Monthly Archives: Październik 2008

MAMUSIA Reaktywacja

Zwykły wpis

Nadal jestem przeziębiona. Już po antybiotyku który jedynie usuwał ból głowy, po Chlorchinaldinach i Dequitinach- nic. Psikam w nos jakimś Domestosem, obsiewam dom mokrymi chusteczkami, charczę i boję się że w końcu wypluję płuca. 😦 Najwidoczniej po ciąży mam osłabiony organizm i to co zwykle jest dla mnie katarkiem trzydniowym dobija mnie już trzeci tydzień.

Majka wyszła z infekcji ale wiedziona dobrą radą zapomniałam całkiem o czymś i w ten sposób zapodałam biedusi 8 dni cierpienia. Kiedy w pierwszym miesiącu zaczęła stękać na kolki zauważyłyśmy z FakiJapi, że jej złe samopoczucie po jedzeniu wzmaga się kiedy dostaje ciepłe mleko. Prężyła się przy jedzeniu a po skończeniu butelki zaczynała kwękać i płakać, ulewać i bekać jak stadionowy bywalec. Postanowiłam więc spróbować dawać jej mleko w temperaturze pokojowej i skończyło się. 

Po presją Rodzicielki jednak zawstydziłam się jednak bo ” jak to: dawać dziecku zimne mleko?” i wróciliśmy do grzania. I nasza Majcia znikneła a zastąpiła ją płacząca i pokrzykująca kukiełka, która przez ostatni tydzień nie przespała ciągiem a n i  j e d n e j  godziny w ciągu dnia, wróciła do nocnego budzenia się, prężyła się jak banan we wszystkie strony, kwękała, stękała i nie dojadała butelek do ostatniego ciumka, co był bardzo nie w jej stylu. 

Co się dzieje? Przez tydzień obserwowałyśmy ją, potrząsałyśmy wózkiem, bujałyśmy na rękach, zabawiałyśmy skacząc pajacyki i nic nie skutkowało. Wbrew Rodzicielce, ale za przyzwoleniem na doświadczenie od dzisiejszego ranka wróciłam do butelek w temperaturze pokojowej… i Majek wyciągnęła 4 butelki w ciągu dnia, okresy między żarełkiem przesypiając w rączkami rozrzuconymi na boczki w byle jakiej pozycji, nawet głową do dołu, a co jej tam. Czyli, że woli chłodny chów i basta.

***

Odpierdzieliłyśmy Majkowy pokoik na ganc pomadkę. Pogipsowałyśmy  i pomalowałyśmy ściany brzoskwinią w jeden dzień, wzdłuż listwy przypodłogowej Rodzicielka położyła tapetkę z płotkiem, misiami i myszkami, przewieśliliśmy półki i złożyliśmy nowe łóżeczko. 

Jeśli chodzi o remonty, układania i przekładania, dopiero dziś, po ponad tygodniu można uznać, że Rodzicielka jest rozpakowana i ustawiona jak trzeba. 

Oczywiście, nie obyło się bez spięć no bo jak to- miałaby zamieszkać razem z Susłem i przyjąć, że jest już dorosłym i odpowiedzialnym człowiekiem? Uderzyła więc w stare jak świat nuty, że ma za duże dziurki w nosie i za wysoką hemoglobinę. 

***

Pamiętacie jak kiedyś pisałam, że moją Rodzicielkę prześladuje pech i nieważne co kto mówi o pechu, że jak się w niego wierzy to się go ma? Pech mojej Rodzicielki nie opuszcza a jeszcze chwila nie wypuściłby z Polski. W dzień przed wyjazdem Suseł poszedł do sąsiadki naprawić jej komputer a Rodzicielka układała jeszcze coś w nyży (czyli pokoju bez okna) kiedy nasze złożone w części łóżko przewróciło się na drzwi  i zatrzasnęło ją w środku bez szansy na wydostanie się. Szarpała drzwi, krzyczała ze 20 minut aż cudem używając kijaszka podważyła część łóżka i wypadła do przedpokoju. Gdyby nie kijaszek utknęłaby w nyży do powrotu Susła. Gdyby nie było Susła… miałaby naprawde dużo czasu na przemyślenia i dojadanie przetworów z działkowych zapasów aż nie skontaktowalibyśmy się z sąsiadką, że Rodzicielka nie pojawiła się w Anglii. Sąsiadka pukałaby, za drzwiami cisza aż wyważyliby drzwi i zastali siwiejącą staruszkę w otoczeniu pustych słoików po wiśniach i pajęczyn. 

W dniu przyjazdu weszła do domu, rozłożyła się w kuchni żeby zarządzać noszeniem kartonów, wyjęła okulary do czytania z futerału, dogięła… i złamała okulary. Czeka na nowe.

Wczoraj zażyczyła sobie tosta z serkiem, dostała, ugryzła… i złamała sztucznego ząbka. Czujecie??

„Nie ma nic takiego jak pech. Jak się w to wierzy to się tak dzieje.” Problem pojawia się wtedy kiedy po prawie sześciesięciu latach życia człowiek boi się wstać rano z łóżka bo takie gówienka przydarzają się jak innym katar i uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Całe życie kupuje popsute kulki, suchą wodę i zdechłe koty w dziurawych workach. Ale ostatni tydzień przypomina znowu serie niefortunnych wydarzeń w szczególnym zagęszczeniu.

