Monthly Archives: Maj 2009

Wycinki z życia Brygadzistki

Zwykły wpis

Sama sobie to robię. Zamiast otworzyć Worda jak przystało na nieufnego usera, za każdym razem siadam do tego pieprzonego okieneczka onetu, smaruję, smaruję, wybleblowuje się jak dewotka u konfesjonała, a tu psztryk! i wszystko znika. I żadne ControleZety nie działają.

A na pytanie dlaczego nie otwieram tego Worda odpowiem, że pisanie w okienku bloga (nawet pieprzoniutkiego Onetu) ma się tak do edytora tekstu jak prowadzenie prawdziwego samochodu a autka z kartonu. Nijak się wczuć nie mogę w edytorze. I pod gardło podjeżdża mi moja praca magisterska chyba.

Czyli… Kokainka się wyblebliła ale już tego nie przeczytacie. 😦

Było o niekończącej się długości gilkach, którymi Majucha przez tydzień manifestowała solidarność przeziębieniową z Mamą, o seksownej chrypie, która powoduje, że ludzie mimowolnie nadstawią ucha w mojej obecności, usiłując podsłuchać najnowsze plotki. A ja tylko oszczędzam gardło swoje i uszy słuchaczy bo trzy razy na zdanie pieję jak łysiejący kogut. Było też o babie-gumie czyli o tym, że świat myśli że skoro „jestem” to i znaczy, że „mogę”.

A potem już miałam przechodzić do sedna, kiedy mi się przydarzyło powyższe.

Więc, napisałam, że nie lubię swojej pracy, zimna i mojego pracowniczego outfitu, który zdjęty po pracy wygląda jak bezdomny leżący pod kupą szmat. Dwie pary skarpet pod kolano, zimowe rajstopy, podkoszulka bez rękawów ale za to za półdupki, podkoszulka z długim rękawem, bluza na zamek zapinana pod grzywkę i gruby polar. Do zegarka nie mogę się dostać jak potrzebuję, nie wspominając już nawet o tym co sobie myślą współtowarzyszki toaletowych czynności, kiedy słyszą jak w kabinie obok ktoś szeleści halkami w nieskończoność zamiast po prostu spuścić galoty  i dać sie ponieść naturze.

W tym mundurku ludzika Michelin spędzam dziennie do 12 godzin a już po wszystkim siedzę i dygoczę z zimna jeszcze dwie godziny.

I docierając do tematu przewodniego, postanowiłam opisać jak wygląda praca Team Leadera załogi ludzików Michelin w takim sklepie jak nasz. Zaznaczam jednak, że wizja ta może wzburzyć co poniektórych, zarabiających najniższą krajową lub składających fotele samochodowe aż osiągną ideał urody Nike z Samotraki. Bo jest to wizja lenia patentowanego i trutnia biorącego kasę za nic. W ogóle i w szczególe.

Ostatnie 12 miesięcy na macierzyńskim nauczyły mnie bowiem, że niezależnie od tego do jakich dureństw się posunę (podnoszenie papierków z podłogi, zbieranie pustych pudełek z półek tam gdzie mnie nie proszą czy plecenie końskich ogonów pod linijkę) i tak nikt ich nie zauważy a już na pewno nie doceni. Bo jak to tak, pracować jak pershing w otoczeniu moich angielskich podwładnych. którzy ruszają się jak dżdżownice w kałuży? A widzieliście ostatnio jakieś neutrino? Właśnie, pewnie dla połowy mojej załogi rozmywałam się zwykle w pędzącą chmurkę.

Postanowiłam więc podzielić swoją zwykłą prędkość przez 10 i odjąć jeszcze troszkę, żeby dorównać reszcie i przestać się wychylać za nic.

I to daje zwykły dzień pracy Team Leadera bardzo podobny tego:

O 8:00 rano, nieprzytomnym krokiem podchodzę do tablicy ogłoszeniowej z której każdego dnia straszą dziury w grafiku. Przez minut nawet 15 stoję z troską w oku i flamastrem w zębach, prawie gotowa dwoma pociągnięciami wyczarować dodatkowe 5 osób na pełnych etatach niczym chłopczyk od Zaczarowanego Ołówka. Więc stoję i patrzę, patrzę i dumam i przysięgam, że z daleka wygląda na to, że myślę. W rzeczywistości nawet Zaczarowany Ołówek Pana Boga nie jest w stanie zmienić żenady grafiku, więc zamiast dumać nad nim, dumam nad tym co porobię jak już wrócę do domu albo co zjem na lunch… Potem, natchniona chwilą maluję na tablicy zwierzątko dnia (dziś był to mrówkojad schematyczny z dowodem na to, że tutka mu się rusza różnie) lub przedmiot przewodni dnia (ściana z cegieł w ostatnią sobotę) i wychodzę z korytarza na salony. Na salonach leniwym krokiem snują się pierwsi klienci, z zapluszczonymi ślepiami, rozczochrani, ze śniętymi dziećmi w wózkach. I robię „obchód”. Obchodzę włości, choć sama nie wiem po co, bo półki jak półki, żarcie jak żarcie, ale mówią, że trzeba , więc się szczególnie nie kłócę. Musnę pudełko, trącę i pójdę sobie obejrzeć mleko. Mleko trzyma się dobrze bo przecież dopiero co hołota wpłynęła na sklepu przestwór, więc idę „obejść” kanapki, które też świetnie się mają i bez mojej obecności. Po drodze złapię jakiś nietypowy dla nabiału prezencik półkowy typu: pianka do golenia, magazyn dla gejów czy maść na hemoroidy ) i robię sobie dłuugie wycieczki, żeby upchać znaleziska po innych działach. I tak mija godzinka.

Kwadrans potem- Entree Dnia, czyli poranny meeting.

