Monthly Archives: Wrzesień 2010

Midłajfka roku 2010

Zwykły wpis

Właśnie wróciłam z wizyty u midłajfki. Moja była na urlopie więc wyjęli z szafki ze sprzętem medycznym jakąś jednorazową i podstawili za biurko. Na powitanie spytała mnie jak „hałarju” i w ten sposób uznała, że skoro odpowiedziałam, że „fajn”, znaczy ze jestem zdrowa i czuję się świetnie. Jeszcze nie zdjęłam kurtki a już postawiła mi na biurku fiolkę na siuśki i nastawiła rękaw w mierzenia ciśnienia. Grzecznie wsadziłam. Zmierzyła. Otworzyła teczkę, pobazgrała, potem unurzała czułe na cielesne fluidy papierek w mojej próbce i wyrzuciła wszystko do kosza. Zapisała. Cały czas uśmiechając się serdecznie acz nazbyt pańszczyźniano. Potem kazała wskoczyć na leżankę. Przyłożyła centymetr, pomacała i zauważyła, że Maleńtas odwrócił się dupką w górę i zrobiła użytek ze słuchawki Doppler’a. Zapisała. Spakowała teczkę do koperty i uśmiechnęła się pańszczyźniano na pożegnanie.

7 minut.

Mam nadzieję, że jest jednorazowa. Spuszcza się z takiej powietrze i wrzuca tam gdzie fluidy cielesne lądują po badaniu.

Wokół pustki kinematograficznej, głupoty w obliczu XXI wieku, kalafiora, nadmiaru prania i niespodziewanej szóstki.

Zwykły wpis

I jak postanowiłam, tak zrobiłam. Powiedziałam, że mam dość i z głębi serca pragnę rozpocząć urlop tu i teraz. I niniejszym- rozpoczęłam.

Skończyły mi się odcinki Housa. Nic nie leci w tle. Coś mi się stało i od dłuższego czasu przeglądanie twardego dysku pirata w poszukiwaniu filmu do obejrzenia kończy się na tym samym- 1Tb filmów:
-nie.
-nie.
-nie.
-nie.
-nie, nie…też nie.
… koniec dysku.

Odeszłam z Forum na którym siedziałam od kwietnia. Przepraszam ale głupoty nie zdzierżę. W pewnym momencie zorientowałam się, że próbuję wytłumaczyć ludziom żyjącym w XIII wieku, że (uwaga, bo może boleć) Księżyc nie został oderwany od Ziemi w wyniku gigantycznej trąby powietrznej, wyniesiony przez tę samą trąbę 30 000 km stąd i umieszczony na orbicie, gdzie od tego czasu jest, ma atmosferę tylko po jednej, ciemnej stronie gdzie żyją istoty energetyczne, które kiedyś były duszami naszych zmarłych, hodują (te energetyczne istoty) rośliny i zwierzęta na pożywienie (nie wiem po co skoro są energetyczne) i robią to wszystko pod powierzchnią Księżyca (nie wiem po co, skoro mają atmosferę). Umarłam i poszłam do nieba. Moja cierpliwość na p*nie się skończyła i nawet szczera chęć bycia miłym i tolerancyjnym nie pomogła. Pseudo-naukowcy psychotronicy doszukujący się działania UFO w (serio) dziurce o średnicy 3 cm w asfalcie na drodze ze Zgierza do Krotoszyna albo geniusze myjący zęby samą wodą dla świeżości i zdrowia. Agenci, którzy swoje zjazdy na grzybkach opisują często i gęsto prosząc o interpretację zwidów, zamuleni przeciwnicy żydo-komuno-masonów, którzy próbują przekonać, że Barrack Obama w jednym ze swoich przemówień puszczonych od tyłu nawołuje Szatana i dziękuje mu za nie wiadomo co.

A w tym garstka ludzi zainteresowanych tematami niecodziennymi na serio, którym mózg się lasuje od usilnych prób lawirowania między ciemnotą, chamstwem, prostactwem i niespełnionymi ambicjami administratorów.

No to odeszłam.

Czyli nie ma już House’a i Forum.

Rozmrażam za to zamrażalnik. Wypróżniłam, otworzyłam i chodzę co chwila patrzeć czy widać już jakieś oznaki odwilży. Do dna zamrażalnika przykleiła się torba z kalafiorem i ani w prawo ani w lewo. Komora należy raczej do tych dla kawalerów więc coś z zamrożonym problemem należało uczynić.

Zrobiłam też trzy prania, nie zastanawiając się gdzie ja to wszystko powieszę. Obwiesiłam więc kuchnię bielizną dla dwulatek, armią dżinsów i bluz, do tego obłożyłam stół poszwą na kołdrę i prześcieradłem i chodzę co chwila patrzeć czy widać już jakieś oznaki suszy.

Czyli sumie co chwila wstaję i chodzę a nie mam siły. Wczorajszy dzień spędziłam w pozycji leżącej tak tylko jak się da i tylko sofa chroniła mnie przed „położeniem się jeszcze bardziej”. A wieczorem miałam ciążową zachciankę i po raz pierwszy w życiu Suseł musiał wsiąść do auta i o 10:00 wieczorem pojechać do Co-opa po … ciasto jak najbardziej czekoladowe. Bo pacjentka w Housie dostała taki, żeby ratować życie. Zapragnęłam, dostałam i zjadłam połowę. Przestałam jeść tylko dlatego, że zabrakło miejsca w brzuszku. Ale było pięknie. Drugie pół stoi w kuchni, więc…

