Migawka

Zwykły wpis

Mija mnie na ulicy człowiek. Omiatam go nieuważnym spojrzeniem, spytana- nie wiedziałbym jak go opisać. Ale kolejne 100 metrów mam przed oczami M…… Migawki, sekundy, urywki. Kolor oczu, bardziej wrażenie niż wspomnienie odcienia skóry. Kasztanowe włosy z których słońce lubiło wyciągać przodka Wikinga. Nawet nie sekundy- strzępki czasu które staram się złapać podczas kiedy mijają mnie w pośpiechu. Echo śmiechu jest ledwo słyszalne ale widzę kącik ust, jak się uśmiecha…

A potem jadę autem i znowu jestem na rozpalonej letnim słońcem drodze do domu. Tylko że nie ja prowadzę ale on. Odwracam się od szyby gdzie migają oszłamiająco zielone drzewa i mówię:

-Mam czas, nigdzie się nie wybieram…

On odrywa spojrzenie od drogi i patrzy na mnie o strzępek czasu dłużej i odpowiada ciepło:

-Ja też nie.

I nienawidzę człowieka, którego minęłam na ulicy. Bo wygrzebał z pamięci sekundy których nie chcę zapomnieć a zapytany pewnie powiedziałby, że może już czas….

Zapomnieć że można być szczęśliwą?

”Lat 90tych Holandii morskie owoce, wraz z nimi podejrzane przygody, bez pieniędzy dzikie podróże, skrawek wszystkich tajemnych wycieczek…”

Zwykły wpis

Tak, wiem. Polska szkolna rzeczywistość z lat 90tych już nie istnieje. Przejechana walcem po tym jak łańcuszek reform przeorały myśl edukacyjną jeszcze wtedy kiedy byłam w LO. W tym czasie w podstawówkach już wkraczało ‚nauczanie zintegrowane’.

Moja podstawówka była jedną z lepszych we Wrocławiu. Rodzice uczniów pracowali na Politechnice lub na Klinikach- lekarze, inżynieria, naukowcy wszelkiej maści i autoramentu. Do tego wmieszana niewielka ilość lokalnej patologii i jeszcze mniejsza ilość sierot z domu dziecka gdzieś za Mostem Grunwaldzkim. Patologia zajmowała się zostawaniem na drugi rok, sieroty kradły kanapki z plecaków. Żyło się dobrze, nauczyciele mieli autorytet, nawet kucharka wystarczyłoby, żeby podniosła chochlę a na stołówce siało makiem. NIGDY nie byłam świadkiem chamstwa i prostactwa przyniesionego z domu. Dzieciaki owszem, bywały podłe dla rówieśników ale wtedy sprawy załatwiało się po cichu i własnoręcznie.

Jak wtedy kiedy wyłamałam kibel kolegą KP. KP ważył ze 120 kilo. 120 kilo w rozciągniętych dresach. Zawsze powtarzał, że urodził się maluśki i matka z babcia tak go tuczyły, że zamieszkał w dresach na zawsze. KP śmiał się z moich okularów. Razu pewnego przydzwonił mi z piąchy i moje okulary poetycznie wygiętą krzywą balistyczną szurnęły o podłogę i wpadły pod kaloryfer. Bez okularów wyglądam jak Krecik. Spojrzałam na niego bardzo powoli, spod pulsującaj z bólu brwi. W trawach stepu wszyscy zebrani usłyszeli świerszcze ogłaszające samo południe- czas na pojedynek. Odwrócił się i zaczął biec. W tych dresach. A ja bez okularów. Ale geografię szkoły znaliśmy na pamięć- przeleciał jak kula do burzenia budynków na drugą stronę głównego korytarza, w boczne skrzydło, gdzie na końcu były kibelki. Ja zaraz za nim- mój radar był zamazany ale dres i jego powierzchnia dały się łatwo śledzić. Wpadł do kubikla i zaparł się o drzwi. W momencie kiedy popchnęłam drzwi, KP najechał z całą swoją wagą na muszlę klozetową, która oderwała się od podłogi i szurnęła pod ścianę. Na podłogę wylała się śmierdząca woda. KP zaczął krzyczeć, do kibelków dobiegła reszta klasy. Potrzymałam go jeszcze chwilę w oparach szczyn i w końcu wypuściłam. Zbierało go na wymioty. Ktoś podał mi okulary. Już nigdy więcej nie oddaliły się ode mnie bez pozwolenia. KP już nigdy więcej mnie nie zaczepił. Tak się załatwiało sprawy w latach 80tych.

Ale nauczyciel był święty. I ten zły i ten dobry. Matematyczka karmiła dzieci kredą i wpychała szmatę od tablicy do pyska jak cyfry dotykały linii ułamkowej. Fizyk miał brzózkę. Do tego pił na umór i często z Dyrektorem zamykali się na tyłach klasy od fizyki i pili wódzię z laboratoryjnego szkła. Razem z nimi piła też Pani Psycholog. Obaj często ‚zostawali po godzinach’ i bibliotekarka odsuwała ich drzwiami kiedy rano otwierała drzwi biblioteki. Fizyk raz jednemu dzieciakowi naderwał płatek ucha, tak go ochoczo ciągnął do sekretariatu. Piło pół szkoły ale takie były czasy- ten co nie pił, donosił. Więc z czasem, dla niepoznaki pili też donosiciele.

Piła moja wychowaczyni klasy 1-3. Wchodziła do klasy niepewnym kroczkiem, siadała i wkładała ręce do wielkiej torby na biurku. I często tak zastygała na dobre, długie, leniwe minuty podczas kiedy my coś tam sobie pisaliśmy. Piła bo miała męża co bił. Jak mąż się powiesił w piwnicy, piła jeszcze bardziej.

Wszystko to wiedziałam bo moja Babcia była nauczycielką w tej szkole. W moim domu nigdy nie było żadnych ‚dorosłych’ tajemnic trzymanych przede mną w oczekiwaniu aż realia świata dorosłych same się o mnie upomną. Wiedziałam o nauczycielce która razem z nauczycielem WFu urządzali sobie orgie w klasie, wieczorkami. Wiedziałam to bo mężem tej nauczycielki był znajomy Rodzicielki. Jak zimny mściciel, wynajął od kogoś mieszkanie na wprost szkoły i obserwował, z lornetką i aparatem. Ale kiedy mu się przelało, nauczyciel WFu zgarnął kochankę i razem uciekli do Australii. Zostawili go z 2 letnim synkiem.

Moja nauczycielka od matematyki złamała rękę na lodzie i ręka przez 2 lata nie chciała się zrosnąć. Osteoporoza była dla niej bezlitosna. W tym czasie uczyła nas moja Babcia, potem wróciła G. G nie wstawała z krzesła ‚bo ręka’, nie pisała na tablicy ‚bo ręka’, nie sprawdzała sprawdzianów ‚bo ręka’ więc nasza matematyczna edukacja spłynęła w odmęty kanalizacji. Co pamiętałam z matematyki skończyło się na szóstej klasie. Potem były tylko urywki- kiedy szliśmy do sklepiku warzywnego, przez śmierdzącą bramę na ulice, i tam kupowaliśmy kiszoną kapustę prosto z drewnianej beczki. To były czasy pierwszych woreczków foliowych bo wcześniej po kapustę przychodziło się ze słoikiem. Cud cywilizacyjnego postępu- woreczek foliowy otworzył przed nami piękno kapusty kiszonej na wynos. Kładło się na ladzie co kto miał, prawie zawsze jakieś marne grosze a Pani ładowała w woreczek po dwie albo trzy sążniste porcje łapane drewnianymi szczypcami. Z tym skarbem akurat wracało się na koniec przerwy śniadaniowej a zapach aż skręcał kiszki. Więc wcinaliśmy zimną, chrupką kapustę, paluchami, z woreczka, chowając się pod ławką. G pozwalała w sumie i zawsze powtarzała, że skoro już kapusta kiszona to najbogatsze źródło witaminy C to niech nam będzie. Może nie zrobiła z nas matematyków ale na pewno przyczyniła się do zdrowia rocznika 78.

G miała w biurku suszarkę. Kiedy padało i wchodziła rano do klasy z mokrymi włosami, uruchamiała suszarkę i suszyła włosy na lekcji. Zapach mokrego psa unosił się w powietrzu całą lekcję. G nie piła.

Wiedziałam kto pił i ile, kto donosił i na kogo, kto i co o wszystkich. Wiedziałam absolutnie wszystko. Pomimo tej nauczycielskiej patologii Fizyk nadal pozostawał święty, G była święta, wszyscy byli święci i ich słowo, utkane ze złotych liter było święte.

W Liceum nadal wiedziałam wszystko, lub prawie wszystko bo większość nauczycieli z LO kiedyś uczyła w mojej podstawówce. Jak tramwaj, kiedy dorasta zostaje pociągiem, tak nauczyciele ze szkoły podstawowej, kiedy podrośli zostawali nauczycielami w liceum.

W Liceum z uczniowskich wybryków tylko jeden był brzemienny w skutki. W I klasie, w czasie dyskoteki jakiś koleś, z irokezem i agrafkami w każdej części garderoby stłukł szybę w auli. Szyba była niewielka, nikt nie doznał obrażeń ale dla Irokeza to była pierwsza i ostatnia dyskoteka w liceum. Wyrzucili go do zawodówki. Od tego czasu, do matury teren został obsikany. Wszyscy wiedzieli, że daleko się na złym zachowaniu nie ujedzie i w zasadzie trzymali się tego do matury.

Tak, wykręcaliśmy numery. Tak jak wtedy kiedy podczas Miesiąca Kultury Rosyjskiej- ponieważ moja Babcia (i tak dalej), odpowiedzialna za nadawanie rosyjskiej muzyki ze szkolnego węzła zostałam ja. Miałam co przerwę zamykać się w weźle i jechać Włodzimierza Wysockiego aż dzieciakom kanapki rosły w ustach. Nienawidziłam tego zadania. Kiedyś ‚przez przypadek’ wpuściłam do węzła Ł i R i w trójkę postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Poleciał Kazik i ‚Tata Dilera’ a potem ‚Jedwab’…

Lubię jej farbowane rzęsy
Piegi i policzki blade
Lubię kiedy miękko ląduje
Ona zmysłowo na mojej twarzy

Tak, tylko ona, jak jedwab…

Ktoś walił pięścią w drzwi do węzła. Ł otworzył drzwi i wpuścił Babę od Rosyjskiego i Dyrektora. Dyr był najcudowniejszą osobą pod słońcem – spodobał mu się ‚Jedwab’ i chciał wiedzieć kto to jest te Róże Europy. Pewnie tylko po to żeby Baba przestała się na nas wytrząsać. Stwierdził pojednawczo (jak Dumbledore), że już późno i trzeba się rozejść a pomysł jest fajny, może latem będziemy słuchać polskiego rocka…. Dyra nikt nie podważał.

Ł i R byli moimi braćmi z innych matek. To ich pilnowałam jak się nałykali Aviomarinu na półmetku. To z Ł śpiewałam wszystkie możliwe tematy muzyczne z filmów w schronisku, do rana aż zdarliśmy gardła do szczętu. Ratowałam R dupę po tym jak odpłynął w Aviomarinowo-alkoholowy zjazd w kolejnym schronisku w czasie kiedy Wopista siedział z nami całą noc w jednym pokoju i starał się wyrwać nastolatkę na wypadzik swoim gazikiem. On tu o wypadzie gazikiem, R na łóżku, że niby zmęczony wspinaczką a z kieszeni sypały mu się maleńkie woreczki z działkami czegoś białego. Dwie koleżanki zasłaniały, ja pchałam woreczki do własnych butów. Potem R szukał tych woreczków i nigdy nie znalazł. Ale ryby w jeziorku za schroniskiem pewnie do dzisiaj dziwią się skąd następnego ranka na brzegu jeziorka pojawił się Jezus w sandałach i dlaczego próbował je uczyć algebry. I skąd te wszystkie kolory?

Razem z Ł i R rzucaliśmy potem płytami winylowymi z Wysockim przez okno, z 3 piętra szkoły, ponad dachami świata. Razem wepchaliśmy stuczony zegar ścienny do kubła na śmieci po tym jak R próbował nam pokazac jaki jest już wysoki. Zegar nie był pod wrażeniem i spadł ze ściany. Kubeł natomiast był poza szkołą i trzeba było wynieść zwkłoki w plecaku.

Myślę, że mój Nieokrzesany Charakterek miał dużo do roboty w tym czasie. Pod osłoną bycia śliczną blondyneczką w środku drzemała mroczna dusza chaosu i anihilacji. Nikt się nigdy nie dowiedział. Mój ukochany nauczyciel od jezyka polskiego razem z moim wychowawcą wuefistą wyciągnęli cała półlitrówkę czeskiej wódki podczas wielogodzinnej nasiadówki w korytarzu ośrodka wypoczynkowego w Szklarskiej Porębie. Co chwila wstawali, otrzepywali kolana i szli do pokoju, wracali, siadali i rozmowa płynęła bardziej swobodnie. Wiedzieli, że wiedziałam ale fajnie się rozmawiało o literaturze, o historii i polityce Korei Północnej, co tam popadło, do 4 nad ranem kiedy jednen z nich zasnął w otelu na szczycie schodów. W tym czasie Ł i R mieli „łazika’ od jakiś tabletek których się nałykali i wychodzili ze swojego pokoju, mijali nas, schodzili na dół, obchodzili budynek dookoła i po drabinie wspinali sie przez okno do swojego pokoju. I jeszcze raz i jeszcze. Zauważyłam bo co chwila wychodzili razem z pokoju ale nie wracali… Tu alkoholicy, tam narkomani. A ja ze swoja anihilacją po środku.

Ł i R byli produktami tamtej rzeczywistości- biedni, ciężko pracujący rodzice którzy nie zdążyli zareagować na czas, ze zmianą systemu i narobili dzieci jak na komunę przystało. A nie na kapitalizm. Dzieci jak schodki, od 20 do 2 lat w obu domach a ci po środku próbowali zmagać się z życiem po swojemu. R łykał pigułki a Ł oglądał filmy video.

Ojciec Ł był muzykiem. Pomyśleć można by, że to dawało Ł jakiś start w życiu ale ojciec wyciągał saksofon … tylko żeby bić nim Ł. Nie wiem, nie pytajcie bo i ja nie pytałam. Ł miał raz połamane żebra tym saksofonem. Na tydzień przed maturą ojciec Ł zmarł i podczas gdy szkoła chodziła wokół Ł jak wokół jajka, Ł był najszczęśliwszą osobą na świecie. Wyszedł na ludzi – został katechetą i poświęcił sie organizowaniu czasu wolnego dzieciom z patologicznych domów, żeby nie musiały wracać do domu po szkole, gdzie w rogu pokoju stał futerał z saksofonem.

R też wyszedł na ludzi, chociaż… odebrał sobie życie w listopadzie zeszłego roku. Poszedł do budowlanki, podobno odpadł, ale w końcu skończył studia. Miał żonę lekarkę, synów bliźniaków. Kiedy widziałam go w 2016 roku wydawał się być na prostych i szerokich torach do normalności. Pracował w jakimś tajemniczym miejscu gdzie programował coś dla Kogoś Ważnego. Wiadomość o tym, że już go z nami nie ma dotarła do mnie po miesiącu. Nikt z nas nie mógł uwierzyć, nawet ci co znali R 30 lat z okładem.

