Monthly Archives: Marzec 2009

Coś dla Pu, bo obiecałam a może i komuś innemu się spodoba

Zwykły wpis

A więc chodzi o śkielety. (Śkielety liściów- przytaknął Czesio).

Poczytałam, wyposażyłam się i poszłam nazrywać zieleniny po okolicznych murach i domach.
Wśród dobrodziejstw Stumble Upon! znalazłam w końcu konkretny przepis na wypreparowanie z liścia szkeleciku, farbowaniu go i użyciu np. przy robieniu kartek. Na przykład tak:

  

A więc do wypreparowania śkieleciku potrzebne będą nam:
-liści garść. Najlepiej bluszczu lub klonu. Mięsiste, grube, z dużą ilością wypukłych żyłek;
-pół szklanki proszku do prania bio, czyli z enzymami;
-stary garnek;
-stara łycha drewniana;
-pędzel z twardymi włoskami;
-ręczniki kuchenne;
-papier toaletowy;
-pęseta;
-słoik z wodą;
-talerz.
-różnokolorowe atramenty do barwienia

Liście włożyć do wody z proszkiem i zostawić na noc. Zeby dobrze się rozłożyły przycisnąć słoikiem tak aby całe były zanurzone w wodzie. Rano wstawić na gaz i gotować na wolnym ogniu do wieczora co jakiś czas mieszając delikatnie łychą i nadal uważać, żeby były całkiem zanurzone.
Wyjąć, odlać wodę i delikatnie spłukać proszek z liści. Odwrócić talerz do góry nogami, połozyć go na ręczniku papierowym, na „dupce” talerza położyć liść i pęsetą ściągnąć wierzchnią skórkę liścia z obu stron tak, aby nie uszkodzić żyłek. Pędzlem maczanym w wodzie dziubać i pocierać delikatnie pozostały pod skórką miąższ i dać mu spływać po talerzu na ręcznik. Wszystko dlatego, że dopóki żyłki są mokre, są bardzo delikatne i kilka razy podarłam strukturę ciurkiem wody z kranu.
Czysty szkielecik położyć na papierze toaletowym i przykryć warstwą, kolejny szkielecik znowu i tak zrobić sobie harmonijkę, jeden na drugim oddzielone papierem. Całość przycisnąć czymś ciężkim (może być beczka z deszczówką) i postawić na noc w ciepłym, żeby wyschło. Na drugi dzień pozostaje farbowanie w atramentach.

Uwagi: nie udało mi się jeszcze wypreparowanie nóżki liścia. Rozłazi się na kilka żyłek przez co podstawa liścia nie trzyma się kupy. Ale pracuję nad tym.
Próbowałam przepisu z odkamieniaczem i Domestosem ale w przypadku pierwszego liść szczerniał a nie zmiękł a w drugim- liść zrobił się biały i tak delikatny, że nie sposób było go dalej międlić.

A żeby innym było łatwiej znaleźć przepis w przeglądarkach wpisuję tagi, więc nie zainteresowanym polecam zamknąc oczko:
liść szkielet preparowanie suchy kartka ręcznie robiony

Efekty wrzucę niedługo, może nawet jutro ale to po wycieczce do miasta.

A teraz Suseł przyszedł i powiedział, że będziemy oglądać 27 sukienek. Spytałam czy ma zamiar oglądać, czy też przymierzać. 🙂

Pa.

no dobra….

Zwykły wpis

skoro Irolka pisze, że musiałaby wytrzeć… 😀

Majka zaczyna dzień od ślinienia, potem się ślini przed śniadaniem,
dość sporo w czasie i zaraz po. Potem następuje drugie śniadanie, obiadek i kolacja podczas i w międzyczasie których Majka ślini się dość intensywnie z przerwami na ślinienie ekstremalne. Majka jest przebierana od stóp do głów 2 a nawet 3 razy dziennie.
Jeśli akurat siedzi spokojnie w foteliku, wychyla się i patrzy na podłogę znaczy to, że trzeba już iść z mopem bo rzuciła kleksa z serka. Czasami kontempluje kleksy na swoich kolankach, czasami na spodniach Tatusia a czasem na moich rękawach. Serek taki to rzecz mobilna i lubi wyskakiwać z brzuszka. Maja lubi też słuchać rozmowy uwieszona czyjejś szyi i posłać mu kleksa za koszulkę, lub nagle wyciągnąć rączkę w kierunku ofiary i złapać go za włosy z łapką pełną na wpół przetrawionego mleczka, co je sobie złapała i trzyma, ciiiii…żeby nikt nie widział.
Jeśli zostawi się jej śliniaka na minutę dłużej niż wymaga to jedzenie, powiesi się na nim a nie da sobie spokoju. Będzie ciągnąć, szarpać i „niuniać” aż ktoś przyjdzie i poratuje. Podobnie z wiązanymi czapkami. Bo takie nie wiązane lądują na ziemi w trybie natychmiastowym. Skarpetki, rękawiczki i inne
firdygałki służą mi do podnoszenia bo na pewno nie Majce do noszenia.