Maja ciesząc się z obecności Mamy w domu spędziła dziś cały poranek siedząc na mnie okrakiem i międląc moje włoski. Odwraca mi głowę na siłę, bierze mojego kucyka, wsadza w niego nosek i niumnia. Nie wiem co właściwie robi bo słuchać tylko niunianie smoczka i czuć międlenie ale w ten sposób obejrzałam cały odcinek „Miłości nad rozlewiskiem” a Mai jeszcze było mało. Potem ma wzrok zaćpanego chomika, tuli się, głaszcze mnie po buzi, całuje… i poklepuje po pleckach. Fakt, że wołała dziś o 4:00 nad ranem po Tatusia a wczoraj wtryniła się nam do łóżka o 5:00 bez zamiaru spania chociaż z kołdrą i poduszką pod pachą jest chyba winą ząbkowania.
Ma już co prawda pełną klawiaturę dwulatka ale skoro w książce napisali, że dziecię powinno zacząć kiełkować zęby przedtrzonowe w 24-30 miesiącu życia, Maja się przyłożyła… i wykiełkowała sobie …szóstkę. Szóstkę. Tą co ją powinna otrzymać od natury gdzieś w okolicach 7 roku życia. A więc ma i maca. Co chwila wkłada palucha do buzi i bada to ząbczane zjawisko. A to chyba nie koniec, bo ani nocne pobudki ani kwaśne pierdki odparzające pupsko ani intensywne tulenie się do wszystkiego nie ustaje.

Maleńtas natomiast jest jak normalny facet w życiu każdej kobiety- jak śpi, (czyli go nie ma) to jest cisza, spokój ale człowiek tęskni i puka w nadziei, że ktoś odpowie. A jak się obudzi, człowiek najchętniej wziąłby karton z dziurkami i wyniósł owego do lasu. 😀 Maleńtasowa siłka z jaką obwieszcza mi swoje pobudki jest nie do opisania co już opisywałam. I z każdym dniem coraz bardziej nieopisana bo im dalej w las tym więcej drzew.

Idę więc obejrzeć ostatnie chwile kalafiora i mam nadzieję, że to ostatni raz w jego życiu.

O wycinku i przemyśleń własnych garść

Zwykły wpis

Koniec. Bunt. Nie idę. Od poniedziałku zarządzam sobie dwa lata wakacji i już. Nie ma sensu siedzieć w pracy skoro TESCO nie odleci w ciągu tego tygodnia a ja się rozpukam na każdym kroku. Moja wątroba jest potłuczona i obolała, dziś tyle razy prosiłam o czas na kibelek, że najcierpliwsze Team Leaderki zaczęły wzdychać. Bo za każdym razem trzeba mi szukać zastępstwa.

Sofę nadal składają. Wczoraj spoczęła w częściach średnio złożonych, bo północ to niedobra godzina na majsterkowanie.

Ale do rzeczy. Dziś w Daily Mail znalazłam artykuł, który w każdym (dobra, oprócz jednego) punkcie potwierdził moje teorie i przemyślenia na temat wychowywania dzieci w UK i tragicznych tego skutkach. „Dlaczego jaskiniowcy byli lepszymi rodzicami niż my” świetnie pokazuje, że społeczeństwo brytyjskie tak daleko odeszło od natury i zdolności słuchania własnego instynktu, że z całkiem naturalnej czynności- wychowywania dzieci, zrobili kosmiczną parodię obwarowaną zakazami, nakazami, ograniczeniami i wymysłami, które społeczeństwo wdraża w swoje życie bez cienia wątpliwości.

W artykule winę za chore i pokrzywione młode społeczeństwo brytyjskie złożono bardzo słusznie na 5 czynników, choć prawda jest taka, że wszystkie one mają wspólne tło- chorą i pokrzywioną politykę społeczną i finansową, która nie pozwala rodzicom spełniać swojej roli tak jak natura przykazała.

1. W czasach prehistorycznych noworodki i niemowlęta noszono, tulono i obejmowano praktycznie nieustannie. dziecko było w bezpośrednim kontakcie z matką 24 godziny na dobę. Dziś dzieci leżą samotnie w łóżeczkach, nosidełkach, fotelikach samochodowych, gdzie nie uczą się bliskości, matczynego ciepła, brzmienia głosu, nie poznają roli fizycznego kontaktu.
Gdzie tu wina świata nowoczesnego? Wszędzie jeździmy samochodami, noszenie dziecka w chuście uważamy za wymyślną fanaberię, łatwiej i modniej jest wpakować dziecko w plastikowy substytut ramion niż zadać sobie trud radzenia sobie ze wszystkim jedną ręką. Nagle staliśmy się słabi i delikatni. A wiecie kto najczęściej nosi dzieci w chustach uwieszonych na szyjach mam? Czarne kobiety. Te duże, obfite Afrykanki, ubrane dość tradycyjnie, uczesane na afrykańską modłę. One są me zostały wynoszone w chustach i nie wyobrażają sobie innego sposobu na budowanie więzi z noworodkiem czy niemowlakiem.

2. Niegdyś rodzicielskim obowiązkiem była natychmiastowa reakcja na niezadowolone kwękania dziecka, płacz czy krzyk. Starano się uspokajać dziecko tak szybko jak się dało. Dziś nauka wie, że nieszczęśliwe dziecko jest nafaszerowane hormonami dalekimi w działaniu od endorfin. Im częściej i dłużej mózg jest poddawany takim falom chemikaliów tym szybciej wiązki połączeń nerwowych stają się silniejsze i z czasem przeważają w sposobie w jakim mózg radzi sobie ze stresem. Dziecko szczęśliwe i rozśmieszane kiedy tylko krzywi się buzia łatwiej umie radzić sobie ze stresem, częściej się uśmiecha, jest otwarte na świat i ciekawskie. Otoczenie nie jest dla niego nieustannym źródłem trosk i strachu. Natomiast nowoczesne społeczeństwa stosuje metodę „płaczu kontrolowanego” wydłużając stopniowo czas reakcji na płacz … żeby pomóc dziecku się zmęczyć i doprowadzić je do do takiego wycieńczenia fizycznego i psychicznego, że dziecko zasypia bo mózg odcina dopływ negatywnych bodźców do delikatnego organizmu. Zamiast usuwać powód stresu, tylko podkręca się reakcję na niego.
FakiJapi ma sąsiadów- parę z czteromiesięczną córeczką- która WYJE. Dziś już wiadomo czemu- nie uznają karmienia na życzenie, maleństwo trzymają na posiłkach co 3,5 godziny bez ustępstw z 11 godzinną przerwą w nocy. A dziecko wyje. Większość część dnia płacze, co słychać przez ściany. Czasem, kiedy pozostaje pół godziny do karmienia a dziecko już nie daje rady, tatuś wyjeżdża z wózkiem na ulicę i jeździ póki nie stuknie godzina karmienia. Ta dziewczynka może w przyszłości zapaść na bulimię (napadowe jedzenie) której nikt nie będzie w stanie wytłumaczyć. Bo ile można dopominać się jedzenia?