Nauczyciele byli w większości przypadku do dupy. Z nielicznymi wyjątkami. Ale uczyli i nauczyli. Do dziś pamiętam niektóre lekcje, pamiętam czego mnie nauczyli i do dziś z tego korzystam. Nauczyli mnie jednak jednej, najważniejszej w życiu rzeczy:

-Nie chodzimy do szkoły o to żeby nauczyć się i na zawsze pamiętać jak policzyć objętość akwarium ale po to żeby nauczyć się myśleć. Jeśli umiesz zadać właściwe pytanie, odpowiedź będzie łatwa do znalezienia.

Dopiero po latach zdałam sobie sprawę, że całe Liceum miałam depresję. Wysoko funkcjonalną narośl na umyśle. Musiałam robić wszystko idealnie bo co inni by powiedzieli gdybym nie umiała, nie wiedziała. Babcia była warta każdego poświęcenia więc uczyłam się dla niej. Tego co w szkole bo w domu uczyłam się wszystkiego innego- czytałam po 10 książek w tygodniu. Babcia tak mnie cisnęła w podstawówce, że mi się przelało. W I klasie LO wracałam do domu, rzucałam plecak w kąt i oglądałam ‚Linie Życia’ nawet 3-4 razy pod rząd. Nie odrabiałam lekcji, ślizgałam się na wiedzy z podstawówki i tysiącach książek które przeczytałam. W II klasie rzeczywistość sprzedała mi liścia, odszedł ze szkoły mój Polonista i cały rok wlokłam się daleko w tyle. A w III klasie, kiedy po roku przerwy wrócił do nas mój Polonista, ocknęłam się z letargu i wrzuciłam wysoki bieg. Do końca II klasy nie było na mnie mocnych- czytałam więcej niż kiedykolwiek, pisałam lepiej niż kiedykolwiek a Polonista czytał. I podtykał, zachęcał, doceniał. IV klasa to był majstersztyk jedzenia/spania i nieustannego polerowania doskonale lśniącego pucharu o nazwie Matura. Spośród 180 maturzystów- 13 w szkole. Od zera do bohatera w 4 lata.

Nikt nigdy tego nie zauważył. Nie było mowy o ADHD, autyzmie, Aspergerze, depresji czy astmie. Dzieci były ‚normalne’ i ‚nienormalne’ i takie odsiewało się w przedszkolu i świat o nich zapominał. Dzielono nas na dwie kategorie i dorastaliśmy w przeświadczeniu, że wszyscy na świecie są normalni. Nie widywaliśmy dzieci na wózkach inwalidzkich bo one były w szkołach specjalnych, nie było inwalidów w tramwajach bo nie mieli jak do nich wsiąść, nie chodzili do sklepów osiedlowych bo do nich prowadziły schodki…. Nie było też bezdomnych, bezrobotnych. Wszelką inność przykrywało się białym prześcieradłem wstydu. Osoby z ciężką nadwagą nie miały szansy na znalezienie pracy, osoby starsze (już ok 50) przegrywały wyścigi do zatrudnienia z młodymi paniusiami w garsonkach. Kobiety nadal poświęcały życie na mieszanie zup w garnkach a garsonki dopiero wchodziły w modę.

Wychowaliśmy się w czasach jeszcze nieociosanych i szorstkich w dotyku. Wszyscy uczyli się nowej rzeczywistości i nikt się nami za bardzo nie przejmował. Nikt nie wciskał nas w foteliki samochodowe, w kaski i nakolanniki, nie przypominał o pedofilach i tylko babcie podejrzewały wszystkich o ”Szatanizm”. Kulty i sekty pączkowały po Uniwersytetach, proszek i szampon kupowało się z Amwaya a potem z Oriflame. Większość komputerów miała zielono-zielony ekran, niektóre już posmakowały Windowsa 95. Nosiło się prościutkie gierki na wielkich, miękkich dyskietkach, potem na 3.4 calowych, kolorowych! Jak rodzic mógł wieczorem piknąć kluczykiem od samochodu i przypomnieć sąsiadom, że ma alarm w aucie- dzieciaki od razu takiego pacjenta skreślały z listy zabaw na podwórku wysypanym żużlem i petami od papierosów. Rodzice robili interesy, otwierali i zamykali firmy, sklepy, stoły na placu czy namioty na giełdach samochodowych. Potem weszły bluzy z kapturem i Vansy i od tego czasu świat rozkwitł jak bukiet psychodelicznych kwiatów. To był rok 1993 i nic nie było ważniejsze niż Edyta Bartosiewicz, Hey, i Various Manx.

W 1997 matura a potem świat już nigdy nie był taki prosty.

Jak nie chcesz jak chcesz?

Zwykły wpis

Gdyby faceci-dupki były samolotami, ja byłabym lotniskiem.

(Ostrzegam, że będzie prosto z mostu.)

Czas mojego pobytu w MC podszyty był dodatkowym, absolutnie zbędnym stresem.

W pierwszy dzień, TC dał mi kartkę z nazwiskami świetnych nauczycieli w szkole i kazał mi iść i obserwować ich lekcje przez 2-3 dni. Druga lekcja na liście- Science z Panem S, zapachniała mi szczególnie bo przecież bardzo chciałam uczyć Science.

Weszłam do klasy razem ze Smrodami, przywitałam się i powiedziałam, że TC wysłał mnie obserwować lekcję. S bardzo się ucieszył, uścisnął rękę i pokazał krzesełko.

S miał ok 30 lat, z pochodzenia i nazwiska śniady młody Budda ze Sri Lanki. Lśniące czarne jak węgiel, kręcone włosy umiejętnie okiełznane opaską, w białej jak śnieg koszuli bez krawata i spodniach od garnituru. Pod spodem siłownia i czar 1000 i Jednej Nocy. Uczennice, kiedy się odwracał chichotały jak … nastolatki. Stanowił wszystko co w dzisiejszych kanonach uznaje się za przystojne i atrakcyjne.

Tylko, że ja nigdy nie podążam za modą. O czym w końcu boleśnie się przekonał.

W przerwie, uczniowie wyszli a on dawaj ci w amory. Kim jestem, skąd, jak, gdzie, po co… ostre światło lampy w oczy i nadmierna bliskość. Usiadł na krzesełku obok mnie, o jakieś 2 metry za blisko jak na mój gust i zaglądał głęboko w oczy. Opowiedział historie swojego życia z podkreśleniem, że jest singlem i bardzo mu się nudzi bo w szkole jest nowy, w okolicy też nie mieszka za długo żeby mieć znajomych, bo wcześniej to w Londynie…..

Skończyła się przerwa, Smrody wróciły na resztę lekcji której już nie słyszałam bo krew szumiała mi w uszach. Chciałam uciec przed dzwonkiem ale musiałam podziękować jak kanony szkolne nakazują.

-Wybierzemy się na kawę. Albo drinki- zarządził.

Wykręciłam się kolejną lekcją i wyszłam.

Na drugi dzień, znowu w korytarzu Science miałam obserwować lekcję innego nauczyciela, przydybał mnie kiedy próbowałam przemknąć cichutko obok jego drzwi. Skomplementował moje cichobiegi (Shoe Zone za 9.99) jakbym nosiła pantofelki z kryształu i osobiście zapewnił eskortę do szukanej klasy. Wycierał podłogę po której miałam stąpać rękawem i rozganiał Smrody żeby ustąpiły miejsca Jaśniepanience…. Chciałam uciekać. Znowu przypomniał, że IDZIEMY na drinki. Już nie na kawę.

Kolejny tydzień unikałam wszystkiego w szkole. Nie chodziłam do kantyny, chyba że z TC, spóźniałam się taktycznie i wychodziłam 15 sekund przed końcem szkolnych zebrań, parkowałam na tyłach szkoły i korzystałam z tylnego wejścia, przez salę gimnastyczną. Potem przez miesiąc, potem nieustannie.

Bo S był wszędzie- drapieżny ptak patrolujący łąkę na której pasły się sarenki. Za każdym zakrętem, strategicznie na środku ‚Ulicy’ która prowadziła na wskroś przez szkołę, gzie chciał-nie chciał chadzali wszyscy. Tymczasem ja, jeśli juz musiałam gdzieś iść, szłam w ciągu swoich wolnych lekcji, nigdy w czasie przerw. Jadłam kanapkę w klasie TC albo siedziałam na telefonie w kibelku bo widziałam przez okno, że wchodził do budynku humanistów….

-Szukał cię S.

W połowie jesieni mieliśmy cało szkolną sesję szkoleniową dla nauczycieli. Sala teatralna zamieniła się w salę wykładową. S siedział na Naukowcami, ja z Humanistami. Cały czas starałam się przestawać z kimś i nie zostawać sama ale obracał się nieustannie i kątem oka widziałam jego gębę odwróconą w moim kierunku zamiast w stronę wykładowcy. W przerwie moje towarzystwo się rozbiegło po kawę i ciastko i zostałam sama na zdradliwe 4 sekundy.

‚Jak się dawno nie wiedzieliśmy a czas płynie, ucieka i szanse uciekają z tym czasem. A przecież szkoda. Dlatego idziemy dzisiaj po sesji na te drinki. Wychodzimy razem i jedziemy, on prowadzi, jak miło i jak się cieszy. Co to znaczy, że jestem zajęta, trzeba żyć, Carpe Diem jak mawiają prości ludzie, nikt nie jest na tyle zajęty żeby nie móc wyskoczyć na jednego. Dzieci czekają? Zadzwonisz i powiesz, że masz randkę. Zrozumieją. No dalej, nie daj się prosić! W poniedziałek zaczyna się przerwa szkolna, mamy tydzień, wypadniemy razem tu i tam, że masz dużo pracy? Każdy ma, nauczyciele już tak mają! Że mam prace dyplomową, on pomoże, usiądziemy i napiszemy…. O koniec przerwy na kawę, po sesji, mnie złapie, tylko żebym poczekała w drzwiach, o tam…..’

W czasie szkolenia, Szkoła przedstawiła nam książki-poradniki wydawnictwa z którym Szkoła miała teraz współpracować i od razu zaznaczyła, że nam, studentom książki te się nie należą ale wszyscy inni mają sobie wziąć po jednej z trzech kupek. Troche rozczarowanie bo jak stosować zasady bez materiałów ale wiedziałam, że TC da korzystać.

Nie poczekałam na S.

-Psst, J!, psst!

-Co jest?

-O nic nie pytaj, wszystko ci potem wyjaśnię. Po sesji, złapiesz mnie pod ramię i ciężko zajęte rozmową szybko pójdziemy do naszego budynku. Mam tam plecak i moje skarby. Wszystko ci wyjaśnię.

-Psst, A!, Kokainka ma awarię na stykach. Po sesji, bierzemy ją pod ramię i…..

Tak zrobiły. A tylko spytała czy to akcja w ramach Solidarności Jajników i potwierdziłam. W 10 sekund byłyśmy w drodze do Humanistów. Tam, zamknęłyśmy się w klasie i wszystko im opowiedziałam. Były oburzone. A powiedziała, że niczemu się nie dziwi bo wszystkie młode nauczycielki w szkole wiedzą, że to jest ‚creep’. Na wycieczce szkolnej poprzedniego roku podrywał wszystko co się ruszało. Nauczycielki zamykały się w pokojach bo przynosił kawę o którą nikt nie prosił.

A poszła do siebie. Za chwilę wróciła i ostrzegła, że S jest w budynku i wypytuje po klasach gdzie mnie szukać. I zaraz wejdzie na piętro. Zgasiłyśmy światło w klasie i przekręciłyśmy klucz. Pukanie. Cisza. Kroki. Jak w horrorze.

Po 20 minutach wróciła A. Weszła do klasy z trzema, zabronionymi książkami w ręku i oznajmiła, że S przyniósł je dla mnie i kazał przekazać, że będzie w kontakcie.

Odprowadziły mnie do auta.

Minęły tygodnie migania się z całym światem. Wysyłał maile na szkolny adres, żarciki, przypominajki o randce na która muszę iść. Kusił, że będzie mnie instruował jak uczyć Science i zrobimy sobie sesyjki z biologi…. I kolejna sesja szkoleniowa, tym razem nauczyciele byli podzieleni w grupy tematyczne i rozesłani do różnych klas na swoje sesje. Sprawdziłam grafik- na szczęście byłam w innej grupie tematycznej, w innym budynku czyli bezpieczna.

I jakże się zdziwiłam, gdy S wszedł do klasy w której miałam mieć swoją sesję. Obok mnie siedziała inna nauczycielka geografii wiec usiadł obok niej. Zaczął od rozmowy, że jeszcze nie miał przyjemności i że natomiast miał przyjemność ze mną, o tam. Na co owa nauczycielka wstała i zamieniła się z nim na siedzenia bo skoro się znamy to pewnie chcemy usiąść razem. Poprosił o numer telefonu, maila, cokolwiek.

Horror kolejnej godziny ścigał mnie po bezsennych nocach. Siedział nadmiernie blisko po tym jak szurnął krzesłem po podłodze i przysunął się pod sam nos. Mieliśmy razem wypełniać jakieś świstki papieru i grać w scenki rodzajowe. Na szczęście mogliśmy zgrupować się w gromadki po cztery osoby. Udawałam, że nie istnieje, nie patrzyłam na niego, nie zamieniłam ani jednego słowa….. Ale nie spuścił ze mnie wzroku przez ponad godzinę. Inni nauczyciele myśleli, że coś mi jest i zamiast na sesji stoję nad czyimś grobem.

A ja w środku zamieniłam się w polną mysz, przerażoną, przycupniętą w maleńkiej dziurce pospiesznie wykopanej drżącymi łapkami, przykryta liściem. Chciał mi się płakać, chciałam krzyczeć, wyjść z sali… Uciec.

Zredukował mnie do zera, kupki strachu. Jednocześnie czułam złość, nienawiść do rodzaju męskiego. Ich zaczepek, sugestii, dominacji na której nieśli się wszędzie gdzie szli, jak w lektyce. Niewybrednych żartów, upokarzających komentarzy…

Spytałam EB czy wraca po szkoleniu do klasy czy idzie na parking. Parking. Przyczepiłam się do niego i nawijałam o czymś nieistotnym, szliśmy razem a S za nami, słyszałam jego buty na betonie. Wsiadłam do auta i odjechałam z piskiem opon. Płakałam w drodze do domu. Ze strachu, ze złości, że zredukował mnie do zera, odebrał władzę nad sobą, wyprowadził z równowagi. Że bałam się iść do auta, odwrócić, podnieść głowę i powiedzieć żeby dał mi święty spokój. W jakiś paranormalny sposób czułam Strach w otoczeniu tego człowieka i zastanawiałam się czy mój szósty zmysł nie dawał mi znaków, żebym uciekała gdzie pieprz rośnie.

Na drugi dzień poszłam do TC. Wysłuchał, przeprosił, że mnie do niego wysłał i kazał opisać wszystko ze szczegółami. Opisałam, znając już TC widziałam po jego wyrazie twarzy, że był wkurwiony. Może i wariat ale wolność drugiego człowieka i prawo do bycia sobą głosił wszem i wobec. A tymczasem od jego nosem… Poszedł do Dyrektora. S zniknął ze szkoły na 5 dni. Potem wrócił. Już nigdy więcej go nie widziałam co oznacza, że jednak polował na mnie po korytarzach i boiskach. Kiedy mu zabroniono, nagle przestał być widoczny. Kilka tygodni temu, kiedy już myślałam o opisywaniu tego wszystkiego, sprawdziłam na stronie MC- już tam nie uczy. Teraz poluje na kobiety w innej szkole.