Co Maja robi z pieluchą nie napiszę, wspomnę tylko, że jeśli zostawi się ją na 20 sekund sam na sam z rozpiętą „bielizną jednorazową”, już można napuszczać wody do wanienki. No i Kokainka czuje wtedy niechęć do całowania swojego Nasionka w piętki. 😀

Maja lubi sucharki, chlepka z opiekacza, ciastka na mleku. Mniumnia do połowy a reszta ginie. Znajdujemy potem te drugie połowy głęboko w śpioszkach, poczas rozbierania do kąpania. A ponieważ ciastko takie czy chlebek ląduje w butonierce mokre…no, to wiadomo.

Czasami, kiedy aura przyja, Maja potrafi urządzić się tak dokumentnie, że żartujemy, że gdyby wpadła do nas niezapowiedziana lotna brygada z opieki społecznej- zabraliby nam dziecko a nas wsadzili do pierdla na 24. :D;>

To tyle jeśli chodzi i to wycieranie buzi.

Pitut pitut pitut

Zwykły wpis

Mam w domu biało. Biało- brązowo. Od drewnianego pyłu, który od trzech dni pokrywa wszystko, odkąd szlifujemy schody do żywej deski. Taki miałam pomysł, to teraz mam.

***

Popatruję na ręcznie robione kartki. Może porobię. Może nawet coś sprzedam?

***

Poczytałam, zerwałam liści, ugotowałam z proszkiem do prania i udało mi się zredukowac liścia do szkieleciku. Wygląda cudnie. Teraz schnie i czeka na barwienie w atramencie. Może wykorzystam do kartek.

***

Złapało mnie lumbago, od szlifowania tych schodów. Czuję jakby ktoś trafił mnie kulą do burzenia budynków w żebra. Nie śmiać się! I nie rozśmieszać!

***

Maja podnosi dupkę i dynda w przód i w tył. Czyli wstęp do raczkowania. Co minut pięć łapiemy ją w locie z sofy, wyciągamy spod łóżka, podnosimy żeby otrzeć łezki po bum! od którego poleciała krewka z noska. 😦

Nic nie mogę obejrzeć bo Maja włada pilotami i skacze po kanałach. Albo uruchamia jakeś niedostępne usługi i uruchamia okna o których istnieniu nikt nie miał pojęcia.

***

Krewka z noska poleciała również Susłowi po tym jak chciałam dobrze a nie wyszło. Pół wieczora z papierem toaletowym w dziurce a i tak leciało.

***

Miałam sen. Śniły mi się Gwiezdne Wrota, po raz setny. Tym razem usiłowałam za wszelką cenę wyrwać Michaela Shanks’a (dr. Daniela Jacksona) na …ciastko. NIe dał się wyrwać bo zapierał się, że…ciastko stoi mu na drodze do transcendencji. Przecież śnił mi się 10 sezon, trans-bzdety miał już za sobą!

***

Wiosna. Mam pranie na sznurku już trzeci dzień. Jak Majka zacznie biegać goło, może zdejmę jakieś śpiochy.

***

Za krótkie jest życie ludzkie na wszystko co chciałabym robić: wyszydełkować kapcie dla gości, zrobić obraz ze szkielecików liści, wyprodukować 50 kartek i wszystkie sprzedać na pniu, doprowadzić ogródek do stanu używalności, rysować pamiętnik, zrobić sobie szalik pół roku przed sezonem, uszyć Majce sukienusię z internetu, dokończyć zasłony, dokończyć matę do raczkowania, przyszyć kwaitki do firanki u majkowym pokoiku, naprawić szuflady w jej komodzie…

Ale posprzątałam szafę.

