Monthly Archives: Styczeń 2010

Wyjazdowy czerwiec 2005 czyli Suseł rusza w drogę

Zwykły wpis

W ramach wyjaśnienia- dnia pewnego zadzwoniła kuzynka Susła, jakaś Ważna Pani w siedzibie T. w Krakowie i zapytała czy nie mieliby ochoty z Bratem pojechać do UK? Mieli. Zdali testy językowe, poznali swoich przyszłych współlokatorów i nim minął miesiąc- Suseł już pakował manaty przed podróżą w świat.

No i oczywiście- Misio i Suseł to nadal ta sama osoba. 🙂

środa, 01 czerwca 2005

Dzień Bachora

Dzieci słodkie i kochane, pachnące mlekiem i ciepełkiem, z mięciutkimi rączkami i polisiami. Uśmiechnięte, radosne…Tylko w reklamach.
-Mamoooooo!……Ja nie ce makaronkuuuuuu!….Ce socek! Socek! Socek!
-Dobrze, nie będzie soczek, tylko z ciepłą wodą.
-Nieeee!!  Mamoooo, nie cem! Nie z ciepłą! Aaaaa!
Bieganie między stolikami, wrzaski, ryki, pętanie się między nogami, balonika, balonika, balonika! Rurkę, a mogę jesce jedną dla blaciska?
Taaaak, idę dziś do pracy. Będzie uroczo. :/
Jedno jest pewne: to mój ostatni Dzień Bachora w tej Firmie. Nie obsłużę już też następnych Walentynek, Dnia Kobiet, Orkiestry Świątecznej Pomocy. Już ja się o to postaram! :))))))) Teraz ja będę przychodzić i robić wieś…..

***

Ciąg dalszy wprawek do bycia całkiem sama. 3 godziny łaziłam po księgarniach. Wydałam wszystkie napiwki. Po Radzie Starszych z której znowu nic nie wynikło, poszliśmy na kolację do Sphinxa. Konkretne, pyszne żarcie w rozsądnej cenie. Z polotem, luzem i klasą. Nie to co u nas. 😛
Potem, jak ostatnia desperatka- poszłam do kina na Królestwo Niebieskie. Całkiem sama. O 23:00. Sala pusta, cztery fotele zajęte, film całkiem, całkiem. Spośród wszystkich najnowszych superprodukcji pod znakiem miecza, najbardziej przemyślany, mądry i zapadający w pamięć.  Moja wyobraźnia podpowiadała mi straszne obrazy moich zwłok znalezionych między fotelami po seansie albo mrocznych ekscesów uskutecznianych w ostatnim rzędzie przez jakiegoś zboczeńca kinnomaniaka… brrr… :))))))  Kiedyś dostałam na gg propozycję od prawnika: założysz siatkowe rajstopy, pódziemy do kina a ja w ostatnim rzędzie będę wąchał ci stopy…
Wróciłam sobie do domu o 2:00 a Mama z awanturą :gdzie tak naprawdę byłam, jaaasne, do kina o 23:00, uhmmm…., nawet nie chciała obejrzeć biletu. Kij w oko. Po raz kolejny, przypomniała mi, że mam 27 lat i tłumaczę się z każdego kroku. Wrrr….Tyle na temat wolności.

***

Informacja potwierdzona. W przedwczorajszej burzy we Wrocławiu zginęła 21-letnia dziewczyna . Jechała rowerem i uderzył ją konar. Na miejscu. 😦 3 osoby zginęły, 15 zostało rannych, 34 domy i 143 samochody zostały uszkodzone, 183 budynki zalane, 217 miejscowości bez prądu, 22 000 mieszkańców pozostało bez prądu jeszcze w środę, 104 czaple ginęły we wrocławskim ZOO, jest czwartek a tramwaje nadal nie jeżdżą po Wrocławiu jak trzeba. Na Klecińskiej leży tramwaj przecięty drzewem na pół.
Klimat, klimat…..

 wtorek, 07 czerwca 2005

Mrrrauuu, mraaaauuuuuuu!!!!

Nasza syjamska kotka, Frytka wpadła na pomysł, że tym razem bez faceta nie da rady. Mama sprowadziła do domu rewelacyjnego amanta- grube łapki, szeroki łepek, pysznie umaszczony- syjamski cud! A jajka jak cohones!!
No i zaczęły się gody. Tyle tylko, że Główna Zainteresowana nagle straciła ochotę (nura pod wannę!), zainteresowany Amant zwrócił uwagę na Bułkę, która ma go za nic (dostał po papie aż zadudniło) a zainteresowanie względem amanta okazała Sonia, której chętki ma z kolei za nic ów Amant. Snuje się, pomiałkuje, śpi i nic go nie obchodzi.
No i tak, od dwóch dni po domu chodzi czwórka nieszcześliwych łazęgów. A kocich bejbisów nie będzie.
Jak w życiu. MORAŁ: jak facet ma orzeszki zamiast jaj, to nawet harem mu nie pomoże.

***

Maluję półki, rok po ich zamontowaniu. 🙂 No, wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale żeby tak szybko? :))))  Truję się farbą, zabijam szare komórki i wykichuję je na bieżąco. Robię mazy. Maaazy…..

 środa, 08 czerwca 2005

Dekoral i trochę poezji
Rozpiździel na kompanii! Wszystko leży na podłodze, w stosach, wieżyczkach, górkach. Tyle na temat malowania sukcesywnego. Tak się zapędziłam, że zamiast po kawałeczku, nim się obejrzałam wyprułam zawartość wszystkich półek, pomalowałam nie tylko meble ale i drzwi, framugę, fragment podłogi i bluzę Miśka. Maaazy… 🙂
Obejrzałam wczoraj „Constantina”. Baaardzo mi się spodobał. Keanu nie wspiął na szczyty talentu aktorskiego, nabrał maniery Matrixowej i stosuje politykę Niewzruszonej Twarzy. Początek rodem z „Egzorcysty” ale później bardzo oryginalnie. Dużo mocnych efektów specjalnych, dobra charakteryzacja. No i przewrotny morał jest, jak w każdym filmie w którym występuje Lucyfer (Lu :). W sumie film na dużego plusa.
Przy okazji malowania zanalazłam Poezje Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Miodzio.

Ciaew… coś dla Ciebie:

„Nike”

Ty jesteś jak paryska Nike z Samotraki
o miłości nieuciszona!
Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim
wyciągając odcięte ramiona…


 sobota, 11 czerwca 2005

Jutro pożegnalna impreza. Potem jeszcze jeden dzień razem i wyjazd. Na pół roku? Na rok? Na dwa lata? Pojadę, zostanę? Znowu jestem, Proszę Pana na zakręcie.
I idę na urlop. Zasłużony. Dwa tygodnie klikania, drukowania, trochę nerwówki ale jest szansa, że opuszczę ostatecznie mury mojej Ukochanej Uczelni i wypłynę na szerokie wody kariery zawodowej. Oby. Jak na razie kolejne spotkanie z Ulubioną Promotorką znowu skończyło się fiaskiem. Jest połowa czerwca a ja nie miałam jeszcze „pierwszego czytania”!.
-O, jak dobrze Panią widzieć! Kiedy Pani do mnie przyjdzie?
-…właśnie przyszłam. (brew mi poszła do góry i ciśnienie)
-Oooo, jaka szkoda…Dziś są wybory nowego Kierownika Zakładu!
-Poczekam. Godzinkę, dwie?
-Godzinkę, zaraz będę wolna.
Czekałam na korytarzu 2,5 godziny i niech nikt się nie dziwi, że się wkurwiłam i poszłam sobie. Ona latała tam i spowrotem z obłędem zaaferowania w oczach, jakimiś papiurami w łapach i nawet na mnie nie spojrzała. Stary kurwiszon. A JA MAM PRAWIE TRZYDZIESTKĘ I PRZED SZEŚĆDZIESIĄTKĄ CHCIAŁABYM SKOŃCZYĆ STUDIA!!!!

Ten Dzień

Nastąpił.

Misiek spakował ubranka, książki, płytki i pojechał. B., UK.
Płakaliśmy całą noc. I ranek. Przy wypalaniu płytki z naszymi ulubionymi kawałkami, przy „to zostawiam, to zabieram”… Teraz patrzę na kapcie, które stoją przy łóżku tak jakby Misio poszedł po chlebek na dół….
Wiem, że tak trzeba.
Ale co mi po tym? Mam dwa kaputki, bluzę w kratkę, tysiąc płyt, milion książek, tryliony gwiazd i jedną siebie.
.
Minęło 8 godzin. Deprecha. No, grzebię w Sieci bez celu, montuję wieżowce bzdetów… pliczki, pierdułeczki…
.
Minęło 9 godzin. Dziwne uczucie. Dziwne uczucie miniętych dziewięciu godzin. Co będzie po 24h ?
.
Cud numer 1: moja Mama i Misia Mama płaczą sobie razem przez telefon. Nasiadówka jakiej świat nie widział! A jak nie doleci? A jak się zgubi? A czy kurtkę ma?
MOJA MAMA SĄCZY ŁEZKI Z OKAZJI POZBYCIA SIĘ ZIĘCIA Z DOMU! (Marek przekręci się ze śmiechu!)

