Monthly Archives: Kwiecień 2024

Ejucasion

Zwykły wpis
Ejucasion

Do nowej szkoły pojechałam wyposażona w półroczne doświadczenie, z mnóstwem dobrych nawyków, kreatywna i pozytywnie nastawiona do nauczania.

W ciągu kolejnych 3 miesięcy zredukowałam się do strzępa człowieka, wątpiącego we własne możliwości, wiedzę, kwalifikacje, zdolność do utrzymania długopisu w ręku…

Moja mentorka, jak już wspomniałam była dla mnie miła 15 minut. Na drugi dzień po powitaniu obserwowałam 5 jej lekcji i łapałam się za głowę.

W klasie 10 miała trzy dziewczyny z Afganistanu. Jedna mówiła łamaną angielszczyzną, pozostałe dwie- ani słowa. Mimo tego czego nauczali nas w SN i MC, moja Mentorka miała w dupie fakt że w klasie siedziały trzy językowe niemoty. Bo tak je traktowała. Nauczanie geografii polegało więc na dawaniu im podręcznika, z którego przerysowywały literki łączące się w słowa bo nie znały zachodniego alfabetu. Dziewczyny często siedziały i robiły sobie nawzajem hennę na rękach- długopisem.

Rok 9, który za 5 dni miał należeć do mnie był salą pełną potworów. Tak ich wychowała i tak ich miałam przejąć. Jeden leżakował na ławce albo wcale nie przychodził, drugi grał w Pokemony, wysoka dziewczyna wrzeszczała z drugiego końca klasy, kilka siedziało obrażonych na cały świat. Traktowała ich sportowym gwizdkiem. Za pierwszym razem prawie nie zeszłam na zawał – nienawidzę niespodziewanych dźwięków. W tej klasie uczenie przypominało grę „Whack’em’All’:

Dmuchała w gwizdek, krzyczała ich imiona, krzyczała indywidualnie i na wszystkich, miotała się, szantażowała…. Nie miała z nimi żadnej więzi. A oni mieli ją serdecznie w dupie.

Klasa 8 była nie lepsza, tylko że młodsza. Połowa siedziała jak skazańcy po torturach, druga połowa jeszcze coś z siebie dawała. Klasa miała dużo uczniów zmagających się pisaniem i czytaniem więc poziom lekcji (choć nie powinien) był praktycznie zerowy.

Potem obserwowałam Andy’ego. Andy też miał wyjechane ale przynajmniej się z tym nie krył. Wrzeszczał równie niewydajnie co często.

Potem była Emma- pasywnie agresywna z tendencją do traktowania wszystkich jak dzieci. Uwielbiała zwracać uwagę i prawie zawsze robiła to na 1 minutę przed dzwonkiem, tak dla animuszu. Nosiła sprane sukienki we wzorki jak zasłony u Cioci Zbigniewy i sandały bez palców (czyli wszystko to czego polecali nam nie nosić w SN). Ale nie podobały się jej moje sweterki – za czerwony, za szary, czemu czarny, po co biały…. I włosy czemu w koczek? A po co taki filmik? Po co mają wycinać? Po co zużywać klej? Po co im ta wiedza, obejdą się….

Na końcu była ich wszystkich szefowa czyli Liz. Gdyby TC był monetą, Liz byłaby na jej drugiej stronie- chaos negatywny na krótkich nogach. Wykształcona przez moje SN kilka lat wcześniej, dochrapała się szefa departamentu. Gdyby nie nauczycielem pewnie zostałaby sierżantem w jakimś małym pułku czołgistów gdzie ciągałaby chłopaków za mordy przez błoto aż płakaliby i krzyczeli po mamę. Miała piękny uśmiech który potrafił znikać w mgnieniu oka i okropny zwyczaj nie słuchania tego co się do niej mówiło. Podobnie jak Emma, uwielbiała zwracać uwagę:

-Czemu taki wybór ćwiczenia?

-Żeby promować samodzielność.

-Ja bym to im dała wydrukowane, połowa nie umie szybko pisać…

-Limit na drukowanie się skończył.

Innego dnia:

-Czemu to drukowałaś?

-Bo połowa nie umie szybko pisać…

-Ja bym im kazała i tak to napisać, trzeba promować samodzielność… A poza tym trzeba oszczędzać na drukarce…

Ręce opadały. Nic nigdy nie było tak jak trzeba. Jakakolwiek kreatywność była natychmiast zestrzelana pomimo tego, że kurs miał na celu pozwolić nam próbować wszystkiego- tańca i różańca, co działa a co nie, z czym sobie poradzimy a czego już nigdy więcej nie spróbujemy. Angielska edukacja to truskawkowe pole pełne metod, gier, sztuczek, zachęca a nawet wymusza naukę przez interaktywne współuczestniczenie w lekcji. Student jest (powinien być) przyzwyczajony do tego że nauczyciel może mu kazać wycinać tornado z papieru albo grać w bingo. Cokolwiek co zachęciłoby ich do nauki. Nie ma wykładów i japania przed tablica przez 45 minut….. Nie w EW.

Moja pierwsza lekcja w poniedziałek miała być z rokiem 10. Chyba nigdzie indziej pierwsze wrażenie nie jest tak ważne jak w szkole, kiedy stajemy twarzą w twarz z 30stka nowych twarzy. Ja, gotowa, obwieszona torbami, laptopem, pomocami stałam za drzwiami i czekałam na koniec lekcji Mentorki. Przyzwyczajona do tego, że w UK do każdej klasy można wejść, pomachać i cichutko stanąć na tyłach, żeby obserwować a klasy często mają otwarte drzwi- co promuje politykę otwartości i inkluzywności podobno. Kiedy tylko Mentorka zarządziła pakowanie i w klasie zrobił się chaos, weszłam po chichu i stanęłam w rogu. Zwykle w tym momencie nauczyciele zabierali swojego laptopa, robili mi miejsce żeby się podłączyć do projektora, rozłożyć zeszyty na ławkach czy wydruki…. Mentorka nie pozwoliła mi wcześniej zbliżyć się do swojego biurka więc nawet nie wiedziałam jak się podłączyć.

-DLACZEGO WESZŁAŚ DO MOJEJ KLASY BEZ PYTANIA?

Zamarłam, połowa klasy odwróciła się i spojrzała na mnie jak na glizdę w słoiku.

-Mmmuszę się podłączyć… do projektora…

-WYJDŹ! I WRÓCISZ JAK CIE ZAWOŁAM!

Wyszłam. Trzęsły mi się ręce, kolana… Tamta klasa wyszła, nowa, moja już czekała. Stałam z nimi jak sprzątaczka z miotłą. Mentorka otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. Miałam juz 2 minuty spóźnienia. Laptop nie zadziałał z projektorem. Nie mogłam się zalogować do innego komputera, mail z moją prezentacją nie chciał dotrzeć do jej skrzynki. Wpuściłam uczniów do klasy 10 minut po dzwonku. Cała w kawałkach, bliska płaczu bo Mentorka stała nade mną i upominała, że jestem NIEPRZYGOTOWANA. Przy uczniach zbrukała mnie że weszłam do jej klasy nieproszona, że nie działa projektor, że nie mam kontroli nad rękami… Klasa 10 miała mnie w dupie od tego momentu do ostatniego dnia. Każde moje słowo, polecenie czy instrukcja była ignorowana. Kilku uczniów, którym jestem dozgonnie wdzięczna starało się jak mogło i pomimo wszystko do końca miałam z nimi całkiem pozytywny związek. Na koniec napisała w obserwacji, że byłam spóźniona, nieprzygotowana i wyszczególniła listę TRZYDZIESTU zarzutów w moim kierunku.