***

Co tam jeszcze…

O tym jak człowiekowi przenicowuje się system wartości i wychodzi mu to na zdrowie

Zwykły wpis

Jestem słomiana wdowa, mam wolny weekend, Suseł pojechał do Stolycy a ja balanguję! Szaleję z radości, pompuję balony, wciskam drewienko pod drzwi, żeby się nie zamykały jak zaczną się schodzić balangowicze. Rodzicielkę, Majtka i psa zamknęłam na strychu, dałam chrupki ryżowe i wodę ze skłoszem cytrynowym bo akurat tego nie lubię i dalej pompuję te balony…

Suseł pojechał do Brata, bo Potworas ma sóste urodziny. Wrócił z pracy, zjadł co dałam, wsadził w plecak parę majtek i iPoda, pocałował swoje Nasionko, mamę Nasionka i pojechał.

Kokainka więc chwilę siedziała na sofie tuląc Nasionko i patrząc tępo w „Na dobre i na złe” bo lubi w sumie. Kiedy tylko poleciały napiski, Kokainka wzięła Nasionko za rajstopkę i powlokła się smętnie po schodach na górę. Bo bez Susła nie ma zabawy. 😦

O 20:30 postanowiła wykąpać Dzidzi, na co Dzidzi postanowiła się nie zgodzić, dała jej jeszcze pół godziny na ślinienie pościeli i wsadziła Dzidzi do wody o 21:00. A potem przygotowała drinki na cała noc; dwie butelki mleka, butelkę herbatki pomarańczowej i kubeł herbatki czarnej jak noc dla siebie. I poszła do łóżka o porze nieprzyzwoicie wczesnej. Wzięła sobie z dysku kopię drastycznego horroru z nalotem romansowym i postanowiła obejrzeć film w łóżku rozpustnie pożerając czekoladę od Jen.

Czekolady Kokainka nie pożarła bo musiałby jeszcze raz myć kły, na co zgody nie było bo do łazienki daleko (aż cztery kroki). Herbata szybko ostygła bo Kokainka nie włączyła kopii drastycznego horroru z nalotem romansowym dopóki dopóty Suseł nie zadzwonił, że wylądował szczęśliwie w Stolycy.

Przez ten czas Majtek wzięła i zasnęła w maminym łóżku pozbawiając ją towarzysza do plotek.

W środku tej szampańskiej zabawy polegającej na zerkaniu co chwila na zegarek, w pamięci odmierzając ilość zakrętów po osiedlu w drodze do domu Brata, Kokainka postanowiła więc uwiecznić ten wiekopomny wstęp do weekendu cichutko wciskając klawiszki.

A teraz puści sobie tą kopię horroru w końcu i ma nadzieję, że obejrzy „Pożegnanie z Afryką” raz setny w swoim życiu.

DB’noc

Wolność słowa, gdzież ty??

Zwykły wpis

Kilka dni temu, w galerii Onetu pojawił sie felieton na temat chorych na AIDS znajdujących schronienie w klasztorze aby tam doczekać końca w warunkach, które żadne z nas nie nazwałoby ludzkimi. Pamiętacie?

Więc Kokainka naczytała się komentarzy w których roiło się od piekielnej siarki i boskiej kary dla skośnookich gwałcicieli niewinnych amerykańskich turystów, pogardy dla „pedałów, żółtków, ciot, zboków i niewiernych”. Kokainka napisała posta, potem drugiego a kiedy jakiś panocek stwierdził głośno, że AIDS „rozprzestrzeniło się po świecie przez pedałów” i polecił poczytać sobie historię lat 80 w USA, Kokainkę trafił homofoboczny szlag i napisała co myślała:

Poczytajcie historię AIDS.

W połowie lat 70 w kopenhaskim szpitalu zmarła duńska lekarka, która przez wiele lat pracowała w misji w Afryce. Nie, nie robiła Tego z Murzynami w zamian za witaminy (żart pod publiczkę, na wypadek gdyby ktoś miał ochotę czepiać się kwestii rasizmu) ale prawdopodobnie zaraziła się w czasie obchodzenia się z zakażonymi materiałami biologicznymi.

NIKT nie wie jak choroba przedostała się do Kanady, prawdopodobnie była to kwestia HETEROSEKSUALNEGO przeniesienia pomiędzy amerykańskimi kierowcami ciężarówek, ich żonami i przydrożnymi prostytutkami ale kilkanaście lat potem pewien pojedyńczy gej Gaetan Dougas przeniósł chorobę na społecznność gejów w San Francisco.

