Ostatni miesiąc naszego życia przypominał podróż łupinką orzecha, po nieskończonym oceanie, bez steru i żagla gdzie jednego dnia obijasz się o plaże Grenlandii a następnego, budzisz się na brzegu a nad tobą pochylają się zdziwieni kanibale.
Suseł zmienił pracę raz, potem jeszcze raz, a w poniedziałek rozpoczyna kolejną. Dzwonią agencje, oferują jedno, na miejscu okazuje się drugie, takie tam.
A ja dostałam to o co walczyłam, o czym donoszę z dumą i podniesioną głową bo nie musiałam iść na żaden kompromis. Żaden. Co do joty, Firma zrealizowała wszystkie moje prośby a nawet poszła o krok dalej! Bo dostałam idealne godziny odpowiadające moim mamuśkowym potrzebom ale nie na stanowisku o które prosiłam ale o na o niebo lepszym. Prosiłam o dot.com, czyli całodzienne, nieskończone podróże kolubryną na kółkach pomiędzy alejkami w poszukiwaniu puszkowanej fasolki i papieru toaletowego. Kto wytrwały pamięta, jak klęłam po tysiąckroć kiedy jeszcze pracowałam jako pikerka i jak bardzo nienawidziłam tej roboty. Tym razem wytłumaczyłam sobie, że stresy i walka z wiatrakami jako Team Leaderka jest o wiele bardziej frustrująca niż szarpanie wózka i w liście do Personalnej napisałam, że pchanie przed sobą zakupów internetowych napawa mnie entuzjazmem. No bo co miałam napisać? Personalna pojechała na Bora Bora na 2 tygodnie a ja siedziałam każdego dnia w kantynie godzinę i modziłam list do proboszcza.
Nie wiem kto przeczytał list, nie wiem kto z kim i co ale kilka dni później wezwano mnie na rozmowę do Personalnej. Z uśmiechem od ucha do ucha, niczym naukowiec, który odbiera właśnie Nagrodę Nobla za wynalezienie leku na raka, oznajmiła mi, że znalazła dla mnie świetne godziny. Zamiast 8-5, 7-4!!
Siedzę więc i patrzę na nią.
Ona na mnie.
Mijają sekundy.
Ona na mnie.
Ja na nią. Więc pytam:
-7-4 i co?
-Świetnie, nie?
-Nie.
-Nie?
-No nie, bo przecież nadal jestem poza domem 11 godzin, Suseł kończy pracę o 5, więc skończę o 4, będę czekać godzinę na ławce i wrócę do domu jak co dzień.
-Acha… to co teraz?- spytała, jakbym to ja siedziała po jej stronie biurka.
-No JA nie wiem.
-No to ja jeszcze pomyślę.
Myślała nad tym tydzień a wymyśliła bzdet, który sam ją zdziwił. Ale cóż, taka kobieta chyba.
Wspomniałam też o planowanej operacji na cieśni nadgarstków i ucieszyłam ją potrójnie informując, że po zabiegu dostaje się zwolnienie od pracy fizycznej na 4 tygodnie. Na jedną rękę.
Czyli wyszłam z gabineciku nadal nie wiedząc co ze mną będzie, z dodatkowym problemem na głowie, bo kto będzie chciał wziąć mnie na nowy dział z 2 miesiącami L4 w zanadrzu?? Obiecała dać mi odpowiedź do końca przyszłego tygodnia…ale już na drugi dzień Tony Postrach Ludzkości poprosił mnie o pięć minut w biurze. Noga pode mną zadrżała, od razu przypomniałam sobie, że spóźniłam się 3 minuty w czwartek, że noszę pod bluzą nieprzepisową podkoszulkę, że mam imię na identyfikatorze naklejone zamiast wydrukowane i w ogóle, gdyby to było wojsko, w tym momencie stawiłabym się przed majorem w rozchełstanym mundurze, z zamienionymi butami i czapką tył na przód.
Tony przybrał niespotykany wyraz twarzy i z uśmiechem niczym dziadek dający wnusi czekoladki Merci spytał mnie o szczegóły listu, który napisałam do Personalnej. List był przydługi, więc streściłam go pośpiesznie na co Tony machnął ręką i spytał jakie stanowisko chciałabym najbardziej?
/Kierownika Sklepu?/
/Personalnej?/
/Managerki od klimatyzacji?/
Ponieważ przytkało mnie chwilowo, spytał więc czy byłabym zainteresowana stanowiskiem oficjalnie należącym do Kontroli Zasobów ale w rzeczywistości stanowiskiem …stworzonym specjalnie dla mnie…przez samego Kierownica.
???
Byłabym. Chyba. A co to za robota?…
… i robota okazała się wymarzona.
…
Od pięciu dni jestem Jednoosobową Lotną Brygadą do Spraw Specjalnego Programu Iana. Czyli pracuję 6-12:30, 6 dni w tygodniu, do moich zadań należy… sprawdzanie jakości pracy nocnej zmiany. Ogólnie. A w szczególe moim zadaniem jest sprawdzenie dziennie 3 kejdży z towarem w kierunku poprawności w wypełnianiu półek, robieniem zdjęć, dokumentacją błędów i pozostawianiem feedbacku nocnym managerom oraz ogólny „remerchandising”, czyli mam prawo zdjąć z półki, przesunąć, zmienić rozkład towaru i zrobić wszystko co spowoduje, że będzie ładnie, stylowo i co najważniejsze- towar nie będzie zalegał w magazynie zamiast w wózkach klientów. Mam prawo nosić przy sobie swoją komórkę, robić i drukować zdjęcia, nie muszę chodzić na wezwania na kasy, nie muszę uczestniczyć w „rumble hour”, nie muszę chodzić na spotkania. Jeśli zostanie mi czas (a wierzcie, że zostaje) moim drugim zadaniem jest „treasure hunt”, czyli losowe skanowanie Pierdolniczkiem PC towarów na półce i w magazynie w poszukiwaniu takich, które leżą samopas a System nic o nich nie wie. Zeskanować, przeczytać, policzyć na paluszkach, poprawić cyferkę i rozglądać się dalej.