3. Kiedyś dzieci karmiło się piersią nawet do 5 roku życia. Dziś świat zorganizowany jest tak, że matka nie ma gdzie karmić dziecka w miejscach publicznych, jest solą w oku przechodniów i gapiów, naraża się na spojrzenia i komentarze zniesmaczonych widokiem karmiącej matki obywateli. Matki, które wracają do pracy po urlopach macierzyńskich mogą pożegnać się z karmieniem, bo jak ściągnąć, przechować i dostarczyć świeże mleko do domu czy żłobka kiedy ma się tylko godzinę przerwy w pracy dziennie? Poza tym, ciekawe doświadczenia skandynawskich naukowców,e postawiły całą Szwecję i Norwegię na głowach udowodniły, że w dzisiejszych czasach tylko pierwsze dwa tygodnie karmienia piersią niosą ze sobą więcej korzyści niż zagrożeń dla dziecka. Środowisko naturalne jest tak zanieczyszczone a my jako matki tak „brudne” chemicznie, że chude już mleko ma w sobie więcej ołowiu, tlenków metali ciężkich, syntetyków niż ludzki pot. Dodajmy do tego wchłonięte przez skórę chemikalia pochodzące z kremów, odżywek, kosmetyków kolorowych i lakierów… wszystko to idzie do mleka.

4. We wczesnych społecznościach dziecko starsze spędzało mnóstwo czasu z dalszymi członkami rodziny ucząc się wspólnoty, zależności, dzielenia odpowiedzialności, podejmowania decyzji na bazie rodzinnych hierarchii dzięki czemu po latach samo, instynktownie potrafiło zbudować zdrową i szczęśliwą rodzinę. Dziś dziadkowie brytyjscy żyją Gdzieś Tam, nie znają swoich wnucząt, rodzeństwo starsze stroni od obowiązków przy maluchu, ciotki i wujkowie służą do niczego. Jeśli w rodzinie dzieje się źle, nikt nie ma szansy wyprostować sytuacji, zareagować na krzywdę, wyrównać braków u rodziców czy przynajmniej zdjąć z nich odrobiny obowiązków i zredukować stresu związanego z ciągnięciem domu bez niczyjej pomocy.

5. Wieki temu dzieci spędzały większość czasu na swobodnej zabawie na świeżym powietrzu poznając prawa rządzące światem, w towarzystwie dzieci z różnych grup wiekowych. Dziś bawią się same, oglądają telewizję, grają w gry komputerowe, nie umieją bawić się z innymi, wchodzą w konflikty z rówieśnikami bo jak się bawić skoro życie poskąpiło instrukcji obsługi do innych ludzi? Ulegają głupim wypadkom, nie umieją słuchać własnego ciała, nie rozpoznają chorób i zasadniczo mogą biegać w kółko już bez głowy a nie zauważą, że coś jest z nimi nie tak. Chodzą nieubrani w zimie, spiekają się na raka w lecie i tym podobne.

I w sumie… najszczerszej prawdy nie sposób by było prościej podsumować. Dzieci wychowywane i jak lubię to nazywać „walcowane na zimno” rosną na samolubnych obywateli, niezdolnych do empatii, budowania zdrowych relacji z innymi, kształtowania swojej osobowości, podejmowania decyzji we własnej sprawie. To są właśnie znudzone nastolatki, sfrustrowane bulimiczki i anorektyczki, pocięte emoki, strute pigułami dziewczyny i naładowani narkotykami młodzi chłopcy. A potem- wrzeszczące matki, znęcający się ojcowie, źli pracownicy, ludzie z depresją, fobiami i obsesjami. Kwiat brytyjskiego społeczeństwa.

Wydarłam sobie artykuł i zachowałam. Ciekawe w jakim kierunku pójdzie wychowanie za kilka czy kilkanaście lat w UK?

Środowy zapisek

Zwykły wpis

Wyleczyłam infekcję pęcherza. Odwiedziłam lekarza, który miał wysłać mnie na kolejne badania serca ale poszedł chłop po rozum do głowy i pobrał mi juchy jak moskit tropikalny- na badanie hormonów tarczycy. W końcu jakiś pomysł na moje palpitacje. Zakazał też pić Coca-Colę i kawę i jakoś nie chciał wierzyć że pierwszego nie piję prawie nigdy a drugiego nigdy kiedy jestem w ciąży. Bardzo zdziwił go również fakt, że wiem co to tarczyca. I niedoczynność tarczycy w wyniku niedoboru jodu na Dolnym Śląsku jako choroba endemiczna. Nigdy nie słyszał. Mój autorytet jednak runął kiedy poprosił na leżankę, żeby obmacać Maleńtaska, podciągnął koszulkę a tam… wielki długopisowy kwiatek i słowo „Bejbiś”.
-To dla Córeczki.
-Aha.

