Monthly Archives: Luty 2010

Wrzesień Retrospekcji czyli Kokain, Truffel, Krzyś, Ryszard jadą razem w góry, ale płacą tylko za dwa bilety PKP

Zwykły wpis

sobota, 24 września 2005

😦

Miesiąc bez wpisu i wszystko przez tego tępego gnoja, który wlazł w moją prywatność z butami i nasrał na sam środek. Wpisy może uzupełnię. Ale to już nie to. 😦

 

COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA

Oficjalnie k.blox.pl przeszło do historii i od dzisiaj jest dostępne tylko dla mnie… Powody znane zainteresowanym, nie warte wspominania. Nie ma już zielonego jabłuszka i z całą pewnością ten blog nie będzie zielony. Tegoroczna wiosna urwała się w połowie, potem było duszne, męczące, ciągnące się w nieskończoność lato a jesienią…narodziła się Kokain. Tak czy inaczej wracam na łono Bloxa. Troszkę mądrzejsza, troszkę bardziej zamyślona, czasem chwilę dłużej zapatrzona w pustkę gdzieś poza… Nie ma już Paciutka, nie ma kochanej Misi.

/Kokain salutuje jednym, innych traktuje gestem Kozakiewicza, jeszcze innym wspomnianym na k.blox.pl dziękuje, odwraca się i idzie przed siebie./

Darzbór! 🙂

Wyszłam dziś do sklepu po czyste płytki bo dysk mi popuszcza, idąc ulicą minęłam jedną, drugą parę studenciaków z pobliskiej architektury i nagle zastanowiłam się głęboko gdzie oni właściwie idą i z czego wynika moja nieznośna lekkość bytu? Kiedy uświadomiłam sobie jaka jest odpowiedź przystanęłam na środku ulicy i tak stałam dobrą chwilę rozkoszując się tym uczuciem:

PO RAZ PIERWSZY OD DWUDZIESTU LAT NIE POSZŁAM Z DNIEM 1 WRZEŚNIA/1 PAŹDZIERNIKA DO SZKOŁY!!!

Czyli more or less mam już wieczne wakacje?

Wypalam nową płytkę Rammsteina. Teraz na pewno jest na niej wszystko czego do szczęścia potrzebuję.

Jedziemy w Tatry. Zabieramy włóczęgowskie ciuchy w odcieniach około zielonych i chińskie zupki, tylko bawarskich skarpet nie mamy. Połazimy po graniach, zainaugurujemy jesienną depresję bo obie będziemy „Ohne”. Szkoda tylko, że tak późno. Nie będzie słonka, nijak nie da się zanurzyć rączek w chłodnym górskim strumieniu…

 Tatry, Tatry, Taterki

Już tylko 24 godziny. Nie jechałam pociągiem prawie rok. Ostatni raz do Warszawki na karto-objazdoofkę…

Oj, będziemy się snuć dolinkami, grzbiecikami, może nawet nad jeziorko zawędrujemy…

W pracy, rzeźnia. Ostatnia sobota pobiła wszelkie rekordy absurdu. Ludzie walili drzwiami i oknami, stali w kolejce której koniec i początek ginął w pomrokach dziejów. Kłócili się, a jakże, troszkę awanturowali…a my śmialiśmy się ze wszystkiego jak na haju. Na dodatek, ponad rozwrzeszczanym tłumem unosiła się wkurwiająco-drażniąca pozytywka z Lambadą, którą jakiś dzieciar puszczał w kółko i w kółko a Mamusia nie interweniowała. Jak zauważyła E.”klimat jak z Twin Peaks”. Ja miałam wrażenie, że w całym tym burdelu brakuje tylko piesków ubranych w różowe spódniczki cyrkowe tańczących na barze w kółko.

Potem klient rzucił we mnie rachunkiem a ja się wkurwiłam i powiedziałam muz obrzydliwie miłym uśmiechem, ociekającym posoką, żeby mnie NIE RZUCAŁ NICZYM BO MU ODRZUCĘ. I żeby na mnie nie wrzeszczał bo sobie nie życzę…czyli w sumie wszysto to czego nie powinnam powiedzieć będąc Poprawnych Politcznie Pracownikiem tej Firmy (3xP). Zaliczyłam sobie to na plus stwierdzając po raz tysięczny, że za długo tam pracuję i jeszcze trochę skoczę komuś do gardła…

I jeszcze jeden wniosek: Gdyby mężczyźni mieli rodzić dzieci, przez 9miesięcy zwijaliby się w połogu. Pieprzony wrażliwiec. Przez niego, zamiast o1:00, wróciłam do domu o 4:00. Zaciął się cioł jeden w paluuuuszek! Grr grrgrr…koniec.

Jutro Tatry, Taterki…

Ohnedich…

Ohne dichkann ich nicht sein –

ohne dich

Mit dirbin ich auch allein –

ohne dich

Ohne dichzähl ich die Stunden –

ohne dich

Mit dirstehen die Sekunden –

lohnenicht

T.L.

Rysiek bierze pufiate,
różowe klapki, Krzysiek Coś-W-Słoiku, lateksowy kostium divy i stanik, ten fioletowy, Zuzka wielkie głośniki coby Braciszkom eter zanieczyścić piosenkami od ekstremalnych aniołów, butki srebrne na 10 cm obcasach, te z kokardkami w kształcie słoneczników. Ja biorę „dandy”czapę. Jeszcze nie wiem którą, ale występy na prowincji mają swoje prawa.

Aha. Jeszcze jedno ekstrym. Samoręcznie przekłułam sobie przedwczoraj uszko. A PROPOS MIŁOOOOŚCI I POŚWIĘCENIA.

No więc tak (teraz słuchać bo będzie długo):

Jak 10 lat temu wybieraliśmy Prezydenta postanowiłam, że to będzie bardzo dobry powód żeby sobie przekłuć uszko. Musiałam mieć jakiś powód, ten był lepszy niż inne, które przyszły mi do głowy. Po pierwszej turze w imię Olka dałam sobie dziabnąć dziurkę a potem… druga tura do której było 14 strasznych bezzsennych nocy bo uszko bolało, ropiało i puchło przestraszetnie. Więc jak już wybraliśmy Olka na Prezydenta nie dałam się dziabnąć drugi raz, o co to nie minęło 10 lat…

(odjazd kamery) (ziewnięcie widowni)

Przedwczoraj (w desperacji z powodu braku towarzystwa i możliwości pierdzielenia o bzdetach na wysokim poziomie) postanowiłam się samookaleczyć w imię Rysia i takich tam Kochanych Szwabów i dziabłam się osobiście w to samo ucho, tylko wyżej. Szpilką. Teraz mam dwa otworki, jeden ma na imię Prezydent a drugi Rysiek. No kto jeszcze na świecie ma dziurki w uszach z imionami? Tylko szampana nie miałam o co rozbić, bo to by bardziej bolało a i tak miałam łzy w oczach i mówiłam na głos: nie dam rady! Ale dałam. I ładnie wygląda. Już mam swoją historyjkę i stwierdziłam, że psycholog powinien się mną zainteresować.

A teraz spać, Rysiek się niecierpliwi, coś po niemiecku nawija, nic nowego:)

Ej bystra wooodaaa……

Więc jak to było?….Gdzie to ja…Aha! Już wiem.

Pojechałyśmy w Tatry. Na ślepo, bez lokum, z mglistym pojęciem o jakimś domu misjonarskim w którym można zatrzymać się za paczkę gwoździ. Podróż należy chyba do jednej z najbarwniejszych podróży jakie miała okazję odbyć. W przedziale 8 osobowym już gdzieś koło Świętej Katarzyny pojawiło się 15 gimnazjalistów z rozrobionym spirytusem butelkach po mineralce. Jechali na szkolną wycieczkę. Nie do Częstochowy, nie do Krakowa. Po co? Skoro mogli jechać w Tatry? W tym samym przedziale co my. :/Tak więc, koło północy poznałyśmy nowe znaczenia dla słów:”kurwiszon”, „zajefajny” i „fumfel”. Truffel pisała mi rozpaczliwe notki we wspólnym zeszycie, że wysiada, że gdzie jest hamulec i jak szybko jedzie ten pociąg? Co chwila do przedziału wchodziła Pani Wychowawczyni, przeliczała stadko i uprawcie wliczała nas dwie do grupki nabzdyczonych, zaśmierdniętych fajkami gimnazjalistów. Chyba sama coś piła, bo ciągle zgadzał jej się rachunek, sama nie wiem.

Po dotarciu na miejsce, nagabywane przez ulicznych „hotelarzy” znalazłyśmy w końcu rzeczony przytułek. Ale jakoś zabrakło nam odwagi postukać. Truffel wspomniała coś o powrotach do pokoju przed 21:00, ja coś o muzyce ekstremalnych aniołów i w sumie stanęło na tym, że poszukamy mniej świątobliwego przybytku.Korzystając z wręczonej na ulicy wizytówki, znalazłyśmy pokój w drewnianym,pachnącym pokostem domku na tyłach Mlekovity. Kto był ten wie. 🙂 I trafiłyśmy z deszczu pod rynnę, bo Pani zapytała nas czy planujemy iść w niedzielę na mszę, bo ona wie gdzie i obrazki święte w pokoju są. Super. Od razu poczułyśmy się lepiej. 😀

A więc,zaraz po wejściu do pokoju, wygrzebałyśmy z toreb kolumienki i pokazałyśmy do czego służy muzyka. Poleciały znajome dźwięki „Spiel mit mir” i od razu zrobiło się milej. Podejrzewam, że Pani straciła wiarę w młodzież.

Myślą przewodnią wypadu było: nie sprzątać, nie gotować, nosić zielone ubrania,grzechotać kubkiem i gmerać w owsiance. Ach, no i słuchać „Ohne dich”.:)Wszystko w plecakach było zielone i łajzowate. No i dandy czapa z wełenki. 😀

W pierwszy dzień poszłyśmy zabłądzić w Zakopanem. Udało się. Potem była chińska zupka z Radomia i szybki wypad do jakiejś dolinki, gdzie przekonałyśmy się, że granica Parku Narodowego to linia ciągła i budka w której TRZEBA kupić bilet,czai się na każdym kroku. Kupiłyśmy. :/

Jako że Truffel niezaprawiona na ośmiotysięcznikach, postanowiłam, że niech się dziecko zaaklimatyzuje. W drugi dzień więc śmiertelnie zamęczyłam ją wędrówką….na Gubałówkę. Ale widok był przedni: zapakowałyśmy prowiant, plecaki, wypełnione ciuchami „na wszelki wypadek”, na traperkach getry a u troczków plecaka dyndające i grzechoczące kubki metalowe. Jeszcze nigdzie nie doszłyśmy już zrobiłyśmy sensację na Krupówkach jakbyśmy zeszły z  K2. Jakiś górol, zaciekawiony naszym zdezorientowanym wzrokiem i niecodziennym imagem(żadnego tam North Pole’a, Alpinusa czy Bear’a) zapytał grzecznie:

-A dzie to dziwojki idom, ha?