***

Jen, GRATULACJE! Majka ma teraz rówieśnika do dzielenia się opiniami na temat wyższości sikania kabelkiem nad sposobem dziewczyńskim. :*

Nożyczki, sznurek, ciach i gdzie to dać?

Zwykły wpis

Wielki Eksodus zakończony.

W południe przed dom zajechał van, wyskoczyła Rodzicielka, pies, torby, panowie od vana, od nas znajomi do wnoszenia. Rodzicielka na widok Majki zaniemogła ze zdziwienia jaka ona malutka a potem po raz pierwszy w życiu widziałam ją z dzieckiem w ręku. Majka natomiast uradowana widokiem kogoś nowego weszła w tryb śmiacia i pozostaje w nim do dziś. Uśmiecha się na całą szerokość kiedy tylko babcia pochyla się nad nią i droczy się z nią smoczkiem. Jakaś magia normalnie. 🙂 

Właśnie skończyłyśmy rozpakowywać kartony a minęły 4 dni. Określenie TONA oraz „rzeczy najpotrzebniejsze” zyskały nowego wyrazu już zanim Rodzicielka wyjechała z Polski ale wkroczyły w nowy wymiar kiedy panowie od vana zaczęli wyładowywać je przed dom. A pojęcie wszelkie przeszło kiedy po 3 godzinach okazało się, że moje minimalistyczne podejście do stanu posiadania musi odejść w zapomnienie. Z rzeczy najpotrzebniejszych mam więc: 3 wałki do ciasta, 3 chochelki, 5 drewnianych szpatułek do podsadzania naleśników, 3+ mój komplety solniczek i pieprzniczek, 4 termosy, nie wspominając o torbach i torebkach ziół, przypraw, dodatków które zużyję chyba tylko wtedy kiedy otworzę własną restaurację. A już miałam o jeden wałek do ciasta za dużo. 

Moja Rodzicielka rzeczywiście dotrzymała obietnicy i „z kuchennych rzeczy” wzięła sobie tylko ulubiony talerz, kubek i widelec. Cała reszta nie jest ulubiona więc nie wartało o niej wspominać. Mam powiedzieć ile mam noży? A sztućców? Tarek do sera i plastikowych pojemników? Dużo. Połowę z tego zapakowałyśmy w końcu do kartonu, który powędrował na strych. 

A tak się cieszyłam, że mam wszystkiego po jednym- mało mycia, mało miejsca, mało zachodu. 

Mamy też więc dwie wiertarki, szlifierki, wyżynarki, kompletów kluczy szesnaście, śrubokrętów fafnaście i co tam tylko było po szafkach

Potem poszły w tan kartony z książkami, których już nie miałam gdzie kłaść a teraz to już nie wspomnę, spośród których połowę miałam tutaj: mam więc 2 egzemplarze Pilota Pirxa, Imienia Róży, Tego Kinga itp, itd. A z ubrań, no cóż- pozostaje mi tylko pozbawić Susła jego półek na koszule i koszulki chyba. Tylko po to żeby ułożyć na nich ubrania o których zapomniałam wieki temu i nijak nie pasują do bojówek i zielonych trampek.

Utonęłam w przeszłości. Zamiast móc tworzyć życie na nowo znowu patrzę na stare przedmioty, przez które mam wrażenie, że wcale się z Polski nie ruszyłam. Paskudne wrażenie.

Mamy wózek ale nie można napompować jednego koła, więc stoimy. 

Suseł uczy się instrukcji obsługi psa.

Rodzicielka pcha polskie wtyczki do angielskich gniazdek przy u życiu nożyczek.

Ja upycham co się da.

.

Tra la la

 

Chorujemy, łykamy smarki i siorbiemy paracetamolki o smaku truskaffki

Zwykły wpis

Mysioludek jest chory. Nic poważnego się w sumie nie dzieje ale pierwsza choroba dziecka jest przerażająca chyba dla każdego rodzica. 

Ma podrażnione gardło, lekką temperaturę i pleśniawki na jęzorku. Nie kaszle,nie kicha ale samo gardełko jest wystarczającym powodem do ogłaszaniu całemu światu swojego nieszczęscia. Bidulcia albo drzemie niespokojnie albo płacze i muuaaamuuaaaa i trzyma pyszczek otwarty, żeby nic nie dotykało wnętrza buzi. 

To tylko gardełko ale ja panikuję, że stanie się w nocy coś- zasnę a ona zacznie się dusić, albo skoczy jej gorączka albo już sama nie wiem co. Że jeśli przebiorę się w piżamkę i zgaszę światło, stracę gotowość i dam się zaskoczyć. Paskudne uczucie. 

I to akurat w dzień kiedy Suseł poleciał do Ojczyzny. Przychodnia jest niby 2,5 mili stąd ale ja nadl czekam na wózek, który przyjedzie razem z Mamą a niesienie chorej Dzidzi na rękach 5km, w rozkwicie angielskiej jesieni odpada. W aptece chcieli pomóc ale nie znają Aphtinu a reszta wymaga recepty od lekarza. Na szczęscie jutro do naszej wiochy zjedzie jakiś Doktor Żywago i mamy wizytę na 9:10. 