Maleńtas nadal nie nie okręcił. Fajnie by było, gdyby wcale nie dokonał tej sztuki bo wtedy może co niejedna osoba odstosunkowałaby się od mojej cesarki „bez powodu”  na rzecz cesarki „z konieczności”? 😀 W każdym razie, przez ostatnie dwa tygodnie Maleńtas urósł i nie lubi mojego siedzenia na kasie, kręci się, wierci, od trzech dni wystawia główkę pod prawym żebrem tak mocno, że najmniejszy dotyk powoduje ból skóry. Nawet koszulka piecze. 😦 Stópki świdrują gdzieś po wyrostku robaczkowym a lewa strona Brzuszka, tam gdzie plecki i dupka cicha i spokojna.

W piątek za tydzień mamy ostatni skan Maleńtaska. Ostatni taki w moim życiu. 🙂

Dla przypomnienia: pozostało 6 tygodni i 2 dni, 43 dni, 1032 godziny. 😀

A wakacje z Majką były cudne. W niedzielę byliśmy na urodzinkach u Kuzyna. Maja była jedynym gościem bo FakiJapi  tym roku nie miała siły pichcić dla znajomych. Tym bardziej, że nie za bardzo dosięga już do kuchenki. Bliźniaczki (tak, tak, dwie dziewczynki) siedzą ślicznie pozwijane jak ślimaczki i powolutku opuszczają 8 miesiąc wkraczając w strefę bezpieczną. Ale na gotowanie i sprzątnie nie pozwoliły.

A więc Ciężarówki obaliły się na sofę stękając, dysząc i dyskutując o wyższości chusteczek mokrych zapachowych i nie zapachowych. Szwagier i Suseł zasiedli na środku i testowali prezent Kuzyna- plejstejszyna a Maja i solenizant bawili się w najlepsze w bącanie na balonach. Tak długo jak długo Kuzyn nie zobaczył nowej gierki i nie dołączył do Starych-A-Gupich. Maja łaziła w okół, łaziła, ciągała za nogawki, prosiła:
-Choś! Choś!
…a ponieważ prośby i groźby nie zadziałały, wzięła z półki mały głośnik, zważyła w łapce, oceniła przydatność i rzuciła w Kuzyna zapatrzonego w kosmicznych wojowników na telewizorze.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
Biegi, krzyki, Kuzyn cieknie, oko puchnie, Maja rzuciła się na podłogę i zaczęła chlipać rozpaczliwie w dywan. Rozcięła mu skórę pod okiem i nabiła niemałego śliwczaka, kończąc jednocześnie i granie na plejstejszynie i zabawy z balonami czy czymkolwiek innym. Kuzyn zasiadł na honorowym miejscu, dostał swoje misie do tulenia, paczkę lodu na oko i całą uwagę otoczenia. Biedul.

Dziś Maja sama zaciągnęła Babcię do centrum dziecięcego. Rodzicielka weszła niepewnie ale po krótkiej chwili Maja zaznajomiona z otoczeniem wywlokła najfajniejsze zabawki na środek i zarządziła zabawę. W ten sposób Rodzicielka sama przekonała się co miałam na myśli opowiadając o ostatniej naszej wizycie i zabawie z innymi dziećmi. Skończyło się na tym, że rodzice mieli dzieci w dupie, Maja przynosiła książeczki o zwierzątkach i wydawała zwierzątkowe dźwięki a inne dzieci dołączyły i zdziwione patrzyły… jak ktoś czyta bajeczkę i opowiada co dzieje się na obrazkach! I nieważny był język. Cóż- Babcia, przedszkolanka z wykształcenia najwyraźniej pokonuje wszytkie bariery.

Po południu Maja zgarnęła z ulicy Megankę- siedmioletnią sąsiadkę- do domu i bawiła się z nią wykorzystując bezczelnie do puszczania bąbelków. A Meganka zdziwiła się:
-herbacie z mięty stojącej na stole;
-„apple pie” który akurat wyjęłam z piekarnika;
-arkuszu papieru ściernego.

Przypomniało mi to moje dzieciństwo kiedy przychodziły dzieci i z otwartymi buziami zwykły pytać:
-A co twoja Babcia gotuje??
-A co to jest to coś w łazience?
-A co to jest?
-A co robi twoja mama?- na widok Rodzicielki malującej drzwi wejściowe na olejno-szaro

Ale herbata miętowa i ciasto z jabłkami?

Złóżmy winę na różnice kulturowe.

Obejrzę jeszcze jeden (lub dwa) odcinki Doktorka Szalonego Domka, sezon 5 i pójdę spać. Suseł z Rodzicielka od trzech godzin tłuką się na górze przepychając nową sofę na poddasze. Rodzicielce nie przypadło do gustu łóżko i materac więc kupiła na e-bayu sofę rozkładaną stawiając na urodę i funkcjonalność. Tylko że funkcjonalność nie oparła się śmiesznej konstrukcji naszego domu i okazało się, że trzy zasadnicze części mebla trzeba było rozłożyć na gąbki i zszywki, żeby przepchnąć wszystko przez drzwi z kuchni na schody. To przejście i strome schody na górę pozbawiły nas łóżka i dwóch mebli w czasie przeprowadzki. Ale Rodzicielka się zaparła więc się tłuką.

Branocki

Mamusiowo

Zwykły wpis

Antybiotyk, tak? Że niby leczy. No to mnie wyleczył z dobrego samopoczucia ogólnego i wpędził w paskudne samopoczucie w ogóle i szczególe. Po trzech dawkach antybiotyku na infekcję pęcherza dostałam… infekcji pęcherza. Zaczęłam kaszleć jak stara foka, rozbujała mi się alergia i jestem słaba na tyle, że podpieram się poduchami i leżę całymi dniami na sofie wstając tylko wtedy kiedy muszę. Sprowadziłam sie w ten sposób do wzrostu Mai bo zwyczajnie z sofy się zsuwam na podłogę, żeby sięgnąć po pilota albo po pieluchę.