W tym wszystkim była jeszcze inna złość. Od zawsze tak było, że kiedy ja nie byłam zainteresowana, jakiś kolejny fagas zawsze musiał sie napatoczyć i robić mi z życia piekło.

Kiedy miałam 11 lat- JEDENAŚCIE! byłam na kolonii w Radkowie. Był tam wychowawca najstarszych chłopaków który cały turnus próbował mnie upolować. To były lata 80te więc o nagabywaniu i pedofilli nikt nie słyszał. Wychowawca tak organizował kolonijne imprezy żeby jego grupa zawsze szła z moją. Ja byłam w średnich dziewczynach a on ciągnął starszych chłopaków na za nami gdzie się dało. Jego ręcznik był zawsze obok mojego, kupował mi lody które oddawałam innym dzieciakom. Ocierał się w tłumie.

W ostatnią noc turnusu, w czasie dyskoteki, powiedział, że teraz już MUSZĘ z nim zatańczyć i uciekłam do kibla. Zamknęłam drzwi i podniosłam nogi na klapę sedesu. Wszedł i jak w horrorze albo kryminale z Netflixa, łaził wzdłuż kubiklów i czyhał. Popychał wszystkie drzwi aż w końcu znalazł moje, zamknięte, klęknął i wsunął rękę pod drzwi. Wiedział że tam siedzę.

-Otwórz, no otwórz. Nic ci nie zrobię. Tylko potańczymy sobie chwilkę…. Czekałem trzy tygodnie na to…Otwórz…

Jak Klown Pennywise z ‚To’:

-Chodź tu do nas na dół. Jest tu dużo dzieci, wszystkie mają balony i unoszą się, unoszą………..

Po latach i wielokrotnych czytaniach ‚To’ zrozumiałam, że Stephen King opisywał dzieci molestowane seksualnie przez rodziców, wujków, nauczycieli, sprzedawców lodów, farmaceutów, lekarzy, księży… te dzieci unoszące się na zawsze w ciemnych odmętach systemów kanalizacyjnych miast były po wieki zawieszone w cuchnących halach własnych wspomnień. W ‚To’ praktycznie każdy dorosły jest drapieżnikiem.

A to nie kończy się kiedy zostajemy dorosłymi, ciągnie się ta udręka nagabywania i zmuszania. I zawsze, ofiara oprócz tego, że jest ofiarą fizycznie i emocjonalnie staje się także ofiarą otoczenia. Ludzie nie wierzą, nie rozumieją, nie pojmują tego co dzieje się w umyśle dziecka a potem kobiety kiedy zmienia się w ofiarę.

-Jak nie chcesz skoro chcesz? JAK NIE, JAK TAK? Jak naprawde nie chcesz to jesteś wybredną kurwą. Nie dziwota, że cię nikt nie chce. Taka niedotykalska kurwa co robi łaskę…

Ostrzegałam

Ejucasion

Zwykły wpis
Ejucasion

Do nowej szkoły pojechałam wyposażona w półroczne doświadczenie, z mnóstwem dobrych nawyków, kreatywna i pozytywnie nastawiona do nauczania.

W ciągu kolejnych 3 miesięcy zredukowałam się do strzępa człowieka, wątpiącego we własne możliwości, wiedzę, kwalifikacje, zdolność do utrzymania długopisu w ręku…

Moja mentorka, jak już wspomniałam była dla mnie miła 15 minut. Na drugi dzień po powitaniu obserwowałam 5 jej lekcji i łapałam się za głowę.

W klasie 10 miała trzy dziewczyny z Afganistanu. Jedna mówiła łamaną angielszczyzną, pozostałe dwie- ani słowa. Mimo tego czego nauczali nas w SN i MC, moja Mentorka miała w dupie fakt że w klasie siedziały trzy językowe niemoty. Bo tak je traktowała. Nauczanie geografii polegało więc na dawaniu im podręcznika, z którego przerysowywały literki łączące się w słowa bo nie znały zachodniego alfabetu. Dziewczyny często siedziały i robiły sobie nawzajem hennę na rękach- długopisem.

Rok 9, który za 5 dni miał należeć do mnie był salą pełną potworów. Tak ich wychowała i tak ich miałam przejąć. Jeden leżakował na ławce albo wcale nie przychodził, drugi grał w Pokemony, wysoka dziewczyna wrzeszczała z drugiego końca klasy, kilka siedziało obrażonych na cały świat. Traktowała ich sportowym gwizdkiem. Za pierwszym razem prawie nie zeszłam na zawał – nienawidzę niespodziewanych dźwięków. W tej klasie uczenie przypominało grę „Whack’em’All’:

Dmuchała w gwizdek, krzyczała ich imiona, krzyczała indywidualnie i na wszystkich, miotała się, szantażowała…. Nie miała z nimi żadnej więzi. A oni mieli ją serdecznie w dupie.

Klasa 8 była nie lepsza, tylko że młodsza. Połowa siedziała jak skazańcy po torturach, druga połowa jeszcze coś z siebie dawała. Klasa miała dużo uczniów zmagających się pisaniem i czytaniem więc poziom lekcji (choć nie powinien) był praktycznie zerowy.

Potem obserwowałam Andy’ego. Andy też miał wyjechane ale przynajmniej się z tym nie krył. Wrzeszczał równie niewydajnie co często.

Potem była Emma- pasywnie agresywna z tendencją do traktowania wszystkich jak dzieci. Uwielbiała zwracać uwagę i prawie zawsze robiła to na 1 minutę przed dzwonkiem, tak dla animuszu. Nosiła sprane sukienki we wzorki jak zasłony u Cioci Zbigniewy i sandały bez palców (czyli wszystko to czego polecali nam nie nosić w SN). Ale nie podobały się jej moje sweterki – za czerwony, za szary, czemu czarny, po co biały…. I włosy czemu w koczek? A po co taki filmik? Po co mają wycinać? Po co zużywać klej? Po co im ta wiedza, obejdą się….

Na końcu była ich wszystkich szefowa czyli Liz. Gdyby TC był monetą, Liz byłaby na jej drugiej stronie- chaos negatywny na krótkich nogach. Wykształcona przez moje SN kilka lat wcześniej, dochrapała się szefa departamentu. Gdyby nie nauczycielem pewnie zostałaby sierżantem w jakimś małym pułku czołgistów gdzie ciągałaby chłopaków za mordy przez błoto aż płakaliby i krzyczeli po mamę. Miała piękny uśmiech który potrafił znikać w mgnieniu oka i okropny zwyczaj nie słuchania tego co się do niej mówiło. Podobnie jak Emma, uwielbiała zwracać uwagę:

-Czemu taki wybór ćwiczenia?

-Żeby promować samodzielność.

-Ja bym to im dała wydrukowane, połowa nie umie szybko pisać…

-Limit na drukowanie się skończył.

Innego dnia:

-Czemu to drukowałaś?

-Bo połowa nie umie szybko pisać…

-Ja bym im kazała i tak to napisać, trzeba promować samodzielność… A poza tym trzeba oszczędzać na drukarce…

Ręce opadały. Nic nigdy nie było tak jak trzeba. Jakakolwiek kreatywność była natychmiast zestrzelana pomimo tego, że kurs miał na celu pozwolić nam próbować wszystkiego- tańca i różańca, co działa a co nie, z czym sobie poradzimy a czego już nigdy więcej nie spróbujemy. Angielska edukacja to truskawkowe pole pełne metod, gier, sztuczek, zachęca a nawet wymusza naukę przez interaktywne współuczestniczenie w lekcji. Student jest (powinien być) przyzwyczajony do tego że nauczyciel może mu kazać wycinać tornado z papieru albo grać w bingo. Cokolwiek co zachęciłoby ich do nauki. Nie ma wykładów i japania przed tablica przez 45 minut….. Nie w EW.

Moja pierwsza lekcja w poniedziałek miała być z rokiem 10. Chyba nigdzie indziej pierwsze wrażenie nie jest tak ważne jak w szkole, kiedy stajemy twarzą w twarz z 30stka nowych twarzy. Ja, gotowa, obwieszona torbami, laptopem, pomocami stałam za drzwiami i czekałam na koniec lekcji Mentorki. Przyzwyczajona do tego, że w UK do każdej klasy można wejść, pomachać i cichutko stanąć na tyłach, żeby obserwować a klasy często mają otwarte drzwi- co promuje politykę otwartości i inkluzywności podobno. Kiedy tylko Mentorka zarządziła pakowanie i w klasie zrobił się chaos, weszłam po chichu i stanęłam w rogu. Zwykle w tym momencie nauczyciele zabierali swojego laptopa, robili mi miejsce żeby się podłączyć do projektora, rozłożyć zeszyty na ławkach czy wydruki…. Mentorka nie pozwoliła mi wcześniej zbliżyć się do swojego biurka więc nawet nie wiedziałam jak się podłączyć.

-DLACZEGO WESZŁAŚ DO MOJEJ KLASY BEZ PYTANIA?

Zamarłam, połowa klasy odwróciła się i spojrzała na mnie jak na glizdę w słoiku.

-Mmmuszę się podłączyć… do projektora…

-WYJDŹ! I WRÓCISZ JAK CIE ZAWOŁAM!

Wyszłam. Trzęsły mi się ręce, kolana… Tamta klasa wyszła, nowa, moja już czekała. Stałam z nimi jak sprzątaczka z miotłą. Mentorka otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. Miałam juz 2 minuty spóźnienia. Laptop nie zadziałał z projektorem. Nie mogłam się zalogować do innego komputera, mail z moją prezentacją nie chciał dotrzeć do jej skrzynki. Wpuściłam uczniów do klasy 10 minut po dzwonku. Cała w kawałkach, bliska płaczu bo Mentorka stała nade mną i upominała, że jestem NIEPRZYGOTOWANA. Przy uczniach zbrukała mnie że weszłam do jej klasy nieproszona, że nie działa projektor, że nie mam kontroli nad rękami… Klasa 10 miała mnie w dupie od tego momentu do ostatniego dnia. Każde moje słowo, polecenie czy instrukcja była ignorowana. Kilku uczniów, którym jestem dozgonnie wdzięczna starało się jak mogło i pomimo wszystko do końca miałam z nimi całkiem pozytywny związek. Na koniec napisała w obserwacji, że byłam spóźniona, nieprzygotowana i wyszczególniła listę TRZYDZIESTU zarzutów w moim kierunku.

Mówili, że po pierwszej szkole, zmiana będzie szokiem i wielu z nas będzie przechodzić zmianę okropnie. Ale tego się nie spodziewałam.

W ciągu pierwszego miesiąca zostałam zakuta w kajdany prezentacji w których każda lekcja miała wyglądać tak samo. Nagłówek, tabelka zielona, tabelka pomarańczowa, jeden slajd, ćwiczenie, podsumowanie, wypad.

Nie wolno mi było przynieść chleba, nie pokazałam nic fajnego o wulkanach, nawet za to, że wytłumaczyłam im jak wygląda popiół wulkaniczny i co to są lapille, dostałam po głowie. A akurat przez lapille zostałam geografem!

MUSIAŁAM natomiast prowadzić ich gry, bo ONE je uwielbiały. Jedną z takich gier, przytrafiło mi się przeprowadzić podczas lekcji oficjalnie obserwowanej przez A, z SN. Jak SN i Bóg przykazał, lekcje obserwowane przez naszych mentorów i SN miały pokazywać nasze umiejętności w każdym aspekcie- kontrola zachowania, wiedza o przedmiocie, budowanie ‚kontentu’, prezentacja, walory dydaktyczne, potrzeby uczniów ze specjalnymi potrzebami. Wszystko miało być przemyślane, uzasadnione, zaplanowane i wykonane. Wiernie z planem napisanym najpierw przez nas samych i wysłanym do SN przed lekcją.

Lekcję z beznadziejną grą przeprowadziłam z rokiem 10. To była katastrofa bo nie przyzwyczajeni byli do żadnych rozrywek ale Mentorka chciała zabłysnąć mną. Chichotała histerycznie, przytulała mnie do siebie na widok A, jakaś paranoja! Po lekcji A spytała się mnie co to na Boga i Ofsted było?? Zaczęłam się tłumaczyć że to fajna gra, blah blah,…. dzięki Bogu A była nauczycielką doświadczoną. Zmarszczyła brwi i spytała czy to był mój pomysł i moja lekcja czy być może lekcja którą na mnie wymuszono? I się poryczałam. Że nie dała mi zaplanować własnej lekcji tak jak powinna, że odstałam ją gotową a to jak grzebać w czyjejś torbie w poszukiwaniu szminki…

Rozmawiałyśmy ponad godzinę. O wszystkim, o uczeniu w w dwóch szkołach, z 6 nauczycielami, w 9 równych klasach, o ksero, o tym, że nie dali mi laptopa a mój jest za nowoczesny i nie działa z ich projektorami, o tym, że przez to nieraz muszę uczyć ‚z tablicy’ bo nic się nie wyświetla, połowa filmów na YT jest w szkole niedostępna więc planuję w domu lekcję tylko po to żeby się dowiedzieć w szkole, że filmiki są niedostępne, o limitach na materiały, o zachowaniu Mentorki, o jej nieustannym wyłuskiwaniu błędów, o tym, że szkoły nie stać na ołówki. O tym jak mam wrażenie że się cofam, oduczam się wszystkiego co pochwala SN i czego uczyłam się w MC. O tym że EB siedzi i załamuje ręce bo uczy historii z nauczycielką która nie zna imion własnych uczniów, o AO, która piętro wyżej uczy się uczyć matematyki i nie pozwalają jej planować własnych lekcji- jak ma planować własne lekcje od września?

A słuchała uważnie i pojechała do SN.

W lutym, podczas 2 tygodniowej przerwy między szkołami, SN wysłało nas do RS na cały dzień obserwować szkołę w której 37% uczniów mówi w domu innym językiem niż Angielski. Obserwowaliśmy lekcje wyrównawcze dla dzieci z Syrii, Ukrainy, Afganistanu gdzie wszystkie knypki robiły postępy. Obserwowałam lekcję Biologii u nauczyciela z siwą strzechą włosów i marzyłam, żeby tak pewnego dnia, tak jak on…

RS bardzo mi się spodobała. Wielka ale jakoś przytulna.

Pomysł na dziewczyny z Syrii przyniosłam do EW z RS. W tym czasie Chat GTP raczkował ale udawało mi się upraszczać zawartość lekcji do 2-3 slajdów i tłumaczyłam je na ich dwa języki. Drukowałam w domu i dawałam im do czytania i odpowiadania na pytania we własnym języku. Nawet jeśli nie mogłam sprawdzić co napisały, przynajmniej robiły COŚ. I uśmiechały się do mnie, dziękowały i kłaniały się. Mentorkę trafił plamisty szlag. Zabroniła mi dawania im czegokolwiek na co się w końcu zbuntowałam i była kłótnia.