Spojrzałyśmy na siebie, na górolka przy taksówce, znowu na siebie i Truffel odpowiedziała:

-Na Gubałówkę! (należy zaznaczyć, że Gubałówke miałyśmy jakoś za plecami, bo szłyśmy jeszcze do spożywczaka)

Górol spojrzał na zaprzyjaźnionego górola, ten na nasze getry wysokogórsko-bawarskie, wyciągnął palucha i wskazał na górkę-Gubałówkę:

-Tam jest Gubałówka!- rzekł cofając się jakoś za samochód.

Truffelo odwróciła się grzechocząc kubkiem, spojrzała na górolka i odrzekła flegmatycznie:

-No,…wiemy…

Jakoś nikt nic nie odpowiedział więc krokiem umordowanego alpinisty poszłyśmy kupić landrynki. Jakież to kurioza można teraz spotkać na ulicach, no? Ale na Gubałówkę to w końcu nie podeszłyśmy. Za wysooooko.

Ale wycieczkę dnia drugiego zaplanowałam co do strzału. Pobudka”Benzinem”, zupka z Radomia i busik do Kuźnic, potem trzy godziny w kolejeczce do wyciągu, w czasie to którym poszerzałyśmy stosunki międzynarodowe: „Please, don’t smoke in my face, thank ju!”. W Dyndaczu dorwałam się do szyby i chłonęłam mglista okolicę. Na przesiadce, współtowarzysze stali grzecznie i karnie za patyczkiem ochronnym a my siadłyśmy sobie na ławeczce nad dziurą po wagoniku i wyjęłyśmy prowiant. Znowu wzbudzając sensację. Zanim przyjechał wagonik, opróżniłyśmy z kanapek niemały woreczek. Czy dwa. Dalsza podróż nie była już taka miła, bo kanapki chciały w dół a żołądek zbliżał się do 4000 m n.p.m. a to nie szło w parze.

Na Kasprowym, zima stulecia. Zerwało z nas kurteczki, więc ubezpieczone założyłyśmy na siebie wszystko co miałyśmy i zaopatrzona w mapę oraz mgliste pojęcie o trasie, którą przeszłam trzy lata wcześniej, zarządziłam wymarsz pojąc wcześniej Truffla gorącą herbatą, co by mi na szlaku niezamarzła.

Dalej był górski lajcik. W słuchawkach klimatyczne niemieckie pienia, wokół mgła jak w przetwórni mlecznej i moje mgliste pojęcie. Jakiś pan zapytał nas po drodze po co nam te fikuśne geciorki? Spodziewał się, że podam mu jakieś logiczne uzasadnienie ale odpowiedziałam: „Dla szpanu!”, jak złota rybka i zostawiłam w tyle. I wtedy zaczęłam szukać zejścia ze szlaku. Świnica była poza naszym zasięgiem kondycyjnym, więc zaplanowałam,że zejdziemy obok stawków, do przełęczy Karb, potem nad nad Czarny Staw i grzecznie drogą do Murowańca,skąd droga jasna i prosta miała nas szybko sprowadzić do Kuźnic. Po trzeciej przerwie na kanapki, zainscenizowałyśmy scenki spadania ze skałek i umierania w górach przy wtórze „Ohne dich”. Zdjęcia dołączyły do kolekcji”Dziwnych zdjęć Kokain i Truffla”. Mijający nas ludzie dziwili się pewnie dlaczego jedna dziewczynka leży z rozrzuconymi rączkami i nóżkami na wielkim kamieniu a druga stoi na drugim wielkim kamieniu i robi jej zdjęcia z góry :D.

W połowie drogi na Karb, Trufflowi klękła psycha. Szlak się zgubił, pełno kamola, piszą,że niebezpiecznie. Kierując się „na oko” doszłam w końcu na przełącz czekając na Truffla dyszącego jak dieslowska lokomotywa. Miała trochę czerwona buzię i wlokła się sama za sobą. Po obejrzeniu i wyobrażeniu sobie jak fajnie byłoby wejść na Kościelec, porzuciłyśmy ostatecznie plany zostania wielkimi alpinistkami i zeszłyśmy nad Czarny Staw. Trochę zimnej wody, poziomki o których napisali, że nie wolno ich zrywać i poszłyśmy do Murowańca. Tam opowiedziałam Trufflowi o misiu co grasuje w okolicy a Truffel uparła się,że umrze jeśli nie wypije kawy. Teraz jak tak o tym myślę, nie umarłaby ale nie posłuchałam wewnętrznego głosu ponaglającego do powrotu do Kuźnic. Wypiła kawęi wyszłyśmy na szlak do miasta. Zanim minęłyśmy pierwszy zakręt, zrobiło się ciemno i sztraszno sztraszno. Po 300 krokach, nie mówiąc głośno stwierdziłam przed sama sobą:’ Koniec z nami. Czeka nas noc w górach. Ja chcę do łóżka!’ Na niebie widać było tylko Księżyc i nic więcej wokół. Nagle, przed nami światełko:

-Panie do Kuźnic? Bo ja latarkę mam, więc pomyślałem coby tak…”

No więc poszłyśmy. Poszłyśmy z całkiem obcym facetem, ciemną, leśną drogą, lecąc na jego latarkę. 🙂 Wspomniał o niedźwiadku, który raptem wczoraj wygonił z tego z szlaku jego znajomych, więc zrobiło się nam nagle cieplej w tyłki. Za każdym drzewem czaił się Miś albo jakiś inny dziki zwierz. Truffel próbowała sprzedać nasz dowcip o jeleniu- onaniście ale w zaistniałej sytuacji jeleń jakoś nie chwycił. Sztywna rozmowa była daleka od spontanicznej, kiedy biedak przyznała się, że jest …astronomem. Podobno Truffel pomyślała: „No to po nim”. I miała rację, bo choć dotarł do Kuźnic w jednym kawałku, z nadal działającą latarka to jego astronomiczna duma leżała w gruzach. Oj nie powinien był wchodzić mi w drogę. Jego ignorancja i początkowe przeświadczenie, że ma do czynienia z głupiutka blondynką co to lubi gwiazdy w „Życiu na gorąco” przerodziło się w okropne poczucie zmiażdżenia i zdruzgotania przez okrutną prawdę. To ja była astronomem. Przyznał się w końcu, że nie wie jak to jest że zawsze widać jedną stronę Księżyca i że nie spadamy z planety,więc nie mógł liczyć na moją łaskę.

Prawie słysząc za plecami posapywanie Kodiaka ludojada, Truffel beztrosko odbierała telefon od Mamy, tłumacząc, że właśnie przechadzamy się uliczkami Zakopanego kiedy zgubiła gdzieś swój
metalowy kubek. W ciemności, w pogoni za kubkiem zlazła więc ze szlaku, między drzewa a my staliśmy i oglądaliśmy się w kółko,jak w najlepszym horrorze. W końcu światła Kuźnic przekonały mnie, że Miś wcale nie posapuje tak głośno i całe i zdrowe załadowałyśmy się do ostatniego nocnego busika. Niczym bohaterki, które uniknęły pożarcia. Bo kierowca potwierdził zły humor Misia.

W busiku puściła adrenalina i zmysł wędrowcy, umierającego na gangrenę alpinisty, więc po wyrzuceniu nas w Zakopanym na rondzie okazało się, że nie mamy siły na nic dalej. Droga na Skibówki trwała chyba 2 godziny. Bełkocząc, ciągnąc za sobą nogi, śpiewając fałszywie chaotyczne nutki i bzdurząc jak potłuczone stanęłyśmy w końcu u stóp schodów w naszym domku. Była 22:00 i byłam pewna, że spędzę noc pod schodami. Bo było ich ze 30. W pokoju usiadłyśmy sobie i śmiałyśmy się histerycznie podejrzanie długą chwilę. Uwieszona na jeżdżącym kaloryferze na kółkach stwierdziłam, że umarłam i mam gorączkę. Potem było czarno aż obudził mnie ból. Wszystkiego. I jęk Truffla. Wstawałyśmy ze trzy godziny.

Na czworakach dowlokłyśmy się do Doliny Kościeliskiej, gdzie jak zwykle padał deszcz. Usiłując minąć budkę biletową jak na prawdziwe turystki przystało,zmusiłyśmy Bileterkę do wystawienia głowy przez okienko i odwołania się do naszego sumienia. Zapłaciłyśmy. Ależ ci pracownicy Tatrzańskiego Parku Narodowego mają dar przekonywania…:)

Planując wyjazd do domu, dotarłyśmy w Dolinie do punktu bez powrotu i zawróciłyśmy. Po opuszczeniu domu, wycałowane, odwiezione przez gospodynię z bagażami na dworzec kupiłyśmy bilet na pachnącym mocznikiem dworcu i udałyśmy się w poszukiwaniu plastikowego widelca. Panienka z okienka w Gyrosie, dla świętego spokoju dała nam garść widelców, nożyków, łyżeczek, chyba tylko po to żeby się nas pozbyć.

Siedząc na dworcowej ławeczce zwróciłyśmy na siebie uwagę pewnej lekko podchmielonej,ociężałej umysłowo pary, która snuła się wzdłuż torów szukając wczorajszego dnia. Po memłaniu Osobnika poznałam, że nie wie gdzie ma piątą klepkę, ale Osobniczka była bardziej zorientowana w rzeczywistości, więc zapytała:

-A skąd jesteście?

-Z Urana.-odpowiedziała Truffel z równie stoickim spokojem, co górolowi.

Dziewojka zamrugała ślepiami, zlustrowała nas od stóp do głów, oceniła czy już ma dzwonić do Mouldera i mruknęła:

O, to daleko.

-No, daleko-odpowiedziałam. Dziewojka, tak na wszelki wypadek zwinęła Osobnika i poszła nagabywać Ziemian.

W podmiejskim pociągu, podsłuchałyśmy od lokalnych góroli, że we Wrocławiu żyją tylko Niemcy i Ruscy. Albo się obrazić, albo się obrazić. Niepotrzebne skreślić. Pociąg długo nie mógł się zdecydować czy jechać do Krakowa, czy wracać do Zakopca. Krążył tam i z powrotem, zmieniał tory, mijał inne pociągi.Chyba się zgubił…Truffel zajrzała do wagonowej toalety ale już więcej nie chciała tam iść…Ciekawe czemu?

Iw Krakowie byłam. Na dworcu. Nic ciekawego. Tory tu i tam. A mówią,że Kraków taki piękny. Nic tylko plotki.