Pół doby samotności
Mama mnie pociesza, znajduje mi zajęcia, a może to…, a może tamto…
Niewiele to daje. Kapcie leżą tam gdzie leżały.
.
Normalnie, czuję się porzucona! Mówię do Miśka: jak mnie chciałeś zostawić to nie trzeba było wpuszczać rodziców w długi bankowe na wyjazd! 🙂
Byłam „porzucona” tylko raz w życiu ale nie pozostała mi po tym szafka pełna ubranek, pół chleba w kuchni i wspólne konto w banku. 🙂
To pół chleba boli mnie najbardziej. Ciekawe, bo widzę analogię. Kiedy umarła Babcia, sprzątając i pakując jej rzeczy roztkliwiałam się nad wieloma drobiazgami ale dopiero zwartość lodówki wpędziła mnie w histerię. Trzymałam się twardo, do momentu kiedy przyszedł czas ją otworzyć. Pół pomidora, otwarty słoik dżemu, rzeczy, które powinny być zużyte a leżą w lodówce zaskoczone bezczynnością. I nikt ich nie zje, na nic się zdadzą… Książki, pamiątki są bo są, nie zmieniają się. Ale świadomość, że ktoś odszedł szybciej niż zwiędła rzodkiewka wpędza mnie w obłęd. Głupie, ale niedokończona kanapka bardziej przypomina mi o „memento mori” niż nieskończona książka, nieodpisany list.
Pusto tu. „Misia, co obejrzymy? Misia spaciu mi się chce. Misia pewnie chce herbatkę. A koki koki?”
Misia koki koki. Korespondencyjnie.

 wtorek, 14 czerwca 2005

Zaczyna się schizo
No, stało się. Po raz pierwszy pomyślałam sobie, że coś Miśkowi pokażę jak tylko wróci… Wróci, za dwa lata, to co chciałam mu pokazać chyba ostro się zdezaktualizuje…
Jutro zrobię podwójne kanapki, herbatkę w zielonym kubku i truskawki ze śmietaną zmiksuję bo Miś nie lubi z mlekiem…..A potem usiądę przy stole i zapłaczę gorzko nad swoim żałosnym losem.
I zamknę szczelnie okna na noc, bo Misiowi podwiewa…

 czwartek, 16 czerwca 2005

Powoli tracę cierpliwość
Tak! Spotkałam się dzisiaj ze swoją Promotork
! Skonsultowałyśmy się, poczytałyśmy, pooglądałyśmy…. Potem wsiadłam na pokład mojego prywatnego Jumbo Jeta i śmignęłam sobie do Nowego Yorku kupić waciki….

Tyle jeśli chodzi o marzenia…
Znowu pocałowałam klamkę. Krowy nie było w Instytucie. Płacą jej ciężkie pieniądze za to, że prowadzi prace magistrantów a nawet nie chce się jej rzucić zezem na GOTOWĄ pracę, do której nie przyłożyła nawet palucha! Nawet nie ma pojęcia jak korzystać z Ilustratora albo Photoshopa…
Gdyby była byle jaką Biurwą w podrzędnej Instytucji złożyłabym na nią skargę.
Tyle. Lepiej mi 🙂
Misio spędzi ostatni wieczór w Polsce w towarzystwie Smoka Wawelskiego. Kompan dobry jak każdy. 🙂
A samolot startuje jutro, o 6:45 rano. (Tak Kiciu, będziesz leciał samolotem!) 🙂  2,5 godziny i zacznie się jego przygoda życia.
Aaaaa, smutno mi się robi…

 piątek, 17 czerwca 2005

Boeing sponsorem dzisiejszej notki

Misiek doleciał na miejsce. Oj, zazdroszczę dwóch lotów samolotem w jednym dniu! Tak mu się podobało, że piszczał przez telefon: ” Nie zostaję tutaj, lecę dalej, jeszcze, jeszcze, dajcie mi tu jakiegoś Boeinga!” i „Widziałem swój plecaczek w Roentgenie!”, „Siedzę prz oknie, widzę skrzydło, wiesz, że w skrzydle jest paliwo?” , „Fotel jak w wahadłowcu!”, „Gdzie jest pilot, jest jakiś? Jak nie, to ja się piszę!”… Wpuścić technokratę do samolotu!! :))))

W B., domek piętrowy, nowo wybudowany. Z windą! Łazienka jak salon, salon jak boisko do piłki, w lodówce można ukryć zwłoki całej drużyny. A w pralce sędziego. Wszystko nowe, pachnące, w folii. Jedzenie w lodówce, pościel, ręczniki, przybory toaletowe.  Do Tesco 5 minut, do miasta 5 minut, tylko do plaży daleko 🙂 Opiekun pod telefonem 24 h na dobę.

(Kocham kamery internetowe!)

  


Tyle emocji, nowe miejsce, nowi ludzie. Tylko ja na starych śmieciach. W pustym pokoju. Nawet sama nie umiem wybrać filmu do obejrzenia. Co chwila: „A co Misiek by obejrzał?” albo „Nie, Misiek nie lubi tego filmu” I z domu trzy dni nie wyszłam, bo wszystko jakieś takie bez sensu jest… No i gary umyć sama musiałam! Zaopatrzyłam się w myjkę na kijku (w Tesco Polska, o ironio!) i płyn co zmywa teflon za jednym dotknięciem….Bleee!
Po co ja ten urlop brałam! Magisterka jak kwitła w lesie, tak kwitnie (ukłon w stronę Starej Krowy), siedzę w domu jak kołek i rozmyślam.
1000 godzin w powietrzu

Jak mi ktoś powie, że zwierzęta mają instynkt samozachowawczy to go wyśmieję.

Frytka znowu poczuła się pilotem sterowca i sperdzieliła się wczoraj w nocy z 4 piętra na trawnik pod blokiem. Ostatni raz i stłuczona dupka szybko wyparowały z pamięci. Tym razem zabrała ze sobą moskitierę.
Ale sprawa jest poważniejsza. Kiedy tylko Mama przyniosła ją na górę, poszła do kuwetki i zrobiła siku z krwią. Była w takim szoku, że miała kłopoty z oddychaniem a pyszczek w środu biały jak mleko. Nocna wizyta u weterynarza trochę nas pocieszyła, bo nie ma nic złamanego, w środku wszystko na miejscu. Ale może mieć uszkodzony pęcherz… Dostała kroplówki, zastrzyki, mnóstwo szprycek w tyłek.
Oto jak człowieka uszczęśliwia siku zrobione na kołdrę! „Jeśli zrobi sama siku to bardzo dobrze….”
Leży teraz i miną winowajcy zerka za boki. „Mamo, obiecuję, że już będę grzeczna! Już nigdy tego nie zrobię!”
Do następnego razu, 1000 godzin w powietrzu ma do wylatania.
Aha! I niech mi nikt nie mówi, że koty nie kochają się w stadzie. Sonieczka i Bułka całą noc warowały pod drzwiami, płakały, drapały drzwi. Wpuszczone, mimo tego, że same nie bardzo się lubią, zaczęły obwąchiwał Frytkę, lizać, trącać noskami. Kocie smutki.

 sobota, 18 czerwca 2005

Cud Internetu!!!

Jak mówiłam, że nie zobaczę Miśka przez następne pół roku, to nie wiedziałam co opowiadam! Dziś objawił mi się Cud Internetu.
Telefon> Misiek: „Misia! Odpal B. Webcam i powiedz mi gdzie mam stanąć, żebyś mnie widziała!”
Kilka wskazówek: „Bardziej w prawo! Do jezdni!, Nie, w prawo, a nie w lewo!” i już widziałam Misia machającego mi do szklanego oczka!

  


Tak, tak, ten malutki facecik w czerwonej koszulce, stojący pod drzewkiem to Misio! A wokół rondo B.

A kamera, jak się okazało zamontowana jest w oknie wieży jakiegoś anglikańskiego Kościoła (odbicie słońca w szybie).
🙂 I tak chociaż wiem, że pojechał tam dokąd mówił (ech, ta podejrzliwość 🙂 )
Pomachaliśmy sobie, pogadaliśmy. Cud nowoczesnej komunikacji uświadomił mi, że jedno z nas mogłoby być nawet na Marsie a i tak widzielibyśmy się codz
iennie. Z małym, 27 minutowym opóźnieniem, ale jednak… Za to właśnie kocham sieć i twierdzę, że świadomie i twórczo wykorzystana może w przyszłości stać się jedynym, wszechogarniającym ośrodkiem, „eterem” w którym unosić się będą ludzkie umysły. Najlepiej już podłączyłabym się do interfejsu mind/machine….

Ech…ta technika…

 poniedziałek, 20 czerwca 2005

Jeziuuu nareszcie…..

Cud nad Odrą! Moja Promotorka (psia jej mać) nareszcie obdarzyła mnie skrawkiem swojego cennego czasu!
Zrobiła rewolucję, nabzdeciła, powymyślała jakieś idiotyzmy….
A ja właśnie ją olałam. Siedziałam od 13:00 do tej pory kombinując jak tu ją zadowolić i żeby owca pozostała w jednym kawałku. No i znalazłam w literaturze podobny przypadek, utwierdzający mój pomysł. Jak zacznie pleść androny to jej zamacham kserówką przed nosem. HA HA!

Kto pamięta KLF?

Czy żyje jeszcze ktoś kto pamięta tą grupę? Grali w początku lat ’90- elektronicznie-chilloutowo…
Jeśli nie, polecam…Last Train to Transcentral…
U mnie od trzech dni nie schodzi z playlisty. Kaseta zaginęła mi lata temu, ale dzięki cudom techniki biję pokłony DC++  i zasłuchuję się po uszy….

CENZURA w latach ’90???????

