Ciemność
-Kiedy przestaniesz używać 3 formy i zaczniesz opowiadc o sobie?- spytała Seweryn i zmierzyła Kokainke spojrzeniem które wiecilo dziurę w sumieniu.
-Nie wiem czy umiem. To taki chwyt marketingowy, wiesz, dysocjacja. Odddzielam się od traumatycznych doświadczeń przez swiadome…
-Nie smaruj mi tu o psychologii…
-Nie umiem. – Kokainka rzuciła kamień w strumień i patrzyła jak zniknął w wodzie. Tak jak cała historia….
-Wkrótce całą tą hałastra się obudzi. Do miasta niedaleko a dałabym dużo za jedną noc w łóżku z dachem nad głową. Znam karczmę co się nada na ciepły posiłek i wygrzanie kości przy piecu.
-Mają pieczone ziemniaki w przyprawach?
-Mają.
-To jedźmy, dupą mi zmarzła.
Hałastra przebudzona, ślepia odpluszczone, wojłoki za ładowane na wozy, brudne dzieci na wojłokach. Pojechała gromada do miasta nieopodal. Jedni sprzedać, inni kupić ale wszyscy kazali spotkać się wieczorem w karczmie żeby dosłuchać opowieści do końca.
Kokainka stała w drzwiach prawie 40 minut. Akurat tyle ile zajęłoby Michasiowi dojechać z domu a nie ‘zawijac przez wioske’. Oficjalnie Maisie nadal nic nie wiedziała więc umówili się że spotkają się na ulicy.
Niedziela 13 października 2019 była piękna. Słoneczna, pachnąca pomarańczowymi liśćmi i ciepłym trawnikiem. Kiedy Kokainka wyszła od Maisie i stanęła na ulicy ogrzało ja popludniowe słońce a jednak czuła w żołądku kule lodu. Nie mogła oprzeć się dreszczom. Strach był obezwładniający i przeszywający na wylot.
Michas zatrzymał się na krawężniku i Kokainka wsiadła. Jej wypracowny przez lata zewnętrzny makijaż wziął górę i uśmiechnęła się od ucha do ucha a w jej głosie nie było cienia strachu czy wahania. Michas postanowił ‘zawinac’ o Miasteczko po paliwo więc zamiast do domu, pojechali na ulubiona przez nich stacje benzynowa. Po drodze uśmiali się do łez kiedy Kokainka opowiadała jak spadła w górę schodów a Michas ubolewał nad faktem że Frozen2 nie było tak śmieszne jak Frozen1 ale za to spędził czas z siostrzenica. Z tego co Kokainka pamięta, rozmawiali też o ojcach i ich byłych zawodach, starych czasach i o tym jak, na Boga!, Michas nigdy nie widział ET i dlaczego trzeba koniecznie zmienić taki stan rzeczy
Byli na stacji, potem wzięli kurs na dom. Śmiali się, uśmiechali do siebie i nawet przez chwilę Kokainka pomyślała że chyba jednak się pomyliła. To nie była Czarna Niedziela….
Dojechali do domu. Nie było gdzie zaparkować więc Michas znalazł miesce na końcu ulicy. Zaczął rozmawiać o pracy, potem przeszedł do ostatniej wizyty u lekarza. Miał problem z ‘czescia niesforna’ o czasu kiedy podnosił ciężary w szkole średniej i po tym jak kilka tygodni wcześniej wynosił że swojego domu do Jej samochodu wszystkie jej własności i dobra majątkowe, stary uraz znowu się odezwał. Lekarze wysłali go na błyskawiczne badania podejrzewajac coś poważnego i okrutnego. Kokainka wiedziała o tym doskonale i pamiętała jak ryczeli że śmiechu w Magazynie kiedy wrócił że szpitala po badaniu prostaty i spędził dzień na staniu z laptopem w ręku. Ale wyniki były idealne i wizja czegoś okrutnego rozwiała się. Teraz jednak Michas stwierdził że będzie miał jeszcze nowe badania i że stracił lika kilogramów w ciągu ostatnich paru miesięcy, że jest w stresie, że ojciec czuję się dobrze ale powrót do zdrowia zajmie mu dużo czasu, że w pracy ciągnie wszystko sam…
Kokainka trzymała za rączkę i słuchała. I martwiała od środka. Michas wydawał się mały. Z wysokiego, szczupłego i przystojnego faceta miała przed sobą cień człowieka. Cienie pod oczami, oczy zapadnięte, siedział w fotelu samochodowym jak Voldemort zawinięty w szmaty.