Wycieczka w Tatry wygasała powoli w pustym przedziale drugiej klasy, bo jak za złość nikt się tłumnie do przedziału nie wciskał. A więc z wyciągniętymi traperkami, na leżąco dojechałyśmy nie okradzione i całkiem nie pobite do Głównego, gdzie czekał na nas Transport Rodzinny.

Ohne dich….Unter Wald er steht so Schwarz und Leer
Weh mir oh weh und die Vögel singen nichts mehr….. 

Sto lat, dmuch i sernik z galaretką

Zwykły wpis

Dziś Kokainka rozpoczyna swoją trzecią szesnastkę lub jak kto woli- kończy lat 32, czuje się na 25, wygląda na tyle świeżo, że jeszcze każą pokazywać dowód osobisty.

        

Kokainka poszła wczoraj do księgarni i kupiła sobie prezentów w imieniu ofiarujących, pokłuła się szpilką w brzuch, zasnęła w autobusie, dziś postawiła szklarnię, czyta książkę w pracowniczej toalecie, zjadła musu truskawkowego i popiła Coca Colą, co nie było dobrym pomysłem. Czyli pomimo wieku podeszłego, nadal robi rzeczy dziwne, nieobliczalne i odklejone jak wtedy kiedy miała lat 12 i 22.

I oby tak dalej, życzę Kokainie i nie przyznaję się do rozdwojenia jaźni, ani ani.

Sierpień 2005, bardzo gorzki i łzawy bo Suseł daleko a świat oszalał

Zwykły wpis
wtorek, 02 sierpnia 2005

Lexx cd.

A jednak. To nie uprzedzenie. Obejrzałam pierwszy odcinek Lexxa… i bardziej unudziłam się chyba tylko na  „Czy leci z nami pilot?”. Wygląda na to, że w tym serialu ciekawy jest tylko tytuł i Shadow (ale tylko wtedy gdy milczy). Przekombinowane scenografie, prawie jak z Gwiezdnych Wojen, wyglądają jednak jak uszyte na starszego brata. Część scenografii w skali 1:1 (nawet niezłych), reszta generowana komputerowo- ale kontrast między nimi jak przepaść.

Postacie ni to komiczne, ni Jakieśtakie. Jeden z głównych bohaterów o dumnie brzmiącym nazwisku Tweedle, wygląda jak Cezary Pazura za 20-30 lat. Mimika twarzy obejmuje tylko Brakwyrazu, Zabijąmnie i Dajbuzi.

Zev. Nie wiem, które jej wydanie było gorsze: wielkiej, bezzębnej, upasionej kluchy czy wypacykowanej laleczki o włosach koloru czterech alufelg, w dopasowanej sukieńczynie spod której widać jej nerki? Roboci łeb, który podąża za nią na wózeczku, jak średniowieczny inwalida- kadłubek daje do myślenia. Gdzie są roboty z tamtych lat? Gdzie subtelność Hala 9000? Wdzięk Terminatora T1000? Abstrakcyjny humor Holly’ego? Takt Bishopa? Zdolności manualne (do cerowania skarpetek) Krytena? Nic, nawet nie można nim rzucić we wroga, bo jest obły. Też mi robot…

Bezbarwna hałastra, mimo kolorowych, naszywanych koralikami wdzianek a’la Conan Barbarzyńca zostaje (na szczęście) szybko wybita w pień. Pozostaje tylko dama lubująca się w ludzkim mięsie (?) o wyglądzie mojej rozpaćkanej sąsiadki rankiem, po ostrej popijawie.

No i Ostatni z Brunnen G. Fryzurą przypomina atrakcyjne nastolatki z połowy lat ’90. Natapirowana grzywa, krusząca się pod warstwą lakieru dynda smętnie po boku twarzy. Reszta upięta fantazyjnie na kształt buraka pastewnego. Wzięli go do serialu chyba tylko ze względu na „profil eunucha”. Wydelikaconego paniczyka z obłędem w oczach.

  

JEDYNE co podobało mi się w całej też maskarze to Jego Wysokość Cień. Fajny płaszczyk i kapturek. Ale jego mózgi pozamykane w słoikach, biadolące nad swoim losem… Prawie jak „Psychomech” Lumley’a.

Kocham science-fiction. I wszystko co się z tym wiąże. Ale nie kocham fikuśnych produkcji nie wnoszących nic do klasyki gatunku, irytujących tandetą i kuszących jedynie cyfrowymi efektami specjalnymi. Pfłeee….Wliczam więc Lexxa do drużyny „Zagubionego w czasie”, serialu „Gwiezdne wrota” i takich tam.

Albo się śmiać…

…albo się wkurwić.

/Tu były treści, które mimo, że słuszne i jak najbardziej prawdziwe spowodowały, że straciłam Przyjaciółkę a kilka dni potem  wylądowałam na dywaniku za … prowadzenie bloga i pisanie co myślę. Nie żałuję, że miałam odwagę napisać prawdę. Żałuję tylko, że zainteresowani nie mieli odwagi być bardziej sobą i nie umieli spojrzeć na siebie i ocenić gdzie się sami zapędzili.

Autorka
Czasy obecne/

czwartek, 04 sierpnia 2005

nocą….

Szkoda, że ludzie nie pozostawiają po sobie dobrego zdania. Ileż ja się naangażowałam, namyślałam, narozmawiałam z Miśkiem na ich temat… Przejmowaliśmy się, doradzaliśmy, współczuliśmy jak się płakało… jak się sprawa wyklarowała, nagle starzy znajomi przestali być potrzebni. Po co się radzić, skoro problem zniknął? Po co rozmawiać, skoro mam już tego o którego mi chodziło? Teraz mamy Swoje sprawy. Szkoda tylko, że nie wiedziałam wcześniej, że jestem wykorzystywana… Kiedy ja potrzebowałam słowa, nie było dla mnie nawet ułamka uwagi. Tylko Ja, Mój, My, On ,On, On….. Naukę wyciągnęłam. Szkoła życia: nie przejmuj się problemami innych, bo jak przyjdzie kolej na ciebie to cie oleją.

Motto mojego pokolenia: OLEJ TO.

Dostaję wysypki, jak to słyszę. Olej to, olej tamto… Olej sam siebie i zobacz czy ci z tym fajnie. Puste pokolenie, bez zasad, wartości. Tylko kasa, satysfakcja ogólna, drobne przyjemności i mantra na dzieńdobry: olewam to. Ludzi wokół, rodziców, kłopotliwe sytuacje, naukę, zwierzęta…

Pamiętam jedną z naszych starych pracownic. Wyszła wtedy sprawa strony internetowej www.kittenbonsai.com czy jakoś tak. Był to instruktaż jak zamknąć małego kota w słoju, żeby tam siedział, urósł i był ładnym bibelotem na kominku. Podawało się jedzenie przez rurkę, dupka była na zewnątrz słoja. Na stronie były zdjęcia małych japońskich bękartów chwalących się słoikami do kamery.  Koty były zniekształcone, wielkości litrowego słoja, z powykrzywianymi łapkami, kwadratowymi łebkami…KOSZMAR! Z dnia na dzień coraz więcej osób widziało tę stronę i wszyscy byli zbulwersowani, rozmawiało się o tym przy staffie. Posłaliśmy nawet link do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami…

Koleżanka B. nie przejęła się. Oburzona powiedziała: „Jej, też mi coś! Kot w słoiku, niech zdychają nawet bez słoików. Psy też. Jakbym się miała przejmować dziećmi w Rwandzie, Oświęcimiem czy niemowlakami w śmietnikach to nie miałabym nic z przyjemności życia! Olewam to i gówno mnie to obchodzi.”. Pierdolnięta kretynka. A na zewnątrz, dziewczyna jak każda. Mogłaby być moją przyjaciółką. Każdego z nas.

Od tego czasu, słysząc „olej to” widzę biało czarnego maluśkiego kocika, którego czyjeś ręce wsuwają do słoja na resztę żałosnego, potwornego życia. A on nie może się bronić bo podano mu środek zwiotczający…. 

Ludzie są nic nie warci.

Mam kolegę (oby już nie). Matka miała schizofrenię. Odebrali jej dziecko i S. trafił do domu dziecka. Bez śladu miłości, troski, poczucia bezpieczeństwa, pod okiem Państwa wyrósł wariat. Znam go 4 lata i zaczynam się bać. Serio. Zainteresowaniem Wariata są bomby, broń palna, tortury, seryjni mordercy. Ostatnio ubzdurał sobie, że kupi składniki (a zna się na tym, samouk) i zrobi plastik, który sprzeda Mafii. Wymyślił sobie również, że dla niepoznaki JA pójdę z nim do sklepu i kupię połowę, żeby się nikt nie kapnął do czego to się może przydać. Ktoś mógłby powiedzieć: wariat, tylko mu się marzy.

Ale…profil charakterologiczny seryjnego mordercy: mężczyzna, 25-40 lat, samotny, z rozbitej lub niepełnej rodziny, patologicznej. Brak uczuć wyższych, zdolności do współodczuwania. Nieumiejętność nawiązywania kontaktów, skłonności do agresji, w młodym wieku znęcanie się nad zwierzętami. Brak partnera seksualnego, zamknięty krąg znajomych, wewnętrzny świat, obsesyjne pogrążanie się w nietypowych zainteresowaniach….

S. zabił kiedyś psa, odcinając mu górną część głowy łopatą. Prosto przez pysk. Ma już na koncie próbne wybuchy na śmietniskach. Robił już półprodukty i wie jak zrobić napalm. Nie zrozumiał, kiedy odmówiłam udziału w tym paraliżującym planie. Powiedział: „Doktor Mendele miał misję i wśród swoich jest bohaterem. Ja chcę zrobić plastik i sprzedawać go Mafii.  Jak ktoś zginie to trudno, takie są twarde reguły życia”. A wiem, że ma dojścia.

O takich, którzy okazali się mordercami-szaleńcami mówiło się: dobry sąsiad, kolega, trochę dziwny, ale w sumie spokojny. Tak mówili o Kocie, polskim seryjnym mordercy, który został stracony w 1978 roku. Zlizywał krew z noża, którym zarzynał kobiety- od 10 letnich dziewczynek po 90 letnie babuleńki z siatką. I o wrocławskim licealiście, który parę lat temu pociachał nożem swoje nauczycielki. Potem okazało się, że mój kolega mieszkał razem z nim pod Wrocławiem. Fajny kolega, tylko trochę dziwny, usłyszałam, miał pokój wymalowany cały na czarno, jakieś zasłony, znaki na podłodze, z nikim nie rozmawiał. No rzeczywiście, fajny gość! Ale wszystkich zaskoczył, nie?

Moja Mama wspomniała kiedyś o S. swojemu znajomemu- Komendantowi Policji kryminalnej. Nawet nie zareagował. Pewnie jak zabije pierwszy raz, to stanie się numerem w aktach. A potem kolejnym, w miarę jak się będzie rozpędzał.

O ile wcześniej Mafia nie ukręci mu łba. 