Mówili, że po pierwszej szkole, zmiana będzie szokiem i wielu z nas będzie przechodzić zmianę okropnie. Ale tego się nie spodziewałam.

W ciągu pierwszego miesiąca zostałam zakuta w kajdany prezentacji w których każda lekcja miała wyglądać tak samo. Nagłówek, tabelka zielona, tabelka pomarańczowa, jeden slajd, ćwiczenie, podsumowanie, wypad.

Nie wolno mi było przynieść chleba, nie pokazałam nic fajnego o wulkanach, nawet za to, że wytłumaczyłam im jak wygląda popiół wulkaniczny i co to są lapille, dostałam po głowie. A akurat przez lapille zostałam geografem!

MUSIAŁAM natomiast prowadzić ich gry, bo ONE je uwielbiały. Jedną z takich gier, przytrafiło mi się przeprowadzić podczas lekcji oficjalnie obserwowanej przez A, z SN. Jak SN i Bóg przykazał, lekcje obserwowane przez naszych mentorów i SN miały pokazywać nasze umiejętności w każdym aspekcie- kontrola zachowania, wiedza o przedmiocie, budowanie ‚kontentu’, prezentacja, walory dydaktyczne, potrzeby uczniów ze specjalnymi potrzebami. Wszystko miało być przemyślane, uzasadnione, zaplanowane i wykonane. Wiernie z planem napisanym najpierw przez nas samych i wysłanym do SN przed lekcją.

Lekcję z beznadziejną grą przeprowadziłam z rokiem 10. To była katastrofa bo nie przyzwyczajeni byli do żadnych rozrywek ale Mentorka chciała zabłysnąć mną. Chichotała histerycznie, przytulała mnie do siebie na widok A, jakaś paranoja! Po lekcji A spytała się mnie co to na Boga i Ofsted było?? Zaczęłam się tłumaczyć że to fajna gra, blah blah,…. dzięki Bogu A była nauczycielką doświadczoną. Zmarszczyła brwi i spytała czy to był mój pomysł i moja lekcja czy być może lekcja którą na mnie wymuszono? I się poryczałam. Że nie dała mi zaplanować własnej lekcji tak jak powinna, że odstałam ją gotową a to jak grzebać w czyjejś torbie w poszukiwaniu szminki…

Rozmawiałyśmy ponad godzinę. O wszystkim, o uczeniu w w dwóch szkołach, z 6 nauczycielami, w 9 równych klasach, o ksero, o tym, że nie dali mi laptopa a mój jest za nowoczesny i nie działa z ich projektorami, o tym, że przez to nieraz muszę uczyć ‚z tablicy’ bo nic się nie wyświetla, połowa filmów na YT jest w szkole niedostępna więc planuję w domu lekcję tylko po to żeby się dowiedzieć w szkole, że filmiki są niedostępne, o limitach na materiały, o zachowaniu Mentorki, o jej nieustannym wyłuskiwaniu błędów, o tym, że szkoły nie stać na ołówki. O tym jak mam wrażenie że się cofam, oduczam się wszystkiego co pochwala SN i czego uczyłam się w MC. O tym że EB siedzi i załamuje ręce bo uczy historii z nauczycielką która nie zna imion własnych uczniów, o AO, która piętro wyżej uczy się uczyć matematyki i nie pozwalają jej planować własnych lekcji- jak ma planować własne lekcje od września?

A słuchała uważnie i pojechała do SN.

W lutym, podczas 2 tygodniowej przerwy między szkołami, SN wysłało nas do RS na cały dzień obserwować szkołę w której 37% uczniów mówi w domu innym językiem niż Angielski. Obserwowaliśmy lekcje wyrównawcze dla dzieci z Syrii, Ukrainy, Afganistanu gdzie wszystkie knypki robiły postępy. Obserwowałam lekcję Biologii u nauczyciela z siwą strzechą włosów i marzyłam, żeby tak pewnego dnia, tak jak on…

RS bardzo mi się spodobała. Wielka ale jakoś przytulna.

Pomysł na dziewczyny z Syrii przyniosłam do EW z RS. W tym czasie Chat GTP raczkował ale udawało mi się upraszczać zawartość lekcji do 2-3 slajdów i tłumaczyłam je na ich dwa języki. Drukowałam w domu i dawałam im do czytania i odpowiadania na pytania we własnym języku. Nawet jeśli nie mogłam sprawdzić co napisały, przynajmniej robiły COŚ. I uśmiechały się do mnie, dziękowały i kłaniały się. Mentorkę trafił plamisty szlag. Zabroniła mi dawania im czegokolwiek na co się w końcu zbuntowałam i była kłótnia.

W marcu RS miało nabór na nauczyciela geografii. Złożyłam aplikację, pojechałam dwa dni wcześniej na wizytę i ponad 2 godziny rozmawiałam z AMS. Potem na rozmowę kwalifikacyjną. Szkoła zorganizowała lekcję i rozmowę kwalifikacyjna o 8:45 rano więc mówiłam do klasy śpiących 15 latków o Światowych Celach Postępu. Napisałam markerem coś na tablicy multimedialnej i wszyscy krzyknęli: ‚NIE!”, bo to była tablica nie przeznaczona do pisania. Nauczona doświadczeniem z EW, kolana zaczęły mi się trząść ale stwierdziłam, że nie dam EW zepsuć takiej okazji. Lekcja trwała 30 minut, wyszłam zadowolona. W tym czasie AMS, spytała klasę czy im się podobałam, bo tam zdanie uczniów się liczyło. Powiedzieli, że bardzo. Szczególnie polski uczeń.

Zeszliśmy na rozmowę kwalifikacyjną ale zanim nastąpiła siedziałam dobre 20 minut sam na sam z SB i okazało się że nie tylko mamy wiele wspólnego w kwestii opinii na temat nauczania geografii to jesteśmy tez w tym samym wieku i mieszkamy oboje w Koziej Wólce! A RS jest SPORY kawałek od domu, naprawdę spory- równa godzina jazdy w jedną stronę. Oboje mamy dzieci tłum, oboje po przejściach. (nie, przyjaciele, żadnych romansów nie będzie 🙂 ).

Przyszła AMS i razem z SB wałkowali mnie przez dobrą godzinę. Szkoła nie miała limitów a nic- ani na markery ani na chleb. Wszyscy uczniowie mieli własne iPady od szkoły, podobnie jak nauczyciele. Lekcje były wspomagane przez wszystkie możliwe skarby nowoczesnej technologii. Nauczanie w mojej ulubionej formie- AQA, po EW gardziłam Edexcelem… AMS spytała czy rozważałam wzięcie Dzieciusiów ze mną do szkoły bo zachęcali nauczycieli do tego żeby łatwiej było pogodzić szkołę i życie prywatne. O ile zabrałabym ze sobą Gabiego, na Maję byłoby już za późno, nikt nie zmienia szkoły w 11 klasie. Ale od września następnego roku, na A Levels i Maja mogłaby dołączyć do mnie i do Gabiego. Idealne rozwiązanie!

I ucieszyli się że mi się spodobało bo właśnie mieli mnie poinformować, że pracę dostałam. Nawet nie szli na naradę. Wchodząc na rozmowę, już ją miałam w kieszeni. AMS, kiedy na nią czekaliśmy, poszła do Dyrektorki poinformować ją że ‚habeus papam’ i sekretariat może puścić biały dym. Kiedy wyszłam z rozmowy, papiery z moim nazwiskiem leżały na stole u pani Dyr. Pani Dyr była bardzo miła, papiery podpisałam i zostałam oficjalnie nauczycielką geografii w RS.