Ja mam seksowną chrypę, również jak na złość bo wszyscy do mnie dzwonią upewniając, że sobie radzimy same a ja syczę w słuchawkę jak napalony boa lub poszczekuję losowo jakieś półgłoski. 

I tak sobie siedzimy. Obrzucone chusteczkami, te z prawej w pjukach, te z lewej w smarkach, oglądamy polskie romasidła i już nam się wszystko miesza: Zakościelny albo Żmijewski podrywa jednocześnie dwie architektki, jedną z dzieckiem, latają na paralotniach, jedzą jabłka, budują domy na wsi. Karuzela mi się zrobiła. Nie mają innych aktorów czy zawodów dla bohaterów? Z drugiej strony- Linda wygląda już jak stary zadeptany kapeć, podobnie jak Pazura ze swoimi matowymi włoskami, Kondraty i reszta. Wielką lukę wsród polskich młodych aktorów wypełnia całym sobą Zakościelny. Podobnie jak Brad Pitt w Hollywood. No i Paul Newman wykopyrtnął czyli kino światowe czekają bardzo złe czasy.

***

Mówią, że Polacy wyjeżdżają z UK. Nie zauważyłam dotąd ale dziś zadzwoniła do mnie żona Elektryka z pytaniem czy chcę jeszcze ten jej cud wypaśny krednes za którego dałabym się pochlastać kombinerkami? Ale oni nie wyjeżdżają od ale do. Mają w kraju wielką rodzinę i dom a żona nie chce już żyć w wiecznym rozdarciu i płacić 2500 funtów za przelot całej ferajny na Święta do domu. A ja mam z tego mebelek cud urody. 

***

Nie lubię siedzieć sama. Pozamykałam się jak śledź w puszce, pozakręcałam żaluzje i czekam soboty. Do soboty do południa, kiedy pod drzwi zajedzie van z Mamutkiem i całym jej 55 letnim dorobkiem życia. Jak pomyślę jaką odpowiedzialność na siebie biorę, robi mi się słabo. A jak się jej nie spodoba? A jak będzie chciała wracać? Co jeśli się tu nie odnajdzie?

Au?

Znowu mi się żółć ulała za co z góry przepraszam

Zwykły wpis

Puściłam sobie taki oto wpis na Fora Onetu, niech się błaka. Wrzucam też tu na wypadek gdyby moja „ulotkę” Onet zarekwirował a mnie wrzucił do Tamizy.

Sodoma, Gomora, płacz i zgrzytanie zębów.

Tyle tylko przychodzi mi na myśl każdego dnia, kiedy wchodzę na stronę Onetu przy porannej kawie, mimo tego, że za każdym razem obiecuję sobie rozpocząć dzień inaczej. Nawet nitkowanie zębów drutem kolczastym byłoby przyjemniejsze niż czytanie jakich to strasznych cierpień doznaję tutaj wraz z kilkoma milionami Polaków, jaki to potworny błąd życiowy popełniłam i kto oraz jak bardzo się za mnie wstydzi. Żeby nie dać pożywki trollom nie będę pisać o sobie, o pracy i wychowywaniu dziecka na obczyźnie, głupiego nikt do jego głupoty nie przekona, troll trollem na wieki wieków amen.