Śmietanka sklepu zbiera się, żeby publicznie manifestować swoje zaangażowanie w życie załogi i orientację w temacie. Stają sobie w kółeczku (kiedyś na sklepie, dziś w magazynie) i wszyscy jak jeden mąż patrzą na Kierownica. Kierownic wita, gratuluje i zagrzewa, Śmietanka reaguje spontanicznie, Kierownic traci humor i zaczyna opierdalać, Śmietanka drąży wzrokiem dziury w betonie a załoga mija kółeczko adoracyjne szerokim łukiem, bo jeśli jest na świecie coś co podobnie jak Hindukusz nie ma najmniejszego zamiaru ruszyć się z miejsca- to jest to Śmietanka. Można jechać z tonowym ładunkiem a managerowie nie ruszą się nawet o centymetr. Można im wjechać wózkiem w kolana od tyłu a nie usiądą. Mendy takie trochę. Po tym jak zdenerwują uczciwie pracujących ludzi i podzielą się tym co kogo boli, przedstawicielka działu Bardzo Ważnego rozdaje zgromadzonym Bardzo Ważny Raport, który za dwie godziny odegra Bardzo Ważną rolę w życiu każdego Managera i Team Leadera. I walnym zgromadzeniem ładują się na pięterko, gdzie kupą dwudziestu osób wtłaczają się do małego pokoiku gdzie na ścianie wisi tablica 2×3 metry na której nazwisko po nazwisku wylistowane wiszą wszystkie osoby, które tego dnia nie zaszczyciły działów swoją obecnością. Każdy Manager spogląda na ptaki za oknem kub paprochy na wykładzinie bo co kogo obchodzi historia gupiej Helen z kas, której znowu odnowiły się skrofuły? Natomiast dla łowców sensacji, spotkanie dotyczące obecności może być źródłem plotki nieograniczonej. Bo na spotkaniu takim nie obowiązuje tajemnica lekarska. Każdy Manager ma swobodnie opowiedzieć o wszystkich objawach chorych Czopków i Mondziołów wliczając w to częstotliwości i konsystencje przeterminowanych marynowanych pieczareczek. Żadnej żenady, żadnej tajemnicy.

Z Bardzo Ważnym Raportem w garści wracam więc do swojej piaskownicy, gdzie już zaczyna być widać skutki dziurawego grafiku. Mleko topnieje, pudełka zaczynają walać się gdzie popadnie, co chwila jakiś klient prosi o produkt, którego nie ma. Idę więc na tyły, postać chwile przed tablicą i wracam twierdząc, że nie mamy tego akurat żarcia, chociaż innego bardzo dużo. Bo szukanie czegokolwiek na tyłach mija się z celem. Więc idę sobie do chłodni i zaczynam „kondensować”. Graliście kiedyś w Sokobana? Sokoban to taka starożytna gierka na IBMa w ktorej ludzik widziany z góry popycha kwadraciki po podziwnionym pokoiku tak, żeby nie zapchać żadnego w kąt. No, to tak to właśnie wygląda. Przepycham, popycham, przerzucam i upycham aż pojawi się w chłodni wąska dróżka do wyjścia. Policzę kejdże, na tablicy namaluję odpowiednią ilość ptaszków i jestem gotowa do przyjrzenia się Bardzo Ważnemu Raportowi (dalej BWR).

BWR to 15-20 stron produktów, które od 6:00 rano nie zostały sprzedane z powodu: brak towaru, towar na tyłach zamiast na półce, towar w złej lokalizacji, towar niezadowalający jakościowo itp. Mnie interesuje naj
wyżej pół strony z tego wydruku. Mam sprawdzić w systemie status produktu i jeśli zdarzy się, że jakiejś szyneczki lub masełko po prostu nie ma, muszę narysować zero, jeśli jest – znaleźć i wyłożyć na półkę. Na te pół strony mam góra 2 lub 3 produkty, które zmuszają mnie do otworzenia chłodni, ale i tak okazuje się, że ich nie mamy.

Po wszytskim idę na śniadanie, jedyny moment, kiedy mozna złapać jeszcze ciepłe żarcie. Po 13:00 frytka stuka o talerz a ryba, jedyna ocalała nie przypomina już istoty z morza wyjętej.

Do tego czasu, na Sklepie  mleko zaczyna straszyć pustymi kejdżami. Ale samotny Team Leader w walce o biurokratyczne procedury nie ma czasu na takie pierdoły jak praca. MUSI się przygotować do spotkania o 11:15! Wtedy to Śmietanka złazi się w jedno miejsce jak zdychające biedronki i publicznie ogłasza reszcie skutki swoich poszukiwać produktów z BWRa. Nikt nie słucha, nikt nic nie notuje, Team Leaderka BWDziału ma za zadanie przerysować zera i patyczki na swoją kopię BWR’a a wydruki reszty idą natychmiast w śmieci. Jej kopia idzie natomiast na biureczko po to, żeby za godzinę kiedy przyjdzie manager można było… wyrzucić ją do śmieci.

Do tego czasu na dziale pojawiają się moi pracownicy i zaczynają doprowadzać alejki do porządku.

A ja idę na śniadanie. Po 30 minutach wracam i pytam co kto robi (zawsze z troską w oku) poprzestawiam, poplanuję i idę sobie wydrukować koleny raport, tym razem ze strat. Żeby z nim podreptać na spotkanie o 14:00. Do tego muszę zasiąść ponownie do komputera IBM, z brązową już ze starości klawiaturą i zielono-zielonym ekranikiem. Z komputera wypluwam cztery sążniste raporty w których kolorowym pisadełkiem zaznaczam co większe straty. A tu pudełko masełka (25 sztuk), a tu przeterminowane mięsko, a tu pogniecione eklerki. Poza tym pytam D. o powody dla których straciliśmy tyle a tyle funtów, on mi odpowiada ale ponieważ jego górne jedynki zachodzą na siebie, i tak nic nie rozumiem. (Spośród wszystkim Anglików jakich znam, a znam bardzo wielu- nie rozumiem tylko jego i panny R. O tym może kiedyś). I idę. Zanim się Smietanka zbierze mieszają herbatę, leją mleko, łażą aż w końcu Senior siada i nastawia uszu. I znowu- każdy manager „chwali się” na ile poprzedniego dnia wystawił TESCO na straty. Oczywiście nie z własnej winy ale i tak zbiera joby zupełnie tak jakby sam ręcznie przerzucał magazyn do góry nogami i niszczył co popadnie. Półtora roku temu mieliśmy na dziale starszą panią (pod pięćdziesiątkę, którą oczywiście każdy traktował jak młódkę), która to młóką się nie okazała, kiedy po miesiącach kosmicznych wprost strat przyznała się, że ma słaby wzrok, nie widzi dokładnie dat, więc zmyśla co się jej zdaje. Dziś mamy 11 dzień miesiąca, Ania widziała w tym 17, więc odkładała na półkę na kolejne sześć dni pewna, że mięsku nie zaszkodzi tydzień więcej. Mięsku szkodził już następny poranek a ponieważ kosztowało 8 funtów, JA miałam przesrane już od progu. Na nic więc nie zdało się zaklinanie, że Ania zaklina się, że sprawdziła każdą sztukę towaru jak zawleczki od granatów.