Dzisiaj, 4 lata po Czarnej Niedzieli Kokainka nie pamięta jak to powiedział. Może wcale nie powiedział? Może po prostu siedzieli i rozmawiali i wszystko samo się powiedzialo… Pamięta wiele innych rzeczy. Pamięta jak Michas zapalił silnik i odjechał z ulicy Kokainki żeby sąsiedzi chodzący ulica nie widzieli Kokainki wypłakującej oczy. Zaparkowali pod przedszkolem. Tam spędzili kolejne 2 godziny. Pamięta że powiedziała zapatrzona w dal za szyba:
-Będę musiała znaleźć nową prace….
-Nie, ja odejdę. Ty masz dzieci.
-A ty masz karierę której ja nie mam. Łatwiej będzie mi znaleźć następną pracę za gówniane pieniądze niż tobie kolejne stanowisko managera…
-… a może po prostu, zostańmy tam gdzie jestemy, pójdziemy na kawę od czasu do czasu…
-mmm…
Potem odjechali i kilka razy okrążyli Kozią Wolke i zaparkowali obok starego mostu. Tam spędzili kolejnych kilka godzin. Tam Michas się złamał.
-Mogę zadać ci pytanie?
-Zadaj- odpowiedział.
-Kilka dni temu, miałeś telefon w pracy, prawie godzinę z kimś rozmawiales…
Spojrzał na Kokainke jakby właśnie prześwietliła go rentgenem.
-Skąd wiesz?
-Widziałam cię. Obserwowałam cię cały czas z drabiny. Niech zgadnę, może się mylę ale jeśli nie, wiem co się stalo… To była Ona. Powiedziała ci coś ważnego, coś co cię na tyle wzburzyło że po rozmowie wyszedłeś z pracy i jeździłeś 20 minut samochodem po okolicy żeby nikt cię nie widział. Bo to miejsce nie ma tajemnic. Spędziłeś resztę dnia nie odzywając się do nikogo. Od tego czasu jesteś rozbity. Mam rację?
Kokainka spojrzała na Michasia. Wpatrywał się w drzewa nad rzeka, zachodzące słońce przeświecało przez gałęzie i zaglądało do samochodu. Michas miał zaczerwienione oczy, po chwili zebrały się w nich łzy i zaczął płakać. I opowiadac…
-Jak chłop ryka to nie jest dobrze. Baba jak ryka to normalne ale chlop… – karczmarz oparty o drewniana bale wspierającą sufit karczmy od jakiegoś czasu przestał serwować piwo i wysłał za bar córkę.
-Jak chłop ryka, mości karczmarzu, to znaczy ze kocha- odparował chłop z jasna szczeciniastą brodą
-Albo kochał ale serce ma złamane!- dodała jego baba.
-Na jedno wychodzi. Chłop jak ryka to trza patrzeć którędy do drzwi.- zawyrokował karczmarz i przysiadł w ławie
-Na początku było idealnie. Ja pracowałem, ona siedziała w domu, odkładaliśmy na wakacje, byliśmy we Włoszech, na Islandii.. Mielismy wszystko czego dusza chciala.
-To wtedy kiedy zmusiła cię do kupienia czapki z białego lisa?
-Nic nie zapominasz, co?
-Jestem jak stara słonica. – Michas śmiał się przez łzy.
-Potem chciała więcej i więcej, prawie nie spędzaliśmy czasu razem. Często wracałem do domu a ona właśnie wychodziła do koleżanki. Często odbierałem ja późno i szliśmy spać bo ja miałem na rano do pracy. Ale pieniędzy było ciągle mało. Kupowała meble, ubrania, zmieniała wystrój co pół roku a to co kupiła 6 miesięcy temu wystawiała przed dom, dla chętnych. Ja założyłem własną firmę i po pracy jako IT advisor, robiłem zakupy i wracałem do domu składać komputery. Wysoka półka więc jeden, dwa na miesiąc utrzymywały nas na powierzchni. I ciągle były kłótnie. O wszytsko, małe i duże powody. Nie chciałem żeby wychodziła ciągle do znajomych ale odczuwałem ulgę kiedy nie było jej w domu. Była cisza i spokój. Nie zrozum mnie źle, ja sam się na to zgodziłem i nadal bym się godził ale ona po prostu odpływała. Każdego dnia coraz dalej. Wracała kiedy jej ED dawało się jej we znaki. To Echlers-Danlos Syndrome, genetyczny problem z tkanka łączna. Każdy uraz, nawet najbardziej niewinne kończyło się siniakami i krwiakami pod skóra które goiły się tygodniami. Dlatego nic nie robiła, nie pracowała, nie sprzątała. Siedziała w domu. Ale ja się zgodziłem na to 3 lata wcześniej i trzymałem swoją obietnice że się nią zajme…
I wtedy Michac całkiem się załamał. Przez długi czas Kokainka trzymała go w ramiona a on płakał, głośno i rozpaczliwie.