W marcu RS miało nabór na nauczyciela geografii. Złożyłam aplikację, pojechałam dwa dni wcześniej na wizytę i ponad 2 godziny rozmawiałam z AMS. Potem na rozmowę kwalifikacyjną. Szkoła zorganizowała lekcję i rozmowę kwalifikacyjna o 8:45 rano więc mówiłam do klasy śpiących 15 latków o Światowych Celach Postępu. Napisałam markerem coś na tablicy multimedialnej i wszyscy krzyknęli: ‚NIE!”, bo to była tablica nie przeznaczona do pisania. Nauczona doświadczeniem z EW, kolana zaczęły mi się trząść ale stwierdziłam, że nie dam EW zepsuć takiej okazji. Lekcja trwała 30 minut, wyszłam zadowolona. W tym czasie AMS, spytała klasę czy im się podobałam, bo tam zdanie uczniów się liczyło. Powiedzieli, że bardzo. Szczególnie polski uczeń.

Zeszliśmy na rozmowę kwalifikacyjną ale zanim nastąpiła siedziałam dobre 20 minut sam na sam z SB i okazało się że nie tylko mamy wiele wspólnego w kwestii opinii na temat nauczania geografii to jesteśmy tez w tym samym wieku i mieszkamy oboje w Koziej Wólce! A RS jest SPORY kawałek od domu, naprawdę spory- równa godzina jazdy w jedną stronę. Oboje mamy dzieci tłum, oboje po przejściach. (nie, przyjaciele, żadnych romansów nie będzie 🙂 ).

Przyszła AMS i razem z SB wałkowali mnie przez dobrą godzinę. Szkoła nie miała limitów a nic- ani na markery ani na chleb. Wszyscy uczniowie mieli własne iPady od szkoły, podobnie jak nauczyciele. Lekcje były wspomagane przez wszystkie możliwe skarby nowoczesnej technologii. Nauczanie w mojej ulubionej formie- AQA, po EW gardziłam Edexcelem… AMS spytała czy rozważałam wzięcie Dzieciusiów ze mną do szkoły bo zachęcali nauczycieli do tego żeby łatwiej było pogodzić szkołę i życie prywatne. O ile zabrałabym ze sobą Gabiego, na Maję byłoby już za późno, nikt nie zmienia szkoły w 11 klasie. Ale od września następnego roku, na A Levels i Maja mogłaby dołączyć do mnie i do Gabiego. Idealne rozwiązanie!

I ucieszyli się że mi się spodobało bo właśnie mieli mnie poinformować, że pracę dostałam. Nawet nie szli na naradę. Wchodząc na rozmowę, już ją miałam w kieszeni. AMS, kiedy na nią czekaliśmy, poszła do Dyrektorki poinformować ją że ‚habeus papam’ i sekretariat może puścić biały dym. Kiedy wyszłam z rozmowy, papiery z moim nazwiskiem leżały na stole u pani Dyr. Pani Dyr była bardzo miła, papiery podpisałam i zostałam oficjalnie nauczycielką geografii w RS.

Wspomniałam również, że oprócz geografii pasjonuję się tez naukami wszelkimi i BARDZO chciałbym też uczyć Science. Pierwsze dwa lata po SN młody nauczyciel nadal przechodzi szkolenie, pod okiem mentora w swojej szkole i jest to okres w którym ludzie nie wiedzą jak się nazywają a ja chciałam uczyć dodatkowych 3 przedmiotów! Ale kupili ten pomysł bo w UK nauczyciele Science są rzadsi niż trufle na jesień. Pani Dyr ucieszyła się jak norka.

Kiedy wyszłam, na niebie nad szkołą wisiała tęcza, którą upamiętniłam:

Droga do EW, na popołudniowe dwie lekcje była jak wyłożona płatkami róż. Od tego dnia wiedziałam już że to nie ja, tylko oni. Życie stało się łatwiejsze ale odliczanie dni do 21 czerwca, nie do zniesienia.

Ale SN miało problem. Ja się skarżyłam a w tym czasie Mentorka robiła ze mnie wiatrak w raportach do SN. Robiło się naprawdę gorąco aż pewnego dnia, Mentorka ogłosiła, że odchodzi z edukacji bo nienawidzi uczenia, szkół, gównażerii i mamy się wszyscy paść. I wiedziała, że odchodzi od lutego czyli od początki miała w dupie mnie i wszystko wokół. Nauczyciel odchodzący w środku roku szkolnego to straszny ból w dupie szkoły. Nauczyciela można znaleźć tyko jeśli ktoś również jest zdesperowany i szuka czegoś nowego w połowie roku. O wiele rozsądniej i łatwiej jest zaczynać nową pracę od września. EW postanowiło nie szukać zastępstwa za Mentorkę …. i od razu mnie polubili. Bo mogłam uczyć z rozpędu i nie musieli szukać nauczycieli zastępczych. Tylko że w MC robiłam to z przyjemnością a tu z obrzydzeniem. Bo nagle zaczęli ze mną rozmawiać jak z człowiekiem. Ale do tego czasu SN postanowiło kryć swój tyłek i dali mi ‚specjalny program’ zasłaniając się tym, że moje ‚problemy’ wynikały z faktu że w MC nie miałam mentora przed dwa miesiące, nie dlatego że mentorka w EW była nie zainteresowana. Wkurwiłam się. Specjalny program oznaczał więcej obserwacji i kolejne tygodnie spędzone pod okiem Liz która poczuła się za mnie odpowiedzialna.

W końcu mi się przelało. Zadzwoniłam do SN powiedziałam, że mają ‚coś zrobić’ bo ja tam po tygodniowej przerwie letniej nie wracam. Zadzwonił R i spytał czy chciałabym skończyć swoje szkolenie w mojej szkole- w RS. Pewnie! Pojechałam, przywitała mnie HS, młoda siksa ale już głowa Historii. Ponieważ nie mieli czasu się zorganizować, egzaminy w toku itp, do końca czerwca miałam uczyć geografii…. science, historii i religii. Ktoś by zaraz płakał ale nie ja. Kokain może ma czasami wylew zupy do zlewu ale kiedy trzeba ma jaja z żelaza. I tak, astronom i geograf- uczyłam o niewolnictwie, dżumie, buddyźmie i czym tam jeszcze popadło jak potwór sturęki. Przez kolejne 6 tygodni. Moi współstudenci z SN złapali się za głowy kiedy dowiedzieli się, że kończę kurs ucząc 4 przedmiotów, a tak naprawdę 6 bo Science w UK to fizyka, biologia i chemia w jednym…..

Po pierwszych lekcjach HS spytała o co w końcu chodzi, bo ona tu ma napisane, że ja mam ‚problemy’ a tymczasem uczę jak po 5 latach stażu. Kazała zapomnieć o tych bzdetach i wyluzować. 6 tygodni minęły jak sen złoty.

Ale po drodze miałam mieć ostatnią obserwację z SN, która miała potwierdzić, że jestem wolna od ‚specjalnego programu’ i można mnie dopuścić do zakończenia roku. Jak zwykle, z moim szczęściem, R nie mógł przyjechać kiedy miałam jakąś godną obserwacji lekcję i mógł tylko wtedy i tylko wtedy- a była to lekcja religii (!), z 8 klasą której wcześniej nigdy nie uczyłam (!!), w fali gorąca która topiła dach (!!!) z JS w klasie, który siedział i jęczał: ‚ależ mi się nie chce!” (!!!!) podczas gdy ja miałam ich równo i gładko zachęcić do dysputy o uzasadnionym konflikcie wojennym. Ta lekcja była jednak pokazowa. Idealna. IDEALNA!! R był w niebie, HS dumna z siebie, ja wykończona ale szczęśliwa i powiedziałam tylko, że JS mi dupę zawracał swoim zachowaniem kiedy okazało się, że JS jest synem AMS która też była na lekcji. Naskarżyłam się więc do mamy na synka. Ale i tak mi wybaczyli 😀

W tym czasie nauczycielka historii HL odchodziła na chemioterapię i z nadzorem w klasie uczyłam jeszcze 8 klasę do końca roku historii. Przez ten czas poznałam większość uczniów w szkole, niektórzy mnie zszokowali, inni miło zaskoczyli.. Zanim zaczęłam pracę we wrześniu, pół szkoły machało do mnie na korytarzu bo rozniosła się plotka, że Miss Kokain jest wyjechana i daje radę.

I wiecie co? Przyszło mi do uczenia Science… w klasie w której obserwowałam lekcję kilka miesięcy wcześniej, pod okiem nauczyciela z siwą strzechą. Powiedziałam że będę? Powiedziałam. Dostałam? Dostałam. Siwa strzecha został również moim mentorem na następne dwa lata, będziemy go nazywać GT.

Przyszedł koniec czerwca. Na kilka dni przed końcem kursu ASM zaproponowała mi żebym zaczęła pracę już w tym samym tygodniu co zakończenie kursu. Pełnopłatnie itp. W czwartek odebrałam dyplom, w piątek rano przyszłam na swoją pierwszą w życiu lekcję, bez nadzoru, jako prawdziwy nauczyciel. Uczyłam do końca roku szkolnego czyli do 19 lipca. Brałam udział w Dniu Kultury, w Dniu Sportu, chłonęłam każdy dzień i unosiłam się nad ziemią ze szczęścia. Pod koniec roku zwolniła się Moja Klasa i mogłam wejść, dotykać krzeseł, mojej tablicy, mojego biurka i mówić po cichu do mojej Babci- nauczycielki:

-Już jestem. Zawsze mówiłaś, że powinnam być nauczycielką. Trochę mi to zajęło ale już jestem.

W ostatni dzień, na 1 minutę przed końcem roku jakiś cymbał uruchomił alarm przeciwpożarowy i trzeba było ewakuować całą szkołę. Zamiast w 10 minut, wakacje zaczęły się z godzinnym opóźnieniem bo Pani Dyr, bardzo zła, upewniła się, że cała szkoła stała w równiutkich szeregach, w kompletnej ciszy, w skwierczącym upale aż wiadomość dotarła także i do cymbała. Przez godzinę.

A potem przyszły WAKACJE!

Ale czasem nic nie jest lepsze

Zwykły wpis

Nadal wykluwałam tabletkę, każdego wieczora, jedną małą tabletkę szczęścia w proszku. Bez niej w kilka dni świat wrzeszczał na mnie zimnem i ciszą. Myślę, że bardzo trudno jest wyobrazić sobie doświadczenia osoby która zmaga się z depresją o ile nie doświadczyło się tego raz w życiu. Nawet teraz, kiedy wspominam tamte uczucia wydają się prawie nierealne.

Jak czuje się kiedy środek człowieka jest zimny? Jak wyglądają ludzie utkani z szarego dymu? Jak to czuć kiedy niebo jest za ciężkie a drzewa za proste i fakt że rzucają wyzwanie ciężkiemu niebu powoduje, że robi się człowiekowi niedobrze. Fizycznie niedobrze…. Samochody nadjeżdżają z nicości i znikają w nicości. Ludzie wyłaniają się z mgły, coś mówią, mają życie, jakieś sprawy ale dobrze kiedy już sobie idą….Odkłada się na zgrabną kupkę listy z rachunkami, ponagleniami, kupka rośnie i obiecujemy sobie że jutro. Żeby udźwignąć dzień powszedni trzeba się zatrzymać w czasie.

Zatrzymanie w czasie i skupienie się na tym konkretnym momencie jest jednak kluczem do wysoko funkcjonalnej depresji, kiedy człowiek osiąga wyżyny wydajności będąc jednocześnie pusty w środku. Zwykle myślimy o wielu rzeczach na raz, umysł skacze od myśli do myśli, mówią że mamy ponad 40 000 myśli dziennie! A teraz wyobraźcie sobie, że żyjecie w tej i tylko tej sekundzie czasu.

Idę po schodach, idę korytarzem, otwieram drzwi, klamka, zamykam drzwi, siadam, łapię za myszkę, dokument, skupiam się na dokumencie, mijają 3 godziny, osiągam więcej niż gdybym pracowała 6 godzin, wstaję…. Jedyna myśl jaka wdzierała się do mojej głowy nieustannie, od chwili kiedy otwierałam oczy, do momentu kiedy nadchodził upragniony sen było: ‚Ja jestem tu a on tam’.

Czasami budziłam się kopnięta myślą która wydawała się prawie nie moja: ‚Dlaczego chciałby kiedykolwiek o mnie usłyszeć, zrobiłem jej z życia piekło…’

Był na ulicach, wchodził do pomieszczeń, czasem słyszałam jego głos w głosach ludzi którzy brzmieli zupełnie inaczej niż on. Czasami czułam jego zapach. Czasami miałam wrażenie, że mój umysł uznał, że przechodzę żałobę. Na pewno przeszłam przez wszystkie stadia: niedowierzanie, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja.

W tym czasie codziennie jechałam pod wiaduktem, w stronę mostu obok którego parkowaliśmy kilka godzin w Czarną Niedzielę, potem obok przedszkola gdzie powiedział, że odejdzie z pracy, parkowałam obok domu gdzie powiedział, że nie chce żebym kiedykolwiek wysiadała z jego samochodu…. W miasteczku, mijałam paletę za krzakami na której siedziałam wiele razy po zmroku i płakałam do nieba… Las który chciałam mu pokazać, parking na którym parkowaliśmy do 3 nad ranem… Jest takie drzewo na trasie do Miasteczka które mijaliśmy kiedy odwrócił głowę w moją stronę i powiedział ‚Nigdzie się nie wybieram”. Wszystkie te miejsca otaczają mnie do dzisiaj. Żadne ze wspomnień nie stało się mniej żywe ani mniej bolesne tylko dlatego że minęło prawie 4 lata.

Ktoś kiedyś tłumaczył mi że ból po stracie drugiej osoby jest jak balon w pudełku. Na początku balon wypełnia całe pudełko- ciebie. Dotyka ścianek pudełka i każdy dotyk jest bolesny jak sól w ranie. Z czasem powietrze ucieka z balonu i kurczy się, pojawia się przestrzeń do do oddychania. Balon nadal boleśnie obija się o ścianki pudełka ale już wiemy gdzie go trzymać, z dala od rany żeby nie bolało. Balansujemy, ostrożnie stąpamy dzień po dniu i trzymamy balon z dala. Z czasem, po miesiącach i latach balon jest już bardzo mały i trzeba go poszukać. Ale boli tak samo.

Ale co jeśli ten ból to jedyne co pozostało do czucia?

Kiedy ostrożnie dotykamy tej przestrzeni w środku i jest w niej wszystko- zarówno ból jak i ciepłe uczucie kiedy wspomnienia dobrych dni wyłaniają się z tego bólu.

Kto chce się pozbyć bólu pozbywając się jednocześnie jedynych naprawdę szczęśliwych wspomnień w życiu? Nie ma na to czerwonej ALBO niebieskiej pigułki. Pamiętasz i cierpisz bo wspomnienia i cierpienie są ze sobą nierozerwalnie powiązane. Z czasem się przyzwyczajasz i przestajesz walczyć z własnymi myślami, pozwalasz żeby płynęły swobodnie. Kiedy zapada cisza („Nie chcę być sam, myśleć, że jesteś tak daleko a mogłabyś być tutaj, ze mną”), kiedy jadę samochodem (‚Mógłbym tak jechać bez końca, kiedy siedzisz obok i tak na mnie patrzysz, mogłabyś poprosić o cokolwiek…”), kiedy robię sobie kawę i smakuję pierwszy łyk („Ty i ta twoja kawa, tak naprawdę pijesz ciepłe mleko!’)…

Pewnego dnia przestałam brać tabletkę. Zostawiłam sobie 2 pudełka na wszelki wypadek i postanowiłam spróbować. Po kilku tygodniach uświadomiłam sobie, że tabletka nie była ani czerwona ani niebieska. Już niczego nie leczyła. Ludzie przestali być cieniami, sekunda trwała dłużej, pojawiły się dalsze cele, jakieś plany.