Kto z Was oglądał film Głębia (The Abbys)? Z lat ’90 o kosmitach żyjących na dnie oceanu i pierepałkach bohaterów w zepsutym, podwodnym habitacie…
Otóż: znam ten film na pamięć, bardzo lubię, oglądałam z 1000 razy.
Ale nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że zarówno w wypożyczalniach jak i w TV puszczali OKROJONĄ, OKALECZONĄ wersję z wyciętymi scenami, które nadają całemu filmowi sens!
Ściągnęłam wczoraj z DC++ „The Abbys -director’s cut” i okazało się, że wersja ma długość 2:51! Zdziwiłam się porządnie, bo wersja jest o godzinę głuższa od tej telewizyjnej!
Zapuściłam i zaniemówiłam! Jak można wyciąć 20 minut samego zakończenia, pozostawić jakieś pustawe treściowo skrawki i jeszcze ocenzurować „międzyfilmium”, żeby nie wyglądało jakby czegoś brakowało!!!!
PO CO, JA SIĘ PYTAM? Jakiś skrajnie upośledzony debil metodą nożyczkową ciachnął tu, ciachnął tam i KOMPLETNIE ZMIENIŁ TREŚĆ FILMU! (no, teraz kłania się Ministerstwo Prawdy z „Roku 1984”)
To tak jakby na przykład pociachać Titanica, wypierdzielić sceny tonięcia statku i potem zasugerować, że Jack był wrednym facetem, bo zostawił Rose i odszedł do innej w siną dal, rysować jednonogie prostytutki!
Tak czy inaczej: okazało się, że ci podwodni kosmici chcieli ZNISZCZYĆ LUDZKOŚĆ i rozmyślnie spowodowali katastrofę łodzi podwodnej niosącej głowice atomowe. W końcowych scenach „produkują” wielkie Tsunami, które ma zalać kontynenty i zmieść wszystko z powierzchni ziemi. Kiedy Brigman pyta dlaczego, pokazują mu sceny z wybuchów atomu, Oświęcimia, bestialskich mordów, masowych grobów, zamieszek, wszelkich podłości na które na co dzień stać ludzkość. Ale jest coś co ratuje Ziemię w ostatniej chwili: rozmowa Brigmana z tą swoją kochaną „wredną-suką-żoną” o miłości, poświęceniu itp, itd…I tu film nabiera sensu! Tsunami cofa się i Ziemia jest uratowana. Wszyscy się wynurzają i następuje takie tam cmok, cmok.
Ja się pytam: komu to przeszkadzało? Może jest to zakończenie patetyczne i amerykańskie do bólu, ale jakieś jest! Dobrze, że nie dokręcił dodatkowych scen w wannie z teściową w roli podwodnego habitatu, pewnie nikt nie zauważyłby różnicy!
Cenzura jakiegoś cioła anty-amerykanisty. Pogrzebałam w sieci i wygląda na to, że to jakaś polska cenzura, bo w USA film ma 2:51 długości. Nienawidzę tego i wściekłam się dlaczego ktoś ma decydować o tym, co zostanie a co nie zostanie pokazane w TV!

 poniedziałek, 27 czerwca 2005

Noworoczne Obietnice

Taaak, to był Ważny Dzień. Potrzebny po to, żebym zrozumiała, że już ni chcę tam chodzić, nic mnie tam nie trzyma…
Spojrzałam na te szklanki, łyżeczki, filiżaneczki (i jakiś popieprzony indiański totem) i uświadomiłam sobie miałkość mojej egzystencji. Kompletny bezsens wykonywania kompletnie nic nie znaczących czynności. Rytualna pustka. I podjęłam decyzję, że wyjeżdżam jak tylko się obronię. Dość tego.
 Z Instytutu
Siedzę tu już 1:47 min. W wiecznym oczekiwaniu na moją sercu ukochaną Promotorkę, która wręczyła mi klucz do pracowni i powiedział: Pani sobie tam posiedzi, coś poklika a ja później przyjdę. Mam nadzieję, że przyjdzie przed zachodem słońca bo nie chcę wracać po ciemku. 🙂
I tak siedzę sobie. Bezkarnie wydrukowałam tekst (wyskrobki tekstu) na Instytutowej drukarce, kilka arkuszy do pracy, obejrzałam kolory…
Panta rei…
>>> minęło 15 minut, a ja nadal czekam….nuuuda
sensacja z ostatniej chwili

Zgadnijcie co?

Jest 12:35 …
A JA NADAL SIEDZ
W TEJ (……) PRACOWNI I CZEKAM NA TĄ (…..) KOBIETĘ!!!!

Co to jest? „Z pamiętnika porzuconego studenta V roku”? Żebym nie pomyślała przypadkiem, że Ona jest tu dla mnie, co?
Kpina i góralskie pieśni. Założę się, że o mnie zapomni pójdzie w pizdu, do domu.
A ja jestem po ZC’e, spałam 5 godzin, jestem bez śniadania, o tej porze również bez obiadu i chcę do domu.
To pies by się znudził dwu i pół godzinnym warowaniem! I chociaż michę wody by dostał.
Składam Oficjalną Skargę (na łamach tego bloga) na pracę tej Pani! Bezproduktywna, chaotyczna, zapominalska, lekceważąca na wpół-emerytka z bałaganem w torebce! Co za brak taktu!

(z głodu kręci mi się w głowie…)

Mam dość studiowania! Czekania, proszenia, udawania, łażenia po 1000 razy po najdrobniejszą bzdurę. Mam dość tego Instytutu, gdzie nikt nikomu niczego nie ułatwia i nawet nie ma na czym siedzieć na korytarzu! Nie ma Sieci dostępnej dla studentów, nie ma ławek, nie ma czasu, nie ma chęci nauczenia kogokolwiek czegokolwiek.
Jest Dziekanat i Panie, które pracują do 15:00, jest Sekretariat, w którym zajmują się chyba rytualnym ubojem kogutów na czarne msze…(zawsze, jak wchodzi tam student, jest szybciutko wypraszany i sprawę załatwia się na korytarzu). Mnóstwo łażących po pokojach „pracowników naukowych” którzy kursują po korytarzach z częstotliwością pielęgniarek ZOZU w byle jakiej przychodni. Pokoje są zawsze pozamykane, w środku dzwonią telefony, których nikt nie odbiera. Nie wiadomo kto kiedy będzie i czy w ogóle będzie. Jedno natomiast jest pewne: ZAWSZE na korytarzach siedzą Studenci. Czekają na Godota swojego kierunku…. z indeksami, znudzeni stukają SMS’y do znajomych: „jestem jeszcze na uczelni, nie wiem kiedy wrócę, nie czekajcie z kolacją, zawiadomcie rodziców, nie zawiadamiajcie policji”.

Arrrggghhhh….

Jest 12:55. Za pięć minut ostatecznie stracę cierpliwość, zacznę krzyczeć histerycznie i drzeć włosy z głowy. Ale kanał!
Jeszcze trzy minuty do stanu absolutnego wkurwienia…

13:00. Dość tego.

No i okazało się….
I co się okazało?
Że Pani Moja Kochana Psia Jej Mać Promotor  z a p o m n i a ł a  mi powiedzieć, że dzisiaj egzaminuje 3 licencjatów i nie będzie miała wcale dla mnie czasu… Zapomniała mi to powiedzieć, kiedy wręczała mi klucz do pracowni i szła na egzamin. Zapomniała również, że umówiła się ze mną na konkretna godzinę….
Dwa miesiące temu też umówiłam się z nią na konkretną godzinę na którą oczywiście nalała ciepłym sikiem. Na pytanie co się stało, odpowiedziała rozbrajająco:
-No, zapisałam sobie, ale ten kalendarz to taki wie Pani, biurkowy jest. Nie zabieram go do domu, więc nie wiedziałam, że mam przyjść….

Stomato-oftalmologicznie logiczna przypowieść wielowątkowa z elementami przemocy

Zwykły wpis

Przyszło skierowanie na X-raya to sobie poszłam. Po okuliście to mój kolejny ulubiony „doktór”. Świecą na mnie kryptonem aż włoski się na lydkach podnoszą, nic nie boli, zaawansowana technologia w około- nic tylko dawać się fotografować.

I mimo tego, że z plastikowym uchwytem miedzy zębami uśmiechać sie nie bylo łatwo- wyszłam na zdjęciu uśmiechnięta. Od zawiasu żuchwy do zawiasu w odwiecznym sarkastycznym usmiechu gołej czaszki. Pani wręczyła mi zdjęcie wielkie jak żagiel od katamaranu i nie odpuściłam sobie póki wszystkiego nie obejrzałam jeszcze przed wyjściem ze szpitala. Spodziewałam się jakiegoś krwawego pola walki gdzie jak w grze The Worms, małe bakcyle ładują w siebie z kałachów i drążą dziury w mojej okostnej- a tam nic. Okolica mojego Ulubieńca jak okolica reszty zębów. Natomiast w czasie przejazdu przez resztę klawiatury…
-A co to? My się kolego to chyba nie znamy!

Znalazł się mój ząb mądrości na którego czekam już 15 lat z okładem. I się chyba nie doczekam, bo się gościu ułożył przodem do jazdy i zamiast atakować dziąsło koroną i wybijać się ku słońcu, ten sobie leży w szczęce na boczku i odpoczywa w zawieszeniu. Całkiem bokiem, fajfus jeden.