-Pewnego dnia nie wróciła na weekend, a resztę już znasz.
-Aż postanowiła wrócić i dała ci ofertę nie do odrzucenia- wyjazd do Edynburga
-Na co nie miałem najmniejszej ochoty, jeszcze z jej przyjaciółką! Mam tu brata, siostrzenice, rodziców, pracę. I ty tu jesteś.
-Bardzo śmieszne, skoro już siedzimy w aucie od 4 godzin i zrywamy znajomość.
-Nie zrywamy.
-Pocałuj mnie gdzieś. …… A więc po co zadzwoniła?
-Kiedy kończą się jej pieniądze, dzwoni do mnie i może można to nazwać szantażem, na pewno emocjonalnym, prosi o pieniądze. Ja odmawiam ale potem czuję się jak świnia i klika dni potem wpłacam jej na konto. Od kiedy wzięła Monty’ego, ma nowy pretekst- ‘Pies nie może być glodny’’
-I zadzwoniła po pieniądze.
-Tak
-I wpłaciłeś.
-Tak.
-Głupi ciul
-No, głupi ciul.
Siedzieli i patrzyli na drzewa przy moście. Kokainka zadawała jeszcze mnóstwo innych pytań. I za każdym razem dostała odpowiedzi.
-Nie to że gupi to i naiwny- skomentował Bezzębny Rycerz lądując w usta ziemniaki z przyprawami – Ki diabeł wymyślił takie przasnie danie?
-Seweryna. Długa historia.- odpowiedziała Kokainka
-W każdym razie, co jam że ten tego… aha, że głupi ciul. Tak się dać wysysać przez niewiastę co nawet miasta zmieniła. A jak była to jak tą kukła z siana. Na wiosnę i do rzeki, powiadam, jak Marzannę. Każda taka, wszystkie razem!
_________________________
-I tak codzienną rutyna, z psem rano, do pracy godzinę, w magazynie fajnie ale koniec końców to ja i George przeciwko całemu światu. A teraz nawet Georga nie ma. Cholerna przegroda nosowa. Czuję się jak impostor. Nigdy wcześniej nie byłem managerem, uczę się wystkiego od zera i sam bo Ken w niczym mi nie pomaga. Robię błędy i sam je naprawiam. Mam wrażenie że wszyscy patrzą mi na ręce i widzą że jestem do dupy.
-Ja patrzę na ciebie cały czas i widzę że nie jesteś do dupy.
-To się nie liczy. Jesteś pozytywnie uprzedzona- zaśmiał się Michas- Gdyby nie ty, nie wiem, teraz wstaje rano i jesteś pierwszą myślą w mojej głowie, jadę bo wiem że otworzę drzwi do biura a ty wyjrzysz przez okienko, spojrzysz na mnie i uśmiechniesz się. Niby nic a dla mnie wszystko. I dzień jest piękny i nie chce żeby się skończył. Czasem zatrzymuje sie na drodze, parkuje na poboczu i rozmawiam z toba kiedy ty jedziesz do domu autobusem. Nie chce wracac do domu. Ale wracam do domu sam, wchodzę, nawet nie zapalam światła, idę do sypialni, zamykam za sobą drzwi i płacze.
-Depresja- stwierdziła Seweryna że znastwem.
-Ryka od depresyji! – podążyła za nią baba w zielonej chuście.- Na to się stawia banki albo i pijawki. Wysysają z człeka depresyje, to się do ziemi zakopuje za cmentarzem i na tym potem roście wszelkie chwasty trujące.
-A chwasty się zbiera, uciera i głupim i wrednym babom do mleka dodaje! Takim do szantażuj stosujo i chłopów dapresjujo!- zażartował chłop siedzący obok karczmarza.
-Skąd wiesz?- spytała szczerze zainteresowana baba w zielonej chuście.
Kokainka siedziała bez życia. Wyprana z emocji, z oczyma popuchniętymi od płaczu, bo po tym jak Michas się załamał, płakali już razem.