Zirytowałam się.

Mam na ścianie fototapetę z Ziemią widzianą z Księżyca. Patrzę na nią codziennie. Jest piękna. I przypominam sobie, że jest taka tylko z orbity. Im bliżej, tym więcej potworności, brutalności i ludzkiej bezmyślności. KOYANISQATSI w języku Indian Hopi- „Życie wytrącone z równowagi”.

sobota, 06 sierpnia 2005

Nie będzie sprostowania

„Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam.”
(Valdemar Baldhead)


Odblokowałam dostęp do mojego bloga. Nikt nie będzie decydował za mnie o mojej prywatności. Mam prawo napisać w nim wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy. I nikt nie będzie mi z tego powodu groził kijaszkiem. Jestem wolnym człowiekiem i to daje mi wolność wyrażania swojego zdania.

Ileż razy czytałam SMS’y wysyłane przez W. do E.? Wysyłane do kogoś innego a o podobnej treści, w podobnym tonie: „Nie chcę cię znać, jesteś nic nie warta, nie odzywaj się do mnie, jesteś tak samo pusta jak inne…”  Wysyłane dniami i nocami, po kłótniach i rozmowach. Aż żal było patrzeć, że ktoś pozwala sobie na takie traktowanie innego człowieka.

Ale ja nie muszę tego wysłuchiwać. Nie jestem E. Rozpoznałam tą „jazdę” bezbłędnie. Tak samo formułowane zdania, tak samo wyrażane myśli. Kiedyś do kogoś innego, dziś do mnie, jutro… Ale ja nie wybaczam. Nie muszę. Nie udaję, że ktoś się zmienił…

Nasłuchałam się. Żali, skarg, opowieści, wytłumaczeń. Świetnych nowin i wielkich smutków. Przejmowałam się. Niepotrzebnie.  

„Życie to kwestia wyborów” jak powiedział parę razy ktoś kogo znam. I miał rację. Sami wybieramy najbardziej odpowiadające nam towarzystwo. Zgadzamy się na wszystko co taka znajomość ze sobą niesie. Dokonujemy wyborów: zaprzedajemy się, zapominamy o starych zasadach, budujemy nowe. Wygodne. Zamki na piasku. I prędzej czy później ponosimy tego smutne konsekwencje.

niedziela, 07 sierpnia 2005

A jednak zablokowałam. W moim blogu jest zbyt wiele prywatnych informacji, które mogą być teraz wykorzystane w celu odegrania się na mnie.

Ale od początku.

Zbulwersowana zachowaniem moich byłych już niestety „przyjaciół” na firmowym szkoleniu opisałam wieczorem całe wydarzenie na blogu. Ona miała do niego dostęp od zawsze bo w czasach świetności naszej znajomości obie prowadziłyśmy blogi i obu nam sprawiało to dużo frajdy. Napisałam co myślę bo wiedziałam, że Ona to przeczyta a nie miałam ochoty stawiać czoła Jemu. Miałam nadzieję, że nie jest zaślepiona aż tak, żeby nie widzieć prawdy.

Tymczasem w nocy dostałam dwa SMSY takiej oto treści:

„Jesteś beznadziejnie płytka, nie chcę cie znać! Nie będę się zniżał do twojego poziomu a tego co zrobiłaś nie omieszkam pokazać odpowiednim osobom. Zobaczymy czy będziesz wtedy taka cwana.”

Odpowiedziałam i przyszła odpowiedz:

„Przegięłaś na całej linii i nie chce mi się na ciebie marnować czasu. to co zrobiłaś dziś w nocy nie zostanie ci tak łatwo pozostawione”.

A potem:

Wydrukował treść mojego bloga i poszedł do Kierownika na skargę.

Zostałam zaproszona na dywanik w Jego towarzystwie  gdzie poproszono mnie o wytłumaczenie się z MOJEGO BLOGA!

KURWA MAĆ! MÓJ KOMPUTER, MÓJ PRYWATNY CZAS, ŻADNYCH NAZWISK, ŻADNYCH MIEJSC!!

Zostałam obrzucona błotem i gównem: jesteś starzejącą się trzydziestoletnią, żałosną panną bez celu w życiu! O płaaaacze! Patrzcie jaka aktorka! Jakie sobie przedstawienie przygotowałaś, ojejejjj!!!

Inwektyw co niemiara. „Zwolnij się! Masz odejść bo nie chcę na ciebie patrzeć!” do managerki: „nie będę z nią pracował, masz mi układać takie zmiany żebym nie musiał patrzeć na jej mordę!”

A managerka, osoba łagodna i dobra do szpiku kości nie umiała go powstrzymać. To było drugie, najgorsze moje doświadczenie zawodowe w życiu.

Ale to nie koniec. Powiedział w całej Restauracji, że obsmarowuję wszystkich na moim blogu, podał adres a potem stwierdził, że usunęłam obelżywe wpisy ze strachu…

Ludzie omijają mnie łukiem.

A W. się śmieje.


wtorek, 09 sierpnia 2005

Syf, syf, syf

Nie rozumiem tego. Mama od lat twierdzi, że już nie jestem taka sama jak kiedyś, kochana córeńka, wypieszczona, wychuchana itp. Bo już się nie zwierzam, nie opowiadam o sobie itp.

Dziś awantura.

…przy okazji rozmowy o tym, że chyba mamy dodatni przyrost naturalny bo ostatnio widuję mnóstwo kobiet w ciąży.

M.: To dowodzi, że społeczeństwo głupieje, bo nie mają pieniędzy a robią dzieciary jak króliczki.

Ja: Niekoniecznie, mają pieniądze, tylko o tym nie mówią bo po co? (…) Tak jak ty, co idziemy do parku z psem to słyszę tylko: a ja nie daję psu Eukanuby, bo to rozpusta, my nie mamy na życie a miałbym psu dawać takie frykasy? albo: Ludzie na chleb nie mają ale dzieci to o, ile w piaskownicach siedzi….albo: pies ma jeść lepiej niż ja?

(Właściciele psów nie komentują, niezależnie od tego czy dają Eukanubę czy obierki z ziemniaków. Albo coś tam mruczą albo nic nie mówią.)

M.: A co w tym złego, że mówię, że nią mamy pieniędzy na zbytki?

Ja: A to, że ja może nie chcę chwalić się totalnie obcym osobom tym, że mamy mało pieniędzy. Siedzę na tym trawniku i czuję się jak żebrak. Wystarczy, że odmawiam sobie ciągle czegoś w imię czegoś innego. Żebym jeszcze musiała się tak czuć na spacerze, w aptece, w sklepie, otwierając drzwi listonoszowi…

M.: Doskonale! To w takim razie od dziś nie pójdę już z psem nigdy na spacer, radź sobie sama. Pokaż wszystkim, że jesteś snobka i chwal się milionami. Nie będziesz się musiała wstydzić starej wariatki! Wyjdź!

Nie zwierzam się, nie opowiadam bo wiem, że zawsze rozmowa zejdzie na „starą wariatkę”. Bo jej nie obchodzi co ja czuję, tylko dorysowuje sobie historyjki tak skonstruowane, żeby na końcu stanęło na tym, że jest biedna, uciskana, nic nie warta… To chwalenie się wszem i wobec, że nie mamy pieniędzy też jest tego częścią. Wzmaga perwersyjne uczucie beznadziei i uzasadnia depresję. Ale wtedy może powiedzieć: bo ja cale życie jestem sama, wszyscy mają mnie w dupie, rząd też, zabiorą mi zasiłek… a wszystko to wina Miśka bo powinnam sobie była wybrać na chłopa milionera z przybudówką, który by mnie utrzymywał a nie jeździł po Europie za chlebem.

Czyli tak: jestem snobką bo nie chcę głosić miastu, że zarabiam 500 zł miesięcznie, powinnam się cieszyć, że Mama robi z nas głodne żebraczki i pies nie pójdzie na spacer kiedy ja będę w pracy.

Pierdolca można dostać.

Managerka wplątana w cały ten syf spytała mnie: dlaczego ja właściwie prowadzę bloga, po co mi to?… Gówno jej do tego ale odpowiedziałam jej ze łzami w oczach: bo ja nie mam z kim rozmawiać. Zdziwiła się bo przecież wszyscy wiedzą, że rozmawiam ze wszystkimi, że mam dobre kontakty… Pieprzyć o bzdetach każdy może. Ale kiedy JA próbuję o czymś porozmawiać, każdy nagle staje się ciężko zajęty…

niedziela, 28 sierpnia 2005

Cztery dni wakacji

Cztery dni lasów, łączek, pól. Razem z Zu przewędrowałyśmy kilometry, zgubiłyśmy się dwa razy…

W ogrodzie widziałyśmy jeżyka wielkiego jak pancernik, jelonki, sarenki, w szopie była widziana kuna.

Chcę mieć taki dom z ogrodem i terenem, którego koniec ginie gdzieś daleko między drzewami, gdzie mieszkają „ghule i wilkołacy”. Chcę mieć drzewa na których wychowują się pisklaczki, jeziorko z karasiami uzależnionymi od głaskania, piętro domu gdzie nikt nie zaglądał od trzech lat, gdzie piętrzą się sterty zapomnianych mebli, książek, zdjęć po starych właścicielach.

Z Zu znalazłyśmy stary cmentarz żydowski na obrzeżach Wińska. Wróciłyśmy do miasteczka, kupiłyśmy papier, ołówki, baterie do aparatu i ciastka jako prowiant. Na cmentarzu spędziłyśmy co najmniej trzy godziny odgrzebując dawno zapomniane nagrobki, zrywając bluszcze, oczyszczając płyty nagrobne.

 

Z cmentarza została jedynie garstka płyt i nagrobków, jeden otwarty grobowiec w którym oprócz potłuczonej złoconej płyty walają się butelki i gazetki sklepu meblowego.

Zu zajęła się spisywaniem wszystkich inskrypcji zapisanych po niemiecku, ja fotografowaniem, kopiowaniem ciekawszych napisów i odczytywaniem nazwisk.

Najstarszy „obywatel” cmentarza to niejaka Fredericka Sachs urodzona w ….1790 roku, najmłodszy grób pochodził z 1914 roku.

Powtarzały się trzy nazwiska: Weiner, Sachs i Waewij (to trochę dziwne nazwisko). Pomijając groby z których nie udało się nic odczytać na cmentarzu znajdowały się same groby kobiet. Nie wiem czy to część jakiegoś żydowskiego ceremoniału chowania zmarłych? Kobiety osobno, mężczyźni osobno?

Urzekł mnie fakt, że spośród mieszkańców Wińska prawdopodobnie tylko najstarsi wiedzą o  tym cmentarzu. Ktoś znalazł go, sprzątnął liście i być może pierwszy raz od 50 wypowiedział imiona i nazwiska zmarłych: Dorothea Weiner- trzynastoletnia siostra i córka, Carlilie Schlisinger- matka i żona, w trawie czyjaś grandmutter…

Zapomniani.