Wspomniałam również, że oprócz geografii pasjonuję się tez naukami wszelkimi i BARDZO chciałbym też uczyć Science. Pierwsze dwa lata po SN młody nauczyciel nadal przechodzi szkolenie, pod okiem mentora w swojej szkole i jest to okres w którym ludzie nie wiedzą jak się nazywają a ja chciałam uczyć dodatkowych 3 przedmiotów! Ale kupili ten pomysł bo w UK nauczyciele Science są rzadsi niż trufle na jesień. Pani Dyr ucieszyła się jak norka.

Kiedy wyszłam, na niebie nad szkołą wisiała tęcza, którą upamiętniłam:

Droga do EW, na popołudniowe dwie lekcje była jak wyłożona płatkami róż. Od tego dnia wiedziałam już że to nie ja, tylko oni. Życie stało się łatwiejsze ale odliczanie dni do 21 czerwca, nie do zniesienia.

Ale SN miało problem. Ja się skarżyłam a w tym czasie Mentorka robiła ze mnie wiatrak w raportach do SN. Robiło się naprawdę gorąco aż pewnego dnia, Mentorka ogłosiła, że odchodzi z edukacji bo nienawidzi uczenia, szkół, gównażerii i mamy się wszyscy paść. I wiedziała, że odchodzi od lutego czyli od początki miała w dupie mnie i wszystko wokół. Nauczyciel odchodzący w środku roku szkolnego to straszny ból w dupie szkoły. Nauczyciela można znaleźć tyko jeśli ktoś również jest zdesperowany i szuka czegoś nowego w połowie roku. O wiele rozsądniej i łatwiej jest zaczynać nową pracę od września. EW postanowiło nie szukać zastępstwa za Mentorkę …. i od razu mnie polubili. Bo mogłam uczyć z rozpędu i nie musieli szukać nauczycieli zastępczych. Tylko że w MC robiłam to z przyjemnością a tu z obrzydzeniem. Bo nagle zaczęli ze mną rozmawiać jak z człowiekiem. Ale do tego czasu SN postanowiło kryć swój tyłek i dali mi ‚specjalny program’ zasłaniając się tym, że moje ‚problemy’ wynikały z faktu że w MC nie miałam mentora przed dwa miesiące, nie dlatego że mentorka w EW była nie zainteresowana. Wkurwiłam się. Specjalny program oznaczał więcej obserwacji i kolejne tygodnie spędzone pod okiem Liz która poczuła się za mnie odpowiedzialna.

W końcu mi się przelało. Zadzwoniłam do SN powiedziałam, że mają ‚coś zrobić’ bo ja tam po tygodniowej przerwie letniej nie wracam. Zadzwonił R i spytał czy chciałabym skończyć swoje szkolenie w mojej szkole- w RS. Pewnie! Pojechałam, przywitała mnie HS, młoda siksa ale już głowa Historii. Ponieważ nie mieli czasu się zorganizować, egzaminy w toku itp, do końca czerwca miałam uczyć geografii…. science, historii i religii. Ktoś by zaraz płakał ale nie ja. Kokain może ma czasami wylew zupy do zlewu ale kiedy trzeba ma jaja z żelaza. I tak, astronom i geograf- uczyłam o niewolnictwie, dżumie, buddyźmie i czym tam jeszcze popadło jak potwór sturęki. Przez kolejne 6 tygodni. Moi współstudenci z SN złapali się za głowy kiedy dowiedzieli się, że kończę kurs ucząc 4 przedmiotów, a tak naprawdę 6 bo Science w UK to fizyka, biologia i chemia w jednym…..

Po pierwszych lekcjach HS spytała o co w końcu chodzi, bo ona tu ma napisane, że ja mam ‚problemy’ a tymczasem uczę jak po 5 latach stażu. Kazała zapomnieć o tych bzdetach i wyluzować. 6 tygodni minęły jak sen złoty.

Ale po drodze miałam mieć ostatnią obserwację z SN, która miała potwierdzić, że jestem wolna od ‚specjalnego programu’ i można mnie dopuścić do zakończenia roku. Jak zwykle, z moim szczęściem, R nie mógł przyjechać kiedy miałam jakąś godną obserwacji lekcję i mógł tylko wtedy i tylko wtedy- a była to lekcja religii (!), z 8 klasą której wcześniej nigdy nie uczyłam (!!), w fali gorąca która topiła dach (!!!) z JS w klasie, który siedział i jęczał: ‚ależ mi się nie chce!” (!!!!) podczas gdy ja miałam ich równo i gładko zachęcić do dysputy o uzasadnionym konflikcie wojennym. Ta lekcja była jednak pokazowa. Idealna. IDEALNA!! R był w niebie, HS dumna z siebie, ja wykończona ale szczęśliwa i powiedziałam tylko, że JS mi dupę zawracał swoim zachowaniem kiedy okazało się, że JS jest synem AMS która też była na lekcji. Naskarżyłam się więc do mamy na synka. Ale i tak mi wybaczyli 😀

W tym czasie nauczycielka historii HL odchodziła na chemioterapię i z nadzorem w klasie uczyłam jeszcze 8 klasę do końca roku historii. Przez ten czas poznałam większość uczniów w szkole, niektórzy mnie zszokowali, inni miło zaskoczyli.. Zanim zaczęłam pracę we wrześniu, pół szkoły machało do mnie na korytarzu bo rozniosła się plotka, że Miss Kokain jest wyjechana i daje radę.

I wiecie co? Przyszło mi do uczenia Science… w klasie w której obserwowałam lekcję kilka miesięcy wcześniej, pod okiem nauczyciela z siwą strzechą. Powiedziałam że będę? Powiedziałam. Dostałam? Dostałam. Siwa strzecha został również moim mentorem na następne dwa lata, będziemy go nazywać GT.

Przyszedł koniec czerwca. Na kilka dni przed końcem kursu ASM zaproponowała mi żebym zaczęła pracę już w tym samym tygodniu co zakończenie kursu. Pełnopłatnie itp. W czwartek odebrałam dyplom, w piątek rano przyszłam na swoją pierwszą w życiu lekcję, bez nadzoru, jako prawdziwy nauczyciel. Uczyłam do końca roku szkolnego czyli do 19 lipca. Brałam udział w Dniu Kultury, w Dniu Sportu, chłonęłam każdy dzień i unosiłam się nad ziemią ze szczęścia. Pod koniec roku zwolniła się Moja Klasa i mogłam wejść, dotykać krzeseł, mojej tablicy, mojego biurka i mówić po cichu do mojej Babci- nauczycielki:

-Już jestem. Zawsze mówiłaś, że powinnam być nauczycielką. Trochę mi to zajęło ale już jestem.

W ostatni dzień, na 1 minutę przed końcem roku jakiś cymbał uruchomił alarm przeciwpożarowy i trzeba było ewakuować całą szkołę. Zamiast w 10 minut, wakacje zaczęły się z godzinnym opóźnieniem bo Pani Dyr, bardzo zła, upewniła się, że cała szkoła stała w równiutkich szeregach, w kompletnej ciszy, w skwierczącym upale aż wiadomość dotarła także i do cymbała. Przez godzinę.

A potem przyszły WAKACJE!

Ale czasem nic nie jest lepsze

Zwykły wpis

Nadal wykluwałam tabletkę, każdego wieczora, jedną małą tabletkę szczęścia w proszku. Bez niej w kilka dni świat wrzeszczał na mnie zimnem i ciszą. Myślę, że bardzo trudno jest wyobrazić sobie doświadczenia osoby która zmaga się z depresją o ile nie doświadczyło się tego raz w życiu. Nawet teraz, kiedy wspominam tamte uczucia wydają się prawie nierealne.

