Kot, pies, 6 traw, 3 drzewa, pleśń.
Ktoś się domyśla?
Aaaaaaa PSIK!
Tak, tak, Kokainka w końcu trafiła do alergologa. Czekałam na wizytę od połowy grudnia. To daje jakieś 14 tygodni. W tym czasie już brakowało mi sił: nieprzerwany glut, kichanie po 30 razy z rzędu, bez względu na to czy w domu czy na ulicy, w sklepie czy w lesie. Swędzące i puchnące podniebienie, swędzące rejony wokół błony bębenkowej gdzie nie można się podrapać, piekące i palące oczy, szyja, policzki, podrapany i poszorowany wycieraniem nos. Maleńtas zrywa się za każdym razem kiedy kichnę sobie zdrowo podczas nocnego karmienia, Maja podaje mi tetrę jak automat. Pogryzł mnie jakiś komar, ze względu na rozbujaną alergię spuchłam jak bombka choinkowa, przybrałam kolor purpury i dwa dni smarowałam się hydrokortizonem bo w oczekiwaniu na badania nie wolno mi było brać żadnych antyhistamin.
Opowiedziałam ze szczegółami o moich objawach i zrobili mi próby na 7 podstawowych alergenów: psa, kota, roztocza, traw, drzewa i dwa rodzaje pleśni i grzybów. Zakropili, dziabnęli szprycką i odesłali do poczekalni na 15 minut. A ja tam zakwitłam jak jarzębina, łapy popuchły, zaognione miejsca po nakłuciach zlały się w końcu w dwie wielkie czerwone obszary na obu przedramionach. Pielęgniarka od szprycki przyszła z miarką ale skala się skończyła. Chciałam się czochrać o dywan i prawie chodziłam po ścianach kiedy przyszedł doktor O. i kazał pokazać łapska. Chwile potem dostałam tabletkę i zaczęło schodzić. A więc jestem uczulona „i to zdrowo” na:
-koty
-roztocza
-trochę traw
-trochę drzew
-pleśnie
-grzyby.
Z tego zestawu nie okazałam się uczulona tylko na Bostona. Dostałam receptę odnawialną na cetryzynę i do domu. Czyli w sumie tyle, że na własne oczy widziałam reakcję na alergeny, którą jak dotąd widziałam tylko na przykładzie swojego nosa.
Do tego że pokłute, mam przedramiona poznaczone permanentnym pisakiem i wyglądam jak narkomanka-grafomanka która każdemu wkłuciu nadaje osobistego wyrazu. Nazywa i opisuje:
-A ty będziesz się nazywać Gienek, dziurko po igle ty moja.
W drodze powrotnej ze szpitala poszliśmy połazić po Oxfordzie i zeszło nam tam jakieś 5 godzin. I aha! O! Trolle, rzucajcie się! Nigdy nie byłam to poszłam i kupiłam sobie w Primarku, tak tak, tym co Poleczki sobie tak ukochały… dwie śliczne koszulki na lato, bluzę z kapturem w kolorze lila a Majce dwie pary trampek do latania i jedną cudną parę trampek za kostkę w kolorach róż-mango-bango. Maleńtas nie dostał kompletu body w cudnych kolorach bo nie było rozmiaru. 😦 Ale serio trolle, wolę Primark od Matalana. Kolory odbiegają od modnych kolorów „rzygowin i trawy” i jak się okazało, nasze ulubione majkowe piżamki które pochodzą z carbudów, to marka Primarka- Early Days. Prane, kręcone po setki razy i to tylko u mnie- trzymają kształt, kolor, wytrzymują 60*C w pralce i materiały puszczają plamy po jednym praniu mimo że bez sztucznych dodatków. A Atmosphere, też primarkowa marka jak się okazało to moja ukochana błękitna kurtka z zamszu. Czyli produkt obronił się sam. A trollom na pohybel.
***
A propos trolli. Nadal nie mogę zainaugurować nowego bloga bo Poczta daje kapusty już 6 tydzień prawie i Jill nadal nie otrzymała swojego prezentu. A bez tego nie ma cięcia wstążki, orkiestry ani chleba ze solą. 😦
***
Maleńtas waży 7kg. Je jak smok, nadal co 3h okrągłą dobę, plus przecierki. Nieustannie się rusza, macha, wierzga, chce siadać, wstawać, czepia się każdego, żeby pozwolił mu postać i pokiwać się na piętkach. Zasypia tylko na mnie, z łapą na cycu. Jeśli jestem blisko zaśnie też sam w kołysce co daje jakąś nadzieję na przyszłość. Kocha telejajo. Odpuści sobie jedzenie byle tylko tak się wykręcić, żeby spozierać w szybkę. Domaga się kładzenia rano na brzuszku i kiedy sprawdzam rano pocztę zagląda mi spragnionym wrażeń wzrokiem w ekran i tak się emocjonuje, że unosi łapki i ląduje na pyszczku. Maja nienawidziła polegiwań na brzuszku, traktowała to jak najgorszą karę. Dla Maleńtasa to najlepsza rozrywka. Taka fajna, że aż sfikał się z sofy na dywan parę dni temu w radosnych wymachiwaniach kończynkami.
Maleńtas to dziecko cud do nocnikowego szkolenia- jak tak dalej pójdzie, będzie robił do nocnika jak ta lala. Wiem dokładnie o której będzie robił kupczaka a pielucha mokra chociażby odrobinę drażni go jak żmija w nogawce. Widać kiedy jest zajęty zapełnianiem gaciorków bo chrumczy i napina buzię aż robi mu się czerwony nosek.
Kocha gilgotki. Za przeproszeniem, w okolicy jajecznej najbardziej, śmieje się na głos aż do utraty tchu, łapie za stópki, wystawia część niesforną i domaga się jeszcze.
Uwielbia jeść przecierki, mleko zaczyna traktować jak przykry obowiązek. Wciąga cały słoiczek na jedno posiedzenie i to szybko matka! Łapie łyżkę lecącą do buzi rączkami i popycha. Wystarczy, że nabieram nową porcję za wolno, zaczyna wierzgać nogami i kwękać. Płacze kiedy kończy się słoiczek. Daję mu na razie HIPPki bo nie jestem w stanie zrobić tyle przecierku, żeby reszta nie poszła w kosz a jakoś brzydzę się porcją odstawioną do lodówki albo zamrożoną. Nie pytajcie, nie wiem czemu. Jemy mnóstwo mrożonych produktów ale jak przychodzi do jedzenia dla dzieci- fe! Z Majką też tak miałam, robiłam na zapas, pakowałam w takie śliczne pojemniczki, mroziłam…. rozmrażałam, stałam i patrzyłam w dno pojemniczka z najwyższą odrazą i wyrzucałam. „Nie nie zniesę.”.
A więc na razie Gabi wcina ziemniaczki, marchewkę, słodkie ziemniaki i dynię w kilku kompozycjach zaprawionych kleikiem ryżowym. Jak się przeje, rano kupczak ma kolor marchewki ale w sumie toleruje wszystko co mu daję i chce jeszcze.
Ależ proszzzz…. 😀