Zu stwierdziła, że dla niej nieistotne jest jak się nazywała jaj pra pra babcia, co lubił jej pra pra pra pra dziadek… to nieistotne szczegóły, bez których można się obyć, bzdury…takie przekazywanie z pokolenia na pokolenie…Pewnie byli wieśniakami, nie nosili majtek i nie przejmowali się niczym poza swoim polem za chatą…

Moja rodzina jest teraz malutka jak łepek od szpilki. Ale kiedyś była duża. Dzięki zdjęciom, opowieściom wiem jak się nazywali jakie mieli charaktery, znam daty ich urodzin i śmierci. Do 5 a nawet 6 pokolenia wstecz. Wszystko zapisane w albumie, który założyła moja Mama. Kosmyk włosów Babci, odcisk mojej rączki, odcisk stópki mojej Ciotki… pożółkłe zdjęcia na których w śmiertelnej powadze pozują moi przodkowie z początku wieku.

Ja i Zu różnimy się tak bardzo, że czasami zastanawiam się jak to jest, że się nie pomordujemy. Ale każda z nas zna umiar w przekonywaniu drugiej strony i kiedy dyskusja przestaje być konstruktywna któraś z nas wyciąga „black card”…

Przykład 1: Opowiadam jej o niezwykłych zjawiskach, które dość często mają miejsce w Tatrach; niewyjaśnionych zaginięciach, przeniesieniach, trzęsieniach ziemi, które nie mają prawa występować, o smokach na niebie, które widywano w XIX wieku…Zu kwituje to wszystko prosto: „Po co o tym rozmawiać? I tak nie rozwiążemy zagadki, więc tylko tracimy energię. Nikt nie zna prawdy, po co się głowić?”. Odpowiadam więc: „A gdyby tak Benjamin Franklin powiedział, że nie rozumie czym jest piorun ale nie będzie się nad tym zastanawiał bo pewnie i tak do niczego nie dojdzie….albo Pasteur patrząc na pleśniejącą kanapkę pomyślał, że fajna jest ta pleśń ale nie będzie jej badał bo i tak wszystko to marność nad marnościami…?” Dostałam „black card”… wrrrr…..

Przykład 2: Rozmawiamy o tym gdzie podąża ludzkość. Twierdzę, że nic nie powstrzyma rozwoju, cywilizacja będzie się rozwijać w kierunku budowy społeczeństwa którego funkcjonowanie będzie oparte na rozwoju nauki. Ludzkość już teraz rozwija technologie obliczeniowe i komunikacyjne które w przyszłości pozwolą na nieograniczony przepływ informacji. Dla wysoko rozwiniętego społeczeństwa przepływ informacji jest jak krew płynąca w żyłach. Zu stwierdza:” Powiedz to ABS’om, dyskomułom, wiochmenom wiszącym na płotach… każdy się pewnie ucieszy z tego co mówisz i od jutra postanowi stać się naukowcem doskonalącym nowe technologie”….. Znowu dostałam „black card”.

Potem usłyszałam, że jestem anormalną optymistką, powinnam sobie zorganizować wysepkę i zacząć trenować organizację paranaukową, która w odpowiednim momencie dokona rewolucji i przewrotu myślowego, obali rządy i stworzy technokratyczny totalitaryzm. I że powinnam zastanowić się czy nie wystartować w wyborach prezydenckich już teraz, kuj żelazo póki gorące.

WRRR!!!!

Ale i tak się lubimy. Ja się tylko pytam: jakim cudem? 🙂

-Ostatni placek

Zwykły wpis

…powiedział Suseł, choć myślał, że pójdzie dziś spać koło północy.
-Zawsze zastanawiałem się dlaczego moja Mama smażyła placki ziemniaczane tak późno w nocy? Teraz już wiem.

Maja wymiękła już trzy godziny temu, ja przez ten czas posegregowałam pranie, pokręciłam „gulki” ze skarpetek, przycięłam komarka w oczekiwaniu na Majkowy sen, Rodzicielka wsunęła placka czy dwa i odpłynęła w stronę „Literaków” a Suseł smaży. Na trzy patelnie. Podrzuca. Pilnuje czasów, każdy idealny dla tej konkretnej patelni.

A ja ciepłym/gorącym plackiem gardzę zasadniczo. Placek ziemniaczany ma być: ciężkostrawny, zimny, paskudnie tłusty i polany keczupem.

I pewnie się spytacie skąd u Kokainki takie upodobanie? Babcia moja zwykła smażyć plaski świeżutko potarkowane, puszyste i chrupiące ale Kokainka za nic miała sobie korzyści babcinej kuchni i razu pewnego, u koleżanki Gatki spróbowała placka w stylu ‚wielodzietna rodzina’. Co prawda Gatka była jedynaczką ale mamę miała jakby zajętą szesnastką darmozjadów, bo zdarzało się jej często nasmażyć placków i zniknąć na trzy dni. I Gatka takie zimniochy wcinała póki mama nie wróciła „ze sklepu”. I Kokainka kiedyś spróbowała takiego placka i zakochała się od pierwszego kęsa.

Zimne, najlepiej z wczorajszego smażenia, takie obrzydliwe.

Dziękuję.

-Co ty, o tym jak smażę placki piszesz? To może ja już nic więcej nie będę mówił/robił??

Niedzielny wyraz frustracji z elementami samoudręczenia i plucia sobie w oko ze śrutówki

Zwykły wpis

Zrobiłam interes życia czyli zaminiałam wielką, parującą kupę doga klejącą sie do butów na małego, suchego bobka pudelczanego wciśniętego między płyty chodnikowe.

Nie musiałam się prosić o rozmowę bo sama do mnie przyszła. Na pięterku, w obecności jeszcze jednego managera (nie wiem po co, przecież nie będę gryźć i drapać) Bev zaproponowała mi stanowisko o którym już wiedziałam kreśląc idylliczny obraz misji z którą pójdę w świat, pomagając innym osiągnąć ich cele. Pozwoliłam sobie użyć swoich słów, żeby rozjaśnić sytuację odrobinę i dowiedziała się, że poprawianie po innych tego co spieprzą czy oleją nie wydaje się dla mnie zadaniem atrakcyjnym na tyle, żebym przyjęła je z uśmiechem na twarzy i pocałunkiem w pierścień.

Przypomniałam, że 10 miesięcy temu nasze poprzednie zajęcie miało mieć charakter  p e r m a n e n t n y  i że skuszona godzinami i ciekawym zajęciem odrzuciłam propozycję pracy w szkole. Pozwoliłam sobie nazwać siebie gargantuiczną idiotką a Bev przeprosiła za nieporozumienie.

Umówiłam się, że obejrzę sobie swoje stanowisko przez parę tygodni a potem i tak go nie zmienię bo jak mi wytłumaczono, stanowisko zostało stworzone tylko dla mnie i powinnam być wdzięczna za ten dar. Taka niewdzięczna ze mnie sucz. Umówiłam się oraz przy wyjściu wspomniałam też, że dyrektorka podstawówki ma do mnie zadzwonić we wrześniu ale mam nadzieję, że zrobi to wcześniej.

Przynajmniej powiedziałam co wiedziałam i postarałam się, żeby nikt nie miał złudzeń, że jestem zadowolona i szczęśliwa.

Rozczarowani?

Wierzcie mi, że sama sobie pogratulowałam odwagi, kiedy już wyszłam z gabineciku. Przynajmniej nie połknęłam tego kitu jak młody pelikan i nie wyrzucili mnie za bezczelność.

Co dalej?

Będę robić swoje tak długo jak będzie trzeba szukając jednocześnie pilnika do krat gdzie się tylko da. Nie zaprzeczam, że prawo jazdy i drugi samochód rozwiązałby 90% moich problemów ale jeszcze nie teraz. A im dłużej czekam tym bardziej jestem przekonana, że nie dam sobie rady za kółkiem i za każdym razem kiedy Suseł wchodzi w zakręt zadaje sobie pytanie: „Jak on to do cholery robi???” Jeszcze jechać przed siebie może bym i mogła ale zaparkować rano przed TESCO?? I wyjechać z parkingu o 13:00??? I zaparkować na naszej ulicy? Cała Kozia Wólka nie jest wystarczajco rozległa, żeby zaparkować w jej pobliżu a miałbym się wciskać między wódkę a zakąskę! Za stara jestem.

W tym tygodniu skończę 32 lata, nie mam prawa jazdy, nienawidzę swojej pracy, mam w szufladzie bezużyteczny dyplom z mnóstwem wymyślnych słów i określeń, które miały mnie przekonać przy odbieraniu dyplomu do tego, że od teraz będę należeć do elity intelektualnej swojego kraju. Ani Tam ani Tu nie chcą spojrzeć na papier uniwersytecki na tyle łaskawym okiem, żeby pozwolić mi parzyć kawę w pobliżu map i atlasów, więc niech i tak będzie. Nie wierzę w karmiczne zobowiązania, więc nie napiszę, że pewnie zrobiłam coś złego w swoim poprzednim wcieleniu, że zasłużyłam sobie na los rozczarowanej intelektualistki ale udam, że głęboko wierzę we współczesny chrześcijan , który głosi, że Bóg to istota, która dała nam ciała i rozumy abyśmy dla niego poznawali świat każdym możliwym zmysłem, aby miał możliwość doświadczenia wszystkiego co możliwe. Jeśli dzięki temu, że będzie na mnie patrzył z chmurki, jak wstaję rano i zakładam na siebie ten plastikowy mundurek w poczuciu totalnego wkurwienia i poczuje Dziadek się od tego bardziej spełniony- So Be It, mówię sobie.

Standard Champion, powiedział.

Zwykły wpis

Kokainka jest dziś BARDZO WŚCIEKŁA. Bardzo. I bardzo rozżalona choć niejeden mógłby powiedzieć: „Sama się prosiłaś”.

Czym Kokainka zarabia na życie?

W sumie jest na to wiele nazw. Oficjalnie jestem stock controler, nieoficjalnie nazywają to stock reducer a na co dzień mówią na mnie i zespół NOBy– „Non Out the Back Team”. O co chodzi? O rzecz prostą. Dostawcy zarzucają sklepy towarem w sposób pozornie przewidywalny i kontrolowany. Można to porównać do pięknej blondynki z błyszczącymi tipsami wykładanymi diamencikami. Natomiast jakoś tak się dzieje, że z naszej strony ta sama blondynka przypomina wilkołaka o długich, brudnych i poszarpanych szponach, które zamiast traktować diamencikami należy dożynać piłą łańcuchową i polerować piłą tarczową.