Powód dla którego choroba rozniosła się tak szybko nie leżał po stronie rozwiązłości gejów ale polityków, którzy w swojej zacietrzewionej moralności, po cichu uważali, że choroba dotykająca gejów nie zasługuje na uwagę i dotację bo dotyczny małego grona ludzi z marginesu. Kiedy służba zrowia błagała o ingerencję, kiedy jak się szacuje- liczba chorych nie sięgała jeszcze 1000, rząd amerykański odmówił dotacji.

Ktoś ocenił zagrożenie, stwierdził, że geje są pod ludźmi i nie zasługują na opiekę i pomoc i w ten sposób przyłożył rękę do rozprzestrzenienia się choroby na cały świat. Geje natomiast nie do końca wierząc w intencje wydziłów epidemiologicznych uznali, że zakaz korzystania z łaźni publicznych jest jedynie polityczną próbą ukrócenia ich praw, które w tym czasie w San Francisco stanowiły absolutną rewelację.

Gdyby zdarzyło sie tak, że choroba uderzyłaby bezdomnych w Kalkucie czy sieroty z Rwandy- też nikt nic by nie zrobił.

Choroba taka jak AIDS jest taką chorobą jak każda inna, w tym wypadku odzwierzęcą mutacją wirusa, który od tysięcy lat żyje gdzieś w dżunglach jak Ebola czy Marburg.

To nie homoseksualiści, prostytutki czy pedofile, nieiwerni, poganie itp są odpowiedzialni za epidemię ale Polityka Białego Człowieka, która stawia jednych ludzi ponad innymi, nosi głowy tak wysoko, że zapomina, że biały, czarny czy w ciapki- umiera się tak samo. Z takim samym bólem i takim samym pytaniem: dlaczego ja?

W tekście nie było ani jednego brzydkiego słowa. Czyste fakty. Post został podsumowany, guzik WYŚLIJ wciśnięty… i nic. Po pół godzinie dostałam maila od Onetu, że mój komentarz został usunięty… ponieważ zawierał wulgaryzmy.

Wulgaryzmy.

Gdzie?

I tu nasuwa się pytanie: jakim sposobem czujne oko robota Onetu, który przelatuje publikowane teksty w poszukiwaniu przejawów łamania zasad netykiety zauważył wulgaryzmy tam gdzie ich nie było a swobodnie przepuszcza sztandarowe opowieści o „zbokach, rżnięciu czarnuchów i wieszaniu za jaja pedałów” itp??

Jak to nazwać? Cenzurą? Kontrolą wypowiedzi? Manipulacją? Podżeganiem publiki do plucia sobie w oczy przy jednoczesnej selekcji głosów „przeciw”?

Czy pisanie w sieci ma jeszcze jakikolwiek sens?
A jeśli nawet ma, to po co publikować choćby kropkę, skoro takie wstrząsające galerie i tematy wzbudzające emocje, po kilku dniach znikają z archiwów? Nie ma racji, nie ma wygranych, obrażonych, oburzonych…są tylko linki, prowadzące do nikąd. Choć może tak lepiej, niech spadnie na to wszystko zasłona milczenia.

Wieża Babel

Zwykły wpis

Jak żyję, nie widziałam jeszcze większej głupoty, robienia z igły wideł i na dodatek tworzenia na ten temat strony internetowej niczym stawiania pomnika straconego czasu.

Po tym jak pisałam ostatnio o recyklingu i problemami ze wzrokiem śmieciarzy, dziś natrafiam na stronę poświęconą recyklingowi typu „ultimate”.

Strona poleca różne ciekawe sposoby na ponowne użycie lub recykling wszystkiego co wpadnie pod rękę i byłoby to super pomysłem gdyby nie debilne zapytania użytkowników. Ja rozumiem, że można spytać co robić na przykład z niepotrzebnymi setkami wieszaków ale 80% tematów zakrawa mi o kompletne skretynienie. Kto s Was miał kiedyś problem co zrobić z następującymi przedmiotami:

-patyczki po lizakach;
-talia kart;
-łuski od cebuli;
-noga od brokuła;
-pas karate;
-szklane kulki;
-tekturowe rurki po niciach krawieckich…

WYRZUCIĆ!!!!- oto prosta odpowiedź, choć dla użytkowników nie jest to takie oczywiste. Pełne skruchy i wyrzutów sumienia opowiadają użytkowniczki jak to boli je serce kiedy kupują ananasa, którego tak lubią… bo pozostaje po nich tak dużo odpadów z którymi nie wiadomo co zrobić… wyrzucić? Zakopać w ogródku, wrzucić do kompostnika? Wysłać na Księżyc lub oddać do badań nad Parkinsonem! Gdzie leży problem? Już nie ma w życiu większych problemów niż powstrzymywanie się od kupowania sera oblanego woskiem bo nie wie się jak potem z niego zrobić świece?