Kiedy tylko Billie Eilish zaczyna mieć znowu sens, znaczy się, że muszę znaleźć sobie jakiś projekt- malowanie ściany albo kafelki, może sobota spędzona na myciu samochodu tak lśni… Billie Eilish ma zawsze rację kiedy ześlizguje się w stronę balonu.

”Nie wiesz, że nie jestem dobra dla ciebie?
Nauczyłam się tracić cię, nie mogę sobie na to pozwolić
Rozdarłam koszulę, żeby zatrzymać twoje krwawienie
Ale nic nigdy nie powstrzymało cię od odejścia
Cisza, gdy wracam do domu i jestem sama
Mogłabym kłamać, mówić, że tak lubię, że tak lubię …


Czy nie wiesz już zbyt wiele? Tylko zranię cię, jeśli mi pozwolisz
Nazwij mnie przyjacielem, ale trzymaj mnie bliżej
”Zadzwonię do ciebie, gdy impreza się skończy”
Ale czasem nic nie jest lepsze
Kiedy już obydwaj powiedzieliśmy sobie „do widzenia”
Po prostu pozwólmy temu odejść
Pozwól mi cię puścić” B.E.

Don’t you know I’m no good for you?
I’ve learned to lose you, can’t afford to
Tore my shirt to stop you bleedin’
But nothin’ ever stops you leavin’

Quiet when I’m comin’ home and I’m on my own
I could lie, say I like it like that, like it like that
I could lie, say I like it like that, like it like that

Don’t you know too much already?
I’ll only hurt you if you let me
Call me friend but keep me closer (call me back)
And I’ll call you when the party’s over

Quiet when I’m comin’ home and I’m on my own
And I could lie, say I like it like that, like it like that
Yeah, I could lie, say I like it like that, like it like that

But nothin’ is better sometimes
Once we’ve both said our goodbyes
Let’s just let it go

Let me let you go

Punkt równowagi czyli jak zmusić 30 osób do zjedzenia dwóch bochenków chleba bez masła. (Wrzesień 2022- Luty 2022)

Zwykły wpis

Pamiętacie jak w 2018 miałam pomysł żeby zostać nauczycielem? No. Znowu mnie naszło. Do tego czasu już miałam wszystkie papiery ogarnięte, rynek pracy obczajony, trenera znalezionego… Na jesień 2021 złożyłam aplikację do Ministerstwa Oświaty i zostałam przekierowana do studium nauczycielskiego. Będę je nazywać SN chociaż to trochę inna instytucja niż w PL.

W Mikrofonach pracowałam równy rok. Razem ze mną, w sierpniu 2022 odchodził Nowy Szef. Stracił cierpliwość do NHS. Oprócz JF z którą pracowałam najbliżej nie zrobiłam żadnej nowej znajomości. Był jeden taki, przypominał Kena i ze stanowiska i z wyglądu. Kręcił się, przyłaził… Na prywatnej stronie przyznał się do nadużywania alkoholu, narkotyków, leków, co tam popadło ale zaklinał się że jest na drodze ku światłu. JF dała kontekst- przypinał się do wszystkich nowych dziewczyn w firmie, wprowadzał się, ‚tworzył związek’ aż dziewczyna orientowała się co ma na na talerzu i znowu sypiał na sofie w biurze. Rwał mnie na poezję. Nie ufam poetom a już na pewno nie ufam 40letnim facetom z nałogami rwącymi brzegi rzeki na poezję. Jeszcze pisał przez rok że teraz ma już swoją własną sofę. Jak Ken, przeczytane, odfajkowane.

Z Dachówkami i Mikrofonami za plecami przyszedł czas na kolejną przygodę.

W maju 2022 zrobiłam to czego nie zdążyłam w maju 2018… gdyby wtedy moja aplikacja była popchnięta kilka kroków dalej, zdawałabym GSCE z angielskiego w maju i zaczęłabym studiować we wrześniniu 2018. Dzisiaj miałbym 5 lat stażu w zawodzie, nigdy nie pracowałabym w Dachówkach, Mikrofonach, Magazynie, nigdy nie poznałabym Michasia….. Nie wydarzyły się tyle rzeczy. Z których żałuję tylko kilka…..

Mimo tego, że uczyłam się angielskiego od 12 roku życia, byłam w liceum w klasie profilowanej z językiem angielskim i brałam prywatne lekcje przez 6 lat to jednak zawsze uczyłam się angielskiego jako ‚drugiego’ języka. Co oznacza, że moje ALevels z angielskiego, czyli pisemna i ustna matura nie liczyły się w dokumentach jako GSCE z angielskiego. Musiałam zdać ‚małą maturę’ z angielskiego i przesiedziałam kilka ładnych tygodni, w ogrodzie, opalając kolana i ucząc się ‚zdawania GSCE’ w UK. Pierwszy egzamin w UK i od razu GSCE! SN zorganizowało egzamin u siebie i zdawałam razem z jakimś bardzo czarnym obywatelem- ja angielski, on matematykę. Napisałam bardzo twórczy fragment o magii (pisanie bloga ma wiele zalet) i dziewczynie, która odkryła w sobie nieprzebrane zasoby mocy magii stojąc po kolana w zimnej rzece i dostałam Grade7. Droga do szkoły stanęła przede mną otworem.

Zasadniczo, wróciłam na Uniwersytet. Po moich dyplomach geograficzno-kartograficznych miałam więcej kwalifikacji niż zwykły nauczyciel przedmiotu w UK bo w UK nauczycielem można zostać już z licencjatem a ja mam magistra. Więc jedyne co musiałam zrobić to nauczyć się jak być nauczycielem w UK. Roczny kurs dostarczył University of Leicester w gmachu którego byłam RAZ. Powiedzieli nam na ile słów mamy napisać 2 eseje akademickie a przez resztę roku należeliśmy do SN, dali czerwoną smycz i legitymację studencką i pokazali drzwi.

SN. Szkoła nauczycielska budynkiem przytulona do jednego z Liceów w mojej okolicy. 3 osoby administrujące, do tego A, szefowa nauczania, R, zastępca szefowej i kilka osób rozsianych po szkołach w całej centralnej Anglii. Prowadzili wykłady w SN, w różnych szkołach średnich do kórych trzeba było jeździć wieczorami. Po pierwszym tygodniu wrześniowych wkładów 6h dziennie przez 5 dni- rozesłali nas do naszych szkół, w których mieliśmy zostać do lutego. W lutym mieliśmy przenieść się do innej szkoły, zacząć wszystko od początku z tą tylko różnicą że teraz dzieciaki miały być ‚nasze’. I tak do czerwca kiedy mieliśmy ukończyć szkolenie, odebrać dyplomy i cieszyć się dwoma miesiącami wakacji.

Wzięłam kredyt studencki i po raz pierwszy w UK nie zabrakło mi do końca miesiąca. Podczas szkolenia dostawaliśmy więcej niż nauczyciel po 10 latach pracy. W UK kredyt studenki spłaca się dopiero po przekroczeniu magicznej bramy 26k dochodu rocznie i spłaca się go co miesiąc, z wypłaty, po 9 funtów miesięcznie. Po jakimś tam wieku (który dla mnie nadejdzie szybciej niż dla tych którzy biorą kredyt w wieku lat 19) umarzają resztę kredytu i finito.

Angielskim kandydatom na nauczycieli jest łatwiej- dopiero co wyszli z własnego liceum. Niektórzy z nim wrócili do własnych liceów i teraz uczyli się od tych samych nauczycieli co dwa lata temu, tylko zawodu.

Ja nigdy wcześniej nie widziałam agielskiej szkoły średniej od środka. W tym czasie Maja i Gaby nauczyli mnie więcej niż ktokolwiek. Bo wstyd było pytać nauczycieli o najprostsze definicje!

Na kursie SN było nas 25. Podobno troche więcej ale kilka osób zrezygnowało w pierwszym tygodniu wykładów bo tym jak powiedzieli nam, że bycie nauczycielem jest do dupy ale warto. Nie pamietam tych osób bo w tym czasie wszyscy przypominali z twarzy absolutnie nikogo. Jak na kursie na astronautów, kazdy wypinał pierś do przodu i od drzwi cytował szlachetne powody swojego pobytu w pomieszczeniu udowadniając że nikt, ale to absolutnie NIKT nie ma większych szans na nagrodę Nauczyciela 2022 niż oni. Jedni mieli mamę nauczycielkę, podobno jakąś ważną. Inni mieli misję Wokulskiego. Jeszcze inni nie wiedzieli co zrobić z życiem. Byli tacy co po cichu planowali zabrać dyplom do Chin i Tajlandii gdzie nauczyciel angielskiego bez dyplomu zarabiał jak człowiek a z dyplomem- jak arabski szach.

Ja miałam trochę z Wokulskiego. Na pierwszym wykładzie kazali nam napisać na kartce papieru dlaczego chcemy zostacć nauczycielami a ja napisałam, że ‚Jeśli uda mi się ocalić jedno dziecko przed byciem Płaskoziemcą, to moja misja będzie spełniona. Wszystko ponad to, to bonus’. I oczywiście wypdało na mnie żeby przeczytać moje szlachetne powódki na głos.

Z ciekawych osób na kursie SN … w sumie ciężka sprawa….

VVD – Niemka. Duża Niemka. Taka z rodzaju „wszystko ma wielkie”, pchała przed sobą falę dzwiękową. Od razu mi zazgrzytało w trybikach bo przyszła n pierwszy wykład w wielkiej czarnej koszulce, pociętej fabrycznie niczym żyletką, gdzie popadło i wystawał jej biust. Pokryty tatuażami. Była wielka, głośna i od drzwi zachowywała się jak uczeń który został na drugi rok na widok swojej nowej klasy. ‚Co wy tu robicie, szczyle?’. Naprawdę, przez chwilę wielu z nas zastanawiało się czy ona jest częścią wystroju wnętrza, odrabia drugi rok czy odkurza dywany…

Podpadłam jej w pierwszy dzień. Nikt nie wiedział że jest Niemką, tymbardzej ja, co siedziała na drugim końcu sali i czekała aż będzie mogła otworzyć notes i robić notatki! R, w czasie wykładu o niebezpieczeńswtach i pułapkach zawodu nauczyciela powiedział, że wielokrotnie będziemy musieli lawirować pomiędzy wiedzą do przekazania a opinią do zatrzymania dla siebie. Chrześcianie uczą o Islamie Islamskie dzieci, nauczyciel od historii omija zgrabnie problemy Bliskiego Wschodu, nauczyciel geografii (sic!) próbuje udawać, że za problemami Afryki nie stoją kraje Zachodu itp….

Spytałam więc co robić w sytuacji kiedy na przykład nauczyciel historii uczy o Holokauście podczas gdy ma w klasie dzieci które mogły usłyszeć alterantywne historie na ten temat. Wiele osób pokiwało głowami, zainteresowane odpowiedzią na to pytanie a ja rozejrzałam się po sali i napotkałam spojrzenie VVD. Na co ona na pełne gardło wrzasnęła;

-I OD RAZU PATRZY NA MNIE! BO NIEMKA TAK?? BO TO POLKA!

R szybko zażegnał konflikt machając rękami i zarządając rozejm ale VVD jeszcze miotała sie długo, od ściany do ściany. Ja udałam że nie zauważyłam i do końca dnia siedziałam cicho. Ale VVD poleciała w przerwie do biura i żądała kawałka papieru, żeby napisać na mnie skargę o rasizm i uprzedzenia na tle politycznym i historycznym…. dostała ciastko. Nie żartuję.

Po kilku tygodniach, po powrocie na wykłady, K, Estonka przyszła do mnie się ‚zaznajomić’ bo chciała stanąć twarzą w twarz z bykiem. VVD kpiła ponoć ze mnie, że mam segregator i długopisy co pewnie oznacza, że będe na szczycie stawki i K zaczęła się mnie bać. Serio, często sie zastanawiałam kto z nich podrobił certyfikaty urodzenia dodając sobie po 10-15 lat. K i ja byłyśmy od Geografii co spowodowało, że koniec końców K siedziała przy stoliku z humanistami: geografia, historia i religia w jednym kociołku, przynajmniej w UK. Przestała siadać z Niemką.

Po raz kolejny podpadłam VVD kiedy złożyła papiery na wakat w szkole i wpadła w panikę. VVD miała uczyć ‚Science’ co w UK oznacza biologię, fizykę i chemię w jednym przedmiocie. VVD miała tylko licencjat z biologii i problem pojawił sie kiedy szkoła kazała jej przygotować lekcję pojemności cieplnej. Nie kumała o co chodzi a co dopiero nauczyć obce dzieci czegoś na ten temat w 30 minut. Staliśmy ‚na papierosie’, gdzieś w marcu i S, fizyk z wkyształcenia udawał że z jego strony nie słychać. Rozglądała się zdesperowana, grzebała w Googlu na co ja w końcu straciłam cierpliwość i powiedziałam jej jak dziecku na czym to polega i dałam jej kilka przykładów.

-A skąd ty to możesz wiedzieć? Ty podobno jesteś od kolorowania mapek!

-Nie to nie. Oferuję pomoc. Po szkole będę szukała pracy jako geograf ale chcę też uczyć Science. Żadna tajemnica.

-Nie masz kwalifikacji!

-Mam. To się nazywa Master of SCIENCE (mgr). Mam licencjat z fizyki na wydziale astronomii, licencjat z geografii i magistra z kartografii. W Polsce geografia jest przedmiotem ścisłym a nie humanistycznym a nauki ścisłe są moją pasją od czasu kiedy nauczyłam sie czytać.

Pracy nie dostała. Pojemność cieplna ją pokonała. Ale w końcu dostała pracę jako nauczyciel Science i prędzej czy później będzie musiała nauczyć się fizyki. I chemii. Tylko szkoły mi szkoda…

VVD zrobiła sobie wrogów wszędzie gdzie sie pojawiła. W szkole do której ją wysłali, nauczyciele składali na nię raporty za niestosowne zachowania w stosunku do innych uczących sie nauczycieli. Do S w szczególności. S miał to w dupie ale jakaś nauczycielka miała dość jowialnego tonu VVD i zgłosiła że VVD obłapywała kolano S, podczas lunchu w staffroomie. Obłapywała kolana, żartowała nietuzinkowo i donosiła na innych. Szkoła czekała na luty kiedy VVD miała się wynieść na dobre.

W grudniu plotka o obłapywaniu dotarła do 25tki z SN i zaczęły się problemy z VVD w kręgu SN. Nikt nic nie mówił ale dla niej ‚wszyscy o tym plotkowali’. Widziała ‚spojrzenia’, słyszała ‚szepty’ i rozpoznawała ‚te miny’ na odległość! Biuro ją wezwało i koniec końców każde z nas musiało przyjść i wyspowiadać się ‚co słyszało o tym kolanowym incydencie’? Ja powiedziałam co wiedziałam: ‚O kolanowym incydencie dowiedziałam się od samej VVD. Jeśli nie chce żeby się o tym nie mówiło, powinna sama przestać o tym opowiadać na prawo i lewo’. Sprawa została zamknęta, VVD nie otrzymała przeprosin.