Ale mam dość portali pseudo-dziennikarskich, które jeszcze niedawno publikowały dowcipy i prognozę pogody a dziś pchają się z kopytami na salony. Gdzie te czasy kiedy to media kierowały się jakimiś zasadami (chociażby zasadą spuszczania wody w redakcyjnej toalecie), przynajmniej udawały profesjonalizm i zaangażowanie w przekazywnaie rzetelnych wiadomości? 
W telewizji co krok nadają szokujący materiał z emigracji w którym brodaci, wąsaci menele w drelichowych kurtach sterczą pod dworcami i agencjami Londynu oferując swoje hydrauliczno- spawalnicze usługi niczym kasztany na placy Pigalle. Pokazują obszczymurków w trakcie codziennego obchodu po parkowych koszach na śmieci, biegają za nimi z kamerą próbując …nie wiem co, chyba nadać swojej pracy choć cienia autentyczności. 
Bo gdzie tu autentyczność i prawda? Co ciekawe- gdyby taki materiał o Polsce i Polakach w kraju rzucić na antenę w szczycie oglądalności w jakimkolwiek kraju europejskim- Ministerstwo Spraw Zagranicznych zapieniłoby się w świętym oburzeniu, zaraz ktoś słałby noty dyplomatyczne, żądania przeprosin a nawet odpyskówki w stylu: „sami śmierdzicie, dziady!”. Łeb podniosłyby pozarządowe organizacje od Białych Pięści po Klub Kulfona i Żaby Moniki i na każdym forum możnaby przeczytać jak to nas Europa w złym świetle przedstawia i ile to dobrego mamy do zaoferowania.
A tymczasem, kiedy polskie media oczerniają polskich obywateli na emigracji- cisza. Onety i Gazety wyłuskują co ciekawsze kąski i aktywniejszych trolli, którzy ani to ortografią ani też kindersztubą nie mogą się pochwalić i niczym w walkach kogutów- wystawiają na przeciw sobie rodaków, żeby popatrzeć, pocieszyć się ze świetnego ubawu i jeszcze zgarnąć za to premię od Redaktora Naczelnego. Bo portal się sprzedaje, reklamy oglądają trolle (pewnie dlatego oferują większość przekazu w formie obrazkowej) i gra gitara.
“Pokaż mi swoje dziecko, powiem ci jakim człowiekiem jesteś”. Pokaż mi swoje Media, powiem ci jakim obywatelem cię widzą.
Polak na emigracji jest więc: niedoceniany, zastraszany, wyrzucany, tłamszony, gnieciony, zabijany, oceniany, palony, gwałcony jak również beznadziejny, głupi, tępy, śmierdzący, oberwany, wtłoczony do M1 z kupą podobnych sobie „nieódaczników”, „miernot” i „ofiar losu”.
A Anglia? Chyba nawet byłe angielskie kolonie nie mają tak złego zdania o tej małej zielonej wysepce, polegującej sobie cicho z boczku Europy gdzie fasola, jajko, kaszanka i sok pomarańczowy łączy razem urocza nuta śniadaniowa. I co ciekawe- jeszcze 7-10 lat temu Anglia była krajem jak każdy inny. Jakaś tam Królowa, bigben, fikuśne autobusy i każdy chciał przekroczyć granicę na wizie turystycznej, żeby zobaczyć stolicę Europy. Dziś, ci co nie zamieszkali w Londynie na dobre mają to miasto, kraj i jego obywateli za dno jakiego należy się jedynie wstydzić. Anglicy są głupi, brudni, śmierdzą, nic nie wiedzą, nigdzie nie bywają, słowem- wiocha. Nie to co Ojczyzna! Piękna, nasza, nic ino pierś wypinać i czekać na order. A po odejsciu od komputera, taki czy inny troll wychodzi na ulicę, charknie sobie obficie na chodnik, wpadnie do warzywniaka po piwo „Perła Bałtyku”, usiądzie na ławce pod którą wala się milion niedopałków i wraz z kolegą z zakładu wulkanizazyjnego będą się rozkoszować widokiem- rzędu podobnych ławek. Kiedy tyłki zmarzną, wróci do domu, poczyta co tam na Onecie piszą o tych zafajdańcach Polaczkach i aż mu się lepiej zrobi na duszy. Wieczorem kiedy już kadłub żony będzie chrapał w pokoju obok, napisze, że zarabia tyle, że nosi 3000 zł w drobnych w tylnej kieszeni spodni, jeździ tak nowym modelem BMW, że samo BMW jeszcze nie wie, że go produkuje. Przy tym wszystkim będzie popijał cienką zupkę z zasiłku rodzinnego. Zimną.
Drugi Polaczek, z mniejszym stężeniem głupoty w mózgu, sam nie wymyśli tego co troll ale chętnie dołoży coś od siebie, chociażby żeby odreagować stres w pracy bo mu szef obciął limit na komórki, spytał o paliwo w tym miesiącu i zapomniał o urodzianch. Dopisze, że się zgadza a nawet jest przeciw jak najbardziej, dorzuci swoich ortografów, ku czczej zgrywie Mediów, przez co poczuje się jakby spełnił obywatelski obowiązek. I o tym Media też go zapewnią. Również o tym, że lepiej będzie jak zostanie w domu, co się będzie po świecie włóczył, depresję reemigracyjną ryzykował, spał w łóżkach piętrowych z innymi nieborakami, dzieci na ataki nożowników narażał a jeszcze złapie syfa, kiłę i mogiłę od tych polskich dziewczyn z “londyńskim epizodem”. Jak to brzmi? Choroba francuska, choroba magenburska, choroba legionistów, epizod londyński. Zamiast zająć się czymś pożytecznym, Media lansują nowe wpisy do katalogu chorób wenerycznych i dają pożywkę tym co by chętnie sobie taką chorobę sprawili, oby któraś chciała na niego spojrzeć. Bo chociaż Poleczki z Londynu promowane są jako pustogłowe, chore na opaleniznę, obwieszone tandetą cizie, swoje wiedzą i jak chodzą to podobno tylko z Pakistanami i Arabami. I podobno za darmo, żeby jeszcze podkręcić żar forowych dyskusji. Miksują więc geny i produkują na tysiące biało- pastowane bękarty od których pękają w szwach osyfiałe, nieprofesjonalne szpitale w których szerzy się trąd i cholera. Angielscy lekarze są głupsi od trolli, przypisują tylko Paracetamol od którego jak wiadomo siadają nerki. Nie to co dobry polski antybiotyk co napędza rynek jogurtów z probiotykami. Te polsko-pogańskie bękarty zapychają też drzwi do szkół gdzie niczego się nie uczą, są dyskryminowane i sztyletowane na każdym kroku. 
Potoki bzdur, przesiane przez sito redakcyjne, wyłuskane co żywsze i bardziej wstrząsające. A ponieważ o kryzysowej gospodarce, spadających płacach i rosnącej cenie chleba Value trudno pisać w nieskończoność, czepiają się też samych Anglików i wyszukują historie podpowiedzianych przez Google po wpisaniu do przeglądania haseł: “Anglik”, “morderstwo”, “dziecko”, “zasiłek”, “oszust” i “kibic”. 
Zamiast służyć radą, podają błedne informacje, zamiast odkrywać zawiłości kultury o której rwą się pisać- szkalują spokojne społeczeństwo, któremu niejeden Zdzich i Genek mogą co najwyżej przetykać kanalizację. 
Model Zdzicha siedzącego pod Job Center stanie się niedługo ikoną Polski XXI wieku, tak jak obywatel klasy robotniczej z wiadrem i kielnią był ikoną 50 lat temu. Po drodze był też walczący student, stoczniowiec z kilofem i emeryt pod supermarketem. Z ikony na ikonę tracimy na honorze, popadamy w jakąś straszną dziurę dziejową, Media tworzą sztuczne podziały, kreują na wpół mityczne monstra straszące nocą dzieci a przy tym klaszczą i cieszą się jak dzieci. Obywatele skaczą sobie do oczu jak za piętkę chleba i już nie honor napisać coś mądrego, wstyd jest wystawić inteligentną głowę ponad tłum, bo znajdzie się ktoś, kto w głębokim przekonaniu o obronie Ojczyzny, odstrzeli nam
ją ze śrutówki albo wyleje na nią wiadro pomyj.
Gdzie my żyjemy? Nieważne na jakim południku czy równoleżniku, w jakiej walucie wybieramy pieniądze na piwo czy w jakim języku witamy sie z szefem- gdzie jest nasz zdrowy rozsądek? Czy dziejowe wichury naprawdę miały prowadzić do takiego zbydlęcenia? Czy o to chodziło naszym dziadkom kiedy walczyli przeciw upodleniu? Żebyśmy się dzisiaj sami upodlali jak na cyrkowej arenie? Jak nisko upada nasze społeczeństwo skoro tanie i tandetne przedstawienie kopania w rzyć sąsiada czy kolegi z klasy uchodzi za przednią rozrywkę na chłodne zimowe wieczory? 
My sami, Polacy z pomocą Mediów (internetowych i całej reszty) tworzymy, rozpowszechniamy i umacniamy wizerunek Polaka złodzieja i Polki ladacznicy i co najgorsze- przednio nas to bawi. I rozgrzesza. 

