Monthly Archives: Maj 2010

Jajko na asfalcie

Zwykły wpis

Jest gorąco.

Tak się prosiliśmy, to teraz mamy.

Zbuntowałam się dzisiaj i nie poszłam do roboty. W nocy Majek płakał i wołał wszystkie Mamy i Taty świata bo było gorąco i okropnie pod prześcieradełkiem i równie okropnie, choć nie tak gorąco bez przykrycia. Picie nie pomogło, głasku głasku nie pomogło. Mama i Tata na zmianę drzemali w Mai łóżeczku aż nadeszła godzina 5:00 rano i Mama postanowiła, że zadzwoni do pracy i powie im, żeby poszli się paść. Poszli.

Jest gorąco.

Maja spędziła dwie godziny w baseniku z wodą gorącą jak zupa ogórkowa z dodatkiem piasku, paprochów i foremek, kolejne dwie godziny w piaskownicy z dodatkiem emulsji do opalania aż sama miała dość, poczłapała do kuchni, siadła na zimnych kafelkach/płytkach i zażądała spania.

Dobrze, że nasz salon jest jak pudełko na mrożonki. Przynajmniej służy w lecie, bo w zimie dupa odmarza.

„Wolny dzień” spędziłam więc na praniu, wieszaniu, ściąganiu, praniu… Oprałam wszystko co się dało, umyłam patio wodą ze szlaucha i padłam niniejszym w stan odrętwienia wolnym dniem. Obdzwoniłam kilka instytucji, które tylko mnie zdrażniły okropecznie, postawiłam na nie kilka krzyżyków i powiesiłam kilka kurew.

Nie wiem co na obiad, bo kiedy jest gorąco, zwykle mam awersję do lodówki, nawet gdyby stał w niej schłodzony tort truskawkowy z bitą śmietaną sztywną jak krochmalony kołnierzyk. Właściwie stoi tarta owocowa, którą umotałam wczoraj ale nie mam na nią ochoty a póki nie będę miała, daję po łapach chętnym, bo już nie będzie taka piękna jak przyjdzie mi na nią ta chętka.

Firanka faluje, to dobry znak. Znaczy się, że na zewnątrz jest jeszcze jakieś powietrze skłonne do ruchów.

Tymczasem, jak już wspominałam a nie mieliście szansy nawet rzucić okiem na ostatniego posta- Maleńtas jest, ma nóżki, rączki i części mniej lub bardziej niesforne. Bardzo lubi jabłka (ku rozpaczy Mamy), keczup piri piri ostry jak Królewna Śnieżka i jeden z krasnoludków, ogórki kiszone (tu żadna nowość) i czekoladę, na którą oboje z Mamą mają ochotę ale nic z tego. Od czekolady dostaję „dźga” na ryju i wyglądam jakbym zaglądała w lufę od śrutówki na moment przez naciśnięciem spustu i chwilę potem też. Ale licho nie śpi i Kokainka co chwila przekonuje się jak ważne miejsce w jej życiu ma czekolada.
-Nie wolno mi jeść czekolady!- i pluje batonikiem z otrębami z jakiś diabolicznych zbóż, bo nie zauważyła tego brązowego pod spodem.
-O, mam tu coś, w plecaczku miłego, dobrego, mniam….- i okazuje się, że to owszem jest, miętowe, dobre ale „miętowe dobre” oblane jest czekoladą a resztę już znacie. Kokainka pluje.

Maleńtas przestał serwować Mamie nudności wszelakie i nawet surowe mięso nie doprowadza już Kokainki na skraj przepaści (czytaj: myśli i uciekaniu do ubikacyjki). Ale ryba surowa, dorsz w szczególności niezwykłej- tak. Bardzo. Śmierdzi martwą rybą i zamkniętą przetwórnią rybną na wybrzeżu z powodu problemów kanalizacyjnych. A klienci Kokainki lubią rybę, bo to Anglicy. Więc za każdym razem kiedy walą mi trupa na taśmę, Kokainka bierze ofoliowane truchło w rączki, unosi oczy ku niebu i wygląda jak wierna chrześcijanka, która dziękuje Bogu, że przypomina jej o symbolice religijnej w takich błahych chwilach.