Jak czuje się kiedy środek człowieka jest zimny? Jak wyglądają ludzie utkani z szarego dymu? Jak to czuć kiedy niebo jest za ciężkie a drzewa za proste i fakt że rzucają wyzwanie ciężkiemu niebu powoduje, że robi się człowiekowi niedobrze. Fizycznie niedobrze…. Samochody nadjeżdżają z nicości i znikają w nicości. Ludzie wyłaniają się z mgły, coś mówią, mają życie, jakieś sprawy ale dobrze kiedy już sobie idą….Odkłada się na zgrabną kupkę listy z rachunkami, ponagleniami, kupka rośnie i obiecujemy sobie że jutro. Żeby udźwignąć dzień powszedni trzeba się zatrzymać w czasie.

Zatrzymanie w czasie i skupienie się na tym konkretnym momencie jest jednak kluczem do wysoko funkcjonalnej depresji, kiedy człowiek osiąga wyżyny wydajności będąc jednocześnie pusty w środku. Zwykle myślimy o wielu rzeczach na raz, umysł skacze od myśli do myśli, mówią że mamy ponad 40 000 myśli dziennie! A teraz wyobraźcie sobie, że żyjecie w tej i tylko tej sekundzie czasu.

Idę po schodach, idę korytarzem, otwieram drzwi, klamka, zamykam drzwi, siadam, łapię za myszkę, dokument, skupiam się na dokumencie, mijają 3 godziny, osiągam więcej niż gdybym pracowała 6 godzin, wstaję…. Jedyna myśl jaka wdzierała się do mojej głowy nieustannie, od chwili kiedy otwierałam oczy, do momentu kiedy nadchodził upragniony sen było: ‚Ja jestem tu a on tam’.

Czasami budziłam się kopnięta myślą która wydawała się prawie nie moja: ‚Dlaczego chciałby kiedykolwiek o mnie usłyszeć, zrobiłem jej z życia piekło…’

Był na ulicach, wchodził do pomieszczeń, czasem słyszałam jego głos w głosach ludzi którzy brzmieli zupełnie inaczej niż on. Czasami czułam jego zapach. Czasami miałam wrażenie, że mój umysł uznał, że przechodzę żałobę. Na pewno przeszłam przez wszystkie stadia: niedowierzanie, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja.

W tym czasie codziennie jechałam pod wiaduktem, w stronę mostu obok którego parkowaliśmy kilka godzin w Czarną Niedzielę, potem obok przedszkola gdzie powiedział, że odejdzie z pracy, parkowałam obok domu gdzie powiedział, że nie chce żebym kiedykolwiek wysiadała z jego samochodu…. W miasteczku, mijałam paletę za krzakami na której siedziałam wiele razy po zmroku i płakałam do nieba… Las który chciałam mu pokazać, parking na którym parkowaliśmy do 3 nad ranem… Jest takie drzewo na trasie do Miasteczka które mijaliśmy kiedy odwrócił głowę w moją stronę i powiedział ‚Nigdzie się nie wybieram”. Wszystkie te miejsca otaczają mnie do dzisiaj. Żadne ze wspomnień nie stało się mniej żywe ani mniej bolesne tylko dlatego że minęło prawie 4 lata.

Ktoś kiedyś tłumaczył mi że ból po stracie drugiej osoby jest jak balon w pudełku. Na początku balon wypełnia całe pudełko- ciebie. Dotyka ścianek pudełka i każdy dotyk jest bolesny jak sól w ranie. Z czasem powietrze ucieka z balonu i kurczy się, pojawia się przestrzeń do do oddychania. Balon nadal boleśnie obija się o ścianki pudełka ale już wiemy gdzie go trzymać, z dala od rany żeby nie bolało. Balansujemy, ostrożnie stąpamy dzień po dniu i trzymamy balon z dala. Z czasem, po miesiącach i latach balon jest już bardzo mały i trzeba go poszukać. Ale boli tak samo.

Ale co jeśli ten ból to jedyne co pozostało do czucia?

Kiedy ostrożnie dotykamy tej przestrzeni w środku i jest w niej wszystko- zarówno ból jak i ciepłe uczucie kiedy wspomnienia dobrych dni wyłaniają się z tego bólu.

Kto chce się pozbyć bólu pozbywając się jednocześnie jedynych naprawdę szczęśliwych wspomnień w życiu? Nie ma na to czerwonej ALBO niebieskiej pigułki. Pamiętasz i cierpisz bo wspomnienia i cierpienie są ze sobą nierozerwalnie powiązane. Z czasem się przyzwyczajasz i przestajesz walczyć z własnymi myślami, pozwalasz żeby płynęły swobodnie. Kiedy zapada cisza („Nie chcę być sam, myśleć, że jesteś tak daleko a mogłabyś być tutaj, ze mną”), kiedy jadę samochodem (‚Mógłbym tak jechać bez końca, kiedy siedzisz obok i tak na mnie patrzysz, mogłabyś poprosić o cokolwiek…”), kiedy robię sobie kawę i smakuję pierwszy łyk („Ty i ta twoja kawa, tak naprawdę pijesz ciepłe mleko!’)…

Pewnego dnia przestałam brać tabletkę. Zostawiłam sobie 2 pudełka na wszelki wypadek i postanowiłam spróbować. Po kilku tygodniach uświadomiłam sobie, że tabletka nie była ani czerwona ani niebieska. Już niczego nie leczyła. Ludzie przestali być cieniami, sekunda trwała dłużej, pojawiły się dalsze cele, jakieś plany.

Kiedy tylko Billie Eilish zaczyna mieć znowu sens, znaczy się, że muszę znaleźć sobie jakiś projekt- malowanie ściany albo kafelki, może sobota spędzona na myciu samochodu tak lśni… Billie Eilish ma zawsze rację kiedy ześlizguje się w stronę balonu.

”Nie wiesz, że nie jestem dobra dla ciebie?
Nauczyłam się tracić cię, nie mogę sobie na to pozwolić
Rozdarłam koszulę, żeby zatrzymać twoje krwawienie
Ale nic nigdy nie powstrzymało cię od odejścia
Cisza, gdy wracam do domu i jestem sama
Mogłabym kłamać, mówić, że tak lubię, że tak lubię …


Czy nie wiesz już zbyt wiele? Tylko zranię cię, jeśli mi pozwolisz
Nazwij mnie przyjacielem, ale trzymaj mnie bliżej
”Zadzwonię do ciebie, gdy impreza się skończy”
Ale czasem nic nie jest lepsze
Kiedy już obydwaj powiedzieliśmy sobie „do widzenia”
Po prostu pozwólmy temu odejść
Pozwól mi cię puścić” B.E.

Don’t you know I’m no good for you?
I’ve learned to lose you, can’t afford to
Tore my shirt to stop you bleedin’
But nothin’ ever stops you leavin’

Quiet when I’m comin’ home and I’m on my own
I could lie, say I like it like that, like it like that
I could lie, say I like it like that, like it like that

Don’t you know too much already?
I’ll only hurt you if you let me
Call me friend but keep me closer (call me back)
And I’ll call you when the party’s over

Quiet when I’m comin’ home and I’m on my own
And I could lie, say I like it like that, like it like that
Yeah, I could lie, say I like it like that, like it like that

But nothin’ is better sometimes
Once we’ve both said our goodbyes
Let’s just let it go

Let me let you go

Punkt równowagi czyli jak zmusić 30 osób do zjedzenia dwóch bochenków chleba bez masła. (Wrzesień 2022- Luty 2022)

Zwykły wpis

Pamiętacie jak w 2018 miałam pomysł żeby zostać nauczycielem? No. Znowu mnie naszło. Do tego czasu już miałam wszystkie papiery ogarnięte, rynek pracy obczajony, trenera znalezionego… Na jesień 2021 złożyłam aplikację do Ministerstwa Oświaty i zostałam przekierowana do studium nauczycielskiego. Będę je nazywać SN chociaż to trochę inna instytucja niż w PL.

