właśnie oczekuję na operacje rąk, które zrujnowałam przez Sklep i nie mam zamiaru za parę lat skończyć na operacji kręgosłupa.
-Nie będę się z tobą kłócił!!
-Ale ja się nie kłócę!!!! Mówię do ciebie jak do człowieka, a ty robisz ze mnie wariatkę!
-IDZIEMY NA GÓRĘ!
-Proszę bardzo, idziemy. Mam dość.
„Rozmawialiśmy” z godzinę. Nie owijałam w bawełnę. Powiedziałam, że jeśli ma nadal zamiar traktować nas jak popychadła to ma problem, bo nie po to Kierownic wybrał właśnie nas, nie po to dał nam odpowiedzialne zadanie do wykonania, żeby teraz po 9 tygodniach okazało się, że nagle jesteśmy nieodpowiedni to tej roboty, bo nie umie się z nami dogadać! Jest problem, rozwiążmy go a nie udawajmy, że nie istnieje! Nie masz problemu to znaczy, że my też go nie mamy?

Zarzucił, że jestem nastawiona negatywnie, nie mam za grosz motywacji i buduję wokół siebie mur i nie celebruję sukcesu!

I tu przegiął pałę.
-Negatywnie? Nie mam motywacji?? Mur??? Czy ty wiesz, że po raz pierwszy od 3,5 roku wstaję rano i zadowolona idę do pracy bo mam motywację, wierzę w to co robię i czuję, że jestem prowadzona przez kogoś kto ma konkretną wizję a nie jedynie siano w głowie? Że jak mało kto jestem nastawiona super pozytywnie bo widzę z dnia na dzień, jak moja praca zaczyna przynosić wymierne efekty? Wiesz dlaczego ten sklep stoczył się tak bardzo i był na dnie, kiedy dali nam Kierownica? Przez takie myślenie jak twoje! Nie uważam, że istnieje problem, więc NIE MA problemu! Bądźmy pozytywni, celebrujmy sukces! Przez ostanie dwa lata nic innego nie robiliśmy, a z miesiąca na miesiąc sukcesy były coraz mniejsze i aż dziw, że pewnego dnia stary Kierownik nie wyprawił przyjęcia za parujących zgliszczach tego co zostało po jego zarządzaniu! On nie uważał że mieliśmy jakikolwiek problem, więc nikt nie miał prawa o tym wspominać. Czy uważasz, że jestem na tyle głupia, żeby za twoją argumentacją uznać, że możliwe jest przeniesienie tony towaru z podłogi na najwyższą półkę w dwie godziny? Że od razu polecę i wykonam polecenie bez mrugnięcia okiem nawet jeśli w nocy nie prześpię ani minuty z bólu? A kogo dasz na moje miejsce, kto też się nie zbuntuje? Masz wokół wielu takich kandydatów chętnych do wyrywania sobie kręgosłupa z dupy, bo ty im tak każesz? Nie, ty uważasz, że mam wykonać twoje polecenie, niezależnie od tego jak jest głupie BO TAK i masz na tyle władzy nade mną, żebym bez szemrania poszła i zarabiała się na śmierć? „Bo tak” to jest odpowiedź dla konia w kopalni. Miej więcej szacunku dla nas, my odpłacimy tym samym. I nie zaczynaj każdej dyskusji z nami awanturą i nie przerywaj mi jak do ciebie mówię, bo nawet nie dajesz szansy na wyłożenie swoich racji. Tak było przez ostatnie trzy dni i tak było kiedy zarzucałeś nam błędy w liczeniu. Masz nas za nic i tak nas traktujesz. I następnym razem kiedy taka niezmotywowana i negatywna, pomyślę, że mam znowu poświęcić swój urlop po raz kolejny, żebyś nie został z tym bazjlem sam, wiesz co zrobię?- PÓJDĘ.
A na razie gratuluję ci, bo właśnie doprowadziłeś do tego, że jestem niezmotywowana, nastawiona negatywnie, mam wszystko gdzieś i od dzisiaj mam zamiar przychodzić do pracy, odpykać swoje i iść do domu o czasie, za co nie będziesz mnie mógł upomnieć, bo będę robić dokładnie to co do mnie należy. I ani gestu więcej. Zadowolony?

Nagle postanowił „wziąć pod uwagę moje argumenty”. Biedny, żałosny dureń.

Chłopaki się zdemotywowali po tym co im zreferowałam. Mają w dupie sukces i czekają tylko na niebiańskie promienie propagandy od Kierownica bo bez tego, kurwa dalej nie ujedziemy, Panie Dziejaszku.

Tak to się ludźmi zarządza, jakby byli mułami.

Ale jest pewien Żyd pogrzebany.

Kierownic jest za dobry. Zabiorą go wcześniej czy później, na jego miejsce znowu wyślą jakiego upojonego swoją wspaniałością ignoranta a równo z tym dniem Plan pójdzie w niepamięć, wrócimy do starego dobrego chaosu…a Kibelton bezkarnie oderwie mi głowę i nasra do szyi.

Pozostaje worek, lina i kamień do szyi. Oferty proszę wysyłać w komentarzach, mogą być nawet tak głupie jak: wysłać go na misję katolicką w sam środek epidemii Eboli w Ugandzie albo zrzucić z wysokiej wieży na rower bez siodełka.