Każdego dnia zaczynam prowadzić ta listę na nowo. Kończę na koniec dnia i bardzo rzadko przy wyjściu z pracy bilans wychodzi na plus. W najlepszym przypadku na zero.
Dzisiejszy bilans zakończył się na zero tylko i wyłącznie dlatego, że Duży Szef poszedł domu. Jak niewiele potrzeba do szczęścia.
Rok temu, osoba która przekazywała mi paleczke nauczyła mnie że rano, wszyscy spodziewają się rundy herbatki. I chociaż nie jestem już ostatnia w kolejce i po mnie przyszło już kilka kolejnych osób, nadal o 9 wstawiam czajnik i pytam kto co pije. W ciągu dnia swoją kolejkę ma Instalatorka, po południu Menager Marketingowy.
Od zeszłego tygodnia nie wolno nam pić rano. Nie wolno bo pracujemy na ostrym dyżurze, w każdej chwili przyjedzie ambulans wypakowany cyrkowcami pogryzionymi przez niedźwiedzia. I trzeba być gotowym. Na stanowiskach.
A Duży Szef widział na własne oczy jak zaspane stałyśmy przy maszynie do parzenia kawy. No obraza majestatu!
Nieważne że sam domaga się kawy o 9:00 rano, ważne że my już nie pijemy.
Potem przyszedł Mały Szef i dopytywał się o faktury dla Dzieci o których rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu.
?
W zeszłym tygodniu rozmawialiśmy o …(otwieranie Outlooka) … O Y i Z ani słowa o X. Jak nie jak tak? Jak tak jak nie? Każda fakturę która dostaje mailem od razu drukuję i rzucam sobie na kupke. Sortuje, wertuję, kartkuje. Nie ma i wiem że nie ma bo w żadnym kościele mi nie dzwoni. Mały Szef robi minę od której i wywraca w mi o się watroba. Piszę maila do ksiegowej. Księgowa „pierszysłyszy” i przypomina o Y i Z. Szef stwierdza że chyba nam się coś pomyliło, nie przyznaje się do kiełbaśnika we łbie i zostawia sprawę bez przeprosin.
Od tygodnia walczę z zamówieniem które sprzedał kompletnie z wierzby i staram się uczynić cuda. Dziś okazuje się że niepotrzebnie. Do dupy z wysiłkiem w który w to włożyłam, po co w ogóle… Po tym jak sam mi kazał. Wychodzę na idiotkę.
Mam kupę rzeczy do zrobienia. Od czasu kiedy mieliśmy w biurze Pomoc biurową która okazała się kompletną porażką, mamy z Instalatorka dwa razy więcej durnej pracy papierkowej. Ale zamiast robić to co do mnie należy, dzwonię po 15 razy do jednego kolesia i nękam go o pierdołę bez znaczenia. Szef kazał mi ustawić sobie budzik co godzinę i dzwonić do kolesia do skutku. Tłumaczenia że koleś sam czeka na telefon w tej sprawie nic nie dały. Dzwoniłam jak debilka, przepraszałam, tłumaczyłam że mnie zmuszają, po trzecim razie przestał mi wierzyć i miał mnie dość. Że-na-da.
A góra roboty rośnie. Kiedy tylko schylam głowę nad papierami słyszę:
-A co teraz robisz?
-Zamawiam?
-A co?
-(Gówno na patyku)
-Aha.
I czuję że jestem obserwowana. Permanentna inwigilacja. Dochodzę do wniosku że ta sekcja gimnastyczna śmierdzi mi zesłaniem a nie uznaniem.
-I…. (Klik) Wysłane. – mamrocząc do siebie nad klawiaturą.
-A co wysłane?
-Słucham?
-Co wysyłane?
Patrzę na ekran.
-Zamówienie.
-Aha.- Szef spuszcza głowę w telefon. Po czterech sekundach:
-A czyje?
-Kay’a. Drzwi aluminiowe, rozsuwane, czteropłaszczyznowe, antracytowe od zewnątrz, białe od wewnątrz, chromowane klamki, czarne uszczelki, otwierane na zewnątrz i do lewej (kurwa twoja mać)!
-Ok, nie przeszkadzaj sobie.
I znowu czujesz się jak pacjent zamkniętego zakladu dla upośledzonych któremu dali do zabawy grabki.
I tak, na koniec dnia wstaje od biurka, idę do domu, gotuje paszę, siadam, nie mam siły a to dopiero poniedziałek.