Opuszczam się w tym pisaniu, opuszczam

Zwykły wpis

Ja już cztery dni piszę tego posta!! Po prostu go wrzucam i już.

Jest coś co tak chodzi mi po głowie ile razy spotykam którąś z koleżanek-matek. Kiedy myślę o sobie w kwestii pączkowania coraz częściej łapię się na tym, że sama już nie wierzę, że w ogóle byłam w ciąży. Od tygodni tęsknię obłędnie za brzuszkiem i codziennie staję rano przed lustrem a zaspana głowa zachodzi w głowę: gdzie banianczek?? Macam- nie ma. I tu kolejna myśl- skoro go nie ma, to gdzie się podział? I głowa jakoś nie łączy Majki posapującej na kocyku z brakiem baniaczka. Majka to Majka a kwestia brakującego brzuszka nadal pozostaje ta sama.

Kiedy tak rozmawiamy i wymieniamy się historyjkami w głowie kręci mi się myśl: byłam w ciąży, mam dziecko, nigdy nie rodziłam. Biologiczny paradoks.

I to chyba jest sedno problemu. Z powodu cesarki na życzenie jakaś pierwotna część mojego umysłu nie została poinformowana o końcu inkubacji i spodziewa się sama nie wiem czego? To o tym mówią przeciwniczki cesarek twierdząc, że kobiety po cięciu nie mają więzi z dzieckiem? Z więzią nie ma u mnie problemu (za chwile moja Rodzicielka nazwie mnie nadopiekuńczą mamuśką, ot tak, żeby mi przypomnieć, że ja sama tak o niej mawiałam) ale chyba chodzi im o to, że brakuje kropki nad i, podsumowania, w kwestii porodu- swego rodzaju szoku końcowego, który wyraźną linią oddzieliłby Brzuszek od Dzidzi. 

No więc nie miałam szoku (nie narzekam) i żyję od 7 tygodni w nieustannym zdziwieniu biologicznym. Suseł porównał mnie do kota Schrodingera czyli fizycznej zasady superpozycji. Teoretyczny kot zamknięty w teoretycznym pudle podczas teoretycznego doświadczenia z pistoletem jest zarówno martwy jak i żywy w chwili poprzedzającej otwarcie pudła. No i ja tak mam. 😀

Jaki ten człowiek jest prymitywny. 

***

Z okazji ukończonego 6 tygodnia życia, poszliśmy z Majkiem do lekarza na kontrolę.

