Dobra, dobra, juz piszę…:D
/Anna Maria Jopek, że o wszystkim, tylko nie o miłości./
A więc nie pisuję, bo awansuję. Zmieniły mi się godziny. Niewstaję już o godzinie o której idą spać grabarze, nie snuję się wykończona, blada jak duch, z zaklejonymi ślepiami, nie drzemię nad herbatą i nie dosypiam na światłach.
Jak człowiek, wstaję, jem śniadanie, wystawcie sobie! Prawdziwe śniadanie z widokiem na wioskę za żywopłotem. Mam czas na herbatę, na warkoczyki (jeszcze żeby się było chwalić, miotełki takie…). Potem wsiadam na bicykl księżycowy i jadę- drogą jasną, często zakorkowaną, mijam dzieciary idące do szkoły, mateczki z wózkami. Dojeżdżam na czas, kupuję kanapkę na drugie śniadanie a potem wchodzę na salony.
Dobrze jest być Team Leaderem, dobrze. Tylko wyrzuty sumienia nie dają spać. W porównaniu z tym co robiłam dotąd, teraz wyleguję się na zielonej łące, żuję trawkę i liczę niebieskie baranki. Z 30 minut, przerwa wydłużyła mi się do 1,5 godziny, w trzech rzutach. W porze luchowej siadam z herbatą i oglądam godzinę filmu na iPodzie, resztę „doogladuję” w czasie pozostałych 30 minut. W międzyczasie siedzę sobie na widoku Temata, który ze swoją brygadą rozsiada się przy drugim stoliku. Wymachują rękami, opowiadają sobie jak wyglądają ronda w całym okręgu, plotkują która klientka co miała na sobie otwierając drzwi, kiedy zapukali zdostawą. A Temat podśmiewa się pod nosem, czasem coś dorzuci, czasem po prostu siedzi, nieobecny. Czasami coś napisze, do stolika obok. Ja odbieram wiadomość, czytam, odpisuję nie wyciągając słuchawek z uszu i nawet nie patrząc w ich stronę. Dla innych, obcy, którzy kiedyś razem pracowali. Obcy, którzy kiedyś dreptali za sobą krok w krok. Obcy, na których zerkano raz po raz w poszukiwaniu potwierdzenia podszeptywanych plotek. Obcy… Dla wszystkich wokół.Tylko nie dla siebie. Ale kiedy zdarzy się, że spotkamy się sami na korytarzu, zapada cisza, ktoś coś bąknie, jakieś cześć, rumiane policzki, lustrowanie betonowej podłogi. Żadne z nas nie wspomina wieczornych rozmów przez SMS’y, każde z nas udaje, że nocami rozmawia z kimś innym. Że to co poza Halą, jest czymś nierealnym, nieistniejącym a jeśli już, to istniejącym w jakimś mikroskopijnym wszechświecie ograniczonym klawiaturą telefonów. I ani minuty dłużej, ani centymetra dalej. Ktoś powie, jakie to dziwne, jakie pokręcone, jakie romantyczne na swój chory sposób. Wirtualna taka, ta…
W sumie, inaczej nie mogło być. Minął maj, dowiedziałam się, że odliczanie odwlecze się do października. Minie okrągły rok. A kiedy już nadejdzie czas, i Temat pójdzie tam gdzie go ciągnie…wieczorne pogadanki staną się jeszcze bardziej chore i pokręcone. Bo z daleka, bo bezpieczniej. Bo może przyjdzie taki czas…
Niech tak będzie. Nie żałuję. Przeciwnie…
A w Zamczysku- wojna na pralkę. Weszłam, znalazłam swoje pranie na zakurzonej, zasypanej proszkiem, starej pralce i ulało mi się. Pranie nieznajomego ktosia, korzystającego z nie swojej pralki wyleciało mi na podłogę. Usypałam zgrabną górkę ze skarpetek, koszulek, posypałam zużytymi woreczkami po tabletkach do prania a na szczycie konstrukcji umościłam puste pudełko po Arielu. Potem zabrałam szufladę od pralki, wróciłam do domu, napisałam pralniane ogłoszenie, doprawiłam żółcią i wróciłam na dół. Prania już nie było. Woreczków też nie. Ktosik nie przyznał się natomiast do pudełka po proszku. I tak skończyła się epoka używania pralki Polaczków.