I tak upływa kolejna godzina na żenującym przysłuchiwaniu się jak Senior opierdala Bogu ducha winnych managerów, którzy nie mają czasu uczyć pracowników czytania, pisania i myślenia bez wsparcia rodziny. Senior pewien, że zna rozwiązania wszystkich problemów tryskał entuzjazmem i pomysłami z palca wyssanymi, po których spodziewał się, że zamienią Sklep w finansowe perpetum mobile. Nie to, że nie działały to jeszcze ładowały nas w większe problemy.

Przestał kiedy w Święta Bożego Narodzenia podkasał rękawy i zabrał się za ładowanie śmietany w póły. Ładował tak dni trzy a kolejne cztery tygodnie nie mogliśmy wyjść ze starań na 200-300 funtów dziennie. Tylko na śmietanie. Senior zwyczajnie ładował w póły co popadło, z każdą dostawą pogrzebując głęboko pod ścianą najstarszy towar. Z oczywistych względów, kiedy zorientowaliśmy się co ten dżentelmen wyrabia zaczęliśmy sprzedawać „krótką” śmietanę, „długą” chowając na zapleczu. Ale, jak się trudno domyślić, wkrótce „długa” śmietana robiła się „krótka” i tak aż do połowy stycznia.

I pewnego dnia spytał z przysłowiowym „ryjem” co my wyrabiamy skoro jak pracuje w Firmie lat Strasznie dużo, nie widział strat na śmietanie na łaczną sumę 2000 funtów w cztery tygodnie. Odebrało mi mowę ale wyrwana do odpowiedzi, musiałam wybąkać, że mamy te problemy w wyniku nieudolnej rotacji.
-Czyjej? To się kwalifikuje na upomnienie z wpisem do akt!
-… mmm..twojej.

Po 40 minutach kaźni, idę zwykle na obiad. I tak schodzi czas do 15:00. O 15:00 nadchodzi czas na pospolite ruszenie czyli Rumble Hour, która jak sama nazwa wskazuje, potrafi przeciągnąć się w Two Fucking Rumble Hours. O co chodzi, zapytacie? Każdy kto żyw wyłazi ze swoich działów i idzie porządkować. Wygarniać z półek puste kartony, klękać na podłodze, wypinać pupę wysoko w niebo i sięgać tam gdzie oko klienta nie sięga wysuwając towar na przód półki. Stanowi to niepowtarzalną okazję do integracji międzydziałowej, czyli nieograniczonego paplania i plotkowania w czasie tego rozpasanego wygarniania. Po 30 minutach rumblowania- odpadają ręce. Po 40 kolana, po 50 managerowie zaczynają rozpędzać zatory z pracowników, którzy kłębią się przy jednej butelce ketchupu. Rumble Hour działa na ludzi jak balsam. Pracownicy odkrywają, że na innych działach też żyją ludzie, managerowie zaczynają odzywać się do zwykłych śmiertelników udając, że boscy wysłannicy zstąpili w motłoch. O dziecko popytają, o futbol, rzucą żarcikiem…

Po rumblu, Smietanka znowu wędruje na pięterko i powtarza smutki z rana. Kto jest chory, kto żyga w technikolorze, komu powypadały hemoroidy a kogo rzuciała żona i dzwonił z mostu, że dziś musi wpaść gdzieś indziej niż do pracy.

Ale mnie to już nie interesuje. Przed wyjściem jeszcze wstępnie przyjrzę się żenadzie jutrzejszego grafiku, dziubnę palcem stłuczone jajka, żeby nie było, że nie dbam o straty i już mnie nie ma.

Ktoś powie- dziewczyno, płacą ci za nic, jesteś leń i łyżwiarka!

Tylko, że pomiędzy tymi wszystkimi spotkaniami na wysokim szczeblu, traceniem ton papieru i udawaniem zaangażowania Team Leader przeciąga z chłodni na Sklep jakieś 50 kejdży z mlekiem (każdy załadowany ok 64X 2,5kg), tysiące razy schyla się podnieść z podłogi pudełko, klęka w poszukiwaniu dnia wczorajszego na tyłach półki i przyjmuje dostawę czyli przeciąga zawartość ciężarówki typu lorry do chłodni. Każdy kejdż ok 500 kg a imię ich Legion.

Leam Leader ma przesrane. Odpowiada za coś do czego nie przykłada ręki, robi najgorszą robotę, łazi tam i z powrotem całymi godzinami, stoi jak kołek na niekończących się zebraniach, sprawdza, odbiera, dźwiga i świeci przykładem.

Nie płacą mu za nadgodziny, często tną przerwę o połowę i spodziewają się aplauzu i zaakceptowania.

A po pracy bolą giry, plery i łapy, człowiek czuje się jak Lamignat z Leśnej Poręby, jest zmarznięty na kość, ma czerwony nos i mokre trampki.

Z pokładu Sklepu, gdzie, jak zauważył ostatnio jakiś czuły Czytelnik, daję się coś tam w dupę…

Twarda i nieugięta

Kokaina

Panika w obliczu kryzysu, jak zubożyć połowę klasy robotniczej i co Kokainka ma na ten temat do powiedzenia. A granat w kieszeni a zawleczka aż kusi

Zwykły wpis

Ile mnie nie było? Tydzień? Dwa? Trzy?