Pan doktor, miły kluskowaty pan pod 50tkę został uraczony przez Majkę zestawem reprezentacyjnych usmiechów numer 5 i nawet nie musiał prosić ani nalegać, zeby otworzyła dzioba bo sama, podczas szczerzenia się pokazała mu bezzębne dziąsełka, różowy jęzorek i otworek gastryczny wydając przy tym dźwięki niczym pedofil w krzakach: uueeeeeechhhh. Uśmiała się na widok latarki (nie ma jeszcze skojarzeń z przesłuchaniami) i cieszyła się na okoliczność badania bioderek podczas gdy doktor giął jej nóżki, cisnął i kręcił niczym joystickiem.

Kontrolę lekarska przeszła wzorowo. Lekarz zdziwił się ile to Majek wiaderek mleka pochłania dziennie ale obmacał brzuszek, pachwinki, zajrzał we wszystkie istotne otworki i stwierdził, że radzi mlekiem dla głodomorków radzi sobie świetnie. Majtnął nią dupką w górę, pochwalił kontrolę główki

Dostała błogosławieństwo, wpis do czerwonej książeczki i było po wizycie.

A ponieważ było to tydzień temu, po kontroli lekarskiej- czas na pierwszą infekcję i od trzech dni Majuś płacze, zawodzi, chce na ręce i dziś już wiem, że na bolące gardełko najlepiej działa przytulanie i uwalanie się na swojej Mamci na tak długo, że Mamcia ulega zatruciu mocznkiem i nijak się ruszyć z sofy nie może. A ponieważ obejrzała już „Dlaczego nie!” z płyty cd już 2 razy a w zasięgu ręki nie ma nic innego prócz śliniaka- od 11:00 do 16:00 ogląda w kółko „Nightmare Before Christmas” z dysku. Czasem Mamcia drapnie się gdzie ją swędzi a tak- bezruch i cisza w domu. A przez dwa ostatnie dni Mamcia i Tacik, głupy dwa, łykali aspiryny i Ibupromy nie myśląc, że prędzej czy później Nasionko też się pochoruje. 😦 Nasionko natomiast zamiast po prostu powiedzieć:

-Mamu, boli jak łykam mleczko.

… prężyła się, zawodziła, uuułała, darła do utratu tchu, wypluwała smoczka lub ssała go jakby od jutra miał wejść zakaz ssania smoczków całego świata, machała rączkami, fikała nóżkami, nie chciała na boczku, nie chciała na brzuszku- w ogóle nic nie chciała tylko na ręce. Dwa razy puściła pawika, zapaćkała się miętkim fujowym kupskiem, za każdym mierzeniem temperatury wychodziło, że nic Waćpance nie jest. Nic, tylko na ręce. A ręce zajęte były ustawianiem salonu na przyjazd Rodzicielki, kręceniem dziur na półkę, noszeniem książek góra- dół i gotowaniem obiadu i naprawiania pralki. 10 minut na rękach- sekunda po odłożeniu koncert zaczynał się na nowo.

***
Po 7 miesiącach dostaliśmy laptopa od AOL’a

***

Po 3 miesiącach udało się pożyczyć drabinę wystarczająco długą, żeby złapać Nkę na talerz.

***

Oglądam „Oficera” legalnie ściągniętego z Rapidshare’a. Scenarzysta powinien dostać medal z kartofla, od trzeciego odcinka wiadomo jak się skończy. Małaszyński przypomina mi mojego kolegę z podstawówki i wspólnej pracy- i zadziwiające, bo ma taki sam błysk niebezpiecznego wariata w ślepiu. Fuj. Chyra pokłócił się z charakteryzatorką i schowała mu grzebień na cały czas trwania zdjęć. Różczka dostała swoją magiczną kwestię „Jestem Tffoim dowótcom” i wykorzystuje szansę na błysk talentu przy każdej okazji kiedy nie pokazują jej z brzuchem, w sukienusi jak ciotka klotka, w wielkich bamboszach od Pumy. A Szyc- jego garnitur min i grymasów ogranicza się do jednej miny na każdą okazję, kiedy to wpatruje sie tępo w jakiś punkt za kamerą a pan od kamery cyka go z półprofilu po oświetleniu mu gałki ocznej tysiącwatową żarówką. Fajny, taki polski serial. Fajny.

***

Jutro idę na cały dzień do Małej Mi, będziemy gadać, przewijać Ludki w czyste pieluchy i wycierać ślinki.

***

A potem pojedziemy z Susełm na zakupy, żeby zaopatrzyć mnie w jedzenie i waciki na tydzień podczas którego do Polski poleci Suseł, z Polski przyjedzie Rodzicielka a ja będę uziemiona w domu bez możliwości pójcia na zakupy. Może powinnam kupić wodę butelkowaną, baterie i świeczki? Nigdy nie wiadomo jaki kryzys światowy wypadnie mi na szczęście w tym czasie.

***

Po przestawianiu salony w jedyne słuszne i optymalne ustawienie siedzę na kłębowisku kabli i modlę się, żby ktoś w końcu wymyślił sposób na bezprzewodowe przesyłanie energii na odległość. Cholerny Tesla wiedział, nie powiedział i poszedł do ziemi a my się męczymy. 