To jakaś normalna aberracja umysłów wysoko rozwiniętych społeczeństw, że trzeba im wszystko mówić jak dzieciom, bo sami na pomysł nie wpadną? O ile się nie mylę, w Polsce wrzuca się wszystko do jednego wora a od czasu kiedy nastała moda na segregację śmieci, też się wrzuca do jednego wora bo pojemniki na recyklingi stoją trzy ulice dalej a poza tym i tak wszystko razem ląduje na jednym wysypisku.

Co najgorsze, autor bardzo rozbudowanego serwisu albo traktuje swoich użytkowników jak debili albo sam cierpi na jakąś poważna umysłową przypadłość bo pomimo, że strona nie należy do kategorii Humor/Rozrywka podaje pomysły godne przedszkolaka:

„Co zrobić ze starym ciastem?” odpowiedź następuje banalnie prosta: „Zjeść”.
„Co zrobić z resztki makaronu z poprzedniego dnia”- usmażyć
„Co zrobić ze starymi trofeami sportowymi”- oddać dzieciom
i najlepsze w pytaniu co zrobić z metalowymi guzikami- przetopić. Już lecę odpalić swoją piwniczną podręczną przetapiarkę guzików na łodzie podwodne.

I tu przechodzę do coraz bardziej wątpliwej użyteczności Internetu.

Pamiętam czasu kiedy blogów nie było, użytkownik szusował gdzie chciał bez konieczności rejestrowania się, wymyślania nowych loginów bo stare już ktoś zajął, komplikowania haseł dostępowych bo czerwony pasek okazuje, że mam hasło „weak”, którego potem zapominam i odbierania setek linków aktywacyjnych na maila, proszenia o ponowne wysłanie, odsyłania tych maili do specjalnego folderka, żeby nie pogubić. Klikania w reklamy, bannery, odmawiania udziału w ankietach na 80 pytań, zarabiania przez internet, zamawiania Viagry… tylko po to, żeby w gąszczu tych plew doszukać się istotnej wiadomości.

W każdym przypadku kiedy szukam czegoś w sieci, w przeglądarce wpisuję szukane hasło, oraz „-księgarnia”, „-wysyłkowa”, „-cena”, „-promocja” i tp.
Bo nie, nie chcę kupić encyklopedii dwunastotomowej, żeby dowiedzieć się czegoś na temat egipskich bogów albo 1000 porad o życiu i zdrowiu bo Maja ma ciągle żółty nos.

Ktoś powie- Wikipedia. Racja, zawsze pozostaje dość wiarygodne źródło informacji jakim jest Wiki ale tylko w tym tygodniu w poszukiwaniu informacji na temat hodowania karczochów i imbiru kilka razy trafiłam w wikipustkę- jeszcze nikt nie napisał takiego a takiego artykułu. Nie szukam definicji śledzia czy schematu budowy silnika- szukam czegoś więcej, głębiej w temacie. Pozostają wtedy linki do ośrodków naukowych gdzie owszem, prace są- pod postaciami tytułów bo po wiedzę trzeba się wybrać do ośrodka osobiście, Jastrzębia 5.

Wpisując hasło, zwykle na początku listy pojawia się Wiki lub Encyklopedia WIEM, gdzie hasła są, owszem ale dalekie od wyczerpujących  a dalej już tylko odnośniki do stron do kółek katechetycznych i Towarzystw Przyjaciół Lipki Za Wsią. I może to, co chcę wiedzieć jest gdzieś ukryte, w stronach do których trafiam ale zwykle linki odsyłają mnie do strony głównej, gdzie hasło wpisane do wewnętrznej wyszukiwarki podaje wyników ZERO. A jeśli już- skopiowane metodą nożyczkową wszystko to co już przeczytałam w Wiki.

Wieża Babel Internetu zaczyna powoli zmieniać się w to co było po tym jak Bóg stracił cierpliwość.