W Mikrofonach pracowałam równy rok. Razem ze mną, w sierpniu 2022 odchodził Nowy Szef. Stracił cierpliwość do NHS. Oprócz JF z którą pracowałam najbliżej nie zrobiłam żadnej nowej znajomości. Był jeden taki, przypominał Kena i ze stanowiska i z wyglądu. Kręcił się, przyłaził… Na prywatnej stronie przyznał się do nadużywania alkoholu, narkotyków, leków, co tam popadło ale zaklinał się że jest na drodze ku światłu. JF dała kontekst- przypinał się do wszystkich nowych dziewczyn w firmie, wprowadzał się, ‚tworzył związek’ aż dziewczyna orientowała się co ma na na talerzu i znowu sypiał na sofie w biurze. Rwał mnie na poezję. Nie ufam poetom a już na pewno nie ufam 40letnim facetom z nałogami rwącymi brzegi rzeki na poezję. Jeszcze pisał przez rok że teraz ma już swoją własną sofę. Jak Ken, przeczytane, odfajkowane.

Z Dachówkami i Mikrofonami za plecami przyszedł czas na kolejną przygodę.

W maju 2022 zrobiłam to czego nie zdążyłam w maju 2018… gdyby wtedy moja aplikacja była popchnięta kilka kroków dalej, zdawałabym GSCE z angielskiego w maju i zaczęłabym studiować we wrześniniu 2018. Dzisiaj miałbym 5 lat stażu w zawodzie, nigdy nie pracowałabym w Dachówkach, Mikrofonach, Magazynie, nigdy nie poznałabym Michasia….. Nie wydarzyły się tyle rzeczy. Z których żałuję tylko kilka…..

Mimo tego, że uczyłam się angielskiego od 12 roku życia, byłam w liceum w klasie profilowanej z językiem angielskim i brałam prywatne lekcje przez 6 lat to jednak zawsze uczyłam się angielskiego jako ‚drugiego’ języka. Co oznacza, że moje ALevels z angielskiego, czyli pisemna i ustna matura nie liczyły się w dokumentach jako GSCE z angielskiego. Musiałam zdać ‚małą maturę’ z angielskiego i przesiedziałam kilka ładnych tygodni, w ogrodzie, opalając kolana i ucząc się ‚zdawania GSCE’ w UK. Pierwszy egzamin w UK i od razu GSCE! SN zorganizowało egzamin u siebie i zdawałam razem z jakimś bardzo czarnym obywatelem- ja angielski, on matematykę. Napisałam bardzo twórczy fragment o magii (pisanie bloga ma wiele zalet) i dziewczynie, która odkryła w sobie nieprzebrane zasoby mocy magii stojąc po kolana w zimnej rzece i dostałam Grade7. Droga do szkoły stanęła przede mną otworem.

Zasadniczo, wróciłam na Uniwersytet. Po moich dyplomach geograficzno-kartograficznych miałam więcej kwalifikacji niż zwykły nauczyciel przedmiotu w UK bo w UK nauczycielem można zostać już z licencjatem a ja mam magistra. Więc jedyne co musiałam zrobić to nauczyć się jak być nauczycielem w UK. Roczny kurs dostarczył University of Leicester w gmachu którego byłam RAZ. Powiedzieli nam na ile słów mamy napisać 2 eseje akademickie a przez resztę roku należeliśmy do SN, dali czerwoną smycz i legitymację studencką i pokazali drzwi.

SN. Szkoła nauczycielska budynkiem przytulona do jednego z Liceów w mojej okolicy. 3 osoby administrujące, do tego A, szefowa nauczania, R, zastępca szefowej i kilka osób rozsianych po szkołach w całej centralnej Anglii. Prowadzili wykłady w SN, w różnych szkołach średnich do kórych trzeba było jeździć wieczorami. Po pierwszym tygodniu wrześniowych wkładów 6h dziennie przez 5 dni- rozesłali nas do naszych szkół, w których mieliśmy zostać do lutego. W lutym mieliśmy przenieść się do innej szkoły, zacząć wszystko od początku z tą tylko różnicą że teraz dzieciaki miały być ‚nasze’. I tak do czerwca kiedy mieliśmy ukończyć szkolenie, odebrać dyplomy i cieszyć się dwoma miesiącami wakacji.

Wzięłam kredyt studencki i po raz pierwszy w UK nie zabrakło mi do końca miesiąca. Podczas szkolenia dostawaliśmy więcej niż nauczyciel po 10 latach pracy. W UK kredyt studenki spłaca się dopiero po przekroczeniu magicznej bramy 26k dochodu rocznie i spłaca się go co miesiąc, z wypłaty, po 9 funtów miesięcznie. Po jakimś tam wieku (który dla mnie nadejdzie szybciej niż dla tych którzy biorą kredyt w wieku lat 19) umarzają resztę kredytu i finito.

Angielskim kandydatom na nauczycieli jest łatwiej- dopiero co wyszli z własnego liceum. Niektórzy z nim wrócili do własnych liceów i teraz uczyli się od tych samych nauczycieli co dwa lata temu, tylko zawodu.

Ja nigdy wcześniej nie widziałam agielskiej szkoły średniej od środka. W tym czasie Maja i Gaby nauczyli mnie więcej niż ktokolwiek. Bo wstyd było pytać nauczycieli o najprostsze definicje!

Na kursie SN było nas 25. Podobno troche więcej ale kilka osób zrezygnowało w pierwszym tygodniu wykładów bo tym jak powiedzieli nam, że bycie nauczycielem jest do dupy ale warto. Nie pamietam tych osób bo w tym czasie wszyscy przypominali z twarzy absolutnie nikogo. Jak na kursie na astronautów, kazdy wypinał pierś do przodu i od drzwi cytował szlachetne powody swojego pobytu w pomieszczeniu udowadniając że nikt, ale to absolutnie NIKT nie ma większych szans na nagrodę Nauczyciela 2022 niż oni. Jedni mieli mamę nauczycielkę, podobno jakąś ważną. Inni mieli misję Wokulskiego. Jeszcze inni nie wiedzieli co zrobić z życiem. Byli tacy co po cichu planowali zabrać dyplom do Chin i Tajlandii gdzie nauczyciel angielskiego bez dyplomu zarabiał jak człowiek a z dyplomem- jak arabski szach.

Ja miałam trochę z Wokulskiego. Na pierwszym wykładzie kazali nam napisać na kartce papieru dlaczego chcemy zostacć nauczycielami a ja napisałam, że ‚Jeśli uda mi się ocalić jedno dziecko przed byciem Płaskoziemcą, to moja misja będzie spełniona. Wszystko ponad to, to bonus’. I oczywiście wypdało na mnie żeby przeczytać moje szlachetne powódki na głos.

Z ciekawych osób na kursie SN … w sumie ciężka sprawa….

VVD – Niemka. Duża Niemka. Taka z rodzaju „wszystko ma wielkie”, pchała przed sobą falę dzwiękową. Od razu mi zazgrzytało w trybikach bo przyszła n pierwszy wykład w wielkiej czarnej koszulce, pociętej fabrycznie niczym żyletką, gdzie popadło i wystawał jej biust. Pokryty tatuażami. Była wielka, głośna i od drzwi zachowywała się jak uczeń który został na drugi rok na widok swojej nowej klasy. ‚Co wy tu robicie, szczyle?’. Naprawdę, przez chwilę wielu z nas zastanawiało się czy ona jest częścią wystroju wnętrza, odrabia drugi rok czy odkurza dywany…

Podpadłam jej w pierwszy dzień. Nikt nie wiedział że jest Niemką, tymbardzej ja, co siedziała na drugim końcu sali i czekała aż będzie mogła otworzyć notes i robić notatki! R, w czasie wykładu o niebezpieczeńswtach i pułapkach zawodu nauczyciela powiedział, że wielokrotnie będziemy musieli lawirować pomiędzy wiedzą do przekazania a opinią do zatrzymania dla siebie. Chrześcianie uczą o Islamie Islamskie dzieci, nauczyciel od historii omija zgrabnie problemy Bliskiego Wschodu, nauczyciel geografii (sic!) próbuje udawać, że za problemami Afryki nie stoją kraje Zachodu itp….