O tym, że Kokainka wróciła do pracy już wiecie, nie wiecie natomiast, że Kokainka doprowadzona do granic wytrzymałości zapisuje się jutrodo Związków Zawodowych i ma zamiar walczyć o swoje prawa.

Jak znam życie, za kilka dni ten post pojawi się gdzieś na glównejstronie Onetu, więc bierzcie i czytajcie ku przestrodze i ogólnemu zdziwieniu.

Będą tacy, co powiedzą, że skoro już wyemigrowałam, to teraz mam za swoje, że Anglia i Anglicy to takie- makie ciućmaki i że skoro daję się w puszczać w maliny, to znaczy, że zasługuję, nieudacznica jedna. J Moja odpowiedź jesttaka, że wolę stoczyć batalię o swoje prawa i dostać czego chcę w Anglii niż stracić pracę za sam pomysł bycia w ciąży w Polsce i nie mieć o co walczyć.

No, ale do rzeczy.

Co wiecie o prawie pracy względem młodych matek ? Pewnie niewiele, póki same się nimi nie staniecie, lub zupełnie nic jeśli jesteście mało zainteresowani prokreacją lub tak się zdarzyło, że natura obdarzyła Was chromosomami XY. Od razu więc zaznaczam, że wszystko co wiecie to czysta fikcja i banały z ulotek zachęcających do zatrudnienia (poza czasami kryzysu). Każdą  młodą matkę po powrocie z urlopu czekają dwie opcje do wyboru: ulec i zostać mamą dochodzącą lub uprzeć się i walczyć o swoje zapewniając sobie niniejszym status „smelly fish”.

Więc (nie zaczynaj zdania od „więc”, powiedział Pan I.)przybliżę w skrócie o co chodzi. Przyszła matka ma prawo iść ma urlop macierzyński, a podczas jej nieobecności, stanowisko pracy dotąd przez nią zajmowane ma obowiązek zostać wolne, chyba że zakład pracy postara się o zastępstwo na czas urlopu macierzyńskiego ale tylko za wiedzą i zgodą pączkującej pracownicy. Po powrocie z pracy pracodawca ma obowiązek udostępnić jej stanowisko pracy w takim samym wymiarze godzin, z tych samych godzinach, z zachowaniem tych samych dni wolnych. Jeśli okaże się, że pracownica ma problem z pogodzeniem pracy z opieką nad dzieckiem ma prawo wystąpić o tzw. Flexible Hours. Warunek jest jeden- matka nie może wystąpić o przyznanie jej zmian w godzinach w których dany zakład lub jego dział nie funkcjonuje. Flexible Hours  są dostępne dla młodych rodziców do ukończenia 5 roku życia przez ich dziecko. Jeśli zdarzy się tak, że żadne godziny nie umożliwiają matce właściwej opieki nad dzieckiem, może wystąpić o rezygnację ze stanowiska pracy i zmianę na inne, bardziej odpowiadające.

I tak zrobiłam.

Na początek poprosiłam o zmiany 8-17. Z miną marsową moja  Personel Manager (PM) stwierdziła, że na początek spróbujemy i po miesiącu ocenimy czy takie rozwiązanie nas zadowala. TYDZIEŃ potem wezwała mnie i mojego  Managera McGarnka na rozmowę w czasie której postanowiła wmusić we mnie jedną zmianę 11-20 i dwie zmiany 10-19. Odmówiłam kategorycznie podając oczywiste powody:

ˇ        3 razy w tygodniu będę wiedzieć swoje dziecko 1  GODZINĘ DZIENNIE,

ˇ        2 razy w tygodniu będę widzieć swoje dziecko 2 GODIZNY DZIENNIE

ˇ        Suseł będzie musiał czekać na mnie do 3 godzinna parkingu przed sklepem, ponieważ ostatni autobus odjeżdża z Miasteczka do Koziej Wólki o 18:10 i jeśli na niego nie zdążę, mogę najwyżej rozbić namiot w krzakach i przekimać do rana w oczekiwaniu na następną zmianę.

Dodałam, że gdybym musiała oddać dziecko do żłobka i tak musiałabym odbierać je o 18:00, więc nawet bez pomocy mojej Rodzicielki musiałabym kończyć zmianę o 17:00.  I sarkastycznie zaśmiałam się przypominając, że pomoc mojej Mateczki jest  przywilejem dla MNIE a nie dla SKLEPU.

Zapadła cisza.

Skoro tak, ponowiłam swoją prośbę o przeniesienie na inny dział. Jest dla mnie idealna pozycja, co prawda degradująca z pozycji Team Leadera do pozycji zwykłej mróweczki ale praca od 6:00 do 14:00 jest dość kusząca, tym bardziej, że dwie dziewczyny pracujące jako „pikerki” mieszkają o dwie ulice ode mnie i mogłybyśmy dzielić koszty dojazdów na trzy. Wstawałabym o 5:00, jak na początku pracy w Sklepie ale o 15:00 byłabym w domu, z dzieckiem. Maja byłaby szczęśliwa, ja byłabym szczęśliwa, moja Rodzicielka nie spędzałaby 11 godzin sama z dzieckiem, Sklep   zaoszczędziłby na mnie 200 funtów miesięcznie nie płacąc mi już dodatku za Leadera i mógłby sobie zatrudnić na moje miejsce nawet  jogina tak elastycznego, że zamiast wchodzić do Sklepu, wsuwałby się szparą pod drzwiami.

I usłyszałam, że owszem, może i mogłabym ale:

*straciłabym swój stały kontrakt na 36,5 godziny w tygodniu;

*udziały i akcje Sklepu

*pracowniczą kartę zniżkową

*oraz prawo do płatnego chorobowego.

Spłoszona, zamrugałam, zaniemówiłam i dałam za wygraną.