  

Wpienia mnie to niemożebnie a o tym co też wpienia Susła, może jutro.

Użytkownik:kokain
Pierwszy raz zalogowany:…
Drugi raz zalogowany:…
Zalogowany z palcem w nosie:…
Hasło:odwalsię
Jak chcesz, podam ci twój IP, bo umiem:…
A przy okazji wpadnij tutaj, kup Viagrę i ocynkowane wiadro:…

Kooocham drożdże!

Zwykły wpis

Maja wyrosła z fotelika samochodowego co zauważyłam wczoraj z niemałym zdziwieniem- girki  wystają jej 10cm poza fotelik który teoretycznie miał starczyć na długo. Do szafy poszła kolejna porcja ubranek, które wydają się jak dla lali, nie dla dziecka. Ze szpitala Maja jechała do domu zawinięta w kocyk w bąbelki, dziś ten kocyk może służyć co najwyżej jako „szarpadełko”. Jej ręczniki z kapturkiem nie okrywają już wszystkich majkowych przyległości, więc dostała mój ręcznik kąpielowy w wersji XL.

Kupiłam jej wczoraj miskę z przyssawką bo miota miseczkami jak olimpijka młotem i w końcu mam spokój przy jedzeniu. Jedną ręką trzymałam zwykle swój widelec, drugą ręką próbowałam łapać majkową miskę z Kubusiem. Nadal pochłania słoiczki ale teraz zaprawiane już kaszą manną lub kaszą gryczaną. Mówią, że dziecko nie ma zdolności do żucia do ok8 miesiąca życia. Nie? No to zapraszam do nas, kiedy Majka je kaszę gryczaną. Siorbie kuleczki z łyżki do dziobka, mamle, żuje i połyka i tyle kaszkę widziano. Wcina gniecione ziemniaki łapką, żuje chlebka i umie też chłeptać picie z kubeczka. Strasznie się przy tym skupia co wygląda przekomicznie, delikatnie zbliża rączki do kubka, otwiera pyszczek i wysuwa jęzorek do przodu. Mamy dla niej kubek z pokrywką typu „trainer no.1” ale widocznie będzie dla rodzeństwa. Po obiedzie sadzamy ją pupą na stole i pozwalamy bawić się jedzeniem. Bada konsystencję ziemniaków, maca i żuje kapustę pekińską, wkłada paluszki do herbaty… niech odkrywa, w końcu po to mam nową pralkę, żeby przy niej ciągle stać, nie?

Kiedy siadmy do komputera, wystarczy otworzyć jej szufladę w biurku. Miesza, wyciąga kable, wkłada do buzi wszystkie pisadła i dobiera się do papieru drukarkowego. Z tym papierem to już ostrożnie postepujemy bo zdarzyło się, że Majka pochłonęła pół taśmy okalającej motek wełny a na drugi dzień z jej pieluchy można było czytać o pochodzeniu wełny, praniu i suszeniu.

Maja zgarnia ze stołu wszystko co stoi. Wczoraj zrujnowała placy Susła i Rodzicielki w kwestii picia cydru. Maja złapała 3 litrową butlę jabcoka i posłała ja na podłogę, dokumentnie wstrząsając zawartość. Przez to wieczorne, rodzinne pijaństwo zostało przeniesione na dziś a butla powędrowała do lodówki bo to ponoć pomaga na zdenerwowane bąbelki.

Nasze słodkie, różowe Nasionko robi nam wstyd w sklepie. Wczorajsze zakupy w markecie przejdą do historii. Maja zapakowana na siedzidełko w wózku sklepowym, ubrana jak cukiereczek w różowych bucikach i czapce z kwiatkiem najpierw kusiła przechodniów na cud urodę a kiedy jakaś klientka pochylała się nad cudzikiem- cudzik WARCZAŁ. Marszcząc nosek i oczka jak opisałam w poprzednim poście, z dziką radością chwaliła się nową umiejętnością i straszyła ludzi.
-O my!- mówiły jedne,
-You little monster?!- dziwili się tatusiowie, których dzieci nie wydają takich dźwięków paszczowych.

Dobrze, że Tesciowa tego nie widzi, bo powiedziałaby, że to dlatego, że zwlekamy z chrztem!

`1!cdvf5sxxxxxxxxxxxxxxxATRBMY U YTY RV- „„ Z pozd`rowieniami od Majki

Kokainka