Drugi dolny ząb mądrości udaje tylko, że się wyrżnął bo od 10 lat dwa razy do roku robi mi piekło z życia i znowu się chowa, górny lewy wyrżnął się dawno a lewy…. nie istnieje. Nic, nawet nic nie czyha w zagłąbkach, natura o mnie zapomniała. Jestem wybrakowana i sfiksowana.

A propos fiksacji- skoro już zdjęcie mam, to teraz muszę z nim wrócić do Doktóra Gonzalesa Fernadesa, czyli cień dentysty znowu na mnie pada. Mój dentystyczny Pierdolaszek myślał najwyraźniej, że skierowanie przyjdzie do mnie za rok, na zdjęcie będę czekać dwa kolejne lata, ja w tym czasie o nim zapomnę a Pierdolaszek będzie popijał margerity siedząc na leżaku w otoczeniu innym moich fobi. Kurka wata. 😦

I tak mną pokierował, że z kopertą pod pachą minęłam swój gabinet, Doktórka Huanitesa i poszłam przed siebie, ze zdjęciem do domu. Pochwalić się rodzinie chyba.

***

Odebrałam pierwszą parę nowych bryli. Druga para to podobno majstersztyk optyki wiec będą do odebrania w sobotę ale te codzienne już mam na nosie. Szanowni! Cała dioptria do przodu daje w kość! Listwy przypodłogowe w szpitalu były zakrzywione jak kły mamuta, świat gibie się i wybałusza na brzegach… cholerne ślepia. Ale przynajmniej nie zakładam już, że robię zakupy ale widzę jakie piwo jest w promocji pod ścianą na drugim końcu sklepu! Na dodatek pęknięte szkło przez ostatni tydzien powodowało, że łypalam na ludzi bokiem jak jakaś biedna, chora na pląsawicę kobieta i co chwila pakowałam palucha w oko odganiając nieistniejące muchi.

I odpowiadając na pytanie dotyczące lasera- musiałbym raz w roku zmieniać okulary na nowe a za 10 lat wydałabym tyle co na operację na obu gałeczkach na raz, za jaką kolega z nocnej zmiany dał ostatnio swoje ostatnie oszcędności. Widzi po zabiegu pięknie, wręcz idealnie. W każdym razie na tyle dobrze, żeby podziwiać ZERO na ekranie bankomatu na tydzień przed każdą kolejną wypłatą.

A poz tym Kokainka bardzo swoje brylki kocha. Swego czasu, kiedy razem z Trufflem testowały szkła kontaktowe okazało sie niestety, że:
a) Truffel ma oczy zbyt delikatne na dwa szorstkie i twarde kawały plastiku na gałach;
b) Kokain wtykanie szkieł do oczy trwa wieki a o ściąganiu zapomina póki nie wygląda jak słoń w jarzębinie;
c) Truffel maluje szkła tuszem do rzęs przez co spóźniają się do pracy jeszcze bardziej, tym bardziej, że lustro jest jedno a Kokain nadal próbuje mocować się z własnymi powiekami;
d) Kokain jest bez okularów tak do siebie niepodobna, że każde spotkanie z własnym odbiciem w lustrze powodowało u niej nerwową reakcję.

/cześć marynarzu, czy ja cię skądś znam?/

I wspominam teraz czasy, kiedy Kokainka miała lat 11 i dostała swoje pierwsze szkiełka w ramkach z przezroczystego plastiku z różowymi wstawkami, które pomimo ozdóbek nie kryły faktu, że były CHOLERNIE DUŻE i wychodziły daleko poza twarz jakby ukradkiem wyglądało się zza roweru.

Kokainka bardzo serio traktowała swoją cechę osobniczą. Do tego stopnia, że kiedy razu pewnego dostała z liścia od kolegi-adoratora (po prostu z łapy w ryj), okulary spadły jej z nosa i poszurały po korytarzu podstawówki, klasa wiedziała, że to był błąd.

/tha was’a mistake, maan…/

Kokainka dopadła adoratora w toalecie na drugim końcu szkoły, gdzie zabarykadował się w kabince. Tak długo nalegała, żeby ją wpuścił i dał sobie spuścić łomot, że wyłamała kolegą-adoratorem klozet z posad. Tak, ta opowieść była żywa do końca VIII klasy i od tego czasu już NIKT nie dotykał jej szkiełek bez pozwolenia.

Moje brylki sa przez większą część czasu opalcowane jak kartki Playboya i kiedy już Suseł traci ciepliwość i ściąga okulary do kąpania, nagle okazuje się, że Kokainka odzyskuje wzrok! Zakłada je ZANIM otworzy rano oczy, ściąga już po tym jak zgasi światło a swego czasu spała w okularach uparcie twierdząc, że bez okularów nie widzi wyraźnie co się jej śni. To akurat była wymówka na kolonii, żeby nie stracić okularów. Też chodziło o łomot i trzaskanie się po pyskach ale to inna historia.

No, to ja się wypstryczyłam dentystycznie i okulistycznie, czas spać.

Darz bór!

„Noc się kończy a ja nadal mam majtki na sobie :( „

Zwykły wpis

O siarczystej zimie w Anglii można pisać wiele. Że paraliżuje, że zaskakuje, że zabija biedne ofiary krótkiego rękawka. Ale to o czym popiszę sobie dzisiaj paraliżuje, zaskakuje i zabija jednym ciosem. Szczególnie, kiedy pewnego mroźnego poranka w pracy, rozgrzewając łapki o kubek z ciepłym i mokrym kawkiem otwieram sobie brukowca a tam… angielskie młódki na weekendowych wypadach na miasto. W groźnym syberyjskim mrozie, jak twierdzi gazeta.

Po obejrzeniu świeżych fotek z angielskich ulic stwierdziłam, że warto by napisać pracę doktorską z seksuologii pod tytułem „Wpływ popędu seksualnego na zaburzenia w odczuwaniu skrajnie niskich temperatur u młodych kobiet”. I to nie tylko Brytyjek ale również Polek.

Jeszcze trzydzieści lat temu na wypady do klubów na tzw „dancingi” chadzało się w kozakach, grubych rajstopach, reformach skrzętnie upchanych pod spódnicą sięgającą za kolana. Oba przykryte. Na bluzkę z wełny rzucało się płaszcz albo z lisa albo z PDTu i nie zzuwało się nadmiarów łaszków o ile dobrze zaznajomiony towarzysz wieczoru nie nalegał. Na głowach nosiły czapy rujnujące koafiury lub dziergane berety.

  

 
(choć w przypadku tego obrazka można błędnie pomyśleć, że polskie młode damy w latach ’70 były nad wyraz bogato usytuowane)

Panowie z kolei wciskali się na siłę w ultra wąskie spodnie zapinane pod szyją, pakowali w spodnie koszule „non-iron”, układali na wodę włosy i wąsy i psikali się „Brutem” od którego zwijały się włosy w nosie. Do tego miał płaszczyk obszywany sztucznym futerkiem i czapę kołchoziankę.

 

W skrajnych sytuacjach, starsze pokolenia imprezowiczów prezentowały się nad wyraz nieatrakcyjnie choć takie wdzianka stanowiły pewnie gwarancję dobrej opinii i spokoju ducha:

  

Tymczasem młode towarzystwa chadzały radośnie na potańcówki przy herbacie i przypadkowy przechodzień mógł zajrzeć pod damską spódnicę tylko w sytuacji kiedy ofiarował pomocną dłoń przy zbieraniu się z oblodzonego chodnika, choć ryzykował wtedy tzw. „fangę w nos” od towarzyszącego pannie pana. Oczywiście, jako że proceder obdarowywania panów swymi wdziękami ma lat ponad 1000, kobiety (aha aha) gorące są ale w tym czasie „dawactwo” odbywało się raczej w zaciszu słomianki w mieszkaniu u kolegi czy koleżanki a dla zachowania pozorów młodzieniec odprowadzał młodą damę do domu a wsiadał z nią do taksówki zaraz po tym jak towarzyszący im znajomi gubili się po przystankach po drodze.

W latach 80 przyszła moda na „balety” i krótkie spódniczki. Góra nadal ściśle opakowana bluzeczkami z długimi rękawami, korale koloru koralowego, wielkie klipsy, bransoletki odciągały uwagę od sedna sprawy ale o ile całość trzymała się stylistyki Modern Talking, było miło. Dzioby skrzętnie kryjące wszystko co  brzydkie pod tonami brokatów i cieni do powiek w kolorze blue, szpilki do legginsów i lakierowane torby.
W tym czasie w podstawówkach kwitła moda na ciepłe swetry w geometryczne wzory i włosy w stylu sautee, czyli jak mi rosną, tak mnie  widzisz. Okularnicy nie mieli czym się bronić w obliczu konieczności wyboru ramek z grubego plastiku lub grubego ebonitu a dziewczynki, które miały szczęście dostać na urodziny frotkę psuły nerwy innym koleżankom aż do końca 8 klasy.

Mimo, że Joan Collins przez lata próbowała uczyć polskie społeczeństwo podejścia do mody, społeczeństwo, głuche i ślepe na te nauki z uporem zakładało na siebie wszystko co pstrokate i oczojebne.

  

Dawactwo nadal kwitło jak od wieków u kolegi w mieszkaniu, pijane koleżanki grzecznie odwoziło się samochodem ojca pod drzwi oburzonych matek lub trzymało się w bramie, pod czujnym okiem przyjaciółek aż wywietrzeje i przestanie popuszczać płyny ustrojowe.