Do tego Maja miała dziś w nocy „straszny senek” i obudziła nas o 3:00 wołaniem: „TATOOOO!” Kiedy tylko otworzyłam bramkę wyprysnęła do sypialni, zanurkowała pod kołdrę do Tatusia i dała wyraz nocnym straszkom. Zasnęła o 6:00 nad ranem po dopojeniu mleczkiem, gładzeniu i tuleniu w zatłoczonym łóżku. A ja, żeby zapewnić Dziuni maksimum wygody i komfortu w tej wycieczce na gapę, spałam w pozycji dziwno-pokręconej i tak się rano obudziłam- połamana jak suchy patyk. Coś mi strzeliło w karku i chodzę krzywo, siedzę krzywo, kicham, sikam i dyszę. No Jezu!

Wakacje z Mają sa boskie. Ponieważ jestem wtej chwili stworem raczej nieruchawym, obalamy sie razem na sofie, na poduchach i oglądamy bajki przytulone jak papużki nierozłączki. Co kilka minut Maja wyciąga z buzi ciućka i całuje mnie gdzie się da. Ze spacerów przynosi mi jesienne liście, jarzębinę, suszki polne. Wypija wszystkie moje herbaty, za każdym razem mówi: „Nie?” kiedy pytam czy przypadkeim nie ma kupy. A ma i to nie przypadek, że pytam, bo ciągnie za sobą smugę nieporównywalną do niczego innego.

Dwulatek nie robi wielu rzeczy, mówią. Maja nauczyła się sama otwierać lodówkę i wyciągać sobie parówkę lub żółty ser. Po czymś takim ser wygląda jak pogryziony przez bardzo dużą myszę. Dziś natomiast wspięła się na paluszki, otworzła worek w chlebaku, wzięła sobie kromkę, poszła do kuchni, wspięła się na  swój fotelik i pożarła pierwszą w życiu pajdkę białego chleba. Którego nienawidzi. Po czym dostała czkawki.
Nauczyła się też sama ściągać kurteczkę po spacerze, szczotkować ząbki szczoteczką, którą wszędzie ze sobą nosi i wyrzucać do kubła pełną pieluszkę zapakowaną w woreczek „antyśmierdek”. Jej samodzielność i determinacja w robieniu wszystkiego sama jest powalająca. Sama przykrywa się kołderką, sama pakuje pod wózek swoje jesienne zdobycze, dostaje tępego nożyka, którym sama kroi (gniecie) sobie ogórka i szyneczkę na drobne kawałki. W autobusie nie usiedzi w wózku, wyłazi, łapie się rurki i trzyma, dumnie jak paw rozglądając się wokół.

Ale, dla równowagi dodam, że nadal nie mam bladego pojęcia jak zmusić ją do korzystania z nocnika. O ile wszystko co wiąże się z rodzicielstwem okazało się być dla nas łatwizną i czystą przyjemnością, nocnikowe szkolenie kompletnie nas przerasta. Sama idea wysadzania Dziuńki na nocnik po 20 razy dziennie to o 19 razy za dużo zarówno jak na nas i na nią. Może po prostu przeskoczymy ten etap i zaczniemy sadzać ja na kibelek kiedy już kwestia dogadywania się w czasie rzeczywistym będzie łatwiejsza? 😀

A w kwestii gadania, skoro już o tym mowa, z nowinek mamy ostatnio:
-Jeśsie, jeśsie!! -czyli „jeszcze, jeszcze!”
-Teś ście! – czyli „też chcę!”
-Paś!- „patrz!’ a do tego „Paś sie!:, „Popaś sie!” w zależności od potrzeby i kilka dodatkowych efektów dźwiękowych związanych z kichaniem, smarkaniem noska, chrapaniem, siusianiem, puszczaniem bączków i mlaskaniem. Pełna gama.

A w poniedziałek wracam do tej gupiej roboty na dwa tygodnie i nawet nie chcę myśleć jak będziemy za sobą tęsknić. Ale potem… będę w domu, z Mysią i Mysiem aż pójdzie nam nosem. Żadna praca w moim mniemaniu nie rekompensuje rozłąki z dzieckiem w tym wieku. Nawet jeśli wracam do domu o 15:00, 6 godzin jej życia przechodzi mi obok nosa. To krzywdzące i niesprawiedliwe. Pewnie dlatego kiedy jestem w pracy i widzę jak te wszystkie wredne matki wrzeszczą na swoje dzieci, mam ochotę sprzedać każdej z nich liścia, nakopać do dup, odwrócić się i wyjść. Iść przez pola i łąki, dojść do domu, trzasnąć drzwiami i być Mamą.

Właściwie to po co ludzie robią sobie dzieci?

Medyczny obązek spełniony

Zwykły wpis

Dobrze, że nie miałam zawału! 😀

W zeszły wtorek byłam u midłajfki, grzecznie dostarczyłam próbkę siuśków i dowiedziałam się, że mam w niej białko. Midłajfka utoczyła mi również juchy jak ze świni i posłała wszystko do laboratorium. Kazała mi zadzwonić do przychodni dwa dni później, w czwartek, max w piątek rano, żeby dowiedzieć się jaki jest wynik.

W czwartek- wyniki nie wróciły.
W piątek- też nie.
W sobotę- tym bardziej.
W niedzielę- oczyma wyobraźni widziałam sekretarki w przychodni ciągnące słomki, która ma do mnie zadzwonić w poniedziałek i powiedzieć mi, że z moich siuśków wyhodowano ET.
W poniedziałek- nikt nie odbierał w laboratorium, kiedy dzwoniła tam przychodnia.
We wtorek- DOSZŁY! Jutro rano mam odebrać antybiotyk z apteki bo wyhodowano ET. A rano zadzwoni Dr. NałaziSięCzłowiek w sprawie… wyników krwi.