Spytałam więc co robić w sytuacji kiedy na przykład nauczyciel historii uczy o Holokauście podczas gdy ma w klasie dzieci które mogły usłyszeć alterantywne historie na ten temat. Wiele osób pokiwało głowami, zainteresowane odpowiedzią na to pytanie a ja rozejrzałam się po sali i napotkałam spojrzenie VVD. Na co ona na pełne gardło wrzasnęła;

-I OD RAZU PATRZY NA MNIE! BO NIEMKA TAK?? BO TO POLKA!

R szybko zażegnał konflikt machając rękami i zarządając rozejm ale VVD jeszcze miotała sie długo, od ściany do ściany. Ja udałam że nie zauważyłam i do końca dnia siedziałam cicho. Ale VVD poleciała w przerwie do biura i żądała kawałka papieru, żeby napisać na mnie skargę o rasizm i uprzedzenia na tle politycznym i historycznym…. dostała ciastko. Nie żartuję.

Po kilku tygodniach, po powrocie na wykłady, K, Estonka przyszła do mnie się ‚zaznajomić’ bo chciała stanąć twarzą w twarz z bykiem. VVD kpiła ponoć ze mnie, że mam segregator i długopisy co pewnie oznacza, że będe na szczycie stawki i K zaczęła się mnie bać. Serio, często sie zastanawiałam kto z nich podrobił certyfikaty urodzenia dodając sobie po 10-15 lat. K i ja byłyśmy od Geografii co spowodowało, że koniec końców K siedziała przy stoliku z humanistami: geografia, historia i religia w jednym kociołku, przynajmniej w UK. Przestała siadać z Niemką.

Po raz kolejny podpadłam VVD kiedy złożyła papiery na wakat w szkole i wpadła w panikę. VVD miała uczyć ‚Science’ co w UK oznacza biologię, fizykę i chemię w jednym przedmiocie. VVD miała tylko licencjat z biologii i problem pojawił sie kiedy szkoła kazała jej przygotować lekcję pojemności cieplnej. Nie kumała o co chodzi a co dopiero nauczyć obce dzieci czegoś na ten temat w 30 minut. Staliśmy ‚na papierosie’, gdzieś w marcu i S, fizyk z wkyształcenia udawał że z jego strony nie słychać. Rozglądała się zdesperowana, grzebała w Googlu na co ja w końcu straciłam cierpliwość i powiedziałam jej jak dziecku na czym to polega i dałam jej kilka przykładów.

-A skąd ty to możesz wiedzieć? Ty podobno jesteś od kolorowania mapek!

-Nie to nie. Oferuję pomoc. Po szkole będę szukała pracy jako geograf ale chcę też uczyć Science. Żadna tajemnica.

-Nie masz kwalifikacji!

-Mam. To się nazywa Master of SCIENCE (mgr). Mam licencjat z fizyki na wydziale astronomii, licencjat z geografii i magistra z kartografii. W Polsce geografia jest przedmiotem ścisłym a nie humanistycznym a nauki ścisłe są moją pasją od czasu kiedy nauczyłam sie czytać.

Pracy nie dostała. Pojemność cieplna ją pokonała. Ale w końcu dostała pracę jako nauczyciel Science i prędzej czy później będzie musiała nauczyć się fizyki. I chemii. Tylko szkoły mi szkoda…

VVD zrobiła sobie wrogów wszędzie gdzie sie pojawiła. W szkole do której ją wysłali, nauczyciele składali na nię raporty za niestosowne zachowania w stosunku do innych uczących sie nauczycieli. Do S w szczególności. S miał to w dupie ale jakaś nauczycielka miała dość jowialnego tonu VVD i zgłosiła że VVD obłapywała kolano S, podczas lunchu w staffroomie. Obłapywała kolana, żartowała nietuzinkowo i donosiła na innych. Szkoła czekała na luty kiedy VVD miała się wynieść na dobre.

W grudniu plotka o obłapywaniu dotarła do 25tki z SN i zaczęły się problemy z VVD w kręgu SN. Nikt nic nie mówił ale dla niej ‚wszyscy o tym plotkowali’. Widziała ‚spojrzenia’, słyszała ‚szepty’ i rozpoznawała ‚te miny’ na odległość! Biuro ją wezwało i koniec końców każde z nas musiało przyjść i wyspowiadać się ‚co słyszało o tym kolanowym incydencie’? Ja powiedziałam co wiedziałam: ‚O kolanowym incydencie dowiedziałam się od samej VVD. Jeśli nie chce żeby się o tym nie mówiło, powinna sama przestać o tym opowiadać na prawo i lewo’. Sprawa została zamknęta, VVD nie otrzymała przeprosin.

Cokolwiek by nie robiła, świat nie zatrzymywał sie na jej widok. Powiedziała wszystkim że ma ADHD, symulowała ‚ataki’ na wykładach podczas kórych narzekała że ‚leki puszczają’ i zaczynała gmerać rękami, stukać nogą aż czekała na nadarzającą się okazję i brała swoje rzeczy i teatralnym gestem ‚opuszczała’ towarzystwo maszerując przed wykładowcą ciągnąć za sobą płaszcz, plecak i tren żałości. Nikt jej po ulicy nie gonił i podobno miała to wszystkim za złe. A my przecież przyszliśmy tam uczyć się zawodu a nie dopieszczać problemy emocjonalne.

Z innych osób była N, Nigeryjka z trójką dzieci plus sześcio miesięcznym maluchem u cyca. Zawsze się spóźniała i wymieniała wkładki łapiące mleko. Z jakiegoś powodu uznała, że 2022 był idealny na szkołę nauczycielską.

Był C- od pierwszego tygodnia wiedziałam, że coś jest z nim bardzo nie tak. W przerwach między wykładami, robił sobie herbatę, siadał, i trzymając kubek obiema rękami- patrzył się w pustkę poza stołem, gdzieś w podłodze. Bez ruchu 45 minut. Nigdy nie podnosił ręki, nigdy nie odpowiadał na pytania, nigdy z nikim nie rozmawiał. Jakoś mi na nauczyciela nie wyglądał. Uczyli nas bycia aktorami na scenie szkolnej klasy- widownia zaproszona siadała a ty człowieku miałeś dokonać 5-6 przedstawień dziennie- porwać widownię, rozpalić dusze i serca, porwać do walki o lepsze jutro i cały ten ideologiczny bajzel – a on po prostu siedział bez ruchu. Jak już mieliśmy jakieś ćwiczenia (‚naucz czegoś 25 z SN, ze swojej dziedziny, w 3 minuty) C dostawał wylewu zupy do zlewu, jąkał się, poprawiał, coś tam mamrotał… W dniu zakończenia kursu, przy odbieraniu dyplomów zauważyłam (bo lubię liczyć rzeczy), że na stole leżało tylko 24 zwojów a nie 25… Chwilę mi zajęło wykumanie kogo zabrakło i był to C. Okazało się, że C był fizykiem (co wiedzieliśmy) ale nie wiedzieliśmy, że chciał uczyć fizyki na Uniwersytecie. Do tego potrzebował kwalifikacji nauczycielskich i poszedł do SN żeby móc uczyć dorosłych. Przejechał się jednak na lepieniu molekuł z plasteliny i zabawianiu tłumów w rytm Makareny. Współpraca z nastolatkami była ponad jego możliwości. SN zaproponowało mu jeszcze kilka miesięcy od kolejnego września ale C poddał się i nie skończył kursu.

