Potrzebuję się zdekoncentrować. Zdezorientować, oszołomić, cokolwiek co oderwie mnie od robienia obiadu, prania i polerowania umywalki. W Komunie panuje chora, pusta cisza. Dotąd były śmiechy, dyskusje, objawy życia wewnętrznego- teraz nawet owsiki siedzą cicho, bo cóż zostało do powiedzenia? Cisza przy stole, cisza w saloniku, „o, coś ci spadło”, „może zjesz kalafiorka?”, „tak, kalafiorka”.
Dziś nie padło żadne śmieszne stwierdzenie. W sumie może 20 zdań wymienionych z otoczeniem. Tendencja spadkowa.
Truffel znowu nie wyszła z pokoju do 21:00. Przypomniałam jej o wczorajszej niedokończonej teorii o różnicach między gotami a emokami ale odparła apatycznie, że już nie pamięta.
Mama i Tata milczą siedząc przy stole, lampiąc się w paczkę słonecznika, którą skubią w takim zapamiętaniu jakby na jej dnie kryła się tajemnica istnienia. Na dnie nie ma nic, milczenie przedłuża się a rano otwierają nową paczkę. Małżeństwo.
Nawet gdyby wydarzyła się jakaś niewiarygodna historia, nie byłoby komu podnieść łba, żeby ja skomentować. Słychać tylko otwierane i zamykane drzwi, kiedy idą na fajkę, szelest kurtek, szuranie krzeseł w kuchni i ciszę.
Ta pustka drąży mnie od środka jak taka okrągła łyżka do lodów. Zdrapuje warstewkę po warstewce, zostawiając te półokrągłe ścinki i drapie dalej. Narysowałam rano Krasnoluda-z-Toporem. Tak mnie znudził, że nawet nie spojrzałam na efekt końcowy. Kiedy tylko oderwałam kredkę od papieru po raz ostatni, wstałam i schowałam go do teczki. Nie pamiętam już jak wygląda…
Rok temu, w styczniu nie było dnia, żeby ludzie z którymi pracowałam i studiowałam nie wymyślali czegoś odjechanego i niepowtarzalnego. Wtedy czas też się zlewał, w niekończący się pochód chińskich smoków, gentelmanów na księżycowych bicyklach, żonglerów, amerykańskich astronautów i uciekinierów ze szpitali dla psychicznie chorych. Dziś ci sami ludzie biadolą coś o swoich pracach, których nie mogą zdobyć lub rzucić, o wymaganiach, szarzejących aspiracjach i że nie pamiętają z kim chodzili do podstawówki. Mają nie więcej niż 29 lat, dzieciaki na głowach, kredyty, samochody, teściów i dyplomy poukrywane w szufladach. „Nigdy już nie będzie takiego lata…”
Nie mogę tak żyć. Od roku nie byłam na żadnej imprezie, nie wypiłam piwa w towarzystwie spontanicznych, radosnych ludzi, nie szłam ulicą roześmiana i niepomna dnia wczorajszego czy jutrzejszego. Nie byłam w parku, nad wodą, w lesie. Susłowi się nie chce, Truffel nie uważa tego za ciekawe zajęcie (no, pomijając las), FakiJapi – sama nie wiem co FakiJapi. Nie była nawet obejrzeć lasku (kpina nie lasek), który rośnie za domem.
Tej wiosny miałam to wszystko robić z Tematem- las, wiecznie zielone angielskie wzgórza, piwo, jeszcze jedno, puby, planowaliśmy lot nad Oxfordshire, skoro już Temat ma licencję pilota. I żadne z nas chyba nie wie, co się stało. Coś musiało, coś boli, coś swędzi, coś nie daje zasnąć. Czarny punkt na granicy widzenia. Coś, co zatrzymuje mnie rano w łóżku, odbierając chęci do wstania. Bo wiem, że czeka mnie kolejny dzień bez Niego. Od początku wiedziałam, że zniknie, ale miałam siłę, żeby się z tym zmierzyć. Ale nie spodziewałam się, że okoliczności zadecydują za mnie i zamiast zniknąć, będzie pojawiał się od czasu do czasu, żeby posłać spojrzenie miękkie jak flanela i znowu rozpłynąć się we mgle.
„-W końcu przyzwyczaisz się, że będę daleko. Ale wiem, co masz na myśli, ja tez będę tęsknił. Ale to jeszcze nie teraz.”
Teraz Maleństwo. To już teraz.
Chcę wrócić do 31 grudnia, chcę zobaczyć jak to było- mieć nadzieję, nie móc zasnąć całą noc ze szczęścia, czytać jednego sms’a tysiąc razy, na wypadek gdyby okazał się halucynacją. Mieć nadzieję, że ten rok będzie nowy, inny, lepszy.
Niech go wezmą tam gdzie chce iść. Niech pojedzie tam gdzie chce pojechać, niech wiem, że jest 2000 km stąd a nie na wyciągnięcie ręki po telefon.
Smutny wpis, smutny dzień, tydzień, ostatnie 6 tygodni. Już 6. Niedługo 56, a ja będę się zastanawiać jakaż to ja byłam wtedy smutna? Trochę bardziej blada, bardziej milcząca, widać można żyć…
/Woven Hand wciąga niewiadomo jak i kiedy. Wczoraj mogłam znieść tylko „Bleary…”, dziś wałkuję ten dół pełen żałości w kółko i w kółko. Szykuje się kolejny album bez którego nie można żyć./