Mam instynkt macierzyński. Do dobrze bo ostatno zaczynałam się zastanawiać czy przypadkiem nie zatracam już tego, czgo jeszcze nie miałam okazji wypróbować. Organ mało używany, zanika. A więc mam, cieplutki, pachnący instynkt macierzyński. Ale jest problem- niekoniecznie do dzieciarów. Na widok dzieciara mam ochotę wytargać bachora za fraki, oby tylko przestał wrzeszczeć, wyć, piszczeć, jęczeć, błagać, płakać i smurglić się po koszulce. Praca w otoczeniu zakupujących rodzin nie sprzyja rozwijaniu zdrowych odruchów.
Ale odkryłam dziś instynkt. Do kurczaków. Nie ślicznych, żółciutkich pomponków, tylko do zimnych, gołych martwych ptaków z kodem paskowym na owijającej je folii. Otworzyłam dwa takie, nalałam wody do zlewu i zabrałam się do płukania korpusów. I tu nagle światłość taka mnie otoczyła i ciepło mi się w środku zrobiło. Szorowałam pod paszkami, myłam szyjki, nózie, dupki, klepałam czule po pleckach i wydzierałam ostatnie piórka ze skrzydełek. Nucąc przy tym pioseneczkę i czule zagadując martwotę. Zebrane w kuchni towarzystwo przerwało dyskusję i patrzyło na biedną, smutną Kokainkę jak pluskała się w zlewie jak świeżo upieczona matka bliźniaków. Plotłam przy tym androny w stylu: „No już już, nie po oczkach, tak? No już, tak taak, malutki, zaraz wsadzimy do brytfanki, upieczemy, fajnie będzie…tak!”.
Goła ptasia skóra, miękkie pod spodem, szum ciepłej wody i masz- kobieta jak się patrzy. Psia moja mać. A wszystko dlatego, że jestem jedynaczką. No ale dość o tym.
/Ville Vallo o tym, że zawsze tylko ją i nikogo innego./
/A teraz o tym, że chce jej pokazać…swoją miłość i wyrwać jej skrzydełka jak motylkowi. Oj Ville, Ville, do pracy byś się wziął./
Temat przepadł. Również Mama Temata i Siostra Temata. Nie widuję całej trójki od tygodnia a jutro mieliśmy iść na wielkie picie.
Smsy milczą, samochodu na parkingu nie ma, ni widu ni słychu.
W niedzielę przyjeżdża Rodzina. Mama Susła, któa ma zamiar zostać miesiąc w otoczeniu Syna, Synowej, Wnusi i Wnusia Potworka. Na szczęście na jeden dzień. Podrzucą Teściową do naszego gniazda, niech kuka.
Na tą okoliczność- gotuję obiad. Rzeczone martwe kuraki z jabłkami i śliwkami zamiast wnętrzności, pekińskie szaleństwo na sałatkę, rosół jak przystało na niedzielny obiad polskiej rodziny w Anglii i ciasto z torebki polane pochrupującą czekoladą. Ciasto będę robić jutro, przed drugim kurakiem więc przepowiadam już teraz, że będzie śmierdzieć pieczonym ptakiem.
Jak Suseł powie ile czasu spędziłam nad tym obiadem, to go ukruszę. Ma być, że robię takie przyjęcia w godzinę, lewą ręką, za plecami. Tak jak Landers grywa na gitarze.
/Ville znęca się nad panienką i rozpływa się nad jej pośmiernymi drgawkami, rewelka- „Gone with the Sin”./
Na przyjęcie Rodziny, wielkie zmiany- sprzątanie i malowanie trawników. Na chybcika posadzone roślinki w wielkich donicach w przedpokoju, bambusowe firdygałki tu i tam, miski rzeźbione z drzewa deszczowego- na lentilki, zapaszek w puszcze, poprane dywaniki łazienkowe i lampioniki w oknach. Jak na zjazd KCPZPR. A potem Rodzina odwiedzi FakiJapi, obejrzeć łóżko piętrowe za 450 funtów miesięcznie. Chciała, to ma.
Z ogłoszeń towarzyskich:
*Beret przestaje być sztywniakiem;
*Joe to chory schizfrenik, którego zaczynam się bać;
*Michael ma obsesję na punkcie dotykania moich włosów;
*obcy ludzie mówią mi po imieniu.
Rankiem pod oknem w kuchni baraszkuje szczur, ktoś odkurzył hall (pierwszy raz od roku), sąsiedzi spod C spalili kolejny półantyczny
mebel w ramach kolejnego oblewania przemijającego lata.
Zaledwie wczoraj zaalarmował mnie swąd palącego się lakieru, podejrzane
trzaski pod oknem i niewytłumaczalna chmura dymu wciskająca się przez szpary w futrynach a dziś znowu brygada smaży kiełbaski nad kredensem. A mówią, że to Europa Wschodnia jest zacofana. O grillu pewnie nie słyszeli.
Dość miętolenia, pa.