Był EB, historyk. Kolejny Asperger w moim życiu, którego los wysłał razem ze mną do szkoły MC na półroczny staż. Ne widziałam go prawie 6 miesięcy, tak się integrował. Dostał kącik w budynku obok i pomimo zaproszeń do staffroomu humanistów, nikt go nigdy tam nie uświadczył. Na koniec, los wysłał nas również i na nasz drugi staż, do Szkoły EW gdzie nie miał wyjścia- musiał siedzieć na wprost mnie przez 4 miesiące. Nawet staliśmy się sobie bliscy ale to raczej praca na ugorze z mojej strony niż z jego. Okazało się, że jak wszyscy miał Syndrom Impostora czyli poczucie, że wszyscy dają sobie radę lepiej niż on i nie powinno go tam być. Każdy to miał ale on ukrywał. Zrobiło mu się lepiej na miesiąc przed końcem szkolenia. Znalazł pracę w szkole dla dziewczyn i strasznie mu współczuję, bo robił się siny na widok człowieka w spódnicy.

Syndrom Impostora miał każdy, ja też.

-Kogo ja oszukuję? – było codzienną mantrą każdego z nas. Obce dzieci, budynki, labirynty korytarzy, nauczyciele szkolący, nauczyciele nie szkolący ale obserwujący, rodzice, administracja, przepisy, regulacje, obostrzenia, strachy na lachy i ciężka praca… Każde z nas kwestionowało swoją specjalizację, swoje postępy, panikowało na widok odtwierających się drzwi do klasy, w strachu przed ‚komplikacjami’. Wszystko to przerabiał każdy nauczyciel przechodzący szkolenie.

Każdy z nas miał Mentora. Był to nauczyciel w danej szkole odpowiedzialny za nasze szkolenie. Mi przytrafił się TC, szef całego dpartamentu przedmiotów humanistycznych. ‚Wariat’ to niedopowiedzenie ale pozytywny wariat. Taki który biega nie chodzi, unosi się metr nad ziemią bo nie ma czasu siadać, z resztą siedzenie jest przereklamowane. Przez większą część czasu biegałam za nim z notesem i długopisem łapiąc w locie wskazówki, plany i triki zawodu. On miał długie nogi, ja krótkie. Był pasjonatem geografii i umiał bardzo głośno krzyczeć. Dzieciaki martwiały na jego widok ale i wielbiły go w tym samym czasie. U niego nie było zmiłuj się. Miał oczy naookoło głowy.

Raz jakiś karypel postanowił zatemperować kredkę na dywan pod krzesłem. O 15:00, TC zauważył obierki z kredki na podłodze i od razu wiedział kto był sprawcą. Nakazał sprzątaczce nie odkurzać pod tym krzesłem i zostawić odkurzacz w klasie. Na drugi dzień, grupa weszła, rozsiadła się, TC wyjął odkurzac, podciągnął do stołu i bez słowa wskazał karyplowi gdzie ma poodkurzać podczas gdy 29 innych karpyli siedziało, obserwowało i brało lekcję życia. Kiedy karypel skończył, dowiedział się że dostaje także czapę na popołudnie w sali wykładowej i telefon do rodziców. TC nie dzwonił ‚przed’ ale ‚po’ karze. Z informacją a nie z prośbą o pozwolenie od rodzica.

Do dziś, na widok ucznia żyjącego gumę na lekcji, robię to samo co TC- nie przestając mówić, biorę kubeł na śmieci z rogu klasy, nadal mówiąc, idę powoli do ławki, stawiam kubeł na zeszycie i czekamy.

-Kurka, szkoda nie? Jest 10ta minuta lekcji czyli guma pewnie świeża.- mówię

-Świeża.

-Jeszcze trochę chrupka…,mmmmm, szkoda.

Wypluwka idzie do kosza, kosz do kąta.

TC nauczył mnie więcej niż jakikolwiek inny nauczyciel jak na razie. I nie spodziewam się że jakiś nauczy więcej bo jestem juz samodzielnym nauczycielem (yay!) i rzadko obserwuję inne lekcje. Został moim ‚Wielkim Mistrzem’, zaraz po nauczycielce biologii w podstawówce, nauczycielu polskiego w liceum i nauczycielu kartografii na Uni. Mam 4 Wielkich Mistrzów. Dbał o mnie, ciągął za sobą absolutnie wszędzie, odpowiadał na każde, nawet najgłupsze pytanie. Rzucał na głęboką wodę i trzymał koło ratunkowe. Z którego nie skorzystałam, a na koniec sama stałam się kołem ratunkowym.

W pierwszy dzień TC wręczył mi grafik ‚moich’ lekcji. Miałam dwie klasy 7, dwie 8, jedną 9 i jedną 12.

Klasy 7 były przesłodkie, klasy 8 jak stado gęsi które próbowałam wcisnąć w kombinezony kosmiczne, klasa 9 jak sala pełna więźniów na zajęciach integracyjnych, klasa 12 to czysta przyjemność.

W MC spędziłam 6 miesięcy kształtując sobie wyobrażenie, że tak wygląda większość angielskich szkół, może oprócz szkół w wielkich miastach bo MC było szkołą w małym miasteczku. Jakże się pomyliłam! 😀

Mój dzień przez 6 miesięcy wyglądał mniej więcej tak: pobudka, pakowanie, jazda do szkoły Dzieciusiów, jazda do mojej szkoły, zebranie, pierwsza lekcja (W MC lekcje trwały po 100 minut!), przerwa, druga, siku, trzecia, chrupki, jazda po Dzieciusie, zakupy, jazda do domu, chrupki, planowanie (chrupki) kolejnych lekcji, spać, pobudka…. Weekendy różniły się tylko tym, że Dzieciusie nie jechały do szkoły. Co 2 tygodnie popołudniowa jazda do SN na wykłady a od listopada w to wszystko weszła jeszcze praca dyplomowa na Uni.

Okryłam w sobie pasję (ostatecznie) w czasie mojej pierwszej lekcji w życiu. TC kazał mi przygotować 20 minut ze 100, w czasie których miałam wytłumaczyć 12 klasie co to jest przesunięcie równowagi gospodarczej na Wschód. W angielskiej szkole wszystko podaje się uczniom na łyżeczce więc trzeba było zacząć od:

-Co to jest ‚przesunięcie’?
-Co to jest ‚równowaga’?
-Co to jest ‚gospodarcza’?
-I w końcu co to jest ‚przesunięcie gospodarczej równowagi’
-Acha, i gdzie jest Wschód?

Wpadłam na pomysł, żeby wytłumaczyć im to przynosząc fizykę na lekcję geografii. Zorganizowałam długą, drewnianą linijkę, kulę plasteliny i stanęłam przed klasą z patykiem w ręku. TC nie wiedział co zaplanowałam, bo nie pytał ale przez chwilę widziałam jak brwi opadły mu na kark, gotowy interweniować na widok studentki, która będzie opowiadać jakieś banialuki.

-Poproszę o ochotnika.

Znalazł się. Wystawiłam palec wskazujący i kazałam mu położyć linijkę (1.5 metrową) na moim palcu tak żeby się nie kiwała i leżała oparta o palec w bezruchu. Chwilę mu to zajęło. Kazałam mu wsiąść kawałek plasteliny i uturlać idealną kuleczkę a potem położyć ja na jednym z końców linijki. Linijka się pochyliła na stronę kuleczki.