***

Jest gorąco.

Maja była na łące i oto nowinki

Zwykły wpis

Dziś o Majce. 🙂

 

Nasza Maja robi dziś wieczorem ważny krok i trzymajcie za nas kciuki. Kupiliśmy jej dziecięce łóżeczko, materacyk, mięciutką kołderkę i poszewki w patchworki, czyli czas na przeflancowanie Dziuni z łóżeczka z patyczkami do łóżeczka jak na prawdziwą małą dziewczynkę przystało. Skąd ten pośpiech? Bo Majek ma 20 miesięcy i zostało jej 10 cm do wypełnienia łóżeczka w 100% swoim wybujałym wzrostem. Nie pytajcie co dalej. Maja nosi spodenki na 3-4 latki i koszulki na 2-3 latki, buciki nr 7, nie ma już dla niej skali na krzywych wzrostu dla takich małych karypli jak ona. 93 cm w 20 miesiącu życia.
A więc IKEA zaopatrzyła nas też w półki o sufitu, na książeczki i misiaki, stołek do łazienki, żeby móc myć rączki bez wkładania Dziuni do umywalki.

Maja mówi mnósto zabawnych rzeczy, wiele z nich przez sen. Śpimy. Maja rzuca rączkami i nagle….:
-Hauuu Hauuuu!….KISIEK!

Maja odpowiada na pytania zoologiczne:
-Maju, jak robi piesek?
-Hauuu hauuuu!
-Maju, a jak robi kotek?
-Łauuuu, łauuuuu!
-Maju, a jak robi myszka?
-Iiiiiiiiii Iiiiiiiiii!

-Maju, a co to jest?
-Kosiek! Łauuuu, łauuuuu!

Maja dostała swój stolik do rysowania i krzesełko. Oba czerwone i mamy nadzieję- niezniszczalne. Wystarczy Maję usadzić przy stoliku, dać kredki i żelopisy, kartki papieru i picie. W ogródku, kiedy świeci słońce urządzamy sobie zajęcia w duchu Pabla Picassa, czyli Maja dostaje papier 2x2m, specjalnie na ten cel spisane na straty ubranko, pędzele dla dzieci i plakatówki w butelkach. Spróbowaliśmy farbek do malowania rączkami ale to jakaś pomyłka. Glutowaty żelek, nie pozostawiający po sobie żadnego koloru na papierze. Jedyny plus to taki, że można mazać a kartka nie przemoknie. Odpada. Mama więc maluje słoneczka, listki i buzie a Maja dodaje swoje i kiedy wraca Tata, bez dokładnego opisu co gdzie jest, trudno rozpoznać gdzie góra a gdzie dół.

Maja grzecznie porzuca każdą bajkę i zajęcie na hasło:
-Maju, chodź jeść.
Podaje grzecznie rączkę i prowadzi pierwsza do stolika, zasiada na tronie i w zależności od tego czy na talerzy jest mniej lub bardziej zielono, rzuca się na jedzenie z mniejszym lub większym entuzjazmem.

Kiedy jest śpiąca a Mama i Tata przeginają bo nie mają siły zawlec się na górę, Maja bierze któreś za rękę, prowadzi przez kuchnię, na schody, po schodach do sypialni i zarządza spanko.

Maja sama zarządza kiedy dość kąpanka, kiedy umoczy rączki, idzie do kuchni po szmatkę i wyciera. Zamiata też wodę miotłą i nadal myli kalkulator z telefonem. Nauczyła się gdzieś wołacza:
-Mamoooo! Tatoooo!
których to z radością używa zupełnie zamiennie, więc w ciągu dnia Babcia jest mamą, Mama tatą, Tato mamą i odwrotnie w każdą stronę.

Nadal jest dzieckiem natury i tylko śmiertelne zmęczenie może spowodować, że przy powrocie do domu nie wyje jak dożynana morska syrena. Dobija się wtedy piąstkami do drzwi i kiedy otwieram, pada w ramiona i oddaje się wszystkim operacjom piżamkowym bez buntu. Ale jeśli nie jest zmęczona… cała ulica słyszy jak zła, zła Babcia każe Majkowi wracać do domu mimo, że jeszcze nie zmarzła do kości i nie zmokła do majtek.