Cokolwiek by nie robiła, świat nie zatrzymywał sie na jej widok. Powiedziała wszystkim że ma ADHD, symulowała ‚ataki’ na wykładach podczas kórych narzekała że ‚leki puszczają’ i zaczynała gmerać rękami, stukać nogą aż czekała na nadarzającą się okazję i brała swoje rzeczy i teatralnym gestem ‚opuszczała’ towarzystwo maszerując przed wykładowcą ciągnąć za sobą płaszcz, plecak i tren żałości. Nikt jej po ulicy nie gonił i podobno miała to wszystkim za złe. A my przecież przyszliśmy tam uczyć się zawodu a nie dopieszczać problemy emocjonalne.

Z innych osób była N, Nigeryjka z trójką dzieci plus sześcio miesięcznym maluchem u cyca. Zawsze się spóźniała i wymieniała wkładki łapiące mleko. Z jakiegoś powodu uznała, że 2022 był idealny na szkołę nauczycielską.

Był C- od pierwszego tygodnia wiedziałam, że coś jest z nim bardzo nie tak. W przerwach między wykładami, robił sobie herbatę, siadał, i trzymając kubek obiema rękami- patrzył się w pustkę poza stołem, gdzieś w podłodze. Bez ruchu 45 minut. Nigdy nie podnosił ręki, nigdy nie odpowiadał na pytania, nigdy z nikim nie rozmawiał. Jakoś mi na nauczyciela nie wyglądał. Uczyli nas bycia aktorami na scenie szkolnej klasy- widownia zaproszona siadała a ty człowieku miałeś dokonać 5-6 przedstawień dziennie- porwać widownię, rozpalić dusze i serca, porwać do walki o lepsze jutro i cały ten ideologiczny bajzel – a on po prostu siedział bez ruchu. Jak już mieliśmy jakieś ćwiczenia (‚naucz czegoś 25 z SN, ze swojej dziedziny, w 3 minuty) C dostawał wylewu zupy do zlewu, jąkał się, poprawiał, coś tam mamrotał… W dniu zakończenia kursu, przy odbieraniu dyplomów zauważyłam (bo lubię liczyć rzeczy), że na stole leżało tylko 24 zwojów a nie 25… Chwilę mi zajęło wykumanie kogo zabrakło i był to C. Okazało się, że C był fizykiem (co wiedzieliśmy) ale nie wiedzieliśmy, że chciał uczyć fizyki na Uniwersytecie. Do tego potrzebował kwalifikacji nauczycielskich i poszedł do SN żeby móc uczyć dorosłych. Przejechał się jednak na lepieniu molekuł z plasteliny i zabawianiu tłumów w rytm Makareny. Współpraca z nastolatkami była ponad jego możliwości. SN zaproponowało mu jeszcze kilka miesięcy od kolejnego września ale C poddał się i nie skończył kursu.

Był EB, historyk. Kolejny Asperger w moim życiu, którego los wysłał razem ze mną do szkoły MC na półroczny staż. Ne widziałam go prawie 6 miesięcy, tak się integrował. Dostał kącik w budynku obok i pomimo zaproszeń do staffroomu humanistów, nikt go nigdy tam nie uświadczył. Na koniec, los wysłał nas również i na nasz drugi staż, do Szkoły EW gdzie nie miał wyjścia- musiał siedzieć na wprost mnie przez 4 miesiące. Nawet staliśmy się sobie bliscy ale to raczej praca na ugorze z mojej strony niż z jego. Okazało się, że jak wszyscy miał Syndrom Impostora czyli poczucie, że wszyscy dają sobie radę lepiej niż on i nie powinno go tam być. Każdy to miał ale on ukrywał. Zrobiło mu się lepiej na miesiąc przed końcem szkolenia. Znalazł pracę w szkole dla dziewczyn i strasznie mu współczuję, bo robił się siny na widok człowieka w spódnicy.

Syndrom Impostora miał każdy, ja też.

-Kogo ja oszukuję? – było codzienną mantrą każdego z nas. Obce dzieci, budynki, labirynty korytarzy, nauczyciele szkolący, nauczyciele nie szkolący ale obserwujący, rodzice, administracja, przepisy, regulacje, obostrzenia, strachy na lachy i ciężka praca… Każde z nas kwestionowało swoją specjalizację, swoje postępy, panikowało na widok odtwierających się drzwi do klasy, w strachu przed ‚komplikacjami’. Wszystko to przerabiał każdy nauczyciel przechodzący szkolenie.

Każdy z nas miał Mentora. Był to nauczyciel w danej szkole odpowiedzialny za nasze szkolenie. Mi przytrafił się TC, szef całego dpartamentu przedmiotów humanistycznych. ‚Wariat’ to niedopowiedzenie ale pozytywny wariat. Taki który biega nie chodzi, unosi się metr nad ziemią bo nie ma czasu siadać, z resztą siedzenie jest przereklamowane. Przez większą część czasu biegałam za nim z notesem i długopisem łapiąc w locie wskazówki, plany i triki zawodu. On miał długie nogi, ja krótkie. Był pasjonatem geografii i umiał bardzo głośno krzyczeć. Dzieciaki martwiały na jego widok ale i wielbiły go w tym samym czasie. U niego nie było zmiłuj się. Miał oczy naookoło głowy.

Raz jakiś karypel postanowił zatemperować kredkę na dywan pod krzesłem. O 15:00, TC zauważył obierki z kredki na podłodze i od razu wiedział kto był sprawcą. Nakazał sprzątaczce nie odkurzać pod tym krzesłem i zostawić odkurzacz w klasie. Na drugi dzień, grupa weszła, rozsiadła się, TC wyjął odkurzac, podciągnął do stołu i bez słowa wskazał karyplowi gdzie ma poodkurzać podczas gdy 29 innych karpyli siedziało, obserwowało i brało lekcję życia. Kiedy karypel skończył, dowiedział się że dostaje także czapę na popołudnie w sali wykładowej i telefon do rodziców. TC nie dzwonił ‚przed’ ale ‚po’ karze. Z informacją a nie z prośbą o pozwolenie od rodzica.

Do dziś, na widok ucznia żyjącego gumę na lekcji, robię to samo co TC- nie przestając mówić, biorę kubeł na śmieci z rogu klasy, nadal mówiąc, idę powoli do ławki, stawiam kubeł na zeszycie i czekamy.

-Kurka, szkoda nie? Jest 10ta minuta lekcji czyli guma pewnie świeża.- mówię

-Świeża.

-Jeszcze trochę chrupka…,mmmmm, szkoda.

Wypluwka idzie do kosza, kosz do kąta.

TC nauczył mnie więcej niż jakikolwiek inny nauczyciel jak na razie. I nie spodziewam się że jakiś nauczy więcej bo jestem juz samodzielnym nauczycielem (yay!) i rzadko obserwuję inne lekcje. Został moim ‚Wielkim Mistrzem’, zaraz po nauczycielce biologii w podstawówce, nauczycielu polskiego w liceum i nauczycielu kartografii na Uni. Mam 4 Wielkich Mistrzów. Dbał o mnie, ciągął za sobą absolutnie wszędzie, odpowiadał na każde, nawet najgłupsze pytanie. Rzucał na głęboką wodę i trzymał koło ratunkowe. Z którego nie skorzystałam, a na koniec sama stałam się kołem ratunkowym.

W pierwszy dzień TC wręczył mi grafik ‚moich’ lekcji. Miałam dwie klasy 7, dwie 8, jedną 9 i jedną 12.

Klasy 7 były przesłodkie, klasy 8 jak stado gęsi które próbowałam wcisnąć w kombinezony kosmiczne, klasa 9 jak sala pełna więźniów na zajęciach integracyjnych, klasa 12 to czysta przyjemność.

W MC spędziłam 6 miesięcy kształtując sobie wyobrażenie, że tak wygląda większość angielskich szkół, może oprócz szkół w wielkich miastach bo MC było szkołą w małym miasteczku. Jakże się pomyliłam! 😀

Mój dzień przez 6 miesięcy wyglądał mniej więcej tak: pobudka, pakowanie, jazda do szkoły Dzieciusiów, jazda do mojej szkoły, zebranie, pierwsza lekcja (W MC lekcje trwały po 100 minut!), przerwa, druga, siku, trzecia, chrupki, jazda po Dzieciusie, zakupy, jazda do domu, chrupki, planowanie (chrupki) kolejnych lekcji, spać, pobudka…. Weekendy różniły się tylko tym, że Dzieciusie nie jechały do szkoły. Co 2 tygodnie popołudniowa jazda do SN na wykłady a od listopada w to wszystko weszła jeszcze praca dyplomowa na Uni.

Okryłam w sobie pasję (ostatecznie) w czasie mojej pierwszej lekcji w życiu. TC kazał mi przygotować 20 minut ze 100, w czasie których miałam wytłumaczyć 12 klasie co to jest przesunięcie równowagi gospodarczej na Wschód. W angielskiej szkole wszystko podaje się uczniom na łyżeczce więc trzeba było zacząć od:

-Co to jest ‚przesunięcie’?
-Co to jest ‚równowaga’?
-Co to jest ‚gospodarcza’?
-I w końcu co to jest ‚przesunięcie gospodarczej równowagi’
-Acha, i gdzie jest Wschód?

Wpadłam na pomysł, żeby wytłumaczyć im to przynosząc fizykę na lekcję geografii. Zorganizowałam długą, drewnianą linijkę, kulę plasteliny i stanęłam przed klasą z patykiem w ręku. TC nie wiedział co zaplanowałam, bo nie pytał ale przez chwilę widziałam jak brwi opadły mu na kark, gotowy interweniować na widok studentki, która będzie opowiadać jakieś banialuki.

-Poproszę o ochotnika.

Znalazł się. Wystawiłam palec wskazujący i kazałam mu położyć linijkę (1.5 metrową) na moim palcu tak żeby się nie kiwała i leżała oparta o palec w bezruchu. Chwilę mu to zajęło. Kazałam mu wsiąść kawałek plasteliny i uturlać idealną kuleczkę a potem położyć ja na jednym z końców linijki. Linijka się pochyliła na stronę kuleczki.

-Co ma ta kuleczka do ekonomii w Chinach?
-??
Kazałam mu uturlać kilka kuleczek więcej i dokleić do pierwszej kuleczki. Linijka przechyliła się jeszcze bardziej.
-Jak to naprawisz? Co musisz zrobić, żeby linijka znowu była w równowadze?
-Zabrać kuleczki.
-Tego ci nie wolno zrobić.
-Przesunąć linijkę na palcu.
-W którą stronę?
-…. w stronę kuleczek..
-Dawaj.
Przywróciliśmy równowagę
-Teraz, zrób jeszcze jedną, ale naprawdę dużą kulkę i dołóż ja do pozostałych. Jak daleko musisz przesunąć linijkę, żeby przestała się pochylać?
-Do samych kulek, inaczej się nie da.

-Ta duża kulka to Chiny i ich siła produkcyjna. Mniejsze kuleczki to Wietnam, Kambodża, Tajwan… Wszyscy coś produkują na jednym końcu linijki a my, na drugim końcu linijki chcemy to coś mieć. Kulki to gospodarki tych krajów. Linijka to ekonomia światowa a mój palec to równowaga ekonomiczna. Im bardziej rozwija się produkcja za Wschodzie, tym bardziej punkt równowagi światowej ekonomii przesuwa się z Zachodu na Wschód. W czasie Rewolucji Przemysłowej, punkt równowagi był w Europie, teraz przesuwa się w stronę Wschodu.

Do końca życia będę pamiętać minę TC. Już nie klepał w laptopa siedząc w ostatniej ławce i obserwując moje poczynania z patykiem. Skrzyżował ramiona i z wyrazem twarzy „Ale jaja!’, kilku uczniów odwracało głowy w stronę TC (uczył ich geografii od 7 klasy) i kiwało głowami z aprobatą….

Po lekcji spytał czy może ukraść ten pomysł i korzystać z niego od tej pory, co odpłaci pokazując mi jak wytłumaczyć dryf przybrzeżny za pomocą piłki i ławki szkolnej. Dobiliśmy targu. Do końca mojego pobytu w MC obserwował mnie jak liczyłam stokrotki na trawniku szkolnym, tłumaczyłam ruchy konwekcyjne za pomocą kubka wrzątku i czerwonego atramentu, wyciskałam wodę z chmur i lepiłam wybrzeże z chleba. Dzieci ten chleb potem zjadły. Zeżarły dwa bochenki najtańszej gliny jaka była w Tesco i błagałby o ostatnią piętkę a ja ten chleb rozdawałam jak córka potentata kolejowego w czasie wizytacji w barakach.

TC był hitowy. W początkach grudnia poszliśmy wszyscy na Christmas Party do pubu hinduskiego, na curry. TC opowiadał o sobie- w szkole bandyta i łobuz, nie było na niego sposobu. Skończył szkołę i poszedł dalej bo pomimo tego że każda bitka w okolicy była jego, lubił się uczyć. Skończył geografię bo lubił nauczyciela od geografii. Został nauczycielem bo uważał, że każdy zbój i mordobijca może zostać kimś w życiu. Miał partnerkę i syna, 2 lata oraz starszego, 4 letniego ze specjalnymi potrzebami. Mówił, że życie go wkurwia bo chciałby wszystkiego na raz- chciałby być nauczycielem w UK ale i na Wschodzie, chciałby mieć święty spokój ale i podróżować. Chciałby pic piwo na patio ale w tym samym czasie jechać rowerem górskim na szczyt Ben Nevis…. Chciałby osiąść w spokoju z rodziną ale bał się ślubu…. I tak w kółko całe życie. Z partnerką postanowili więc pouczyć jeszcze rok czy dwa, spakować manatki i razem z dziećmi pojechać do Azji i uczyć tam wszystkich tych którzy nie mają różnych szans.

Trzy tygodnie potem, tuż przed Świętami siedziałam przez ścianę z TC. On poprawiał próbne egzaminy, ja planowałam lekcję. Poszłam po coś do klasy, siedział w ostatniej ławce i pracował. Zadzwonił telefon, szybko wyszłam bo nie moja sprawa. Kiedy wróciłam po pół godzinie, laptop był otwarty, butelka z wodą nie zakręcona. Zniknął. Czekałam jeszcze a jakimiś pytaniami dotyczącymi lekcji na następny dzień ale nie wrócił. Zamknęłam mu laptopa, zakręciłam butelkę, zgasiłam światło w klasie i zamknęłam drzwi.

TC nie wrócił. Tego dnia dostał telefon od partnerki- dostała złe wiadomości od lekarza- 34 letnia kobieta z dwojgiem dzieci i terminalnym rakiem. Zostawił wszystko jak leżało, laptopa, butelkę, Daleki Wschód i marzenia o wielkich rzeczach. Zmarła rok później.

Zostałam bez Mentora na 2 miesiące przed końcem stażu w MC. Nie dostałam nowego, bo radziłam sobie świetnie, pewnie dlatego. Przyszedł do mnie szef geografii i spytał mnie czy wiem co robię. Wiem. Jak mam pytania to prosto do niego a jak na razie- ucz co zaplanowałam i wyślą mi kogoś kto będzie siedział w tyle i dopełniał kwestii prawnych. Wszystkie klasy TC uczyłam do końca stażu sama. Wpadał Dyrektor i widział spokojną klasę, chleb na podłodze i wulkany….Szkoła była bardzo wdzięczna za pomoc. Zamiast wysyłać nauczycieli zastępczych na lekcje podczas których dzieci wypełniałyby kserowane testy i czytały kserowane podręczniki, do końca lutego miały prawdziwego nauczyciela. Po raz kolejny- nic mnie nie nauczyło więcej niż skok na głęboką wodę, bez wsparcia i bez asekuracji. Podczas gdy 25 z SN miała uczyć swoją pierwszą lekcję samodzielnie za 7 miesięcy, ja uczyłam już sama w lutym. Przyszedł ostatni dzień, moje dzieci z dwóch 7 klas dostały po przypince do klapy marynarki. Biły się o to które dostanie którą i wypinały wątłe piersi z dumą.