W nocy śniło mi się jak nosiłam wiadro z wielokolorowymi tabletkami po ludziach z pytaniem, które na Boga mam zacząć brać i na co?

Dziś, tydzień po badaniu zadzwoniła do mnie przychodnia, że Dr.NałaziSięCzłowiek zmienił receptę wystawioną wczoraj przez Dr.Gbura i mam ją odebrać … jutro. A w krwi znaleziono jedynie potwierdzenie, że mam infekcję.

A więc 8 dni po pobraniu próbki mam szansę podjąć kurację na mityczną Infekcję Nie Wiadomo Czego, bo Dr. jakoś nie sprecyzował. Zapomniał może, a może pacjent nie musi wiedzieć jaką stroną ma się ustawić do lustra w poszukiwaniu ET?

Stawiam na infekcję pęcherza. Nic nie czuję. Ale również może to być infekcja małego palca od nogi. Jaka różnica? Ważne, że mam wiadro pełne tabletek, nie?

Tak ma być czy to ja?

Zwykły wpis

Więc poszłam z Majkiem do Centrum Dziecięcego.

Albo jestem nadopiekuńcza (choć nie wydaje mi się bo nie drżymy nad nią na każdym kroku i pozwalamy się obijać, dziubać i bawić śrubokrętem) albo zaborcza (też nie, bo z radością popycham ją do kontaktu ze wszystkim i wszystkimi, żeby mogła doświadczać jak najwięcej). Albo…

Przyszłyśmy o 10:00 ale w Centrum nie było żadnych dzieci. Spędziłyśmy więc godzinę na eksplorowaniu wszystkich możliwych koszyków z zabawkami jakie udało nam się wyciągnąć na podłogę- zwierzątkami, układankami, zestawami do parzenia herbatki, sztucznym jedzeniem i garnuszkami z wielką drewnianą kuchenką. Maja upatrzyła sobie drewnianą marchewkę i tamburyno za pomocą których testowała akustykę sali, podnosiła kółka z wielokolorowych dywaników i zmieniała im miejsce, wspinała się na sofy i przynosiła wszystkie możliwie jak największe pluszaki, żebym naśladowała nimi głosy.

A potem przyszła pierwsza dziewczynka. I już się zjeżyłam, bo Maja wystartowała do niej jak z procy, podbiegła, podała drewnianą pomarańczę i zapytała:
-Hejooo, a neka ne kaka?
Na co dziewczynka, również dwuletnia, zaczęła kaszleć na nią z oskrzeli niczym gruźlik na przepustce. No nie po to biorę dziecko do Centrum, żeby mi złapało jakiegoś bakcyla. Wspominałam, że na dworze akurat wiało szkwałem a mamusia przyprowadziła pociechę w krótkim rękawku?

Na szczęście po przydługiej salwie kaszlenia i charczenia, dziewczynka jak nakazuje dziecięca natura- zaczęła bawić się sama i nie reagowała na majkowe zaczepki. Maja biegała i przynosiła coraz to nowe skarby z koszyków, a dziewczynka nic.

Chwilę potem weszły dwie kolejne mamy z dwuletnimi dziewczynkami i pani ciągnąca długaśny wieszak z kostiumami dla maluchów. Do tego na salę zajechały drewniane koszyki supermarketowe, łóżeczko dla lali, drewniany rowerek z napędem per pedes i wielki kosz kapeluszy.

Maja powitała dziewczynki już przy drzwiach… i została olana klasycznie ciepłym sikiem pieluszanym. Dziewczynki rzuciły się razem do łóżeczka dla lalki i na siłę próbowały wepchnąć swoje lale, które przyniosły po d pachami. Naraz rozległ się wrzask i wycie, obie zaczęły szarpać łóżeczkiem i wyrzucać sobie na wzajem lalki na podłogę krzycząc:
-MINE! MINE!! MINE!!!
Mamy jakoś bezskutecznie próbowały im przypomnieć zasadę dzielenia się ale coś nie bardzo im wychodziło. W tym czasie Maja wybrała sobie z kosza żółty hełm strażacki, wsadziła na głowę, do tego kazała mi założyć sobie szyję niebieskie korale i popchała wózek sklepowy w stronę stolika na którym zostawiła drewniane warzywa i owoce. Poszła robić zakupy. Dziewczynki przywlokły mamom naręcza kostiumów i po chwili już wyglądały jak małe princeski w samym środku załamania nerwowego. Rozczochrane i czerwone na buziach od targania zabawek dla siebie.

Maja nie za bardzo zakumała o co chodzi w szarpaninie o lalkę. Lalki są nudne.

Wtedy wszedł chłopczyk. Maja…. podbiegła, przywitała, została olana, wsiadła więc na drewniany rowerek…a chłopczyk postanowił zepchnąć ją z niego. Mama tłumaczyła mu, że to nie jego rowerek, choć ma taki sam i ma się dzielić ale i tak się pchał. Maja spojrzała na niego tak jakoś dziwnie…. Kokain nie ma na to spojrzenie określenia, choć to rzadko się zdarza. Zsiadła z rowerka, oddała bez walki i również bez przykrości odeszła bawić się klockami. Kompletnie jej to nie obeszło. W otoczeniu równieśników bijących się o prawo do panowania nad zabawkami, zupełnie nie rozumiała na czym polega ta głupia zabawa. Bo i my, w domu, nigdy chyba nie zauważyliśmy żeby Maja była zazdrosna, zaborcza albo walczyła o cokolwiek. Dzielimy się absolutnie wszytskim, nawet jeśli jest to prawo do gmerania w mamy torbie czy taty plecaku, przekładania kart w portfelu, zabierania zabawek kiedy przychodzi pora na coś innego niż zabawa. Wszystko należy do wszystkich.