Dostajemy towar nierówno, czasem przez miesiąc nic a potem wtykają jak biednemu w torbę. Dość często nasze centra zaopatrzenia wysyłają towar bez papierka, w postaci Skarbu, który trzeba odnaleźć i wbić do systemu itp. Zadaniem NOBów jest chodzenie i myślenie, liczenie, poprawianie systemu, który nigdy się nie myli i powstrzymywanie kolejnych lawinowych dostaw. Nie mogę powiedzieć, że jest to praca moich marzeń ale jak dotąd angażuje dość dużą część mojego mózgu, który pracuje na kontrakcie z TESCO. Wiąże się to z dźwiganiem, wspinaniem się pod sufit, łażeniem na czworaka po podłodze ale jest to zadanie (dość) ambitne, (dość) odpowiedzialne i (dość) stresujące.

I tak mi było dobrze do dziś.

W ciągu zmiany wpadła do mnie S i J z pytaniem czy wiem już coś na temat Zmian. Nic nie wiedziałam. Stwierdzili, że oni na zmiany nie idą ale skoro nikt ze mną nie rozmawiał to znaczy, że ze względu na opiekę nad dzieckiem, mnie nie ruszą. I wróciłam do półki z ryżem.

Na samym końcu zmiany przyszedł do mnie Team Leader i obwieścił:
-ZDECYDOWALIŚMY, że skoro nie możesz zmienić swoich godzin, a nie możesz prawda?… twoja rola się zmieni od jutra. Już nie jesteś NOBem. Teraz jesteś…. jakby to nazwać… chodzi o to, że masz chodzić i naprawiać to co nie wygląda dobrze. I sprawdzać towar czy się nie przeterminowuje. I pilnować przecen i robić straty. I no wiesz, jak coś jest nie na miejscu to odłożyć i takie tam. Reszta zespołu zmieniła godziny więc robią dalej to samo a ty, będziesz taki Standard Champion.

Dobra, jakby Wam to wyjaśnić na obrazku.

Ok, od dzisiaj będziecie pracować na kolei. Waszym zadaniem jest dbać o wizerunek dworca dzięki czemu podróżni będą odczuwać przyjemność z pobytu na terenie dworca, korzystać z dostępnych udogodnień i usług.

A w rzeczywistości… już pierwszego dnia okazuje się, że w  realiach dworca oznacza to chodzenie cały dzień w kółko, budzeniu bezdomnych, sprawdzaniu toalet w poszukiwaniu moczu, kału i narkomanów, opróżnianiu popielniczek, skrobania gum do żucia z posadzki wybierania petów z donic z kwiatkami oraz na gaszenia światła wieczorem.

I tak, przez barwną analogią wiecie już, że Kokainka spadła tak nisko, że niżej się już nie da. Chyba, że na pchanie wózków na parkingu.

Bo nie mogę pracować od 9, 10 czy 11, siedzieć 9h na zmianie, kończyć o 20:00. Bo mam taką fanaberię, że chcę być MAMĄ a nie bezmózgim robolem na skinienie firmy i mam życzenie korzystać ze swoich praw obywatelskich.

No to sobie korzystam, jak widać.

Jutro idę prosto do Wielkiego Szefa. Ciekawe czy wie, że jego wyłowiona z tłumu pierwsza NOBka została zdegradowana do roli ciecia? Jeśli nie wie, może coś poradzi. Ochłonęłam, popłakałam w kiblu, pozaliłam się Susłowi a jutro kula do burzenia budynków nie zrobiłaby z odbytu tego, co ja zrobię z odbytem Bev, czyli (jak sądzę) pomysłodawczyni tego cudu. To ta, co chciała mi odjąć od ust mój urlop.

Bardzo jestem smutna. I bardzo rozżalona. Czekolada nie działa.

Ciepły lipiec roku 2005 czyli Kokainka traci pół życia na nienawidzeniu swojej pracy, szukaniu sensu życia i łażeniu na kolanach po błocie w jakimś cholernym polu nawiedzonym przez Kosmitów

Zwykły wpis

środa, 06 lipca 2005


Siedzę i czekam. Jest już prawie 11:00 a ja nadal NIE siedzę w samochodzie w drodze do kręgów zboża, które pojawiły się koło Wrocławia!!

Rodzicielka pojechała gdzieś i jeszcze nie wróciła (a ma strategiczny obiekt wycieczki ze sobą-samochód). Truffel jojczy,że nie ma butów, które by nie przemakały i w ogóle nie wiadomo co.

Czy w tym towarzystwie tylko ja mam duszę eksploratora? Hej! KRĘGI W ZBOŻU do ciężkiej cholery!

Aaaa… do kogo ja mówię…. BUuu (A. Morisette Uninvited)

Siedzę i czekam.

Jest 11:02,moje życie upływa na czekaniu. A to na Pannę Alzheimer, a to na koniec świata,a to na cud…  (Hindi Sad Diamonds)

KRĘGI W ZBOŻU


Zaczęło się od tego, że we wczorajszych Wiadomościach regionalnych podali, że koło Wrocławia pojawiły się kręgi w zbożu. Nie byłabym sobą, gdybym podarowała sobie taki widok!!

A więc zabrałyśmy kanapkę, aparat, długopis (niepiszący), notatnik, kompas, marną mapkę i strzępki zapamiętanych wiadomości. Gdzie dokładnie ? Nie wiedziałam. Podano tylko miejscowość: Godzęcin, między Wołowem a Obornikami Śląskimi.

Nie trzeba było długo szukać. Listonosz bez mrugnięcia okiem wskazał dom za którym trzeb a skręcić. Dalej, wszystko było jasne. Samochody stały rzędem wzdłuż polnej drogi a w polu… poruszało się kilkanaście otwartych parasoli. Wejście wydeptane było wzdłuż ścieżki technologicznej (śladu po traktorze).

 

Miejscowi twierdzą, że krąg pojawił się w nocy z 3 na 4 lub 4 na 5 lipca. Zauważył go chłopak zbierający czereśnie z najwyższego drzewa w okolicy. Nie zauważono żadnych świateł, nie słyszano żadnych dźwięków. Nie było burzy, żadnego tornada, trąby powietrznej.

Krąg ma ok28 metrów średnicy, oś całego „rysunku” zorientowana jest wzdłuż linii wschód-zachód. Wewnątrz okręgu nie wariują kompasy ani zegarki, końcówki kłosów nie są osmalone…..To tyle jeśli chodzi o BRAK podobieństw do np. kręgów w Wylatowie i Wielkiej Brytanii.

Sam krąg ma”uszy”- dwa wąskie ślepe korytarze długości 2,5 i  2,8 m ułożone PRAWIE dokładnie po przekątnej, ale najdziwniejsza część znajduje się w zachodnim końcu kręgu. Są to dwie pętle o średnicy ok 2.5 metra i kolejne dwa korytarze.

 

   

  

      

Fragment jednej z pętli i rozwidlenie przed pierwszą pętlą.

  

Środek Kręgu

  

Tak ułożone są źdźbła zboża na granicy okręgu i wejścia do pętli. Jeżeli jest ktoś, kto ułożył je umyślnie, gratuluję cierpliwości i dokładności bo sam okrąg ma 615 m^2 powierzchni i 88metrów w obwodzie!

 

  

Końcowa panorama

Myślę nad wytłumaczeniem. Ale rozum się temu opiera.

***

Misiek i towarzystwo w UK nudzą się w wolne dni. Sklepy „obcykane”, na kino jeszcze nie ma kasy, wiadomo co jest i gdzie… w domu nie ma jeszcze TV ani radia. Nuuuda!

Jeden z Shiftów zadał sobie trud i zmontował im z Sieci „informator” gdzie mogą pojechać, żeby obejrzeć kamienne kręgi, stare kurhany, zabytkowe budowle w promieniu 80 km od miasta. Rozkłady jazdy autobusów, pociągów, cenniki,korzystne połączenia. Wszelkie pytania kierujcie do mnie. 🙂

U nas: Róbta co chceta, gówno mnie obchodzi co robisz kiedy nie pracujesz. Najlepiej jak robisz jak najmniej, niczym się nie interesujesz, nie masz żadnych pasji bo to tylko powoduje, że potrzebujesz wolnego albo nie chcesz pracować nocą albo w dzień… A najlepiej by było jakby pracownik był pompowany powietrzem i miał taki mały wentylek. Po skończonej zmianie spuszczałoby się z niego powietrze, ugniatało i pakowało obok innych Dmuchańców do szafy. Jak na zawołanie, pompowałoby się takiego delikwenta i wstawiało na stanowisko pracy….


czwartek, 07lipca 2005


Banda gnoi cd

Ja już nie wiem…. Gdzie my żyjemy? Co to jest qrwa za kraj! Banda pier….ych burżujów decyduje o życiu i śmierci innych ludzi. Pomiata nimi tylko dlatego, że nie mają pracy i zgodzą się na wszystko?

Miała być praca, miało być pięknie. Moja Mama, pierwszy raz od 3 lat miała jutro pójść do pracy. Koniec zasiłku z MOPS’u, koniec oszczędzania na wszystkim, koniec z wybieraniem najtańszego papieru toaletowego na półce….

Ucieszona możliwością podjęcia pracy przez ostatni miesiąc:

* chodziła codziennie na „szkolenia” (oczywiście niepłatne). Siedziała w Punkcie po 13 godzin, niewiele się nauczyła bo osoba szkoląca co chwila jęczała:”nieee chce mi się tego Pani pokazywać, proszę sobie pogrzebać w śmieciach i obejrzeć jak Coś Tam wygląda”…

* zgodziła się na pracę po 12 godzin codziennie, z jednym tylko (JEDNYM) dniem wolnym w miesiącu za 1000 zł. Tyle samo ile miała dostawać Szefowa za jedną (JEDNĄ)godzinę pracy dziennie…

* dostała telefon komórkowy, który dzwonił dzień i noc, bo „Szef miał coś ważnego ale to już nieważne…”

* umowa nie obejmowała: urlopów wypoczynkowych, urlopów okolicznościowych, zwolnień lekarskich… Szef poinformowany o tym, że mamy ciężko chorą Ciocię na końcu Polski, która może lada chwila umrzeć i trzeba będzie pojechać na pogrzeb odpowiedział: „No cóż, niestety, nie dostanie Pani wolnego, czasami trzeba sobie odmawiać pewnych rzeczy”

Wczoraj,pojechała do Centrali, odebrała klucze, widziała się z Szefem. Potem pojechałyśmy obejrzeć kręgi. W końcu ostatni dzień przed podjęciem pracy. W miedzy czasie, któraś z naszych kotek potrąciła słuchawkę telefonu i do 1:30 w nocy żadna z  nas tego nie zauważyła.

Ale najlepsze nastąpiło dzisiaj!