Ponieważ klimat nie różnił się wiele od dzisiejszego, puchate kurtki z PEWEXów zostawiało się w szatni ale kiedy przychodził czas na papieroska w rozbawionym towarzystwie, zziębnięta ale harda zawodniczka ściskająca dymka w sinych ustach nie należała do szczytu atrakcji wieczora. Bogatszym jednostkom wygodę i ciepło zapewniały w tym czasie kiełkujące „adidasy” lub kozaki Relax, w których każda panna wyglądała seksownie.

No a potem przyszły lata ’90 i wszędobylskie jeansy. Bluzy sportowe, bluzki w czarno-białe paski i workowate T-shirty w których dziewczyny czuły się bezpiecznie i swobodnie. Chyba, że miały na tyle odwagi lub rodzice nie zauważyli i zakładała czarny biustonosz pod białą koszulkę z nadrukiem „KS Tęcza”. Fiokowało się grzywki na sztorc „Lotionem nr.5” i obwieszało się srebrną biżuterią próby 800 i pakowało do biustonoszy papier toaletowy urwany z rolki w dyskotekowej toalecie. Wiejskie imprezy stały pod znakiem ortalionu we wszelkich możliwych kolorach, czym polski zaścianek raczej nie bardzo oddalił się od mody lat 80.

  

W tym czasie już panowie dochodzili do pewnych ważnych wniosków- tyle starań, cztery randki z rzędu, drinki, piwa i fajki a one nadal niedostępne jak Las Vegas dla Chińczyka, gdzie tu zabawa? Wielu pluło sobie w brodę bo po poniesionych kosztach okazywało się, że w staniku krył się rzeczony papier, włosy utlenione w łazience u sąsiadki kruszyły się na drugi dzień na porannej poduszce u kolegi, szpilki były odrapane ale pomalowane na czerwono lakierem do paznokci a w torebce odkrywali ku swojej przykrości odświeżacz do ust.

Coś z tym trzeba było zrobić.

I jakiś nieznany mechanizm socjologiczny, jakaś zagadkowa zagadka przyrody spowodowała, że od początku XXI wieku moda imprezowa, mimo pozorów przyjęła rolę podrzędną w stosunku do wyniku końcowego imprezy. Tam gdzie ptaki nadal kuszą się kolorowym piórkiem a nosorożce krzywizną rogu, gatunek ludzki przeszedł reewolucję i zbliża się coraz bardziej ku zdrowemu i naturalnemu połączeniu stylu: morsa, naturysty i człowieka jaskiniowego. Nie ważne co na siebie założysz- o ile nie ma tego za dużo, będziesz miał wzięcie.

Nic nie pozostawia się już wyobraźni. Z drugiej strony może o to właśnie się rozchodzi? Wyobraźnia jako część składowa umysłu rozwiniętego jest w zaniku więc nie wolno pozostawiać jej zbyt wielkiego pola do działania bo ludzki gatunek gotów jest wyginąć! Ponieważ człowiek jako nieliczny gatunek na Ziemi może rozmnażać się z powodzeniem przez rok cały, zimą, wbrew naturze i zdrowemu rozsądkowi młode dziewczęta, nadzieja gatunku poszła na łatwiznę: „Zamarznę na sopel ale załapię samca!”

I się zaczęło. Z niepokojem obserwowałam kilka lat temu sobotnie panny wystające godzinami pod Radio Barem we wrocławskim Rynku. W koszulkach bez pleców, ot tylko jakiś sznurek się wiewa, w spódniczkach które mogłyby raczej uchodzić za portmonetki na drobne, w cienkich rajstopkach z siatki i szpileczkach dygotały mężnie u wejścia do klubu wypatrując w tłumie znajomych których można by się uwiesić i brylować na oczach potencjalnych kandydatów na „stawiaczy drinków”. Co żywsze, z lepszym metabolizmem biegały w kółko, wymachiwały kończynami, włosami, torebkami, śmiały się, rozmawiały głośno przez telefony komórkowe z koleżankami oddalonymi od nich o dwa kluby w prawo opowiadając hałaśliwie o „kolach”, „gostkach”, i „towarach” tak aby wszyscy słyszeli, że były w pobliżu takich i nawet miały swoją rólkę. Te słabsze jednostki, z zziębniętymi pośladkami obejmowały się chudymi ramionami i dygoczącymi wargami spijały pianki z piwa na wynos. To dopóki piwo nie zaczynało działać, z tłumu nie wychylał się żaden kandydat a noc była jeszcze mroźna i świeża. Kilka godzin później, siedząc na ławce w wejściu do klubu wietrzyły bieliznę, rozpinały szmatki aby w końcu uwiesić się na przyjaciółce i ochroniarzu w drodze na krzesełko w ogródku piwnym.

Jedną taką chłopak przerzucił sobie raz przez ramię tak niefortunnie, że przelała mu się przez pijane ręce i łupnęła dyńką w lastryko, jak mistrzyni olimpijska w skokach do wody. Na pytanie pogotowia ratunkowego jak się nazywa, wyzwała ich matki od kurew i zwymiotowała.

I tak to właśnie wyglądało kiedy moje ulubienice zostały daleko w Polsce, w mroźnej polskiej zimie. A dziś otwieram ta wspomnianą na początku gazetę i widzę, że cud socjologiczny poraził całą Europę. Choć do RadioBaru nie wpuszczało się pasztetów i można było się napatrzeć na ciałka niczego sobie za uczciwą darmochę, to w Wielkiej Brytanii aż strach się bać. Statystyczny mężczyzna bowiem znalazł się w kolejnym potrzasku: piwo na które pracował cały tydzień ma szansę wyskoczyć z niego w dwóch wypadkach: kiedy wypije za dużo i zagryzie kebabem od Pakistana lub, co gorsza, niespodziewanie kiedy z bramy lub taksówki wypadnie na niego grupa Brytyjek na przepustce z cyrku:

                

     
   
        

                   
Przecież ze względu na zachowanie gatunku, żaden szanujący się samiec nie wybierze samicy wykazującej stan kompletnego odmóżdżenia, można by powiedzieć. Ale lotny Czytelnik powie- przecież w tej zabawie nie chodzi o podtrzymywanie gatunku ale o danie na tacy tego co ma się do zaoferowania bez straty czasu, energii i pieniędzy na podchody, zachody i zaloty w sytuacji kiedy żyjemy w czasach prędkich i niecierpliwych. Jak w jaskiniach- o tam! Dupka nad rzeką się wypina!

  

I te mają weekend zaliczony na plusie. A parę godzin potem…

…tym, które naprędce i niecierpliwie próbują oszukiwać hipotermię alkoholem, impreza kończy się oczekiwaniem na amatora w śniegu, pod latarnią, niczym Śpiąca Królewna, której niestety womit szpeci chłodne liczko. Taka oczekująca może doczekać się jedynie wizyty ambulansu lub własnej szuflady w miejskiej kostnicy.

  

Jak dzisiejsze „balety” mają się do imprez lat 70 i 80 kiedy matki stawały okrakiem w drzwiach i darły na sobie koszule zabraniając córkom iść do ludzi w takim stroju, jaki był akurat na topie? Dziś nawet trudno zapytać” Co ty masz dziecko na sobie?!” bo zwykle dziecko ma na sobie drogie Nic z metką od New Looka czy Peacock’a. A i matki nie wiele lesze są, bo wśród tłumów oblegających żarciodajnie na wynos można upatrzyć nawet 50tki z wytatuowanymi na łopatkach kotkami i motylkami, które mają nadzieję, że ich druga młodość zacznie się tej właśnie nocy.

A więc- ubierajcie się dziewczyny bo Rynkowski nie będzie miał o czym śpiewać. Dziewczyny lubią brąz, słońce o tym wie i faceci też. Nikt nie lubi obrzyganego, sztywnego sopla z lodowatymi członkami, naprutego darmowymi drinkami, z połamanymi tipsami od prób wysyłania koleżankom sms’ów o rozpaczliwej treści: „Noc się kończy a ja nadal mam majtki na sobie 😦 „.

Z Wyspy chłodno dziś potraktowanej

Kokain

PS. A ponieważ wielu Czytelników nie do końca wierzy własnym oczom…

 

  

 

 

 

 

 

  …ale niniejszym przechodzimy już do kolejnego palącego problemu Wielkiej Brytanii.

Taki pech podobno chodzi trójkami. Czemu nie szesnastkami jak już??

Zwykły wpis

O Matulo!

Zauważliście, że mnie nie było?

Ja zauważyłam. 😦

Moja Rodzicielka zwykła mawiać na takie okresy nieobecności nieuzasadnionej- „na zasranego same gówna lecą” i pewnie miewa rację.

1. Zepsuł się nam samochód. Poszedł jakiś bziczek- elektryczek, który powodował, że kiedy samochód przejeżdżał więcej niż 20km (za jednym razem), silnik wyłączał się w czasie jazdy i dalej… turlu-turlu do pobocza, otwieranie maski i schłodzenie wnętrzności przez 10-15 minut. Z wachlowaniem gazetą włącznie.

A więc skazani na tułaczkę po obcych jeździliśmy do pracy z kim się dało do wczoraj. Wczoraj autko dostało nową wątrobę i jeździ tak cicho, że Suseł wpada co chwila w panikę, że silnik znowu zgasł.

130 funtów.