Więc Maja nie odczuła przykrości z konieczności oddania praw do zabawek.

Dałam jej jeszcze 10 minut z klockami, których Maja nie znała i stwierdziłam, że oddawanie jej czasu na popołudniowe spanie na rzecz obserwowania jak czwórka dwulatków rujnuje wieszaki z kostiumami jakoś się nam nie uśmiecha. Rozrzucały wszystko gdzie popadnie i po godzinie sala wyglądała jak plaża w Normandii. Pozbierałyśmy więc z Mają klocki i warzywka, dokończyłyśmy picie, Maja dała się ubrać i pomachałyśmy łapką.

W drodze powrotnej po głowie tłukło mi się pytanie: czy moje dziecko jest Inne czy Dziwne? Bo to zasadnicza różnica. NIe chcę żeby wystawiana była na kontakt z dziećmi, które nie reagują na najprostsze sygnały ze strony osób trzecich bo cała ta spontaniczna zabawa jaką znajduje Maja w nawijaniu do każdego i uśmiechaniu się jak słoneczko szybko może uschnąć jak kwiatek. W świecie w którym nikt tego nie odwzajemnia. Starsze pokolenie Anglików owszem ale młodsze a w szczególności najmłodsze ma jakiś emocjonalny defekt. Dzieci zasłaniają się kocykami, odwracają wzrok, są nieufne lub w najlepszym wypadku kompletnie nie reagują na próby kontaktu.

Maja jest poukładana, skupiona, systematyczna, lubi zabawy sensowne, szczególnie w układanie i konstruowanie. Jeśli jeszcze może poznać jak coś dźwięczy, szumi, grzechocze, jak się klei, jak kruszy, jest w w siódmym niebie. Nie lubi lalek, misie są dobre do pogłaskania. Ale szyszka, kijek, liść, kamienie, Taty klucze imbusowe, kredki, farbki, puree z ziemniaków- tyle możliwości! A papier, jak on się fascynująco drze!

Jak uchronić szkraba przez zatratą tych cech, nad którymi nawet nie musimy pracować? Żeby nie wpadła w wir zaborczości, chęci posiadania, odbierania, udowadniania co czyje i gdzie kogo miejsce? Jak wypuścić ją za rok do przedszkola jeśli jej ulubionym zajęciem jest rozmawianie z innymi we własnym języku, mruganie oczkami, robienie minek i gestów dzięki którym komunikuje się z nami na poziomie na którym nikt spoza domu nie reaguje?

Policzyliśmy ostatnio jej najczęściej używane słowa i jest ich 50. Z dźwiękami „jak robi zwierzątko” ok 60. Do tego łaczy już słowa wedle naszej, dorosłej logiki w zdania np. „Nie chce.”, „Nie jeszcze” (czyli „Już nie”), „Daj picie” lub jej wielki wyczyn ” A co to to jest tam?”. Ale wachlarz gestów i min, którymi przekazuje wszystko jest nieprzebrany. Jest minka „Tatusiu, wiem, że zrobiłam źle ale kocham cię bardzo, bardzo”, „Tatusiu zrób mi tango”, „Mamusiu, otwórz buzię to cię nakarmię tym czego nie będę jadła”, „Babciu, ubieraj mi szybciej te portki bo kamyczki czekają”.

Czy to normalna obawa młodego rodzica, że świat zewnętrzny nie zrozumie dziecka i skrzywdzi go w jakiś sposób? Lub, że wymagania i zasady świata zewnętrznego będą tak dalekie od tego jak wychowujemy dziecko, że ze zgrozą będziemy obserwować każdego dnia jak nasza Maja staje się zinstytucjalizowana? Urobiona i docięta do wzorca cywilizowanego świata, którym nie ma się co chwalić?

Czy straci to co w nią wkładamy i to co sama w sobie odkrywa czy nie da się i znajdzie w sobie odwagę być Inna? Tak jak Mama i Tata w czasach szkolnych? Było o bardzo trudno ale opłaciło się, czego jesteśmy świadomi dopiero teraz.

Suseł powtarza, że nie da się napełnić naczynia, które jest już pełne. Żeby to zrobić trzeba je opróżnić i nalać czegoś innego. Co oznacza, że jeśli Maja pójdzie do ludzi jako ukształtowana jednostka, niełatwo będzie światu ją przekabacić. Jeśli natomiast zaniedbamy jej wychowanie już teraz, łatwo będzie każdemu namącić i dodać coś od siebie.

Oj niełatwo Kokaince, niełatwo. I smutno na duszy.

Co tam słychać na okoliczność września?

Zwykły wpis

Ubiłam interes z Tesco i mam 2 tygodnie wolnego. Oni byli w opałach, ja miałam dość więc od jutra siedzę w domu, wracam do pracy na 2 tygodnie z kawałkiem od 20 września a potem- wolność, swoboda i rozpasana inkubacja. 🙂 Bo turlać się już nie mam siły, zamiast o 5:30 wstajemy o 6:10 bo wyłączam budzik na drzemkę po 6 razy z rzędu. Śniadanie jem w aucie, mam tam i łyżkę do jogurtu i kubków z 5. A w drodze powrotnej zatrzymuję się trzy razy zanim dotrę do autobusu na czas, czego wyjątkowo nie lubię bo 3/4 drogi na autobus ciągnie się wzdłuż cmentarza miejskiego gdzie dawno odmeldowane nazwiska patrzą na mnie w zadumie. Ble.