Rano-telefon. Szef wzywa. Mama pojechała… i usłyszała:

CO PANI SOBIE WYOBRAŻA? GDZIE PANI BYŁA CAŁY WCZORAJSZY DZIEŃ? DZWONIŁEM NA DOMOWY A PANI NIE BYŁO W DOMU!!!!!! A POTEM BYŁO ZAJĘTE…. PEWNIE SIEDZIAŁA PANI CAŁY DZIEŃ NA INTERNECIE!!!….

(Ożesz ty qrwa twoja mać!)

Mama pyta się więc: CO TO PANA OBCHODZI CO JA ROBIĘ W WOLNYM CZASIE?!!

OBCHODZI!!! MA BYC PANI NA KAŻDE MOJE SKINIENIE! DAJE PANI PRACĘ I MAM PRAWO ŻĄDAĆ! CO PANI ROBIŁA TAKIEGO WAŻNEGO, ŻE NIE BYŁO PANI POD TELEFONEM KIEDY JA DO PANI DZWONIŁEM? TAK SIĘ NIE BĘDZIEMY BAWIĆ!!!


 Jeżeli tak wyglądały początki to co byłoby dalej? Twierdzę, że dobrze sięstało. Ale pozostaje zasiłek z MOPS’u. A jemu życzymy spier…ych wakacji na które właśnie się wybierał. Zepsutego samochodu,oślizłego, obskurnego hoteliku, paskudnej pogody, kosztów, karaluchów i niech mu coś kołkiem w dupie stanie

A żeby nie odbiegać zbyt daleko, skoro przykłady są tuż pod nosem:

Wyyyyjątkowo długa zmiana kilka dni temu zakończyła się o 4:00 nad ranem.Osoba prowadząca zmianę wybrała akurat Ten Dzień na Bardziej Gruntowe Sprzątanie Niż Zwykle. O tej porze, w Firmie kręciło się jeszcze co najmniej 8 osób, chociaż całkiem prywatnie, sącząc browarka. Kręcili głowami, użalali się, wspierali Dobrym Słowem. Na drugi dzień z niedowierzaniem kręcąc głowami, wiele z osób z Załogi dziwiło się: Podobno sprzątałyście do 4:00 rano?Jak tak można! Ale przegięcie! No to już szczyt wszystkiego! Tyle godzin!

I co ja się dowiaduję? Że wszyscy przecież KOCHAJĄ tak długo sprzątać, kłaść się spać o 6:00 nad ranem albo wcale, uwielbiają wprost szorować jakieś pieprztułki, ranciki, kontakciki, blaciki i skrobać nożem fugi… tylko nie Kokain! I warto o tym powiedzieć Komuś Na Górze!
 
I Osoba, która prowadziła wtedy zmianę pyta się wprost Kokain: „Podobno rozpowiedziałaś wszystkich, że wyszłaś ze zmiany o 7:00 rano?”

NO QRWA MAĆ! Co ja mam jej powiedzieć? Że pracuje z bandą nieodpowiedzialnych, dwulicowych, na wpół głuchych, na wpół głupich żmij? Że każdy tylko patrzy na koniec swojego nosa i tylko czeka, żeby przekazać innym superwieści? Że mam w dupie kto i co i żeby się odstosunkowali od Kokainki?

Wilcze Doły. Tak to nazywam. Bo to już nawet nie jest Podkładanie Świń.

Srał was pies.

Nie rozmawiam, nie dyskutuję, nie komentuję, nie opowiadam….

Nic Nikomu o Niczym . Olewam,ignoruję, puszczam bokiem. Wszystko Wszystkim o Wszystkim.

Uśmiecham się półgębkiem, a w głowie nucę „White Rabbit”- piosenkę przewodnią.

Bo dość tego. Przychodzili do mnie z każdą pierdułką: A jak zwęzić spódnicę? A co brać jak mnie tu kłuje? A zobacz, but mi się rozkleja, i co teraz? A co o tym myślisz? A co zrobić jak mi się film z płytki nie odpala? A co komu powiedzieć?A dlaczego Coś Tam? I najlepsze: Swędzi mnie i nie wiem dlaczego…(?)

Poradnictwo, pełny serwis.

Piszcie teraz wszyscy do Popcornu, „Kochanej Kasi” chociaż za to płacą. I niemieszają jej w swoje „brudne pranie”.



Średnowecze w XXI wieku


W Firmie.

Siedząc i jedząc, dyskutujemy  o zawiłościach astronomii. W szatni przebiera się jeden z nowych pracowników. Głoszę teorie na temat mechaniki nieba i paradoksów kosmologii a tu nagle wypada Kolega i krzyk podnosi:

-To jest całkiem inaczej! Gwiazdy krążą wokół Słońca! A nie są w przestrzeni!!!…. (czy coś takiego, nie zrozumiałam wszystkiego natłok bzdur zatkał mi pory w skórze)

To ja się pytam (a ciśnienie osiąga 200/120):

-A co to według ciebie jest gwiazda?

-No… nie wiem tego, dokładnie Ci nie powiem…. Ale gwiazdy świecą światłem odbitym od Słońca!

Ciśnienie nadal mi rośnie bo nienawidzę głupoty…

-A według Ciebie,co to jest Słońce?

-Nikt tego nie wie!

Krew rozsadziła mi tętnice w mózgu. Próbowałam sprostować Kolegę, nawrócić go na ścieżkę Prawdy ale coś nie bardzo chciał. Powołałam się na swój indeks z astronomii ale chyba mogłam powołać się na Paszport Polsatu, też nic by mu tonie powiedziało. Bąkał coś, że on tam nie wie, MOŻE jest tak jak mówię, on nie wie…. i trzasnął za sobą drzwiami do toalety oddając się Jedynie Słusznej i Przyjemnej czynności kanalizowania jelit.

No ludzie,no? Może ja jestem mutantem popromiennym (piłam płyn Lugola!) ale umarłabym ze strachu nie wiedząc jak to jest Tam-Dalej-Niż-Płaska-Ziemia! Jak można spokojnie spać, kiedy nad głową wisi jakiś Wielki-Kamień a za dnia świeci na mnie Nikt-Tego-Nie-Wie??

Gdzie to Dziecko Nieświadomości chodziło do szkoły? We wiosce Mbutu?

Później, zainteresowany spytał mnie co studiuję. Odpowiedziałam, że kończę właśnie kartografię. Mrugnął parę razy ślepkami znad zmywakowego blatu. Dodałam, że zamieniłam astronomię (czyli Pasję) na kartografię (czyli Pieniądze). Przetworzył to w swojej głowie….. i zabił mnie ostatecznie:

-Phi!Kaartografyja (niepewny bełkocik), ale mi kasa….

I zamknął klapę zrywarki.

Poszłam. Nie będę rzucać pereł między wieprze.

.

Z drugiej strony- czemu ja się dziwię? Managerskie ogłoszenie przyklejone do ściany nad deską do prasowania:

„Nie wlewać wody do żelazka, grozi porażeniem PRONDEM!” !!

Podejrzewam,że nawet Lechu by się uśmiał…Nie powstrzymałam się i poprawiłam, niech będzie na mnie… 🙂


poniedziałek,18 lipca 2005


Hydrozagadka

Panowie:Rurowy Starszy i Pomocnik Od Noszenia Torby wpadli dziś zrujnować nam łazienkę.Kafelki zostały tu i tam eksterminowane bez litości. Szukali wycieku. W czterech ścianach naraz…”Pani! aboto wiedomo dzie siem leje?”

W końcu znaleźli… się w przedpokoju. Kujnęli za mocno i wypadli przez tapetę.

Podrapali się w głowizny pod beretkami i stwierdzili:

-Dziura jak się patrzy…- rzekł sentencjonalnie Rurowy Starszy.

-No, jak się patrzy to jest dziura… -dołożył, bardziej realnie Pomocnik Od Francuza…

I poszli. Po zaprawę chyba. Jest 22:00 a ich nie ma…. Chyba sklep już zamknęli.


czwartek, 21 lipca 2005


Już Przeszłość. Zostałyśmy we Trzy. Ja, Mama i Kryśka.

Wczoraj umarła Ciocia.

Cicho,spokojnie, tak jak Babcia równo rok temu. To koniec naszych Korzeni w Suwałkach. Tysiące opowieści z czasów wojny, kamieniczki na głównej ulicy,zakamarki, ich małe tajemnice z czasów dzieciństwa…

To straszne-wymierająca Rodzina. Najstarsza osoba ma teraz 55 lat. A powinno być inaczej:Babcia powinna cieszyć się swoimi prawnukami, moimi dzieciakami. Tak jak moja Prababcia cieszyła się mną. Był czas, kiedy nasza Rodzina była wielopokoleniowa… Nie każdy może poszczycić się Prababcią i Pradziadkiem. Ja mogłam.

Opłatek z Suwałk, kartki Urodzinowe, wakacyjne wyjazdy Babci do Domu…

.

A to co zostało: skłócone siostry. Mama nie pojedzie na pogrzeb, bo musiałaby tolerować własną siostrę przez kilka dni… A rzucają się sobie do gardła przy każdej możliwej okazji. Ja pracuję i urlopu okolicznościowego nie dostanę bo według prawa to żadna rodzina- siostra babci.

Na pogrzebie będzie więc tylko Kryśka.

Samotny pogrzeb bardzo samotnej osoby. Całe życie opiekowała się Rodzicami. Tak kiedyś było. Starsze dzieci zostawały nauczycielami, wojskowymi, duchownymi, najmłodsze zostawały w domu. Tak jak Ciocia. Opiekowała się Prababcią, która umarła w wieku 99 lat. Całe życie była w domu. Nigdy nie miała nic własnego, nie mogła mieć przyjaciół, męża, zainteresowań. Rodzice decydowali o wszystkim.

Wszystkie te historie mam w głowie. Opowiem je kiedyś, swoim dzieciom. I pojedziemy do Suwałk. Obejrzymy puste pole albo parking przed supermarketem- miejsce gdzie stał stary, drewniany domek, gdzie jeździłam na wakacje. Potem blok za Muzeum,gdzie będzie już mieszkał kto inny. A na końcu mała kamieniczkę z łukowatą bramą, z której Babcia krzyczała: „Ale z makiem!” a potem dostała w ciry od swojej Mamy… 🙂 I kiedyś drogę a dziś ulicę w środku miasta, która przed wysadzeniem uratował pewien mały Hitler Jugent, którego imienia nikt nie pamięta.

Ludzie i miejsca istnieją tak długo jak długo ktoś przekazuje opowieści o nich.


***


Mars albo Ares albo….

…Jeszcze nie wiadomo jak się będzie nazywał ale zważywszy na to jak będzie wyglądał w przyszłości to chyba Ares…

Na razie to mała, cieplutka,mięciutka kluseczka. Mój Golden Retreiver bez rodowodu. Nie płacze po nocach,jest odważny i samodzielny. Lezie do każdego na ulicy, jak tylko usłyszy”Jeeziu, jaki piękny psiulek!”. Kocha tarzać się w trawie, kopać dołki i fukać piaskiem na wszystkich.