W piaskownicy może siedzieć nawet 3 godziny bez wyłażenia, chociaż lubi przesadzać Babci sadzonki i wkładać paluszki do ziemi, żeby rączki się robiły takie fajnie czarne. Kocha kwiatki, trawki, patyki, kamyki, słonko, wiaterek i zwierzątka. Na razie plastikowe plus Boston i kot sąsiadów.

  

W nocy domaga się przykrywania, kiedy wystają jej giczałki, lub odkrywania jeśli pod kołderką zbierze się mikroklimat dżungli amazońskiej. Lub kiedy wypadnie jej z ryjka smoczek. Lub po to, żeby się upewnić, że  Starzy czuwają.

Maja niezadowolona używa „żółwika”, czyli bumca ofiarę piąstką, żeby zamanifestować brak zgody. Wtedy wystawiamy własnego „żółwika” i bącamy się piąstkami aż Majce wyda się to kosmicznie zabawne i zapomina, że była zła bo Tato nie pozwolił nurzać makaronu w herbatce.

Maja umie robić rurkę z języka, pokazywać gdzie i mówić:
-Oko!- choć przeszła już stadium wersji „o-oko”, i „oko-o”. Pokazuje paluszkiem nosek, ale nie ma śmiałości do wypowiedzenia nazwy noska. Wie gdzie ma uszka i wciąż pokazuje na swoje stópki dopytując się:
-Cio to jeś? Cio to jeś??
-Smjodki Maju. Smjodliwe smjodki trampczaki. I kiwaki między paluchami. I piasek.

  

Maja nie cierpi bananów, kocha groszek, gardzi truskawką brytyjką, lubi jabłka, uwielbia brokułki i kalafiorka oraz żłopać Mamy herbatki. Pewnie przypomina jej się życie płodowe, kiedy Kokainka zalewała swojego Kuluska herbatą w zastępstwie kawy i gazowanych cieczy słodzikopędzonych.

Maja ma mnóstwo opiekuńczych, delikatnych uczuć. Całuje misie, karmi, tuli i układa figurki, gładzi Mamę po włoskach mówiąc: „Uuuuuuuu!”, Tatę po buzi a Babcię po bąbelkach mówiąc: „pum pum pum”. Przykłada rączki do oczu kiedy ludzie w telewizji płaczą i zawodzi, klaszcze i podrzuca rączki do góry kiedy ktoś się cieszy i w zasadzie uważnie obserwuje każde zachowanie i bezbłędnie je naśladuje- rozwija pierwsze społeczne zachowania.

Coraz rzadziej płacze dla sztuki, nie robi scenek z rzucaniem się tam gdzie stoi i smarkaniem w podłogę. Łatwiej jej coś wytłumaczyć i odwieść od jakiegoś niedorzecznego pomysłu:
-Maju! Plastikowy piesek naprawdę NIE CHCE pić z miski Bostona!
-Nie.
-Nie Maju, to picie Bostonka.- Maja podnosi miskę i niesie Bostonowi. Plastikowy kisiek zostaje o suchym pysku.

Maja jest samodzielna, odważna i bardzo przyjacielska. Dzieli się jedzonkiem z Mamą, przynosi słodkie żeby oddać część Babci albo Tatkowi, zawsze czeka aż któreś z nas odgryzie swój kawałek i dostanie swój. Staramy się dzielić wszystko na pół, żeby przyzwyczajać ją do zbliżającej się roli starszej siorki, która zamiast walić Maleństwo gumowym młotkiem po głowie, będzie trzymać za rączkę i ochraniać.

  

Nie ma takiej drugiej Majki.

