Dnia jakiegoś obiecałam solennie, że opiszę czymże zajmują się Anglicy w ramach odreagowywania Świątecznego Stresu. W tygodniu przedświątecznym więc, zajmują się charytatywą. A żeby połączyć przyjemne z pożytecznym, wymyślają niezwykłe sposoby na to, żeby zebrać jak najwięcej pieniędzy i jak najbardziej się wygłupić.
Dwa ostatnie tygodnie zawisły więc na ścianie w postaci plakatu przypominającego pod jakim zawołaniem każdy z dni ma upłynąć, np:
*Dzień Zielono-Czerwony
*Dzień Złoty
*Dzień Elfa
*Dzień Renifera
*Dzień Świątecznych Kolczyków
*Dzień Świątecznego Rocka
*Kulminacja Napięcia- Dwa Dni przebierańców.
Dzień Z-C polegał na tym, że kto żyw, miał ubrać się na zielono-czerwono i jak najbardziej przypominać choinkę. Pomijając fakt, że wiele osób nie musiało bardzo się przykładać bo przez cały rok przypominają ścięte siekierą drzewka, reszta wzięła przykaż do serca i wystąpiła w czym popadło, byle w temacie.
Reszta przywdziała mikołajowe czapki z pozytywką i mrygającymi światełkami. Swój przydział czapkowy przypięłam agrafką do spodni i nosiłam do góry nogami niczym żebraczek swój berecik.
Dzień Złoty i Kolczykowy poraziły tandetą. Kolczyk- ozdoba subtelna i skromna zamieniła się w paradę potwornych, dynadków kształtem zbliżonym do choinek, sań zaprzęgniętych do dwudziestu sześciu reniferów, Mikołajów, prezentów i czego tam jeszcze. Migały i pobrzękiwały pozytywkowe kolędy w rozjechanym stereo.
Na dzień Elfa zamknęłam oczy i otworzyłam je w Dzień Renifera, żeby przekonać się, że spośród 250 pracowników tylko Darro miał na tyle odwagi, żeby przyozdobić się pełnowymiarowym kostiumem renifera z reniferzym odwłokiem z tyłu oraz dodatkową parą odnóży tylnych.
Haczył o wszystko, strącał towar z półek, szurał o klientów, ocierał się o kobiety i miał problem z trzymaniem raportu sprzedaży w kopytach. Co chwila wypadała mu jakaś kartka a kiedy próbował się po nią schylać, na nos spadała mu maska i zamykała dostęp powietrza.
O Dniu Świątecznego Rocka wspominać nie muszę, materiał dowodowy mówi sam za siebie:
Kulminacja przeszła moje najdziksze oczekiwania. Kasjerki- armia pięćdziesięciu kobiet i kilku panów przebrała się za 101 Dalmatyńczyków.
Różnica liczebna była nieistotna. I tak kłębiły się jak …. (jak brzydki powiada Suseł) i było ich stanowczo za dużo.
Inni, byli bardziej twórczy. Kadra managerska najwyższej półki wybrała Robin Hooda
(za zdjęciu łatwo zlokalizować Froda, ale nie, nie jest to zabłąkany z innej bajki hobbit ale mój Ulubiony Kretyn)
Zakupy Przez Internet poszły w stronę party pidżamowego. Kierownictwo przebrało się za Piotrusia Pana i jego świtę, tym samym zmuszając podwładne do paradowania przez dwa dni w piżamach, jak na Wandzię i resztę dzieciaków przystało.
Najpiękniejsze były: Rachela, której postać Dzwoneczka pasuje tak jak pieść do nosa i Sue, dla której chyba stworzono ten uroczy psi worek.
Byli też piraci, choć nie było Karaibów:
Inne działy wybrały NieTemat, jak na przykład dział Warzywa i Owoce- coś na kształt leśnych wróżek co jednocześnie z powodzeniem mogło robić za plagę gąsienic żrących kapustę w cieniu grządki.
Lub mój były Mały Szef- Beret
Mój Dział Natomiast! No cóż, wizyta w Szalonych Szafach, trzy dni główkowania i Szalonooki Moody zrobił sobie zdjęcie z Nami! 🙂
(Mnie na zdjęciu nie ma, ja zdjęcie robiłam. Wolałam mieć pewność, że postacie będą miały głowy, niż stawać do obrazka. Miałam na sobie drugi habit rycerza Jedi, tylko trochę bardziej szary. :D)
Ileż trzeba było zachodu, żeby Yodę zmusić do wyjścia w kostiumie do ludzi! Stanęło na Gwiezdnych Wojnach bo moi szesnastolatkowie zaklęli się w żywy kamień twierdząc, że bez masek się nie pokażą, bo będą spaleni towarzysko. Pracowali więc dwa dni za lateksowymi łbami, sapiąc i pocąc się niemiłosiernie w imię reputacji wśród rówieśników. W roli Chewiego wystąpił Garnek, Yody- Dżosz, Lorda- Simpson a C3PO- Kiciuszek Śmierdziuszek (prawdopodobnie raz na zawsze wykluczając swój kostium z Szalonej Szafy, poprzez pozostawioną w nim zastałą atmosferę odoru ludzkiego ciała). Michaś stwierdził, że jest ponad towarzyskimi podziałami, dostał zdjęcie i wymalował się na Dartha Maula pomarańczowa farbką plakatową. Po wszystkim, czochrał się po pysku trzy dni i wyglądał jak w najbardziej zaraźliwym stadium świnki.
Było pięknie. Dzieci Gwiezdnych Wojen nie znają, niektóre wybuchały rykiem na widok Chewiego, nastolatkom „CośToMówi, ale jakie Wojny??”, trzydziesto-czterdziestolatkowie witali nas pozdrowieniem „May the Force be with You” na co odpowiadaliśmy „Always” a niektórzy słabiej zorientowali chwalili się volkańskim gestem rozczapierzonych paluchów i „Live Long and Prosper”.
Napstrykaliśmy milion zdjęć, żeby było o czym wnukom opowiadać.
A było to tak, drogie dzieciary….