2. Mój ulubiony ząb postanowił o sobie przypomnieć. W zeszłym tygodniu, w ciągu kilku godzin…no, podaruję Wam szczegóły ale To co miałam w ustach można by spokojnie nazwać młodym ziemniakiem, czyli Kokaince zrobiła się przetoka przy okazji zapalenia tkanek okołowierzchołkowych. Młody ziemniak nijak nie zareagował na penicylinę zadaną sobie własnoręcznie więc kiedy zapowiedzieli nową śnieżycę na horyzoncie, Kokainka wpadła w panikę, że utknie we Wólce na kolejne dwa dni podczas których z ziemniaka powstanie gruszka, z gruszki melon a zaraz potem Kokainka wybuchnie przy dźwięku głośnego PLOP!.

I KOKAINKA POSZŁA NA POSZUKIWANIE  D E N T Y S T Y .

Weszłam. Wbrew sobie. Pięć minut udawałam, że strzepuję z siebie śnieg i suszę rękawiczki, jednocześnie próbując nie uciec w popłochu z poczekalni.  W końcu wybleblałam przez ziemniaka, że cierpię, ale kazało się, że skoro mieszkamy w Northamptonshire a pracujemy w Oxfordshire- nici z pomocy doraźnej. Wyszłam.

-To nic, dam radę.
-Nie dasz- założyła ręce Siostra Bliźniaczka i uśmiechnęła się wrednie,
-Dam, będzie dobrze.
-…
-Dobra, szukamy dalej

Zanalzłam. Weszłam. Pani przyjęła dane, wskazała siedzidełko i ogłosiła, że Doktór poprosi za chwilę.

-MATKOOO!
-Siedź cicho, potrzebujesz tego.
-Wcale nie. Samo się zagoi. A Antybiotyk w końcu zacznie działać.
-Nie zacznie. Bierzesz go od wczoraj. Coś się zmniejszyło?
-Nie.
-No.

-Ja wychodzę, jeszcze jest czas. Nie dam rady tam wejść.
-Zamknij się.
-Wyjdę , udam, że idę zapalić.
-Nie palisz.
-Zamknij się.
-Albo powiem, że zostawiłam dziecko w wanience.
-Jesteś głupia panikara.
-Ugryź się w dupę.

Z korytarzyka wyszła pielęgniarka.
-Umieram. NIE!!!

Weszłam. Zła Siostra znowu uśmiechnęła się wrednie. Zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie i zaczęłam coś bąkać, że się boję, że śmiertelnie, że nie usiądę… i zaczęłam płakać. Zła Siostra plasnęła się w czoło, zażenowana jak nigdy.

Usiadłam po prośbie. Na widok torebki z haczykiem i lusterkiem do wzierania w otwory wymiękłam na całego. Pan Doktór o dziwnym akcencie odłożył haczyk i obiecał zajrzeć tylko lusterkiem. W sumie lusterko nie było mu potrzebne, bo kiedy tylko pokazałam co mam do pokazania stęknął coś o swojej mamie, odsunął lampę i wypisał antybiotyk w dawce dla konia. A jak się nie poprawi- wysłał do szpitala. Po antybiotyku kazał wrócić za tydzień. Wyleciałam jak na skrzydłach.

Na przystanku autobusowym na których przyszło mi siedzieć kolejną godzinę akurat nie było nikogo. Śnieżyca opustoszyła centrum Miasteczka, przestały kursować autobusy miejskie i była tylko nadzieja, że mój UK-PKS przejdzie. I właśnie wtedy ziemniak postanowił się… rozpęc. I rozpękł. Szczegóły pozostawię wyobraźni, napiszę tylko,  że chusteczek higienicznych nie noszę a żelowe kuleczki jakimi napychają podpaski Always są nad wyraz w ustach rosnące. No koszmar w ciapki! Dobrze, że mnie nikt nie widział.

Antybiotyk wzięłam grzecznie do końca i umówiłam się wczoraj na rewizytę. Czy mam wspominac ile nocy przed nie spałam? Nawet dostałam taką specjalną zieloną tableteczkę, którą moja Rodzicielka łykała przed pogrzebem Babci i która ponoć uspokaja, zagłusza lęki i zobojętnia na wszystko. Ni ewiem na co mnie zobojętniła ale przy smarowaniu chleba masłem, rankiem dnia wczorajszego ręce drżały mi jak u paralityka. W poczekalni siedziałam nieruchomo jak mumia (podobno), blada jak trup (podobno), z zaciśniętymi ustami (podobno) i byłam mało komunikatywna. Ani trochę zobojętniała. Jako że naczytałam się w sieci o „Leczeniu kanałowym wczoraj i dziś”, w mojej wyobraźni zardzewiałe śrubo-sprężyny wkręcały mi się w mózg, krew tryskała po ścianach, w przy ogólnym dźwięku „dźźit-dźźit!”.

Weszłam z Susłem, który miał mnie trzymać. Złapałam się grzejnika, w samiuśkim rogu pokoju i stamtąd rozmawiałam z Dorkórkiem Fernandem Rodriguezem z Portugalii. Obiecał użyć tylko lusterka, więc usiadłam jednym półdupkiem na fotelu, błysnęłam postępem… i wystawił mi skierowanie do szpitala. Bo zdjęcie musi być panoramiczne, to raz. Dwa to to, że on nie jest przygotowany na TAKI zabieg u siebie, a trzy to to, że przy takim przypadku jak mój, szpital jest jedynym rozsądnym wyjściem.

Opowiedziałam o swojej fobii i cesarce na życznie i okazało się, że takie agentki jak ja w szpitalu można znokautować za pomocą błogosławionej narkozy. Popisał coś do dokumentów kilka minut podczas których ja przestawałam płakać i chlipać, kazał czekać na list i polecił płukać dzioba czym się da, żeby nie przeżyć powtórki z rozrywki.

0 funtów, skoro nawet nie usiadłam.

3. Dwa dni wcześniej, Suseł nadrepnął mi na okulary. Dodać coś jeszcze? Wybełkotałam poranną porą:
-Misiu, ja już nie mogę, wstań teraz ty, co?
I Suseł wstał do Majki śpiewającej kolędy, przelazł przeze mnie w stronę łóżeczka, zmasakrował mi okulary leżące pod brzegiem łóżka, przykrył Majkę, wrócił na swoją stronę, przykrył się kołderką i zasnął jak gdyby nigdy nic.

Wczoraj zamówiłam nowe. Nadmuchali mi w oczy, nabzyczeli jakimiś nowoczenymi maszynami, pan okulista poprosił grzecznie o zezwolenie na przetestowanie na mnie swoich zabawek, na co przystałam z uciechą bo okuliści to moi ulubieni lekarze. W odróżnieniu do dentystów moga mi robić wszystko. Raptem 10 cm wyżej a mozna mi nawet nastukać młotkiem w rogówkę a ja poproszę o więcej. Pan wziął jakąś taką rurkę z wystającym patyczkiem z maluśka kuleczką na końcu i strzelając tą kuleczką dotykał mi powierzchni oka. Miodzio do polecenia. Maglował mnie ze 40 minut a na końcu stwierdził, że pomimo faktu, że przybyła mi dioptria w pięć lat to oczy mam jak dziesięciolatka. W sensie dna oka i jakości materiału a nie kształtu gałki rzecz jasna. 🙂

Jak tak dalej pójdzie to za 30 lat będę korzystać z telefonu komórkowego z wyświetlaczem wielkości ekranu kinowego.

Wybrałam sobie ramki „do pracy” czyli „póki nie podejdziesz bliżej- nawet fajna laska, podejdziesz bliżej- WOW okularnica!!”  i drugie, które wybrał Suseł- kwadratowawe z niebieskimi ramkami w stylu „Moja Polonistka z podstawówki tylko 20 lat młodsza”.

223 funty.

223+
130=
353 funty w plecy

A teraz zapytajcie mnie co TESCO zrobiło z naszymi grudniowymi wypłatami? Obcięło je. Harowaliśmy jak woły, po 2 tygodnie bez przerwy, w Bank Holiday’e, w niedziele a w piątek okazało się, że każdemu z nas „System” obciął średnio po 15 godzin od wypłaty. Średnio bo niektórym nawet 40. Mi nie zapłacili za Bank Holidaya i 18,50h pracy, pomijając nadgodziny. Czyli jakieś 150 funtów, jeśli nie więcej.

FUK!

***

Dostałam swój urlop. Poniewa
oddawałam kolejkę innym, wyszło na to, że mam 3 tygodnie urlopu i 3 miesiące do ich wzięcia. Napraszając się i prawie błagając na kolanach o 10 minut uwagi, doprosiłam się w końcu, że Bev „12 Kamieni” stwierdziła, że
*jest za późno na wybieranie kiedy chcę swój urlop, sama zdecyduje kiedy mi go przyzna;
*nie ma czasu na to, żebym była na urlopie 3 tygodnie, więc będzie mi musiała „obciąć” dni urlopowe.

Co powiedziała Kokainka? Kokainka odpowiedziała „Aha” i poszła do kibelka utopić ze złości pół rolki papieru toaletowego, żeby wpuścić TESCO w koszty. Potem powiedziała sobie: „Po moim trupie gruba beczko sadła, pudru i lakieru do paznokci! Prędzej stracisz kilogram niż ja swój urlop!” i poszłam prosto do pośredniego managera, który nie tylko, że dał mi urlop na kolanie to jeszcze miał dla mnie 10 minut na załatwienie tego na siedząco! Już po wszystkim, zadzwoniła do niego Bev z pytaniem gdzie się podziewa i na wieść, że właśnie przyznał mi CAŁY urlop, zaskrzeczała do słuchawki, że nie wolno, że nie można, że ona protestuje!