Na Wyspach pogoda sztormowa. Od dwóch tygodni pada. Pada bez przerwy, zimnym, mokrym obrzydlistwem. Wszystko pokapuje, chlupie, szumi,ciurka i ocieka. Pól Wyspy zalane jest wodą. W Polsce nazwalibyśmy to powodzią, kataklizmem, anomalią stulecia.
Tu nazywaja to najbardziej deszczowym czerwcem od 200 lat. To się nazywa angielska flegma! Piloci żółtych helikopterów RAFu ratują ludzi z dachów, piszą o nich w gazetach, drukują zdjęcia mokrych ale szczęśliwych psówi kotów, rodziny dają wywiady w telewizji stojąc na tle na wpół zawalonych domów trzymając dzieciary za kołnierze, żeby nie łaziły po błocie i nie wygrzebywały talerzy ze studzienek. W nagłówkach roztrząsa się straty jakie poniosły puby w wioskach, bo bywalcy włażą w mokrych kaloszach, żeby wypić obowiązkowego Guinessa w przerwie w szpadlowaniu salonu z błota.
U nas już słyszałoby pierwsze głosy o pomocy dla powodzian, wołano by o rozbijanie narodowej świnki, z zagranicy jechaliby Niemcy zesprzętem do osuszania podwórek. Ktoś zaczynałby budować osiedle z pudełek pojajkach, ktoś inny szukałby w tym przewałów. Nocami słychać byłoby dźwięk tłuczonych szyb w zalanych sklepach, po chleb i wodę z ciężarówek przychodziłyby damulki w białych rybaczkach i japoneczkach. A za rogiem stałaby amfibia z której rozdawaliby grochówkę. A w ciężarówkach znalazłyby się 3 tysiące tubek z przeterminowaną maścią na grzybicę. Gwiazdy polskiej estrady nagrałyby wyciskacza łez ze słowami „miłość”, „pomoc”, „serce” w refrenie, potem byłby czas na klip, którym zapychałoby się każdą przerwę w transmisji na żywo z pokładu helikoptera latającego nad zielonym bagniskiem.
W sumie nie wiem, z którym z tych obrazków jest coś nie tak.Wiem natomiast kto dostanie odszkodowania za które będzie można dobudowaćwiększe pokoje dla dorastających córek. Taki kraj.
/Metallica, czterech jeźdźców…/
Czytam „And the Band Played On”. Kocham film, zdobyłam płytę z oryginalnym soundtrackiem a na Amazonie dostałam książkę za 3 funty. Czyta się lekko i przyjemnie ale ściska za serce od pierwszej strony. To książka o początkach AIDS. Jak do tego doszło, kto właściwie był winien, kto był pierwszy w kolejce po krzyż, jak mogłoby być gdyby nie Reagan. W sumie, tak był zajęty polską Solidarnością, że nie zauważył jak podczas jego kadencji na nową chorobę zmarło ponad 20 000 Amerykanów. Gayów. I w tym problem. Kiedy zaczęli umierać hemofilitycy, ludzie starsi i niemowlęta, uznano chorobę za chorobę l u d z i. Bagno.
Zeby pożalić się na los, podramatyzować i pochlipać obejrzałam dziś „Serendipity” z Johnem Cusackiem. Po pierwsze- każdy film z Jaśkiem jest powodem do użalania się nad światem- że jego kopie nie chodzą po ulicach w większych ilościach. Co tam Neo Kijanka czy Johnny ‚the captain’ Deep? Po drugie- zdarzyło się, że w komedii romantycznej znalazło się miejsce na prawdziwą grę aktorską- ale to znowu o Jaśku. Po trzecie- ja też tak chcę, żeby jakiś inteligentny nieznajomy szukał mnie po mieście po pięciu latach, które upłynęły od przelotnego spotkania i żeby wyglądał jak Jasiek- ale to chyba znowu o Jaśku…. 😀
/Gotan Prj.- Argentina i Buenos Aires a u mnie pada deszcz./
Ot i przyszedł SMS! 23:30, prawie jak w zegarku.