Retrospekcje czyli minął grudzień i styczeń 2005/06

Zwykły wpis

COŚ SIE KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA (grudzień 2005)


Oficjalnie k.blox.pl przeszło do historii i od dzisiaj jest dostępne tylko dla mnie… Powody znane zainteresowanym, nie warte wspominania. Nie ma już zielonego jabłuszka i z całą pewnością ten blog nie będzie zielony. Tegoroczna wiosna urwała się w połowie, potem było duszne, męczące, ciągnące się w nieskończoność lato a jesienią…narodziła się Kokain. Troszkę mądrzejsza, troszkę bardziej zamyślona, czasem chwilę dłużej zapatrzona w pustkę gdzieś poza… Nie ma już Paciutka, nie ma kochanej Misi. /Kokain salutuje jednym, innych traktuje gestem Kozakiewicza, jeszcze innym wspomnianym na k.blox.pl dziękuje, odwraca się i idzie przed siebie./ Darzbór!


Retrospekcje…

Co było dalej… ciągnęła się powoli sprawa Ochroniarza. Nie dotrzymał słowa i nie odszedł z dniem 1 grudnia. Ograniczył tylko swoje wizyty do 15 minutowych pobytów na terenie Firmy w czasie których konwojował pieniądze i znosił spojrzenia załogi. Nie raz zdarzyło się, że trwało zebranie czy impreza na całego, kiedy przechodząc mało triumfalnie między znajomymi tłum się przed nim rozstępował, rozmowy milkły a potem tylko szepty…I współczuje mu.

W ostatnim miesiącu mojej pracy przysłał dwóch ochroniarzy, którzy mieli pilnować porządku w weekendy, kiedy interes hulał do rana. Bolka i Lolka. Spowici w czerń, godzinami rozmawiali o francuskiej poezji i metodach otwierania trzeciego oka. Oparci o blat barowy, sącząc gazowane płyny rozważali naturę Wszechświata i zasadniczo nie interweniowali, kiedy było potrzeba. Nawet wtedy, kiedy nieprzytomna z imieninowego szczęścia klientka, sprała naszego Kierownisia połamanym tulipanem bełkocząc: Oddddaj moje fffieniądze, bdzidalu! Bolek i Lolek lampili się w klientkę, tulipana i Kierownisia, a kiedy w końcu wyszła (po 45 minutach awantur) spojrzeli po sobie i jak bliźniacy stwierdzili:

-Ale jazda, nie?

To chyba przez to trzecie oko. Są ochroniarzami ale przekonania karmiczne nie pozwalają im używać przemocy. A kasa leci. 😀

Ale polubiliśmy się. Nie wiem czy dotarła do nich wiadomość, że używam ochroniarzy jako wykałaczek po obiedzie a jeśli tak, nie łatwo było ich przerazić. Jakimś cudem Bolek i Lolek odgadli mój znak zodiaku kierując się Zmysłem Wróżki Pietropawłowny i przed samym wyjazdem usłyszałam analizę mojej osobowości wygłoszoną przez Lolka (o aparycji Baderasa), jakieś reinkarnacyjne pobrzdąkiwania o Rybach i ich przeznaczeniu ale Bolek ujął to wszystko bardziej rzeczowo stwierdzając ostatecznie, że takiej Ryby w życiu nie spotkał, że zrobię w życiu karierę i że mam osobowość radzieckiej bomby atomowej.

Ostatnia zmiana była kwintesencją NicNieRobienia. Tu poszłam, coś przyniosłam, ple ple, gadu gadu i zrobiła się 19:00. Celebrując każdy ostatni ruch, powłóczystym spojrzeniem obejrzałam sobie bar od strony pracownika i poszłam opróżnić szafkę.


Usiadłam potem w cywilu, na krzesełku i rozejrzałam się bardzo dokładnie po Restauracji. Bo wiedziałam, że każda moja następna wizyta da mi inną na nią spojrzenie. 5 lat w Firmie nauczyły mnie życia, pracy, czegoś o przyjaźni, ważnych wyborach i wokół nas ludzie przychodzą i odchodzą. Ważne, żeby te obrazy zatrzymać w pamięci takimi jakie są kiedy się dzieją, żeby było co wnukom opowiadać.

A potem wyszłam w styczniową noc na wrocławskim Rynku i reszta została za mną.

Kilkanaście dni potem obroniłam się jako magister o czym będzie mowa niedługo.