No i jestem. Na urlopie. Od jutra. Przez ostatni tydzień Bev nie uroniła ani jednego słowa w moim kierunku. Nawet na widok moich potrzaskanych bryli.

***

Aha. A to sobie obejrzyjcie jak macie ochotę na totalnie surrealistycznie odjechaną jazdę bo my nadal wycieramy łzy ze śmiechu. Jazda po lodzie to nasz ulubiony fragment.

http://www.youtube.com/watch?v=Z9iorhkx474

Hu hu ha, hu hu ha, wasza zima zła!

Zwykły wpis

No ręce tylko załamać i płakać z uciechy!

„Arktyczne mrozy”, „podbiegunowe temperatury”, „Anglia w szponach śmiertelnie niskich temperatur”… gazetowe nagłówki nawet by mnie wzruszyły gdyby nie to, że tu jestem.

Jakoś tak przed Świętami w jednej z gazet naskrobali wielki nagłówek na pierwszej stronie, że w ciągu jednej doby aż 8 osób zmarło w skutek niskich temperatur. Aż się specjalnie zatrzymałam, żeby przeczytać i dowiedziałam się że temperatura spadła do przerażających -3*C w wyniku czego (?) dwie osoby wpadły pod lód ratując psa myśliwskiego, dwie utopiły się w stawie za posiadłością próbują wyłowić jedno drugiego a postała czwórka zginęła tragicznie w wypadkach samochodowych wywołanych słabą widocznością na drodze. -3*C rzeczywiście zgarnęły żniwo- głupoty i braku odpowiedzialności.

Dlaczego Wielka Brytania pada na kolana w obliczu zimy i bliska jest wyciągać rączki po ratunek z kontynentu?

/dziś będę bezlitosna/

Bo brytyjscy obywatele kompletnie nie potrafią radzić sobie z sytuacjami o których nie mówili w Primary School i telewizji. Wszystko co przekracza doświadczenie zdobyte osobiście jest poza zasięgiem ich wyobraźni, jak sądzę. Nie potrafią logicznie i racjonalnie pomyśleć i zdawałoby się- zaawansowane społeczeństwo okazuje się kompletnie bezbronne w obliczu kontaktu z naturą.

To, że Brytyjczycy traktują dżdżownicę jako egzotyczny dziw i głębin ziemi, owoce i warzywa jak obiekty odrealnione i wycięte nożyczkami z innej gazetki- to już mnie nie dziwi. To, że ślepo i święcie słuchają tego co głosi Wielki Głos Narodu, czyli tabloidy, też już mną nie wstrząsa. Ostatniego tygodnia wypożyczyłam sobie z biblioteki książkę o przetworach z której dowiedziałam się, że taki agrest, wystawcie sobie, jest zbyt kwaśny, żeby mógł być jedzony na surowo i dlatego nie nadaje się ani do jedzenia ani na przetwory.

Ale dlaczego nie słuchają tego co podpowiada im instynkt- nie mam pojęcia. Aż tak się zmutowali, żeby nie móc zrozumieć najprostszych zależności wynikających z praw fizyki? Jeżeli weźmiesz łopatę i zeskrobiesz z bardzo pochyłej ulicy cały śnieg pozostawiając tylko ukryty pod spodem czysty lód- nie przyjdzie ci do głowy, że pierwszy pechowy samochód, który zapragnie zjechać w dół ulicy skończy zaparkowany w tyle drugiego? Nasz pan z kiosku z gazetami tak nie myślał i van z dostawą do sklepu spożywczego zsunął się w dół ulicy i ugrzązł w śniegu przy wejściu do lasu.

Jeśli będziesz gazować tak mocno, że aż stopisz śnieg rurą wydechową a wygładzisz sobie koleiny pod kołami na szklankę- wyjedziesz z miejsca parkingowego?

Sophie, z którą jeździmy teraz do pracy, wysiadła  wczoraj  z samochodu na parkingu TESCO- wlazła w śnieg i błoto pośniegowe sięgające może 5cm i omówiła przejścia na czysty beton- bo na na pewno się wywróci! Sophie ma lat 18, na nogach miała buty z dobrą podeszwą a do asfaltu 7m. Stała więc uczepiona auta i rozglądała się jakby utknęła na krze i trzeba było podać jej pomocne ramię, żeby ruszyła z miejsca.

Klienci na wieść o śnieżycy, która miała dziś przyjść dokonali czynu niemożliwego. Jak pracuję w supermarkecie 4 lata- nie widziałam jeszcze takiej soboty jak ostatnia. Do 12:30 półki były puste! (!SIC!) walały się puste pudełka i porozrywane folie. Poszłam na kasy na 10 minut utknęłam na 3 godziny. Kolejki, po dwie z każdej kasy ciągnęły się wzdłuż alejek a średnia rachunku nie spadała poniżej 110f. Kupowali wszystko- wodę niegazowaną, czekolady, baterie, sól, cukier, chleb, jajka, mąki, koce, żarówki, skrobaczki do samochodów, odmrażacze na sześciopaki, koce elektryczne, czipsy w torbach 26 paczkowych i co najważniejsze- jeszcze więcej wełnianych kozaczków! Szał był taki, że nie słychać było ogłoszeń przez interkom, który co chwila przypominał, że trasa wokół TESCO jest oblodzona i należy zachować najwyższą ostrożność przy manewrach. Szkoda, że nie podawał prędkości i odległości nadchodzącej chmury arktycznej, bo pozostawialiby wózki i uciekli w popłochu.
 
Ci co utknęli w domach ponoć intensywnie szusują po sieci w poszukiwaniu chętnych samotnych a ci co mają drugie połowy szusują po lodzie w trampkach, klapkach lub baletkach. W czym popadnie. Takie piękne czapki można sobie kupić tu i ówdzie- miętkie i puchate i szaliki długie aż do samej ziemi i rękawiczki z jednym palcem, lub w pełnym zestawie i z klapką i guziczkiem, wszelki wybór- a nie kusi.

Wychodzą więc z domów za w pół nadzy, bo tylko do sklepu i jeśli zdarzy się śnieżyca, awaria lub proste zaparkowanie komuś w zadzie, przychodzi czekać na pomoc drogową w krótkim rękawku. „Ofiara mrozu z objawami hipotermii odwieziona do szpitala po 6 godzinach czekania na pomoc drogową”.

Dzieci łażą w kaloszach. A w kaloszu zimno w nogę jak w przerębli bo kalosz pusty bywa a skarpet zimowych pod kolano w domowych szufladach też nie uwidzisz.

Nie ma łańcuchów na opony, nie ma opon zimowych, nie ma piasku, soli (nawet w TESCO), nie ma pługów ani spycharek- nic nie ma. Łopat do śniegu ani pomysłu co dalej.

Rozbawiona Kokainka siedzi więc i czeka na kolejne odsłony zimy, które zaskoczą Anglików tak, jak jeszcze żadna zima stulecia nie zaskoczyła polskich drogowców.

VIVA LATINA!

Zwykły wpis

No słuchajcie, trolle to zjawisko nie tylko polskie!

Dziś ktoś skomentował stary post o końcu świata, Annunaki i 2012 (październik 09). Podpisał się jako Hugo Chevez i nawtykał mi po hiszpańsku jak biednemu w torbę. Ja się uśmiechałam jako że po hiszpańczańsku to tylko VIVA LATINA ale potem użyłam Google Translate i dowiedziałam się, że:

Váyanse al carajo cientillon veces, anunnakis y igigis de mierda!

CARAJO! VIVA LA TIERRA LATINA CARAJO!

Oznacza po prostu:

Idź do piekła razy igigis czasy Anunnaki i gówno! „

FUCK! VIVA LA TIERRA LATINA FUCK!

Taka jestem dumna! Dostałam list z Ameryki! Ach!

/Kokainka splata rączki w piąstki przytula do wątłej piersi, zachwycona/

Pozytywne minusy czyli jest w pytkę

Zwykły wpis

No i spadł. A tak się awanturowałam, że mieszkamy w samym środku Anglii, wszyscy wokół toną w śniegu i zabijają się na lodzie a my- jakby Bóg nakrył okolicę słoikiem.

Zepsuł się nam samochód. W sobotę Suseł pojechał odwieźć Gościa z Tekszaszu na Heathrow i z Londynu już nie wyjechał. Przenocował u Brata, do Miasteczka dojechał na ostatnim oddechu kaczuchy gdzie od trzech dni autek stoi, 20 km stąd i czeka na doktorka.

Umówiłam się więc z Joanną „Smoczy Oddech” W., że rano pojedziemy do pracy razem. Już parę razy mnie wpieniła, bo mimo, że ma smoczy wyziew i że płacę jej 40f miesięcznie za podróż autem z tej samej wsi do tej samej pracy- kiedy tylko ma możliwość, po prostu zabiera dupę w troki i odjeżdża.
-Skończyliśmy wcześniej. Jadę.
-Zostało 45 minut!- Kokainka stoi na drabinie i czepia się lampy pod sufitem sklepu.
-No, jadę. Pa!

A nawet kiedy jedziemy razem, wysadza Kokainkę na głównej ulicy, skąd Kokainka wędruje potem, co prawda 500m ale jednak, do domu. Ile to jest 500m samochodem? Ile to jest 500m na piechotę kiedy np pada ulewny deszcz?