-Będzie lepiej jak będę sam. To nie sprawiedliwe i do dupy bo jestem nie do życia.
-Może będzie lepiej jak ja też powiem: ‘’Wiec będę sama, do końca życia!’’ Bo wolę ‘do dupy’ niż być bez ciebie. Nikt przed tobą i nikt po tobie.
-Nie mówisz serio
-Załóż się.
….
-Nie rozumiem cię. Wysłuchałam wszystkiego i rozumiem przez co przeszedłeś. Sama jestem połamana i potłuczona. Ale sam twierdzisz że jestem jak tort na urodziny. Ciasto idealne, ani za słodkie ani za suche, lukier ani za gruby ani za cienki, i owoce w środku nie pogniecione, ozdobienie tortu nie ma sobie równych, nic tylko kroić i jeść. I mówię ci: ‘Masz, jest twój. Cały tylko twój.’. A ty odmawiasz. Nie rozumiem.
-Sam nie rozumiem. Od 6 godzin siedzimy w aucie i nie mogę odjechać. Bo jak wysiądziesz to będzie koniec. Więc nie chce żebyś wysiadła. Więc siedzimy w aucie i płaczemy. Płaczemy nad tym że prędzej czy później wysiądziesz z auta i to będzie koniec. Sam nie rozumiem.
-Bełkoczesz.
-Odwodniłem się.
Objechał wioskę po raz kolejny. Zaparkował w nowym miejscu. Robiło się ciemno. Nic z tego nie wynikało. Kręcili się w kółko myśli i emocji. Żartowali do łez a chwilę potem znowu płakali. Żegnali się i jednocześnie trzymali za ręce. Sześć godzin. Do dziś połowa z tego co Kokainka pamięta jest głęboko wyryte w jej pamięci jak traumatyczne przeżycie które wyskauje z pudła jak karykaturalny clown i straszy z nienacka.
W końcu uznali że jest późno. Było ciemno a jutro….. Do pracy. Kokainka nie wiedziała jak pójdzie jutro do Magazynu. W tamtej chwili, minuta była wiecznością. Jeszcze jedną przed otwarciem drzwi od auta. I jeszcze jedną. Tą ostatnia.
Weszła do domu, Dzieciusie były już w łóżkach. Dała im po buziaku i zamknęła drzwi do sypialni. I płakała. Tak samo.
W karczmie zapadła cisza. Ktoś beknął po cichu dając ujść piwnym oparom, baby siedziały porażone, zasmucone, jedne płakały, inne patrzyły w ogień przypominając sobie jak same kiedyś, może nie raz, płakały za stodoła, oby ojciec i matka nie przyoczyli…
-Coś mnie się zdaje, że to się nie skończy na jednej nocy. Bedziem słuchać jeszcze długo- Stwierdził Rycerz i przejechał rękawem po przyłbicy swojego hełmu leżącego na brudnej ławie.
-Przepraszam.-bąknęła Kokainka
-Niech Jaśnie Panienka nie przeprasza. Jakbym nie chciał słuchać to bym kunia po ćmoku odwiązał i w inne kraje pojechał już miesiąc temu. A jestem i tą zgraja co wieczór większą się robi- kiwnął na karczmarza w tłustym fartuchu.
-Zaiscie, powiadam. Początek mnie ominął ale com uslyszal…. W karczmie od małego pracuję, duzom słyszał. Takie rzeczy trzeba z siebie, wie Panienka…..
-Jak ztwardzenie!- przypomniało się jednemu chłopu
-Tam ztwardzenie! Ulgę przynosi, a i potomnym może do myślenia da…
-Jak usłyszycie mości panie karczmarzu co było potem…. – powiedziała Kokainka owijając się podarowanym kocem- Potomni słuchać winni i ciągnąć wnioski na własną korzyść. Bo ludzie, z uszanowaniem zebranym, to banda gnoi bez cienia sumienia.
-Łajno Belzebuba za sumienie majo! – przytaknęła baba w zielonej chuście- Ja zielarka jestem to wiem co powiadam, jak się podkraść nocą pod zamek to od razu wiadomo co za łajno z nich wychodzi. Jak diabol, Wielkie Państwo a srajo jak kazdy…..
Gromada, najwyraźniej doświadczona Wielkim Państwem zamruczała gniewnie.
-To jednak była Czarną Niedziela- podsumowała Serafin. -Skąd wiedziałaś?
-Nie wiem. Wiedziałam. Do końca życia bedze się zastanawiać skąd.