Mój pies.


P.S.Olśnienie na spacerze- od dziś Klusek ma na imię BOSTON. I kropka.

Familiada, psia jej mać

Bycie posłańcem to chujowy interes. Jedni posyłają cię do innych, przekazują jakieś bzdurne farmazony i czekają aż ktoś przyniesie głowę posłańca odrąbaną przy samej dupie. Wrrrr :/

Kolejna batalia na froncie Mama/Jej Siostra ze mną w roli głównej. Mam dość. Obie zapomniały w połowie, że przechodzą klimakterium i byle pierdoła doprowadza je do nerwowej ekstazy. Wrzeszczą na siebie, trują coś o zdychaniu, podcieraniu tyłka, zamykaniu ryjów, leczeniu się…a to wszystko dzięki dobrodziejstwom gg. A ja przy klawiaturze… Mam je gdzieś. Obie. Gówniary cholerne, kto by pomyślał, że są ode mnie starsze o 25 lat…

Dziś również ja podpadłam. „Jak ci odpowiada taka gówniana praca za 500 złotych miesięcznie to się męcz i nie biadol mi tu, że brakuje wam pieniędzy”Cioteczka kochana, psia jej mać. Zarabia 3500 miesięcznie, wyremontowała mieszkanie, kupiła kino domowe (ma dwa filmy, ale pudło stoi i cieszy oko dwóch koleżanek), samochód-ruderę za 6000 bo się uparła, że nie kupi od naszego znajomego bo to pewnie oszust…. Jest sama, nie ma dzieciarów, faceta, psa, rybek ani owsików więc cała kasa jest dla niej.

My mamy 600zł na dwie. Nic dodać nic ująć. Moje „przyjemności” czyli zwierzaki i komputer mam dzięki napiwkom i ciężkiej („gównianej”) pracy. Ale ja chociaż doceniam pieniądze. A ona nie.

A sprawa testamentu w proszku. W proszeczku, bo cała awantura poszła o jakieś durnowate papiery….

Familiada. Burdel, panie sierżancie.


sobota, 30lipca 2005


This is distress call from mining ship…


Moja fascynacja Red Dwarfem nadal w rozkwicie. Mam już prawie wszystkie odcinki i oglądam po 100 razy dziennie. Po/przed Monthy Pythonem to najlepszy rodzaj dowcipu jakiego miałam zaszczyt dostąpić.

(…)-Zjadłbym coś…

-Ciii…umarł tata Rimmera…

-Wolałbym kurczaka! (…)

Tłumaczę też sama cały sezon, który nigdy nie był emitowany w Polsce. Uczę się liverpoolskiego i androidzkiego. 🙂

A Lexx…..kochany „zdrowo walnięty”!!… na razie ściągnęłam jeden odcinek z 1 serii. Amerykańska boom produkcja a w rolach głównych: cycata blond agentka o wargach jakby dostała kijem baseballowym, wciśnięta w różowe stringi, jakiś facio z kapelutkiem w kolorze dojrzałej pomarańczy, który wygląda jak sprzedawca ze stoiska mięsnego Tesco jadą sobie samochodem. Na tylnym siedzeniu leży jęcząca,mamrocząca, podstarzała wersja Edwarda Nożycorękiego. Tylko make-up mu się rozmazał.

No nie wiem… może się uprzedziłam ale gdzie tam angielski humor? Potyczki słowne, subtelności językowe od których tylko boki zrywać? Prostota scenografii? Urocze niskobudżetowe efekty specjalne, smaczki charakterologiczne postaci? Ponętne nozdża Rimmera, dredy Listera czy fenomenalna charakteryzacja Krytena? A gdzie oryginalne, proste pomysły i całkiem nieoryginalne, zaczerpnięte u samego żródła elementy Star Treka, Aliena, Gwiezdnych Wojen i setek innych?

Rozpisałam się. 🙂

Aniołki z masy solnej czyli jak ostrzyc kijek, żeby nic z niego nie zostało.

Zwykły wpis

Nienawidzę aniołków z masy solnej. Świat to miliardy pięknych kształtów i pomysłów a po wpisaniu „masa solna” do wyszukiwarki okazuje się, że chyba sam Stwórca dał iskrę na powstanie przepisu na masę solną i od tego dnia można lepić  t y l k o  te pokraczne figurzątka z rozwartymi buźkami do śpiewu/czy innych niemoralnych czynności.

  

Jedna jedyna (w przybliżeniu) artystka w Polsce tworzy oprócz 40cm aniołów również koty.

  

Kropka. Nie pytajcie również o „salt dough” czyli masę po angielsku bo okazuje się, że jest to w Anglii temat zaniedbany i reprezentowany w sieci przez dzieci mażące się słoną papką.

A ja chcę i będę.

I tu powstał w mojej główce pomysł, który gnębił mnie noc całą. Ale zanim wstałam…

Pomysł jest taki, że skoro w UK tak wiele osób zajmuje się rękodziełem, dlaczego nie stworzyć miejsca gdzie będzie można sprzedać to wszystko? Czy ktoś z Was widział w UK galerię sztuki amatorskiej? Galerię rękodzieła? Sklep z ręcznie robionymi mydełkami, zwierzątkami, kartkami, albumami pamiątkowymi, ozdobami i biżuterią, produktami pospolitego dziergactwa i w końcu tymi cholernymi aniołami? Aha? Nie? Bo ja też nie.

Kilka razy już próbowałam znaleźć miejsce gdzie mogłabym sprzedać swoje twory ale za każdym razem słyszałam tylko, że można się wystawić na stoliku na zjazdach artystów rękodzieła, które odbywają się GdzieśTam dwa razy do roku.

A Anglicy kochają wszystko to co ma kontekst osobisty i szpanuje godzinami ręcznej roboty, którą nie oni sami wykonali ale mogą ją sprezentować i pokazać klasę przez drugą Teściową na przykład, która kupiła świecznik z Tesco.

Kiedy tylko otworzyłam oczko sprzedałam Susłowi pomysł sklepu, w którym mogłabym sprzedawać wszystko co ludzie przyniosą a co leciało kiedyś nad polem z rękodziełem. Taką nowoczesną i gustowną Cepelię.

  

I bum.

Suseł wziął kijka i scyzoryk i cięcie po cięciu tak mi go naostrzył, że z kijka została ino ta taka gąbeczka co leci środkiem. Czyli porobił podkołderne wyliczenia w temacie prund/czynsz/podatek i wyszło na to, że musiałabym już od pierwszego dnia robić 100 funtów dziennie obrotu, żeby móc otworzyć sklep w następnym miesiącu. Albo dokładać z własnej kieszeni żeby pogrzać krzesełko za ladą miesiąc dłużej i ogłosić upadłość.

W ten sposób do końca życia będę pracować w Tesco i patrzeć na  te paskudne świeczniki.

No, nie wiem jak Wy ale ja się czuję gorzej niż te biedne, klejkie nastolatki!

Zwykły wpis

Jeszcze nie zdążyłam wypić poranno-przedpołudniowej kawy a już obraziłam dziennikarza Onetu, zostałam zbanowana i wywołana do Dyrektora! Taki początek dnia to ja lubię!

Było tak:

Najpierw przeleciałam nowości o zaginionych Polakach, potopionych Polakach i znów pokrzywdzonych Polakach na emigracji, potem dotarłam do nowinki o zboku, który traktuje nastolatki tym czym sam nie może a potem przeszłam do nowinek naukowych czyli przeczytałam artykuł twierdzący, że jesteśmy kosmitami.

Nie odmówiłam sobie komentarza:

„Już na pierwszym roku uniwersyteckiej geografii, jako jedną z idei dotyczących pochodzenia życia na Ziemi podaje się panspermię właśnie. Po raz pierwszy została zaproponowana przez Greków jeszcze przed Chrystusem. Najwyraźniej naukowiec znalazł stary podręcznik akademicki na dnie swojej szuflady i przekartkował z sentymentem ale redaktor Onetu nigdy nie słyszał o panspermii a w atmosferze szumu wokół mężczyzny psikającego nastolatki zwierzęcą spermą, wydało mu się to na czasie. Życzę powrotu do szkoły”

Wcisnęłam guziczek i czekam. Po kilku minutach wnioski:

-Onet ma specjalny filtr, który wyszukuje słowa „onet” w każdym zdaniu w którym mówi się o głupocie, amatorszczyźnie redakcyjnej i tandecie dziennikarskiej;
-Onet ani nie ma pojęcia o konstruktywnej krytyce ani nie potrafi samodzielnie oceniać jakości cytowanego materiału;
-obrażać wolno wszystkich, tylko nie Onet bo Onet karmi a ręki karmiącej się nie gryzie;
-Wielki Onet patrzy i tylko czekać jak za karę odłączy mi wodę w kranie. Albo kroplówkę.

Odpisali mi na maila takimi oto słowy:

„Komentarz nadesłany przez Ciebie do forum został usunięty ponieważ zawiera uwagi skierowane do redakcji Onetu. Jesteśmy za nie bardzo wdzięczni. W takiej sytuacji prosimy o kontakt z Redakcją: redaktor_wydania@onet.pl.

Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług.
Onet.pl”

Szkoda, że nie dodali” „Tfój ociec jes gupi!”. Szkoda wielka.

PS. Skomentowałam się na forum jeszcze raz, tym razem nie wspominając o niczyjej głupocie i też mnie zbanowali. Nie odmówiłam sobie więc stawienia się na dywanik i napisałam do Jego Świątobliwości Redaktora Wydania.

PSII. Właśnie pod okno mojego domu podjechała ciężarówka i taczka. Będą wywozić?

PSIII. Konkurs okolicznościowy więc:

1. Za co Onet jest mi wdzięczny?
2. Co mają na myśli pisząc „w takiej sytuacji”?
3. Z jakiej konkretnie usługi skorzystałam, że mi dziękują?

Czekam na Wasze propozycje w konkursie „Co Redaktor chciał przez to powiedzieć?”

😀

Gufery manczują mi kropy, czyli co dziś robiłaś Kochanie?

Zwykły wpis

Gufery manczuja mi kropy a kroły damedżują mi fildy.

??

Kokainka nie mogła dziś wieszać karnisza bo Maja skubnęła jedno z kółeczek czekających na pomalowanie i zamiast idealnie pomalowanego karnisza mam opóźnienie. Kółeczko schnie a żeby nie było, że czas zmitrężyłam- wlazłam na Fejsbuka i (prawie) cały dzień sadziłam maliny, zbierałam maliny, sadziłam maliny i się dorabiałam. Wysyłałam znajomym świnie i owiece i kuraki.

Na pytanie co robię od Susła dzwoniącego spod traktora usłyszał jakiś bełkot bo Kokainka co miała na myśli to pozamieniała na polską mowę i się dowiedział. 🙂