Więc przedwczoraj, opowiedziałam jej o zepsutym aucie, umówiłyśmy się o 5:00 nad ranem pod jej domem, całą noc zerkałam na komórkę, żeby nie zaspać. Głupia krowa, ma na 6:00. Ale wstaje o 4:20, wyjeżdża z domu o 5:00, żeby 40 minut siedzieć w kantynie i pić herbatę z mlekiem! Chciałoby się Wam?

I jak się umówiliśmy, tak też o 4:59 stanęliśmy pod jej… dziurą po samochodzie. Samochodu nie było, były natomiast ślady po kołach na cienkim śnieżku. Godzina do rozpoczęcia pracy, my 20 km od Miasta, bez auta. W Mieście będzie czekał kolega Susła, żeby zabrać go do pracy kolejne 20km dalej…i się nie doczeka.

-Mam! Chodź!
-Co?
-Chodź!- krzyczy Kokainka i leci w dół ulicy.
-Co??
-Sophie gdzieś tam mieszka! Nie wiem gdzie, gdzieś po prawej stronie o tam!
-To jak ją znajdziemy skoro nie wiesz gdzie mieszka?
-Ma niebieski samochód. Vauxalla Corsę! Niebieskiego!!

I szukaj człowieku niebieskiej Corsy o 5:00 nad ranem w pięknym świetle żółtych sodowych lamp, kiedy każdy samochód pokryty jest białym szronem. Suseł wynajdywał Vauxalle a Kokainka drapała pazurkiem szron z lakieru. Samochód się znalazł i choć Kokainka nie wiedziała gdzie mieszka Sophie to już wie, bo samochód okazał się być zaparkowanym 5cm od drzwi frontowych.

Trochę pochuchaliśmy w łapki, trochę potańczyliśmy po śniegu i w końcu drzwi się otworzyły. Sophie pierwszą myślą było „Hitman! Wanna kill me!” ale Kokainka użyła swojego najzabawniejszego głosiku tak, że zamiast „Oddawaj pieniądze suko!” , spod kaptura doleciało” „Hi Sophieeeee!!”

W pracy, Kokainka BARDZO zirytowana tylko czekała na Joan Smoczy Wyziew. A Joan powiedziała po prostu „M’rnin’!!” i już. I poszła sobie. Kiedy skończyła pracę, Kokainka ponownie znalazła na parkingu tylko dziurę po aucie. Nie, żeby chciała jeszcze kiedykolwiek z nią gdzieś jechać!

A dziś spadł śnieg. Suseł nie miał jak wrócić do domku, więc przenocował u Faki. Wracać czy nie wracać? Jak wróci- nie będzie śnieżycy i nie będziemy mieli jak przyjechać do pracy. Jak zostanie u Faki- będzie śnieżyca i utknie tam na dwa dni. Jak się rzekło tak się stało.

W Koziej Wólce nie ma mleka, gazet i chleba. U nas w domu też nie ma chleba. Kokainka zjadła na śniadanie koreczki szynkowo serowe i zagryzła ogórkiem kiszonym maczanym w pasztecie. Maja nie wzgardziła niczym co jej podano a Rodzicielka śmiała się, bo ma sześć paczek swojego chrupkiego pieczywa i gwiżdże na śnieżycę.

Mamy 25 cm. Jest zimno, więc prawdopodobnie tak zostanie. Niepokoi mnie natomiast błękitne niebo bo nie tak ma wyglądać pogoda jeśli Kokainka ma ochotę zrobić sobie kolejny dzień wolny, jutro. Ma być strasznie a tu dupa.

Kokainka wstała rano, usiadła na łóżku i podczołgała się do okna. Puchato, biało i mnóstwo samochodów, których nawet nikt nie próbował odśnieżać.
-Nie chcę iść do pracy. Jest śnieżyca.- poskarżyła się do samej siebie.
-Nie idź. Jest śnieżyca- pokusiła zła siostra bliźniaczka.
-Pójdę, zobaczę czy przyjedzie autobus.
-Idź i sprawdź czy wyjechała Joan. Jak nie, znaczy się, że możesz zadzwonić i powiedzieć, że nie możesz się wydostać. Jak wyjechała, poczekasz na autobus.- podsunęła pomysł zła bliźniaczka.
Kokainka wciągnęła porty, zawinęła się w szaliki i Alpinusa (skarb jakiego Anglia nie zna), drzwiami zepchnęła z patio 20cm śniegu i wyszła w chrupką noc.
Joan ani myślała nigdzie się ruszać.
-Super- ucieszyła się zła bliźniaczka- Pół drogi pod kołdrę za nami.
-Idę na autobus.- Kokainka zmusiła się do wyjścia na główną ulicę.
-Nie idź. I tak nie przyjedzie.
-Przyjedzie.
-Nie, wiesz o tym. Oni zamykają szkoły na widok płatka śniegu!
-Idę!
-Jak chcesz.
-Złapią mnie na kłamstwie jak się okaże, że autobusy jeżdżą.
-Gupiaś, ale idź.
-Idę.


-I co?
-Przyjedzie.
-Uhm.


-I co?
-Nie jedzie.
-Mówiłam.


–A jak przyjedzie? Pojechać czy nie?
-Ooooo, widzę, że koleżance zimno głupotę z tyłka przewietrzyło.


-Nie ma. Juz 15 minut minęło. Patrz, ten samochód wyjechał w stronę Miasteczka 20 minut temu i wraca!
-No, to idziemy walnąć w kimę?
-…
-?
-A chodź. Dupsko mi cierpnie.

***
Czyli jak widać- chciałam bardzo. Nawet czekałam na przystanku i pieniążka miałam w rączce. Ale nie przyjechał. A kocyk elektryczny pod prześcieradłem jest równie kuszący co czekoladka z miętowym nadzieniem, więc spałam do 11:00 póki nie obudziła mnie Maja i jej latający Miś.

Teraz poprosimy o dokładkę latającego puchu i będzie w pytkę.

Z kąpielowych perturbacji mały wycinek

Zwykły wpis

Maja ma coś po swoim prapradziadku Janku. Mojego pradziadka znałam dobrze i kilka razy widziałam to na własne oczy w związku z tym wczorajsza scenka stanęła mi przed oczyma jak żywa.

Otóż PraDziadek panicznie bał się obcinania paznokci. Tak jak ludzie reagują na pająki czy dentystów, tak PraDziadek dostawał spazmów na myśl o dożynaniu pazurasów. Razu pewnego, staruszek tak bardzo wziął sobie do serca dożynanie, że musiało przyjechać pogotowie, żeby uspokoić go farmakologicznie. Od tego czasu, kiedy tylko zaczynał przypominać wilkołaka i drapać deski podłogi przy chodzeniu, dzwoniło się po karetkę, przyjeżdżali, obcinali i zawsze mieli pod ręką jakiś dekokt rozluźniający. Z czasem zgadzał się łaskawie na zabieg ale tylko kiedy wykonywała go jego córka, czyli moja Babcia. A Babcia przyjeżdżała do domu dwa razy w roku.

No więc, do kłębka. Ostatnie dwa razy Suseł wziął w obronę krzywdzoną Maję i nie pozwolił dziecięcia stresować. Kokainka uzasadniała, że trzeba bo pazurki miękkie i lubią się łamać ale na widok zaryczanej mordki, serce jej miękło. Natomiast wczoraj przyszedł kres na młodego wilkołaka i Kokainka postanowiła wziął sprawy między nożyczki.

Ani nie były one długie, raptem, po 2mm u nóżek i 1mm u łapek, ani nie było ich zbyt wiele- raptem 20… ale prawdopodobnie cała ulica słyszała jak Polaczki maltretują dziecko i na dodatek niczym prawdziwi socjopaci przekrzykują radośnie młodocianą ofiarę powtarzając „No? Przecież nie boli?!”.

Co to się działo!! Wycie, wykręcanie na wszystkie strony, łzy, smarki, ślina i zęby w akcji, można by pomyśleć, że przysmażaliśmy młodego wilczka czystym srebrem. Po wszystkim, co zajęło dobre 20 minut, Maja dostała palpitulacji i globusa, urywanego oddechu przerywanego histerycznymi pokrzykiwaniami a potem oklapła w załzawionej katatonii.

Czyli, że modelką nie będzie. Co już wiemy bo ubierać się też nie lubi. Choć przy ubieraniu nie informuje opieki społecznej odległej o 12 mil o swoich torturach.

A PraPraDziadek pewnie siedzi na chmurce, majta sobie nogami o długich pazurasach i śmieje się do potomka, że taki porządny gen nie poszedł na marnację.

Syskiego Najlepsego!

Zwykły wpis
  Z okazji Nowego Roku spóźnione ale nadal z mnóstwem bąbelków- serdeczne życzenia noworoczne składa Wam wszystkim świąteczny Gnomik:

A przy okazji nowinek fotkowych-

Maja dostała pod choinkę swój pierwszy wehikuł, umie już jeździć do tylu i ładować misie na pakę. Tu w wigilijnej sukienusi i nowej fryzurce specjalne docinanej na okoliczność:

 

Maja poznała w tym roku prawdziwy śnieg. Nie odważyła się dotknąć, podobnie jak waty cukrowej w czasie miasteczkowej fety ale …

 

… kiedy przyszedł czas na koniec spaceru, rzuciła się na ziemie i odstawiła  sobie tantrum z Wielką Lezá w roli głównej.

 

Choć mróz był trzaskający jak na angielskie warunki a łapki czerwone z zimna.

-I poliki tes- przypomina Maja.