R kazał mi napisać raport na własny temat. Bez mentora, nie mogłam dostać pełnego raportu więc obeszłam nauczycieli którzy mnie poznali w te 6 miesięcy i każdy napisał swój paragraf. R był bardzo zadowolony że dałam sobie tak radę i trochę zesrany kiedy powiedziałam mu, że od 2 miesięcy uczyłam sama.

Wróciliśmy do SN na 2 tygodnie a po przerwie- do nowej szkoły, gdzie po kilku dniach obserwacji mieliśmy zacząć uczyć nowe dzieci, w nowych klasach, nowych budynkach, labiryntach, realiach, przepisach…. z nowym mentorem u boku ale będąc odpowiedzialnym za wszystko co się działo w klasie.

Poszłam do EW. Szkoła ulokowana w dwóch miejscowościach, miałam uczyć 3 dni w jednej i 2 dni w drugiej, o czym dowiedziałam się w pierwszym dniu. Było nas 4 z SN ale tylko ja jeździłam między szkołami. W sumie, uczyłam z sześcioma różnymi nauczycielami, w dwóch szkołach, w 9 różnych klasach. W połowie nie działał mój laptop, w innych nie działała myszka, w innych nie było miejsca na zeszyty więc dźwigałam za sobą wózek a na nim skrzynkę z zeszytami. Każdą lekcję uczyłam w innym pomieszczeniu, latałam jak z pieprzem, wszystko nosiłam ze sobą bo szkoła była tak biedna, że nie było ich stać na markery suchościeralne. Wszystkiego nam odmawiali. Nie było pieniędzy na ksero (a podręczników w UK dzieci nie dostają ani nie kupują), kazali tworzyć wyjechane lekcje ale bez użycia kredek, nożyczek czy wydruków z komputera ‚bo za drogie’. SN płaciło im za naszą edukację a my kupowaliśmy własne markery.

Uczniowie bali się nauczycieli i gardzili nimi. Nie bali się bo nauczyciele byli surowi ale sprawiedliwi ale dlatego że darli mordy na każdego dzieciaka jak na parobka. Można krzyczeć na studentów na różne sposoby, jak TC- kreatywnie albo jak moja mentorka, za pomocą gwizdka bo nikt nie zwracał uwagi ja jej wrzaski. ‚My versus Oni’ brzmiało po korytarzach pełnych dzieciarów wyrzuconych z klas. W przerwach gromadzili się na placach poza budynkami i nie miały prawa wstępu do środka, nawet kiedy padał deszcz. Kto złapał siku ten miał szczęście.

Ale moja mentorka była w tym wszystkim najlepsza. W pierwszy dzień była bardzo miła, spytała o zdrowie i dzieci ale moją pierwszą lekcję, i wiele lekcji potem zamieniła w piekło.

Kot z nudów i natchnienie z tej okazji (Lipiec 2021- Sierpień 2022)

Zwykły wpis

Jak się pracuje z domu to nawet nie można odjeść z pracy w poczuciu satysfakcji. Klikasz do 18:00 a rano już nie. I tyle. Wypowiedzenie wysłane mailem nie daje takiej frajdy jak wręczone własnoręcznie….

Pamiętacie jak wspomniałam że Mikrofony to był Cud? Był. teraz jeszcze nie zrozumiecie jak bardzo ale potem wyjaśnię.

A więc było tak, że dnia powszedniego, siedząc przy biurku po Michasiu (jego zjawa nieustannie mi towarzyszyła, nie, nie miałam halucynacji 🙂 ) przeglądałam oferty pracy w internecie i stwierdziłam, że robiłam w życiu tyle różnych rzeczy że naprawdę sama nie wiem co chciałabym robić. Już dawno temu oddzieliłam realia od dziecięcych marzeń i kwestie bycia astronautką zawiązałam różową wstążeczką i odłożyłam na półkę ‚W Innych Wcieleniu’. Tak naprawdę chciałbym być astronautką-chirurgiem-geologiem-na-Marsie. Wiem, fosiasta ze mnie dama….

Podniosłam więc słuchawkę i zadzwoniłam do jakiejś agencji, porozmawiać ze specjalistą od zatrudnienia. Nie zawijałam w sreberka- powiedziałam jak skakałam od firmy do firmy przez ostatnie 5 lat- a to bullying, a to chaos, a to Covid a to mściwa zazdrosna menda…. Wysłuchała i spytała sie co chciałabym robić i prawie powiedziałam jej że jak ma rakietę to ja i Dzieciusie chętnie zapniemy pasy w drodze na Marsa. Ale odpowiedziałam uprzejmie, że za nie mniej niż 23k rocznie chcę robić coś innego każdego dnia, nie chcę rutyny i klikania w kółko tego samego guzika jak pies nosem. Że ma być cywilizowanie, ma być ładne biuro i chcę mieć czyste ręce. Nie chcę nic podnosić, przesuwać, targać i rzucać. Chcę sama decydowac o tym jak coś robię i nie chcę żeby mi ktoś robił łaskę że mnie zatrudnia.

Stwierdziła, że nie takie stanowisko nie ma nazwy i uśmiałyśmy się obie. Ale zakumała o co mi chodzi. Nie sądziłam, że podejmie się wyzwania i pomyślałam, że przynamniej potrenowałam podobną rozmowę i za parę dni zadzwonię do następnej agencji, potem jeszcze jednej aż znajdę to czego szukam.

Dałam jej tydzień i wykręciłam numer. Przypomniałam o sobie a po drugiej stronie zapadła cisza…

-To może zabrzmi dziwnie ale mam ciarki. Dosłownie 3 minuty temu rozmawiałam z kimś, rozłączyłam się i zaczęłam szukać twojego numeru telefonu żeby powiedzieć ci o stanowisku o którym właśnie rozmawiałam… I w tym momencie zadzwoniłaś.

Nie zdziwiłam się bo wiedziałam, że dostanę dokładnie to czego chciałam. Może nie tak szybko, ale wiedziałam

-Facet ma na imię James, praca jest w twoim ulubionym Miasteczku, firma na przecudnym terenie, biuro szkło i stal. Czyste ręce i wielkie biurko ale co najważniejsze, James szuka osoby której nie trzeba będzie instruować o szczegółach i będzie samodzielna. Chce kogoś kto zamiast być przypisany do jednego działu i robić w kółko to samo, będzie współpracował z rożnymi osobami i wspomagał wiedzą, doświadczeniem i różnorodnymi umiejętnościami w miarę zapotrzebowania. Praca z domu, jeden dzień w tygodniu z biura. 23k rocznie.

Rozmowa kwalifikacyjna z Jamesem przez Teams na drugi dzień. Druga po kilku dniach, z Jamesem i Simonem. Pokochałam, pokochali. Bam.

Praca w Mikrofonach była chyba największym przekrętem mojego życia. No chyba że im więcej się zarabia, tym mniej się robi i jest to normalne. Miałam być wolnym elektronem wspierającym sprzedaż programu rozpoznającego mowę dla NHS. Znowu dla NHS… W pierwszych tygodniach kręciłam się pomiędzy wirtualnymi spotkaniami, poznawałam wszystkich którzy nadal pracowali z domu, ‚poznawałam produkt’ czyli czytałam do mikrofonu Harrego Pottera i patrzyłam jak tekst pojawia się na ekranie. W ten sposób jakiś chirurg czy inny patolog, stojąc z rękami w czyjejś wątrobie nie musi już naciskać pedału żeby nagrywać swój głos a potem szukać sekretarki która nagranie przesłucha i wklepie na papier. Teraz wszystko robi się samo. Wątroba w ręku- tekst na ekranie

Po kilku tygodniach siedziałam całymi dniami w ogrodzie, na słońcu i ziewałam. Czytałam, oglądałam YT…. Raz na jakiś czas Nowy Szef- James, najlepszy jakiego w życiu miałam (bez ego) chciał żebym usiadała do Internetu i znalazła informacje na temat konkurencji. Albo z kupionej bazy danych wyłuskała potencjalnych klientów. Albo obdzwoniła całą północną Anglię w poszukiwaniu dnia wczorajszego. I tyle. Kiedy nie było arkusza kalkulacyjnego do stworzenia- siedziałam i miałam płacone. Czasami dzwoniłam po przychodniach i umawiałam się na pogawędkę o mikrofonach ale większość managerów w przychodniach bardzo powoli miesza kawę w szklankach czyli czasami umawialiśmy się na ‚za 3 miesiące, nie wcześniej’. Na rozmowę która miałaby trwać 15 minut. Ale ok, nie mój cyrk , nie moje małpy.

W poniedziałki- dzień uspołeczniania się. Kto chciał, jechał do biura i spędzał czas w towarzystwie ludzkich twarzy. Graliśmy w gry planszowe, siedzieliśmy na sofach i piliśmy kawę. Każdego tygodnia ktoś przynosił inną grę. Były ‚Cards Against Humanity’, był mój ‚Magic The Gathering’ i wiele wiele innych. A resztę tygodnia siedzieliśmy w domu.

Dosłałam DOKŁADNIE to czego chciałam- pracę w której dla odmiany robiłam nic, za duże (dla odmiany) pieniądze. Siedziałam i patrzyłam jak czas i pieniądze NHS przelewają się im przez ręce. Nie miałam wyrzutów sumienia. Nowy Szef opowiadał jak w pierwszym lockdownie, pracował z domu a po drugiej stronie ogrodu, na leżaku, przez 4 miesiące leżała jakaś Ważna Fisza NHS. Z drinkiem w ręku. Ale codziennie Tweetowała jak ciężko pracuje wspomagając Bohaterów na froncie walki z wirusem. Tweeta wysyłała, Tweet pojawiał się u Szefa na telefonie, ona a swój telefon odkładała i łapała za drinka.

Po pół roku, mój mózg skurczył się do rozmiaru rodzynki. Ponieważ organ nie używany zanika, wyprułam pokój Dzieciusiów do gołych ścian i zbudowałam im z solidnego drewna dwa łóżka piętrowe z przestrzenią na biurka i manele z którymi nie chcą się rozstać. Zajęło mi to 2 miesiące. Laptop w jednej ręce, wiertarka w drugiej. Wydałam może 400 funtów, zaoszczędziłam ze 3000. Dziesiusiów pokój ma kształt litery H i w żadnym miejscu nie wejdzie pełno wymiarowe łóżko ze sklepu. Więc musiałam zbudować je sama.

Mikrofony były dokładnie tym o co poprosiłam. Z czasem jednak zdałam sobie sprawę, że poprosiłam o nie to czego chciałam. W pewnym momencie zostałam specjalistką od kładzenia myszki na tablecie gdzie latały kropki całymi dniami, żeby mój status na Teams pozostawał ‚zielony’. W firmie nic się nie działo, NHS mieszało herbaty w szklankach, dostawaliśmy kota z nudów…..

Wtedy mnie naszło na zmiany w życiu. Gruntowne i szałowe. I mam z gruntu szał.

Horyzont Zdarzeń

Zwykły wpis

Kokain stała i tuliła twarz do blachy. Blacha była zimna i twarda ale właściciel był łagodny i ciepły. Bezzębny Rycerz, poznany na pylistym trakcie w drodze donikąd stał się Przyjacielem. Klął jak szewc, lubił przyrżnąć pięścią w stół tak że aż nerki grzechotały ale zawsze był słuszny, prawy i szczery. Nawet wtedy kiedy nazywał Kokainę głupią i naiwną. Szczególnie wtedy.

Kokain dostała też uściski od Karczmarza, przytulona do tłustego brzuszyska opasanego brudnym fartuchem. Żona Karczmarza też utuliła Kokainkę a zaraz potem zdzieliła Karczmarza szmata przez łeb.

-Mości Panienkę Kokainkę o każdej porze dnia i nocy ugościm, tylko niech zapuka…

-Dziękuję drodzy ludkowie, i wam i całej tej zgrai co ich z gościńca w wasze progi moja opowieść zaprowadziła. Dozgodnniem wdzięczna.

Kokain uściskała Serafin. Od tego całego ściskania, Serafin się zapomniała i spod peleryny wychynęły białe skrzydła pokryte piórami.

-Serafin, kamuflarz! – zaśmiała się Kokain.

-Wystarczy jedno słowo, nie daj się szukać po traktach miesiącami. Przybędę i będę.

Kokain wytarła jakiś uporczywy pył z łzawiącego oka. Czy dwóch.

-Jaśniepanienka pamięta, żeby się w gówno nie pakować i na siebie uważać a niedługo znowu zasiądziemy razem i posłuchamy do Panienka tam nawywijała po traktach… Ja z moim białym rumakiem, tentego, po zagajnikach mości pana Michasia szukać dla Panienki będziem. Sprać mu tyłek porządnie to może do głowy z rękawicy rozumu najdzie….

Bezzębny Rycerz wskoczył na konia przy pomocy czterech parobków i stołka do obierania ziemniaków ale do końca dnia wierzył, że wskoczył.

-Darzbór Przyjaciele! Droga szeroka przede mną i jasna! Niechaj będzie i taka dla Waszmosciów! – zagrzechotał zza przyłbicy i zmusił rumaka do niesienia zbroi za horyzont zdarzeń….

Godziny niczym lata (Lipiec 2020-lipiec 2021)

Zwykły wpis

Dostałam prace w Dachówkach. Miałam siedzieć cały dzień i wklepywać dane do komputera żeby ktoś gdzieś zdjął z półki milion dachówek i wysłał je do klienta.

W trzy miesiące lockdownu, rodzinna firma dachówkowa miała taki obrót, że potrzeba było nowych maszyn żeby nadążyły za popytem. Ludzie utknęli w domach i podobnie jak ja przemalowałam salon, wielu właścicieli domów postanowiło zafundować sobie nowe płoty, dachy, jaquzzi… Rynek materiałów budowlanych eksplodował. W lipcu, kiedy skończył się lockdown trzeba było zacząć wysyłać zamówione dachy, dekarze mieli zamówienia na 2 lata do przodu.

Więc dzięki COVIDowi dostałam dość stabilną pracę w budowlance. Na początek przez agencję, po miesiącu kazali mi ‚opuścić agencję’ i zatrudnili mnie na stałe.

W biurze siedziałam ja i Yasmina. Dziewczę 23 letnie, lekko kawa z mlekiem. Ja miałam wklepywać zamówienia, ona miała zająć się logistyką. Tak było przez tydzień. Po tygodniu, pokazała mi jak organizować transporty. Tydzień później, wisiałam na telefonie do fabryki, do magazynu, do klientów, do przedawców, do Royal Mail, do spedycji…. Oddała mi całą logistykę. Plus wklepywanie zamówień. Na urlopie macierzyńskim była managerka która wcześniej się wszystkim zajmowała. Jej mąż był współwłaścicielem połowy firmy.