I tak mam lepiej niż FakiJapi. Jej Bębenek bliźniaczy jest tak wielki, że prawię słyszę jak skrzypi jej skóra. Ani leżeć, ani siedzieć a do pracy jeszcze tydzień temu musiała się bujać. I co się wydarzyło? Zamiast chodzić na piechotę, o 5:30 rano, Szwagier pakował ją do auta i odwoził do pracy, co zajmowało dosłownie 5-7 minut kiedy Dzieciak zostawał w domu sam. Siedmiolatek, 5 minut nieobecności rodziców o 5:30 nad ranem. I co się wydarzyło? Dostali list z Opieki Społecznej, że zostawiają dziecko samo, bez opieki o czym radośnie doniósł jakiś sąsiad. Że nie podejmą tym razem kroków…..

Mój instynkt gniazdowania w rozkwicie. Suseł zrobił mi dodatkowe półki w szafie, na ubranka Maleńtasa, dokupiłam pojemniki plastikowe na sam dół i nagle zrobiło się jakoś tak przewiewnie. Dziś rozpakowałam wory z ubrankami i chociaż do Dnia 0 mamy równe 2 miesiące- wszystko już leży, uprane, poskładane w kosteczkę, pachnące płynem do zmiękczania. Przy okazji wygłaskane i wywąchane. 🙂 Mimo, że Maja ma tylko dwa latka, nie mogę uwierzyć jak maleńka była mieszcząc się w te wszystkie maluśkie body i koszulki. Ale jest szansa, że Maleńtas będzie od niej większy- ze względu na to, że jest chłopcem i dlatego, że już teraz jestem większa niż z Majką kiedykolwiek. Układa się dupką w dół, boczkiem, przez co wyglądam jak bardzo niesymetryna słonica- z jednej strony miękko, z drugiej twarde jajeczko wielkości średniego melona. To czajniczek. 🙂

Mam umówioną wizytę u kardiologa- znowu…. bo palpitacje nie ustępują. Cały czas czuję podskakującą w klacie pompkę. Utoczyli mi też galon juchy bo podobno ciążowa anemia może wywoływać palpitacje. Mam też proteiny w siuśkach i czekam na wynik żeby dali mi jakieś piguły. A oprócz tego czuję się wyśmienicie- słonica na sofie. 😀

Przywieźli nam dzisiaj nową kuchenkę. Sprawiliśmy sobie ją za wyrównanie Child Tax Creditu na koniec roku. Dnia pewnego nasze konto nabrzmiało kasą z niewiadomego źródła i okazało się, że przez cały rok płacili nam za mało ChTC i nagle wysłali wszystko hurtem. A więc kuchenka. Stara miała już rozgibane drzwi do grilla i piekarnika, dwa palniki robiły gigantyczne spięcie i przepalały bezpieczniki. Nowa- BEKO, czarna z chromowymi wykończeniami jest co prawda ceramiczna w środku ale na górze ma szklaną płytę, nagrzewa się w 5 sekund od włączenia i stygnie w mgnieniu oka. Po raz pierwszy od prawie 5 lat ugotowałam obiad na regulowanym ogniu, bez czekania pół godziny aż ostygnie palnik pod już zjaranym kotletem. Ultramarynka. I ma lampkę w piekarniku! I światełka różne i blokadę do grilla, żeby się nie zamykał w czasie grillowania. Ach i och!

I co tam jeszcze… Maja wraca ze spacerów z płacze i smarkiem- bo ma głupie sąsiadki- koleżanki. Podbiega w drodze powrotnej lasu, niesie swoją zabawkę, podaje i zachęca do zabawy:
-A neke neke neke?? A gampka gampka!
ZERO reakcji. Dziewczynki po prostu stoją i nie wiedzą co powiedzieć- bo to przecież  Polka. Czyli, że nie rozumie co się do niej mówi. A i one nie rozumieją co po polskiemu znaczy „gampka”, więc zabawa nawet się nie rozpoczyna. Można im mówić, że Maja jeszcze nie mówi płynnie i większość z tego co z niej wypada to po prostu najprzeróżniejsze dżiberisze. Nie trafia. Stoją, milczą, patrzą na nią z góry aż Maja zniechęcona odwraca się i odchodzi. Za rogiem domu wsiada w wózek i zaczyna płakać. Na placu zabaw nie działa podawanie knypkom piłki ani łopatki. Patrzą po prostu na nią jak na kosmitę świeżo wysadzonego z UFO. A Maja staje na głowie. W sklepach zaczepia równolatki, które nawet nie odpowiadają, lub zasłaniają się kocykami. Macha do młodszych dzieci i w odpowiedzi dostaje jedynie tępe plumkanie oczami. Jutro biorę Maję do centrum dla dzieci i jestem bardzo ciekawa co z tego wyjdzie. O nią się nie boję, zagaduje każdego. Gorzej z zagadywanymi.

Ale z Dzieciakiem, siedmiolatkiem bawi się tak przednio, że po kilku godzinach nieustannego ganiania się, śmiechu i bącania pada wypompowana jak dętka i szczęśliwa po pachy. On się do niej zniża, ona wspina na wyżyny rozwojowe i spotykają się gdzieś w okolicach 4 latek. Czyli że można.

Zalegam z wpisem urodzinowym. Wszystkie zdjęcia z imprezy znalazły się na komputerze Rodzicielki, na nieosiągalnym drugim piętrze. Kiedy tam ląduję wieczorem, zwykle na ślepo prowadzi mnie Suseł, wpycha pod kołderkę, wciska poduszkę między kolanka i ściąga okulary. Reszta ginie w pół sennym bełkocie o telefonie, budziku i przykryciu Majtasa bo już pewno się…. Chrrrrr…

W ten sposób oglądam jeden odcinek Dr. Housa już trzeci dzień. Ekonomicznie. W ten sposób trzy pełne sezony oglądam już cztery miesiące i nie trzeba mi dociągać nowych odcinków. 🙂 Lalala, litery, House bierze do ręki kartę, ma wszystko w dupie, noga go boli, ktoś rzuca sugestię- koniec. Kokain odpływa.