Tak wygląda postawa jednego z największych supermarketów w UK w obliczy Credit Crunchu. Zrobią wszystko, żeby odebrać pracownikom ostatniego pensa. Nie zatrudniają nikogo mimo, że każdy dział straszy dziurami w grafikach jak ser szwajcarski. Standard mówi, że na moim dziale powinnam mieć7 pracowników na pełnym etacie oraz ok. 12-15 osób na pół i ćwierć etatach a mam 3 osoby na pełnym i 5 na ćwiartkach. Mam wspominać jak szybko zawijać się muszą moi ludkowie, żeby zdążyć z pracą zamiast klienci zostawią po sobie puste półki i walające się pudełka? Jako przykład napiszę tylko, że BHP pozwala ciągnąć na raz tylko jeden cage z mlekiem, który waży ok. 200kg a rzeczywistość zmusza ponad pięćdzięcioletnią kobietę do ciągnięcia TRZECH na raz, co razem zdaje jakieś 600-700kg ładunku 20-30 razy w ciągu zmiany.

Brakuje rękawic na mrożonkach, nie wspominając o innych działach, pracownicy czekają na nowe ubrania po 5 miesięcy, nie ma nawet  długopisów i taśmy klejącej! Pozdejmowali ostatnio plakaty  „niskiej wartości merytorycznej” z korytarza, żeby odzyskać blue tacki!! Ale zapytani, managerowie twierdzą, że sprzedaż spadła o jedynie 2,7%. Można odnieść wrażenie, że nadchodzi kryzys tysiąclecia i zaczną oszczędzać na wodzie w spłuczkach toaletowych a żeby oszczędzić na sprzątaczach zmuszą nas i klientów no przynoszenia kapci w worku, żeby po cichutku szusować po lastryko czystszym na dłużej.

Ale ponieważ Kokainka często myśli po fakcie i wtedy właśnie wpada na mądre pomysły, pozwoliła sobie na ułożenie wszystkiego w rozczochranejgłówce i po dwóch dniach już wiedziała co zrobić.

Krok pierwszy: zapisanie się do Związków. Związki bardzo lubią sprawy o dyskryminację i oszczędności na ludziach. Wraz z końcowymi wnioskami na temat mojej PM i Sklepu dotarło do mnie, że to, co mi zaproponowano ociera się o dyskryminację seksualną. Nie chodzi oczywiście o zmysłowe propozycje w zaciszu pracowniczej szafki ale o dyskryminację i odgraniczanie moich praw ponieważ jestem kobietą. Fakt, że jestem młoda, mam dziecko i mam swoje wymagania względem wychowania nie oznacza, że mam obowiązek zrezygnować z pewnej pracy, 3,5 letniego kontraktu na rzecz nowości, którą wprowadziła   ostatnio moja Firma: rzecz nazywa się Flexi Contract i oznacza, że będę miała zagwarantowane tylko 3,45 h pracy tygodniowo, będę musiała być pod telefonem24h na dobę, dostępna zawsze, bez prawa do odmowy przyjścia do pracy ani chorobowego. I nie dlatego, że Flexi Contract tego zabrania le dlatego, że na własne uszy słyszałam jak Natalka Kula do Burzenia Budynków szeptała po cichu z managerami, że jeśli jakiś Flexi Contractor odmówi stawienia się na zmianę z jakiegokolwiek  powodu, zawsze mają pełną skrzynkę aplikacji ludzi, którzy z miłą chęcią go zastąpią.

A więc dwoje młodych rodziców z hipoteką na głowie i musiałoby pracować nie wiadomo kiedy i jak długo, bez stałego kontraktu, bez pewnej wypłaty na koniec miesiąca i cieszyć się życiem i latem i dniem jutrzejszym?

Przy okazji postanowiłam upewnić się co do słynnego Keep In Touch Programme o którym wspominałam kilka postów wcześniej.

Krok Drugi: Postanowiłam więc walczyć o możliwość przeniesienia się na DotCom z zachowaniem pełnego etatu, rezygnując z posadki Team Ledera. Dwa tygodnie po powyższej rozmowie z PM, upierdliwie spytałam o tosamo, tym razem rękawem pełnym argumentów:

-Skoro mówisz, że muszę stracić swój pełen etat bo taka jest polityka Firmy, to powiedz mi proszę jakim prawem mam stracić również wszystkie swoje przywileje? Czy odbieranie pracownikom kart zniżkowych też należy do  polityki firmy? A co jeśli w ciągu kilku następnych miesięcy ktokolwiek będzie chciał zmienić dział pracy? Też straci kontrakt? Kto się na to zgodzi? Czy wtedy będę mogła powołać się na odstępstwo od polityki firmy? No i gdzie tu miejsce na Flexible Hours, skoro to ja rezygnuję z lepszego stanowiska? Jaka jest różnica pomiędzy mną a pracownikami, którzy zmieniają stanowiska pracy równolegle?

-Bo oni nie są Team Leaderami, ich kontrakty się nie zmieniają.

-To znaczy, że skoro mój kontrakt jest inny niż ich to ja mam stracić a nikt inny nie?

-No w sumie, kontrakt mówi…

-Super- papierki, kontrakty i takie tam. Ja się pytam jaka jest RÓŻNICA między mną a każdym innym chętnym do zmiany działu?

Odpowiedź PM była zwięzła jak poezja Puszkina:

-Eeee…. Łellllll….euuuchhhh…. pfff….. wpadnij do mnie w czwartek, ja się do tego czasu zorientuję co można zrobić.

I uciekła.

Czwartek minął. Piątek też, sobota, dziś jest niedziela. W poniedziałek mam wolne a do wtorku już będę w Związkach. Zorientowana i ze  wsparciem.