W pierwszy dzień, na sklepie już czekał na mnie Kierowniś. I zaczął szkolenie za które w Polsce płaci się tysiące złotych na prywatnych studiach merchandisingu. Rysował, tłumaczył, opowiadał o swoim Wielkim Planie. Kiedy przyszedł do nas 2 miesiące temu, po nocnej zmianie w magazynie zalegało ok 120 kejdży z zapasami. Na nich wszystko, a ponieważ nie ma takiej ilości rąk do pracy, żeby wypchnąć i przerobić je wszystkie w czasie dziennej zmiany, towar leżał aż się zleżał, bo każdego dnia dojeżdżają do sklepu nowe dostawy. W ten sposób sklep tracił obrót, miejsca w magazynie brakowało nawet na namiot dla mrówki a miesiąc po miesiącu spirala złego zarządzania naszego poprzedniego Geniusza doprowadziła do tego, że po nocnej zmianie nie wiadomo było w co wsadzić łapy.
A potem było już tylko lepiej. Wracam do domu o 13:00, wchodzę do ogródka a tam na poduszce, na samym środku patia siedzi Majek w samej pielusi, w czapce z pętelka na czubku i pluszcze się w wodzie jak kijanka. W wanience pływa miska z przyssawką, konewka i łopatka, klocki i miś a ja patrząc na to wszystko wiem, że podjęłam właściwą decyzję i dobrze mi. I już.
A więc trollom w rodzaju pana z komentarza sprzed kliku postów- wykiwać się dają tylko ci, którzy nie umieją walczyć o swoje lub maja problemy z określaniem priorytetów w swoim życiu. I na pohybel. 🙂
A moja Personalna po DWÓCH TYGODNIACH przypomniała sobie dzisiaj, że miała dać mi jakąś odpowiedź…? Przydreptałam na oppcasikach i pyta co ja teraz robię?
-Pracuję na Kontroli Zasobów.
-Acha. A z kim to ustaliłaś?
-A Mangerem Kontroli. I z Kierownicem oczywiście.
-Acha.
-No i pracuję 6 godzin dzienne, 6 dni w tygodniu.
-Acha.
-No.
-Acha, No to dobrze. Sorted.
***
Dość o pracy. Od początku tego postu minął tydzień, właśnie umarł Michael Jackson, czyli jest szansa, że z końcem postu obejrzymy koniec świata.
***
Maja.
Czyli o Majku teraz będzie.
Maja rośnie jak bambus i mam już pełną walizkę jakoś takoś za małych ubranek.
I ma takie nowe umiejętności /powiedział Piesek z Mumio/!
*umie klaskać w łapki- ciap, ciap, ciap;
*umie machać łapką na powitanie i na pożegnanie- tu podkład dźwiękowy z Teletubisiów- hejooooo, albo coś bardzo zbliżonego do heeeooooo;
*umie sama jeść rączkami kanapkę pokrojoną w kosteczkę, małe marchewki, makaronik- mniam, mniam
*oraz, od wczoraj- sama je łyżeczką!! Po prostu dałam jej potrzymać, żeby sobie poud
awała, wsadziła w jedzenie trzy razy złym końcem, potem do buzi złym końcem, a potem zjadła resztę sama jak przystało na roczne dziecko. A przypominam tu, że Majek ma miesięcy 10. Posiłek trwa ponad godzinę, trzeba po nim przebrać dziecię wliczając w to skarpetki ale jaka duma rozpiera młodych rodziców i babcię? A jak pies się cieszy z tego ryżu na podłodze? 😀
Maja odkrywa świat, jeździ wózkiem na siedząco, do wszystkiego wyciąga rączki i szczerzy się do każdego przechodnia. Mazia kredkami po dywanie, liże telewizor, rozbiera roślinki na części pierwsze, otwiera szafki, robi samodzielne wycieczki do ogródka i żre papier. Ten świat jest zaczarowany!
Ponieważ najnowsze zdjęcia zalegają na aparacie póki nie skończy się miejsce na karcie, wrzucam Wam Majkę sprzed dwóch, trzech tygodni.
***
Minęło dni trzy czy cztery, wpisu część kolejna traktować będzie o stomatologii.
1) Mamę bolał ząb tygodni dwa z rzędu;
2) Majkowi wyrzyna się właśnie Trzeci Ząbek- górna, prawa jedynka, o czym przekonała się Mama kiedy Dziecko schrupało zieloną fasolkę prosto z krzaka.
***
Jest gorąco okropecznie i niniejszym ogłaszam tęsknotę wielką za wrocławskim latem- upał jakby komuś poszły bezpieczniki a wieczorem oberwanie chmury, że okna trzeba zamykać coby pierun na pokoje nie wskoczył i szkód w obejściu nie narobił.
… bierze mnie wena, ale mam inne zajęcie na tera.
Pa!