W biurze były dwa psy- Jack Russell i wyżeł węgierski. Jack Russel była starą, znudzoną życiem suczką ale wyżeł był skarbem rodzinnego interesu- półroczna suka, Honey, której wolno było wszystko. Chodziła po biurach i kradła ludziom kanapki z toreb. Miałam na nią alergię i wystarczyło że mnie polizała, puchłam jak truskawka. Yasmin było przykro z tego powodu ale psy nadal żyły w biurze 3x3m. Oba psy jednak należały do Yasminy i dopiero kapnęłąm się, że Yasmina jest częścią Rodziny- była narzeczoną syna Szefa.

Syn Szefa zarządzał produkcją. Szef zarządzał biznesem, Żona Szefa zarządzała finansami a Yasmina zarządzała logistyką. Aż się jej znudziło. Zaczęła narzekać że za dużo, że za szybko więc zatrudnili pomoc do wklepywania. Wtedy Yasmina stwierdziła, że skoro mogę wklepywać to się zamienimy- ja będę zarządzać logistyką za te same drobne a ona, za wypłatę o wiele wyższą, będzie wklepywać. Rodzina się ucieszyła, że Yasmina okazała się tak obrotna a Yasmina miała od tego czasu więcej okazji żeby nic nie robić. Odkładała zamówienia na wielką kupę i pracowała do drugi dzień. resztę czasu snuła się po biurach, siadywała na podłodze w biurze Żony Szefa i gadała o życiu i jajecznicy, chodziła z psami na spacery na trawnik przed Dachówkami, wybierała w internecie zasłony, sofy, dywaniki ii wazony. Wszystko w bardzo powolnym tempie.

Jak już ogarnęłam o co chodzi, oddała mi też zamówienia, no przecież jej zajmowały trochę czasu co dwa dni.

Nie przyzwyczajałam się do niczego i do nikogo. Mieszałam zupę w kubku ze słuchawkami w uszach, jadłam na ławce za budynkiem, nadał łapałam autobus ale w innym Miasteczku. Do tamtego nie wróciłam przez ponad rok.

Razu pewnego… w końcu sierpnia 2020, dwa miesiące od mojego odejścia z Firmy, obudziłam się rano, odpaliłam FB i pierwszą rzeczą jaką przeczytałam było, że Michaś ”jest w związku”. Jeśli było we mnie jeszcze jakieś życie to tylko do tamtego poranka. Nie wróciłam na FB przez kolejne 3 lata. Nadal mnie tam nie ma ale zrobiłam jedną aktualizację która była ważna. Przez 3 lata nie wiedziałam co u niego, jak się ma w związku którego nie chciał. Twarda suka. Rodzicielka raz znalazła go na FB i po jej minie poznałam, ze nie jest dobrze. Zabroniłam jej kategorycznie mówić na co patrzy ale byłam sparaliżowana. BARDZO chciała mi powiedzieć, z tym wrednym ‚a nie mówiłam’ wyrazem twarzy sensatki z pierwszego piętra. Krzyczałam na granicy paczu że nie chcę, ze żyję i cieszę się żyję i tyle mi wystarczy. Nie rozumiała dlaczego nie chciałam wiedzieć co tam u człowieka który złamał mi serce, pokruszył na milion kawałków… Zrobiła to jeszcze 2 razy, za każdym razem ta sama sensacja. ‚wooooow, ale jak nie chcesz wiedzieć… wooooow’…… Tortura. Znowu nie spałam.

Jazdy autobusem też były torturą. Zanim jeszcze napatoczył się KD (<– Link do posta o KD), dwa razy dziennie siedziałam w otoczeniu tych samych, zaspanych ludzi i dzieci wsiadających i wysiadających na tych samych przystankach. Wszyscy w maseczkach, same oczy. Był chłopak, wsiadał w pobliskiej wsi i jechał do koledżu w Miasteczku. Trzy razy w tygodniu siadał na wprost mnie młodsza kopia Michasia. Ten sam typ budowy, takie same włosy, oczy, nos, ręce. Tak naprawde nie wiem jak wyglądał bo nigdy nie widziałam go bez maseczki ale lubiłam wyobrażać sobie że to on. Gapiłam się otwarcie i miałam to gdzieś. Gdyby miał cos przeciwko, przesiadłby się na jedno z licznych autobusowych miejsc z dala od mojego wiercącego spojrzenia ale nie przesiadł się. Zawsze siadał na wprost mnie i odwzajemniał gapienie.

Całe lato smażyłam się w przerwach na drewnianej ławce, oglądałam YT, potem znalazłam sposób żeby w przerwach między telefonami do fabryki słuchać też YT na słuchawkach telefonicznych. Nie było ze mną wielkiego kontaktu. Przychodziłam, czyniłam cuda, błagałam, obiecywałam, szantażowałam, klienci dostawali swoje dachówki a ja szłam na przystanek autobusowy. Znowu byłam w stanie wysoko funkcjonalnej depresji. Takiej, której nikt nie zauważał. Byłam skoncentrowana, przebojowa, zdeterminowana, uprzejma, uśmiechnięta. A w środku pusta jak kokos.

Był tam Ben. Ben był młody i od razu zainteresowany. Ja nie. Ostrożnie obserwowałam Bena w każdej nadarzającej się sytuacji. Kiedyś rozmawiali o romansach w pracy. Powiedział że nie sra tam gdzie je. Ale z czasem zaczął mi wysyłać zdjęcia czegoś tam bo mu się przypomniałam. Albo zdjęcie Stonehenge bo akurat mijał a sie nie spodziewał. Albo sklepu z Muminkami w Londynie bo akurat był i pomyślał o moim malowaniu (malowałam w przerwach na lunch, na ławce). Kiedyś zapytał czy wyszłabym z nim gdzieś w weekend. Byłam w środku martwa, nic tam nie było, ani woli ani nie woli, nic. Spytałam co się stało z ‚nie sram tam gdzie jem’? Odpowiedział, że nie miał tego na myśli. Wzruszyłam ramionami i wsadziłam słuchawki do uszu.

Z miesiąca na miesiąc robiłam więcej i więcej. Boom na dachówki nadal trwał, zatrudnili mi pomocnika. Dodatkową osobę pode mną bo Yasminy ze ścieżki lenistwa już nikt nie mógł zawrócić. Pomocnik był 2 miesiące i się zwolnił. Przed Świętami zamówienia eksplodowały bo na dachówki trzeba było czekać do 2 miesięcy a na wiosnę kolejni klienci planowali zrywanie dachów.

Po Świętach, nie wróciliśmy do biur, znowu był lockdown, tym razem dłuższy. Pracowałam z domu do końca czerwca. Równo rok po Firmie, zwolniłam się z Dachówek i przeniosłam do Mikrofonów. Ale do tego dojdę. W tym czasie brałam lekcje jazdy, w sumie 5 chyba, między lipcem a październikiem kiedy przyszły krótkie lockdowny. Kupiłam sobie Suzuki i wielbiłam każdy cal czerwonej blachy. Auto i jeżdżenie stało sie moją terapią.

NIENAWIDZIŁAM pracy z domu, każdej minuty. Dom zamienił się w Dachówki, wszędzie drukarki, dodatkowe komputery, telefony, słuchawki, nieustanny dźwięk telefonu, w kuchni, w kiblu, w ogrodzie. Podczas kiedy w biurze przychodziłam do pracy o 8:30 (jak zajechał autobus) to mimo tego że oficjalnie zaczynałam pracę o 9:00, juz od drzwi odbierałam telefony z katastrofami. Kończyłam o 18:00 ale do 19:30 byłam pod telefonem. Z listą spedycji w ręku, w autobusie do domu nadal rozwiązywałam tragedie i powstrzymywałam katastrofy. W pracy z domu mój dzień zaczynał się o 7:30 a kończył o 20:00. Za te same pieniądze do 9:00-17:00. Buntowałam się a wtedy Rodzina pytała co robi Yasmin że nie może odbierać części telefonów? Co miałam powiedzieć Rodzinie, że wasza przyszła synowa to leniwa prucz i mam szczęście jak odbierze telefon raz dziennie? I to zawsze z psami w tle, gdzieś na spacerze w plenerze? Jak się poskarżyć Rodzinie na ich własnego członka? Obiecywali poprawę a ja nadal pracowałam 11h dziennie.

W marcu do logistyki wróciła managerka. I od razu wszystko co zbudowałam, kazała wrzucić do kosza. Prowadziliśmy dokument Excela w którym miałam wszystko zaplanowane, co, ile, do kogo, kiedy i jak. Jestem szpecem w budowaniu samodzielnych arkuszy więc pod jednym kliknięciem miałam wszystko zautomatyzowane. Nie, nie podobało się. Wszyscy się tak przywyczaili do tego arkusza, że podniosła się wrzawa. Sprzedawcy mogli zawsze zjarzeć is prawdzić postęp ich zamówień. Fabryka podglądała ile dachówek trzeba zaplanować, Magazyn sprawdzał ile ludzi trzeba zaplanować na poszczególne dni żeby spakować zamówienia na czas.

Ale arkusz bym MÓJ a nie jej. Czyli zły. Ale Rodzina stanęła po mojej stronie i arkusz ocalał. Ale ja miałam przesrane. Jak zwykle. Dzwoniła do mnie co 5 minut i krzyczała że ona nie może znaleźć swoich zamówień. Że kolorki trzeba zmienić bo ją rażą w oczy. Że ten kod jej się źle kojarzy itp…. A robiła minimum pracy. W końcu zarządzałam też jej zamówieniami. Szukałam jej całymi dniami, zostawiałam wiadomości na sekretarce, zapominała mi powiedzieć że ma wolne albo że ma tydzień urlopu w Kornwalii. Taki drobny szczegół. Ale uważała się za moją managerkę. W sumie miałam dwie, z Yasminą.

Pół roku pracy z domu i miałam serdecznie dość. Samotność doskwierała jeszcze bardziej bo naprawdę nie było nikogo z kim mogłam porozmawiać.

KD w tym czasie wyjechał do Walii i cieszyłam się że nie muszę go znosić. Jedyne osoby które się ze mną kontaktowały to KD i jego ziemska inkarnacja oraz…. Ken.

Nie odpuszczał, pisał do mnie regularnie co 6 miesięcy. Zmieniał numery telefonów, obiecywał, przepraszał, udawał że niby nic się nie stało. Odczytałam każdą wiadomość, nie odpisałam na żadną.

Ponieważ pracę miałam i nie musiałam panikować, dawałam sobie 2 miesiące na znalezieniu pracy. Prawdziwej pracy a nie znowu jakichś rur czy nakrętek. W tym praca z domu pomogła bo mogłam rozmawiać z agencjami, brać udział w rozmowach kwalifikacyjnych i nikt nie wiedział co się szykuje.

I tak też się stało. Znalazłam Mikrofony. O tym jak dokładnie, też opowiem ale teraz zaznaczę tylko, że był to Cud.

Kiedy już podpisałam kontrakt na stałe, wysłałam managerce na maila wypowiedzenie. Dostałam ponad 5 tygodni urlopu do wykorzystania i poprosiłam o wypłatę urlopu do ręki. Zadzwonił manager operacyjny prosić żebym została.

-Zwolnisz Yasmin i tą drugą?

-Nie mogę. Jedna jest Narzeczoną szefa druga żoną szefa.

-No to nie zostanę. Tak się kończą śluby w rodzinnych biznesach

Zrozumiał.

Zadzwonił Ben. Czy teraz wybiorę się z nim w jakiś weekend. Jak mrówkę w słoiku, obserwowałam z dystansu. ”Jak coś wymyślisz to się zastanowię”. Wymyślił. Napisał że w przyszły weekend i da mi znać w czwartek. Poczekałam do piątku i skreśliłam go z mentalnej listy znajomych. Zadzwonił w piątek wieczór, że jeszcze nie wiem bo znajomi coś może planują… Że da znać w sobotę. To było 2 lata temu. Nie zatęskniłam.

Napisała do mnie Polka z Firmy, że minęły wieki, że trzeba się spotkać. Napisała: znajdź jakiś pub w połowie drogi bo każdej z nas daleko, zjemy coś dobrego i przegadamy cały dzień. Znalazłam pub, śliczne miejsce, wysłałam jej linka. Nie odpisała. Po co kontaktować się z kimś, zapraszać na wypad i nie odpisać? Już się przyzwyczaiłam ale i tak cicha woda brzegi rwała. Rwała boleśnie.

Ludzie przestali mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. O tym, że trzeba było zwiększyć dawkę antydepresantów świadczył fakt że jakiegoś mglistego poranka w autobusie zdałam sobie sprawę, że ludzie są kompletnie szarzy, jak utkani z dymu. Jakbym mogła patrzeć na nich na wskroś. Szare tumany dymu. „Nie wierz temu co mówi twój mózg, kłamie’. Zadzwoniłam i dostałam 20mg. Pomogło ale też dało mi do myślenia. Już nie wiedziałam czy brak emocjonalych reakcji jest spowodowany depresją czy większą dawka leku… To się nazywa dystymia

Dystymia, znana również jako przewlekłe zaburzenie depresyjne (PDD), to przewlekłe zaburzenie nastroju charakteryzujące się długotrwałym niskim nastrojem, utrzymującymi się uczuciami smutku, beznadziejności lub pustki oraz brakiem zainteresowania lub przyjemnością z aktywności. Osoby z dystymią mogą doświadczać fluktuacji nastroju, ale objawy zazwyczaj utrzymują się przez lata, często trwając co najmniej dwa lata u dorosłych i jeden rok u dzieci lub nastolatków. Dystymia może również wiązać się z innymi objawami, takimi jak zaburzenia snu, zmęczenie, słaba koncentracja, niska samoocena i zmiany w apetycie.

Czyli zdiagnozowłam samą siebie. To akurat był zdrowy objaw bo wariaci rzadko widzą, że są wariatami. Wszysto robiłam na pamięć, na podstawie tego co wiedziałam z doświadczenia. Pracowałam ciężko bo tak trzeba, jadłam bo czymś trzeba życ, szłam do łóżka bo tak robili inni. Ale oglądałam każdy kawałek jedzenia jak obcego, sen nie nadchodził a jeśli już to płytki i przerywany 10, 20 razy na noc. Nic nie sprawiało mi przyjemności, robiłam rzeczy żeby zająć ręce, nie dla frajdy. Przestałam szydełkować, czytać. Nie umiałam już zmusić się do pisania, nawet bloga….

Ale w tle tego wszystkiego uczyłam się czegoś bardzo ważnego. Już nie pamiętam kiedy się to zaczęło, chociaż pamiętam, że próbowałam tej magii kiedy przygotowywałam się do drugiej rozmowy kwalifikacyjnej na COM… Spędziłam miesiące, w końcu lata na analizowaniu całego swojego życia i wszystko miało w końcu sens. Od tamtego czasu powoli, bardzo powoli udało mi sie wynurzyć na powierzchnię tej oleistej cieczy w której unosiłam się od 2019.

Nie wiem ilu z was jeszcze mnie czyta. Na pewno Kasia z Wrocławia, może Jackwar… Wiem, że dla wielu ludzie to o czym bedę niedługo pisać to jakieś bzdety i wariactwo ale jak to sie mówi w USA ‚Nie głupie skoro działa’. A może i zadziałać dla kogoś innego. Teraz czas o tym wspomnieć bo 2022-2024 upłynęły na stosowaniu się do kilku zasad i obserwowaniu wyników. I nie byłabym tu gdzie jestem teraz gdyby nie te zasady. I wyniki.