A w międzyczasie otworzyła się nowa droga na DotCom. Nowa  Polityka Firmy  głosi, że od przyszłego tygodnia każda Pikerka DotComu nie będzie już pracowała od 6:00 do 14:00 5 dni w tygodniu ale od 6:00 do 12:30, 6 dni w tygodniu. Na DotComie AWANTURA! Czterdziestoletnie,pięćdziesięcioletnie panie, od lat przyczajone do swoich zmian, z ustawionym pod nie życie, odbierające wnuki ze szkoły, mające dodatkowe prace, czy zajęcia  w kółkach szydełkowania nagle muszą stracić drugi dzień wolnego w tygodniu. Awantura to za mało. W ogólnym wrzasku poniedziałkowego zebrania, Nowemu Kierownikowi udało się tylko dokrzyczeć, że jeśli komuś nie odpowiadają zmiany może bez  przeszkód zmienić dział. Propozycja to żadna, jak usłyszał, bo jest różnica między pracą od 6:00 nad ranem 5 dni w tygodniu a różnymi zmianami na innych działach na których nie chcą wcale się przenosić! Co więcej, jako pikierki   DotComu, lata temu wywalczyły sobie że nie muszą obozować w pracy 1,5h niepłatnej przerwy dziennie, dzięki czemu mogły wyjść z pracy godzinę wcześniej niż inni.Teraz stracą swój przywilej.

Gromada DotComek stanęła jednak w kolejce do listy zapisów na inne działy. Dla zasady. Na nasze miejsce wolicie FlexiCotractorów, no to popatrzymy jak sobie radzicie!

A ja wywęszyłam okazję bo:

*6:00-12:30 6x w tygodniu odpowiada mi bardziej niż 6:00-14:00

*wraz z odejściem tylu babeczek, zwolnią się pełne etaty naDotComie

*będę mogła zamienić się z którąś i już.

Ale to tylko przemyślenia i plany na przyszły tydzień.Kropla przepełniła kielich w piątek, z okazji dnia wypłaty.

Pamiętacie jak miesiąc temu hinduski payroll poszedł porozum do głowy i tak się zamotał, że nic mi nie zapłacił? Dostałam wtedy 500fgotówką do ręki a resztę mieli wyrównać w trzech kolejnych tygodniówkach. Nie to, że nie wyrównali mi za bardzo tego co powinni, to na dodatek, w tym miesiącu, po dwóch ostatnich tygodniach macierzyńskiego, dwóch pełnych tygodniach pracy i jednym Bank Holidayu, zgadnijcie ile mi zapłacili????

157 funtów. 157.

I skończyło się babci sranie.

Krok Trzeci: rozmowa z Nowym Kierownikiem. PM jest mniej kompetentna w swoich obowiązkach niż dżdżownica w mrowisku a ja się śpieszę.

 

HOWGH!

A o wynikach batalii, ofiarach i stratach w wyposażeniu postaram się napisać coś jak tylko będę mogła.

Wstawanie o 7:00 rano, bieganie po sklepie do 17:00, powrót do domu, żeby nakarmić dziecko, połozyć spać, zakręcić się wokół prania i przekładania rzeczy z miejsca na miejsce w ciągu ostatnich 2 tygodni kosztował mnie już 4 kilogramy. Nie tylko, że odzyskałam wagę po ciąży to zaraz będą nas dwie. W jednych spodniach.

Panika w obliczu kryzysu, jak zubożyć połowę klasy robotniczej i co Kokainka ma na ten temat do powiedzenia. A granat w kieszeni a zawleczka aż kusi

Zwykły wpis

Ile mnie nie było? Tydzień? Dwa? Trzy?

O tym, że Kokainka wróciła do pracy już wiecie, nie wiecie natomiast, że Kokainka doprowadzona do granic wytrzymałości zapisuje się jutrodo Związków Zawodowych i ma zamiar walczyć o swoje prawa.

Jak znam życie, za kilka dni ten post pojawi się gdzieś na glównejstronie Onetu, więc bierzcie i czytajcie ku przestrodze i ogólnemu zdziwieniu.

Będą tacy, co powiedzą, że skoro już wyemigrowałam, to teraz mam za swoje, że Anglia i Anglicy to takie- makie ciućmaki i że skoro daję się w puszczać w maliny, to znaczy, że zasługuję, nieudacznica jedna. J Moja odpowiedź jesttaka, że wolę stoczyć batalię o swoje prawa i dostać czego chcę w Anglii niż stracić pracę za sam pomysł bycia w ciąży w Polsce i nie mieć o co walczyć.

No, ale do rzeczy.

Co wiecie o prawie pracy względem młodych matek ? Pewnie niewiele, póki same się nimi nie staniecie, lub zupełnie nic jeśli jesteście mało zainteresowani prokreacją lub tak się zdarzyło, że natura obdarzyła Was chromosomami XY. Od razu więc zaznaczam, że wszystko co wiecie to czysta fikcja i banały z ulotek zachęcających do zatrudnienia (poza czasami kryzysu). Każdą  młodą matkę po powrocie z urlopu czekają dwie opcje do wyboru: ulec i zostać mamą dochodzącą lub uprzeć się i walczyć o swoje zapewniając sobie niniejszym status „smelly fish”.

Więc (nie zaczynaj zdania od „więc”, powiedział Pan I.)przybliżę w skrócie o co chodzi. Przyszła matka ma prawo iść ma urlop macierzyński, a podczas jej nieobecności, stanowisko pracy dotąd przez nią zajmowane ma obowiązek zostać wolne, chyba że zakład pracy postara się o zastępstwo na czas urlopu macierzyńskiego ale tylko za wiedzą i zgodą pączkującej pracownicy. Po powrocie z pracy pracodawca ma obowiązek udostępnić jej stanowisko pracy w takim samym wymiarze godzin, z tych samych godzinach, z zachowaniem tych samych dni wolnych. Jeśli okaże się, że pracownica ma problem z pogodzeniem pracy z opieką nad dzieckiem ma prawo wystąpić o tzw. Flexible Hours. Warunek jest jeden- matka nie może wystąpić o przyznanie jej zmian w godzinach w których dany zakład lub jego dział nie funkcjonuje. Flexible Hours  są dostępne dla młodych rodziców do ukończenia 5 roku życia przez ich dziecko. Jeśli zdarzy się tak, że żadne godziny nie umożliwiają matce właściwej opieki nad dzieckiem, może wystąpić o rezygnację ze stanowiska pracy i zmianę na inne, bardziej odpowiadające.