Mówiąc o kłębowisku nie żartuję. Sam komputer wygląda jak ofiara OIOMu ze zderzenia z ciężarówką – ze wsząd wystają mu kable. Ale jak dodam, że do komputera podłaczone są również: 2 kamery internetowe, tablet graficzny, trzy dyski zewnętrze, 2 aparaty, 5 głośników, router, drukarka, skaner- słowo „kłębowisko” nabiera innego sensu. Port 8xUSB obciążony jest na maksa i w zimowe wieczory można przy nim grzać przemarznięte stopy. W nocy, pokój wygląda jak centrum NASA- wszytsko szumi, żyje i miga. A teraz wszystko to leży w częściach na podłodze i jeśli nie zdążymy tego złożyć do jutra pozostanie mi pleść warkocze z kabli w chłodne wieczory w oczekiwaniu na Mamę.

Nasionko usnęło. Nic jej nie mogę dać bo nie robią syropków dla dwumiesięcznych bidul z kaszelkiem małym jak małe jest gardełko. 😦 

Ale mogę tulić całą noc i jeśli przynosi jej to ulgę- dla mnie najwyższy to zaszczyt.

:*

Updejcik

Zwykły wpis

Aaaaale się rozpisałam! Ino iskry lecą! 😦 Uprzedzam, że nie mam możliwości kończyc słów literką „CI” z ogonkiem bo na widok Alt+C komputer urochamia mi jakieś antywirusowe skanowanie i nijak nie mogę zmusiCI go do oddania mi CI.

***

Załatwiłam transport dla Rodzicielki. Jak na razie kierowca jawi mi się jako głos w słuchawce i anioł w niebiańskiej łunie, więc póki nie zobaczę Rodzicielki w drzwiach- nie uwierzę. Po dziesiątkach telefonów po firmach transportowych w Londynie, znalazłam pana, który bardzo chętnie zrobi co chcemy za 500 funtów. Matko, toż to janioł zstąpiony!
Z innych telefonów:

-Dzień dobry, mam takie pytanie, mam osobę, psa i paczki do…
-JUŻ MÓWIĘ: PIESECZEK NIE JEDZIE, JASNE??
(czy duże litery dają trochę pojęcia o tonie rozmówczyni?)

-Dzień dobry, mam takie pytanie, mam osobę, psa i paczki do przewiezienia.
-Gdzie?
-Wrocław- Centralna Angl..
-Tylko do Londynu. Wysadzam przy dworcu.
-A nie da się dalej?
-Da się- 20 funtów za każdy dodatkowy kilometr
(Bąknełam coś o najdroższym paliwie w historii i wcisnęłam rozłaczenie tak jakbym rzucała słuchawką.)

-Dzień, dobry, czy to firma transportowa?
-Co???
-Firma transportowa, znalazłam ogłoszenie w…
-Jaja sobie chyba pani ze mnie robi!!- odpyskowała jakaś szmata.
-Mam ogloszenie przed sobą, w Coolturze.
-Kpina jakaś!!!
(Pomyliłam przedostatnią cyfrę w numerze angielskiej komórki i jaki cud!- połączyłam się z Polką. Londynianką najwyraźniej bo nie zostawiła na mnie suchej nitki, nie szczędząc słów nieparlamentarnych.)

…i tak dalej. Skąd się biorą tacy cwaniacy? Mówią, że do Anglii wyjechali najwięksi nieudacznicy od Bałtyku po Tatry? Bzdura! To największe cwaniaki i spryciarze jakich ziemia nosiła i historia zna i szczerze martwię się o los tego kraju, skoro taka śmietanka wybrała emigrację. Kto będzie okradał uczciwych obywateli po kolejnych wyborach ja się pytam? Kto będzie kasował 500 zł za uszczelnienie kolanka pod zlewem albo wymontowanie witalnych części z komputera i zamienienie ich na takie na których już kurz zalegał grubą warstwą? Kto będzie przerzucał cegły i wiadra ze smołą przez płot budowy i wynosił zakrętki do pasty do zębów z fabryki? Tacy cwaniacy za piątaka to skarb w każdym narodzie. Napędzają koniunkturę, dają pracę Policji, podatnikom spędzają sen z powiek i dbają o właściwe ciśnienie u emerytów z cieknącymi kolankami pod zlewami. A teraz oni wypinają się na ojczyznę i lecą kręci wały na obczyznę. Oj, czas się rozglądac za miejscem na cmentarzu. Nie, czekaj, wróc- strach się położy bo przewracający się pomnik może nam zakłócic wieczny spoczynek.

Rodzicielka spakowana w 41 kartonów plus dodatki (ważące dwa razy tyle), siedzi i czeka. Sprawy sądowe nie zostały rozwiązane bo sądy mają wakacje przez 2 miesiące. Wygrała tylko sprawę o pomnik, który stał jak kamieniarz go postawił tylko 2 tygodnie a potem się przewrócił, potłukł i tak leży od roku, czyli tak długo jak Rodzicielka sądzi się z robolem. Sąd zasądził pełen zwrot kosztu pomnika ale robol odmówił go odebra i teraz trzeba go wywieźc na nasz koszt. Czyli wychodzi na zero. K***a mac.
„Delikatna sprawa”, którą Rodzicielka chciała załatwic przez wyjazdem nie udała się. Po czterech miesiącach załatwiania, kiedy dała do zrozumienia, że wyjeżdża z kraju i jest to sprawa najwyższej wagi, kiedy przyszlo do płacenia- nagle z 2100zł cena skoczyła do 4100zł. Pomyślał ktoś, że skoro kobieta w potrzebie a sprawa delikatna i osobista- można ukręci coś dla siebie? Najwyraźniej. 😦 Rodzicielka płakała i płakała w kąciku, straszyła i próbowała jeszcze gdzieś dzwonic ale niestety- w tej kwestii drabina decyzyjna okazała się dośc krótka i wszyscy na niej mieli plany związane z tymi 4100zł.