I tak zrobiłam.

Na początek poprosiłam o zmiany 8-17. Z miną marsową moja  Personel Manager (PM) stwierdziła, że na początek spróbujemy i po miesiącu ocenimy czy takie rozwiązanie nas zadowala. TYDZIEŃ potem wezwała mnie i mojego  Managera McGarnka na rozmowę w czasie której postanowiła wmusić we mnie jedną zmianę 11-20 i dwie zmiany 10-19. Odmówiłam kategorycznie podając oczywiste powody:

ˇ        3 razy w tygodniu będę wiedzieć swoje dziecko 1  GODZINĘ DZIENNIE,

ˇ        2 razy w tygodniu będę widzieć swoje dziecko 2 GODIZNY DZIENNIE

ˇ        Suseł będzie musiał czekać na mnie do 3 godzinna parkingu przed sklepem, ponieważ ostatni autobus odjeżdża z Miasteczka do Koziej Wólki o 18:10 i jeśli na niego nie zdążę, mogę najwyżej rozbić namiot w krzakach i przekimać do rana w oczekiwaniu na następną zmianę.

Dodałam, że gdybym musiała oddać dziecko do żłobka i tak musiałabym odbierać je o 18:00, więc nawet bez pomocy mojej Rodzicielki musiałabym kończyć zmianę o 17:00.  I sarkastycznie zaśmiałam się przypominając, że pomoc mojej Mateczki jest  przywilejem dla MNIE a nie dla SKLEPU.

Zapadła cisza.

Skoro tak, ponowiłam swoją prośbę o przeniesienie na inny dział. Jest dla mnie idealna pozycja, co prawda degradująca z pozycji Team Leadera do pozycji zwykłej mróweczki ale praca od 6:00 do 14:00 jest dość kusząca, tym bardziej, że dwie dziewczyny pracujące jako „pikerki” mieszkają o dwie ulice ode mnie i mogłybyśmy dzielić koszty dojazdów na trzy. Wstawałabym o 5:00, jak na początku pracy w Sklepie ale o 15:00 byłabym w domu, z dzieckiem. Maja byłaby szczęśliwa, ja byłabym szczęśliwa, moja Rodzicielka nie spędzałaby 11 godzin sama z dzieckiem, Sklep   zaoszczędziłby na mnie 200 funtów miesięcznie nie płacąc mi już dodatku za Leadera i mógłby sobie zatrudnić na moje miejsce nawet  jogina tak elastycznego, że zamiast wchodzić do Sklepu, wsuwałby się szparą pod drzwiami.

I usłyszałam, że owszem, może i mogłabym ale:

*straciłabym swój stały kontrakt na 36,5 godziny w tygodniu;

*udziały i akcje Sklepu

*pracowniczą kartę zniżkową

*oraz prawo do płatnego chorobowego.

Spłoszona, zamrugałam, zaniemówiłam i dałam za wygraną.

Tak wygląda postawa jednego z największych supermarketów w UK w obliczy Credit Crunchu. Zrobią wszystko, żeby odebrać pracownikom ostatniego pensa. Nie zatrudniają nikogo mimo, że każdy dział straszy dziurami w grafikach jak ser szwajcarski. Standard mówi, że na moim dziale powinnam mieć7 pracowników na pełnym etacie oraz ok. 12-15 osób na pół i ćwierć etatach a mam 3 osoby na pełnym i 5 na ćwiartkach. Mam wspominać jak szybko zawijać się muszą moi ludkowie, żeby zdążyć z pracą zamiast klienci zostawią po sobie puste półki i walające się pudełka? Jako przykład napiszę tylko, że BHP pozwala ciągnąć na raz tylko jeden cage z mlekiem, który waży ok. 200kg a rzeczywistość zmusza ponad pięćdzięcioletnią kobietę do ciągnięcia TRZECH na raz, co razem zdaje jakieś 600-700kg ładunku 20-30 razy w ciągu zmiany.

Brakuje rękawic na mrożonkach, nie wspominając o innych działach, pracownicy czekają na nowe ubrania po 5 miesięcy, nie ma nawet  długopisów i taśmy klejącej! Pozdejmowali ostatnio plakaty  „niskiej wartości merytorycznej” z korytarza, żeby odzyskać blue tacki!! Ale zapytani, managerowie twierdzą, że sprzedaż spadła o jedynie 2,7%. Można odnieść wrażenie, że nadchodzi kryzys tysiąclecia i zaczną oszczędzać na wodzie w spłuczkach toaletowych a żeby oszczędzić na sprzątaczach zmuszą nas i klientów no przynoszenia kapci w worku, żeb
y po cichutku szusować po lastryko czystszym na dłużej.

Ale ponieważ Kokainka często myśli po fakcie i wtedy właśnie wpada na mądre pomysły, pozwoliła sobie na ułożenie wszystkiego w rozczochranejgłówce i po dwóch dniach już wiedziała co zrobić.

Krok pierwszy: zapisanie się do Związków. Związki bardzo lubią sprawy o dyskryminację i oszczędności na ludziach. Wraz z końcowymi wnioskami na temat mojej PM i Sklepu dotarło do mnie, że to, co mi zaproponowano ociera się o dyskryminację seksualną. Nie chodzi oczywiście o zmysłowe propozycje w zaciszu pracowniczej szafki ale o dyskryminację i odgraniczanie moich praw ponieważ jestem kobietą. Fakt, że jestem młoda, mam dziecko i mam swoje wymagania względem wychowania nie oznacza, że mam obowiązek zrezygnować z pewnej pracy, 3,5 letniego kontraktu na rzecz nowości, którą wprowadziła   ostatnio moja Firma: rzecz nazywa się Flexi Contract i oznacza, że będę miała zagwarantowane tylko 3,45 h pracy tygodniowo, będę musiała być pod telefonem24h na dobę, dostępna zawsze, bez prawa do odmowy przyjścia do pracy ani chorobowego. I nie dlatego, że Flexi Contract tego zabrania le dlatego, że na własne uszy słyszałam jak Natalka Kula do Burzenia Budynków szeptała po cichu z managerami, że jeśli jakiś Flexi Contractor odmówi stawienia się na zmianę z jakiegokolwiek  powodu, zawsze mają pełną skrzynkę aplikacji ludzi, którzy z miłą chęcią go zastąpią.

A więc dwoje młodych rodziców z hipoteką na głowie i musiałoby pracować nie wiadomo kiedy i jak długo, bez stałego kontraktu, bez pewnej wypłaty na koniec miesiąca i cieszyć się życiem i latem i dniem jutrzejszym?

Przy okazji postanowiłam upewnić się co do słynnego Keep In Touch Programme o którym wspominałam kilka postów wcześniej.

Krok Drugi: Postanowiłam więc walczyć o możliwość przeniesienia się na DotCom z zachowaniem pełnego etatu, rezygnując z posadki Team Ledera. Dwa tygodnie po powyższej rozmowie z PM, upierdliwie spytałam o tosamo, tym razem rękawem pełnym argumentów:

-Skoro mówisz, że muszę stracić swój pełen etat bo taka jest polityka Firmy, to powiedz mi proszę jakim prawem mam stracić również wszystkie swoje przywileje? Czy odbieranie pracownikom kart zniżkowych też należy do  polityki firmy? A co jeśli w ciągu kilku następnych miesięcy ktokolwiek będzie chciał zmienić dział pracy? Też straci kontrakt? Kto się na to zgodzi? Czy wtedy będę mogła powołać się na odstępstwo od polityki firmy? No i gdzie tu miejsce na Flexible Hours, skoro to ja rezygnuję z lepszego stanowiska? Jaka jest różnica pomiędzy mną a pracownikami, którzy zmieniają stanowiska pracy równolegle?

-Bo oni nie są Team Leaderami, ich kontrakty się nie zmieniają.

-To znaczy, że skoro mój kontrakt jest inny niż ich to ja mam stracić a nikt inny nie?

-No w sumie, kontrakt mówi…

-Super- papierki, kontrakty i takie tam. Ja się pytam jaka jest RÓŻNICA między mną a każdym innym chętnym do zmiany działu?

Odpowiedź PM była zwięzła jak poezja Puszkina:

-Eeee…. Łellllll….euuuchhhh…. pfff….. wpadnij do mnie w czwartek, ja się do tego czasu zorientuję co można zrobić.

I uciekła.

Czwartek minął. Piątek też, sobota, dziś jest niedziela. W poniedziałek mam wolne a do wtorku już będę w Związkach. Zorientowana i ze  wsparciem.

A w międzyczasie otworzyła się nowa droga na DotCom. Nowa  Polityka Firmy  głosi, że od przyszłego tygodnia każda Pikerka DotComu nie będzie już pracowała od 6:00 do 14:00 5 dni w tygodniu ale od 6:00 do 12:30, 6 dni w tygodniu. Na DotComie AWANTURA! Czterdziestoletnie,pięćdziesięcioletnie panie, od lat przyczajone do swoich zmian, z ustawionym pod nie życie, odbierające wnuki ze szkoły, mające dodatkowe prace, czy zajęcia  w kółkach szydełkowania nagle muszą stracić drugi dzień wolnego w tygodniu. Awantura to za mało. W ogólnym wrzasku poniedziałkowego zebrania, Nowemu Kierownikowi udało się tylko dokrzyczeć, że jeśli komuś nie odpowiadają zmiany może bez  przeszkód zmienić dział. Propozycja to żadna, jak usłyszał, bo jest różnica między pracą od 6:00 nad ranem 5 dni w tygodniu a różnymi zmianami na innych działach na których nie chcą wcale się przenosić! Co więcej, jako pikierki   DotComu, lata temu wywalczyły sobie że nie muszą obozować w pracy 1,5h niepłatnej przerwy dziennie, dzięki czemu mogły wyjść z pracy godzinę wcześniej niż inni.Teraz stracą swój przywilej.

Gromada DotComek stanęła jednak w kolejce do listy zapisów na inne działy. Dla zasady. Na nasze miejsce wolicie FlexiCotractorów, no to popatrzymy jak sobie radzicie!

A ja wywęszyłam okazję bo:

*6:00-12:30 6x w tygodniu odpowiada mi bardziej niż 6:00-14:00

*wraz z odejściem tylu babeczek, zwolnią się pełne etaty naDotComie

*będę mogła zamienić się z którąś i już.

Ale to tylko przemyślenia i plany na przyszły tydzień.Kropla przepełniła kielich w piątek, z okazji dnia wypłaty.

Pamiętacie jak miesiąc temu hinduski payroll poszedł porozum do głowy i tak się zamotał, że nic mi nie zapłacił? Dostałam wtedy 500fgotówką do ręki a resztę mieli wyrównać w trzech kolejnych tygodniówkach. Nie to, że nie wyrównali mi za bardzo tego co powinni, to na dodatek, w tym miesiącu, po dwóch ostatnich tygodniach macierzyńskiego, dwóch pełnych tygodniach pracy i jednym Bank Holidayu, zgadnijcie ile mi zapłacili????

157 funtów. 157.

I skończyło się babci sranie.

Krok Trzeci: rozmowa z Nowym Kierownikiem. PM jest mniej kompetentna w swoich obowiązkach niż dżdżownica w mrowisku a ja się śpieszę.

 

HOWGH!

A o wynikach batalii, ofiarach i stratach w wyposażeniu postaram się napisać coś jak tylko będę mogła.

Wstawanie o 7:00 rano, bieganie po sklepie do 17:00, powrót do domu, żeby nakarmić dziecko, połozyć spać, zakręcić się wokół prania i przekładania rzeczy z miejsca na miejsce w ciągu ostatnich 2 tygodni kosztował mnie już 4 kilogramy. Nie tylko, że odzyskałam wagę po ciąży to zaraz będą nas dwie. W jednych spodniach.