Mój instynkt macierzyński kwitnie. Z tego powodu- nie ma obiadu, gary są niepozmywane, schody czekają na kurtuazyjną wizytę odkurzacza a pranie ubijam w koszu nogą. Całe dnie trzymam Majkę przy sobie. Nawet jeśli pomyślę o robieniu czegoś w domu- od razu pojawia się u mnie syndrom Solaris (kto czytał ten pamięta jak Fantomy reagowały na najmniejszą groźbę pozostania samymi, bez swoich Ludzi). Zamykam drzwi wejściowe bo boję się, że ktoś wejdzie do domu i ukradnie mi Ludka, zaglądam co rusz do sypialni na piętrze i sprawdzam czy już ktoś się szkrabie do okna? Po 20 minutach trwania przy pomyśle, że Majka będzie dziś posypia w kołysce przychodzę, zabieram ja i manatki, znoszę na dół i cały dzień oglądamy razem horrory. Majek na widok mój lub leżaczka wybiera mnie, więc mam obie ręce zajęte. A spróbuj położyc ją w kocyki na sofie- MŁAAA, MŁAAA, które kończy się kiedy układam ją sobie na podusi, w pozycji kompletnie niewygodnej, nawet dla maluszka takiego jak Majek. Ale ona woli, nie będę przeciw. 🙂 Kwitnie więc Majkowe przyzwyczajenie do przedpołudniowego, południowego i popołudniowego filmu do poduszki. Ostatnio w ramionach Mamusi obejrzała The Ring, Silent Hill i Grudge i żaden się jej nie podobał- usnęła gdzieś pomiędzy scenami wychodzenia ze studni, z grobu, ze zlewu i z siebie. Natomiast Mamusia stwierdziła, że ma nieczułe dziecko i obiecala nastęnym razem puści jakieś smuty, więc zrobiły sobie dzień „Sleepless in Seattle-As Good As It Gets-Must Love Dogs”. Efekt był podobny. No, cóż- Majka z Raczkiem nie pogadają. 🙂
A wszystko dlatego, że Majka pręzi się jak pręzinka kiedy tylko wychodzę z pokoju i trzaskam garami w kuchni. Piszczy, popłakuje i udaje „Będę żygac już już”, więc biorę ja na ręce i puszczam filmidło. I tak schodzi.

Mamy śpiocha. Śpioch sam oducza się nocnego karmienia i w chwili obecnej przesypia nocą 7 godzin pod kołderką od Teściowej i pozwala mi odrobic straty na śnie z ostatnich 5 tygodni.

Suseł się przeziębił wybiegając na papetona do ogródka i wcale nie jest mi go żal. Palisz- miej zapchany nos, chropawe gardło i wrzeszczące młyńskie koło pod czaszką. Ale i tak serwuję aspirynę i tulę do serca bo jak jest chory wygląda jak bohater kolejnego Silent Hill. 

Praca w fabryce BMW nie wypaliła. 😦 Zepsuła się hiper-super-duper maszyna do czegoś tam i Suseł z drugim chłopakiem do niej zatrudnionym zostali, że tak powiem na lodzie. Pozostało brac co poadło i teraz robi cos co zasadniczo lubi, coś z czego nie pożyjemy długo i coś co i tak zamieniłby na coś co lubi bardziej, gdyby tylko się pojawiło. I tu nadszedł moment, kiedy postanowiliśmy wyciągną rączkę do Jej Wysokości Elki i właśnie wypełniam formularz na Work Tax Credit. Z moim mateczkowym i Susła wypłatą możemy dostac…no cóż, na tyle dużo, żeby podpaśc trollom z forów więc się nie przyznaję. 

Zaczynam powoli rewolucję na okolicznośc przybycia Rodzicielki, więc czeka nas przerzucanie książek, komód i choinek, żeby zrobi jej trochę miejsca. Suseł ma co robic po pracy.

Jak dobrze pójdzie, za 1,5h stanę się właścicelką DWÓCH łóżeczek dla Majki. Wczoraj kupiliśmy jej łóżeczko od znajomego Elektryka za 30 funtów a aukcji w której biorę udział na eBayu jakoś nikt nie zauważa. Piknęłam sobie 5,5 funta tydzień temu i wisi. Za chwilę aukcja się skończy i trzeba będzie po nie pojechac. Co tam, sprzedam to od Elektryka i zostawię to z eBaya bo można je zamienic w łóżeczko dla pięciolatka. 

No to ja idę czaic się na aukcji a Wy sobie poróbcie w sieci coś pożytecznego.

:*