-Co ma ta kuleczka do ekonomii w Chinach?
-??
Kazałam mu uturlać kilka kuleczek więcej i dokleić do pierwszej kuleczki. Linijka przechyliła się jeszcze bardziej.
-Jak to naprawisz? Co musisz zrobić, żeby linijka znowu była w równowadze?
-Zabrać kuleczki.
-Tego ci nie wolno zrobić.
-Przesunąć linijkę na palcu.
-W którą stronę?
-…. w stronę kuleczek..
-Dawaj.
Przywróciliśmy równowagę
-Teraz, zrób jeszcze jedną, ale naprawdę dużą kulkę i dołóż ja do pozostałych. Jak daleko musisz przesunąć linijkę, żeby przestała się pochylać?
-Do samych kulek, inaczej się nie da.

-Ta duża kulka to Chiny i ich siła produkcyjna. Mniejsze kuleczki to Wietnam, Kambodża, Tajwan… Wszyscy coś produkują na jednym końcu linijki a my, na drugim końcu linijki chcemy to coś mieć. Kulki to gospodarki tych krajów. Linijka to ekonomia światowa a mój palec to równowaga ekonomiczna. Im bardziej rozwija się produkcja za Wschodzie, tym bardziej punkt równowagi światowej ekonomii przesuwa się z Zachodu na Wschód. W czasie Rewolucji Przemysłowej, punkt równowagi był w Europie, teraz przesuwa się w stronę Wschodu.

Do końca życia będę pamiętać minę TC. Już nie klepał w laptopa siedząc w ostatniej ławce i obserwując moje poczynania z patykiem. Skrzyżował ramiona i z wyrazem twarzy „Ale jaja!’, kilku uczniów odwracało głowy w stronę TC (uczył ich geografii od 7 klasy) i kiwało głowami z aprobatą….

Po lekcji spytał czy może ukraść ten pomysł i korzystać z niego od tej pory, co odpłaci pokazując mi jak wytłumaczyć dryf przybrzeżny za pomocą piłki i ławki szkolnej. Dobiliśmy targu. Do końca mojego pobytu w MC obserwował mnie jak liczyłam stokrotki na trawniku szkolnym, tłumaczyłam ruchy konwekcyjne za pomocą kubka wrzątku i czerwonego atramentu, wyciskałam wodę z chmur i lepiłam wybrzeże z chleba. Dzieci ten chleb potem zjadły. Zeżarły dwa bochenki najtańszej gliny jaka była w Tesco i błagałby o ostatnią piętkę a ja ten chleb rozdawałam jak córka potentata kolejowego w czasie wizytacji w barakach.

TC był hitowy. W początkach grudnia poszliśmy wszyscy na Christmas Party do pubu hinduskiego, na curry. TC opowiadał o sobie- w szkole bandyta i łobuz, nie było na niego sposobu. Skończył szkołę i poszedł dalej bo pomimo tego że każda bitka w okolicy była jego, lubił się uczyć. Skończył geografię bo lubił nauczyciela od geografii. Został nauczycielem bo uważał, że każdy zbój i mordobijca może zostać kimś w życiu. Miał partnerkę i syna, 2 lata oraz starszego, 4 letniego ze specjalnymi potrzebami. Mówił, że życie go wkurwia bo chciałby wszystkiego na raz- chciałby być nauczycielem w UK ale i na Wschodzie, chciałby mieć święty spokój ale i podróżować. Chciałby pic piwo na patio ale w tym samym czasie jechać rowerem górskim na szczyt Ben Nevis…. Chciałby osiąść w spokoju z rodziną ale bał się ślubu…. I tak w kółko całe życie. Z partnerką postanowili więc pouczyć jeszcze rok czy dwa, spakować manatki i razem z dziećmi pojechać do Azji i uczyć tam wszystkich tych którzy nie mają różnych szans.

Trzy tygodnie potem, tuż przed Świętami siedziałam przez ścianę z TC. On poprawiał próbne egzaminy, ja planowałam lekcję. Poszłam po coś do klasy, siedział w ostatniej ławce i pracował. Zadzwonił telefon, szybko wyszłam bo nie moja sprawa. Kiedy wróciłam po pół godzinie, laptop był otwarty, butelka z wodą nie zakręcona. Zniknął. Czekałam jeszcze a jakimiś pytaniami dotyczącymi lekcji na następny dzień ale nie wrócił. Zamknęłam mu laptopa, zakręciłam butelkę, zgasiłam światło w klasie i zamknęłam drzwi.

TC nie wrócił. Tego dnia dostał telefon od partnerki- dostała złe wiadomości od lekarza- 34 letnia kobieta z dwojgiem dzieci i terminalnym rakiem. Zostawił wszystko jak leżało, laptopa, butelkę, Daleki Wschód i marzenia o wielkich rzeczach. Zmarła rok później.

Zostałam bez Mentora na 2 miesiące przed końcem stażu w MC. Nie dostałam nowego, bo radziłam sobie świetnie, pewnie dlatego. Przyszedł do mnie szef geografii i spytał mnie czy wiem co robię. Wiem. Jak mam pytania to prosto do niego a jak na razie- ucz co zaplanowałam i wyślą mi kogoś kto będzie siedział w tyle i dopełniał kwestii prawnych. Wszystkie klasy TC uczyłam do końca stażu sama. Wpadał Dyrektor i widział spokojną klasę, chleb na podłodze i wulkany….Szkoła była bardzo wdzięczna za pomoc. Zamiast wysyłać nauczycieli zastępczych na lekcje podczas których dzieci wypełniałyby kserowane testy i czytały kserowane podręczniki, do końca lutego miały prawdziwego nauczyciela. Po raz kolejny- nic mnie nie nauczyło więcej niż skok na głęboką wodę, bez wsparcia i bez asekuracji. Podczas gdy 25 z SN miała uczyć swoją pierwszą lekcję samodzielnie za 7 miesięcy, ja uczyłam już sama w lutym. Przyszedł ostatni dzień, moje dzieci z dwóch 7 klas dostały po przypince do klapy marynarki. Biły się o to które dostanie którą i wypinały wątłe piersi z dumą.

R kazał mi napisać raport na własny temat. Bez mentora, nie mogłam dostać pełnego raportu więc obeszłam nauczycieli którzy mnie poznali w te 6 miesięcy i każdy napisał swój paragraf. R był bardzo zadowolony że dałam sobie tak radę i trochę zesrany kiedy powiedziałam mu, że od 2 miesięcy uczyłam sama.

Wróciliśmy do SN na 2 tygodnie a po przerwie- do nowej szkoły, gdzie po kilku dniach obserwacji mieliśmy zacząć uczyć nowe dzieci, w nowych klasach, nowych budynkach, labiryntach, realiach, przepisach…. z nowym mentorem u boku ale będąc odpowiedzialnym za wszystko co się działo w klasie.

Poszłam do EW. Szkoła ulokowana w dwóch miejscowościach, miałam uczyć 3 dni w jednej i 2 dni w drugiej, o czym dowiedziałam się w pierwszym dniu. Było nas 4 z SN ale tylko ja jeździłam między szkołami. W sumie, uczyłam z sześcioma różnymi nauczycielami, w dwóch szkołach, w 9 różnych klasach. W połowie nie działał mój laptop, w innych nie działała myszka, w innych nie było miejsca na zeszyty więc dźwigałam za sobą wózek a na nim skrzynkę z zeszytami. Każdą lekcję uczyłam w innym pomieszczeniu, latałam jak z pieprzem, wszystko nosiłam ze sobą bo szkoła była tak biedna, że nie było ich stać na markery suchościeralne. Wszystkiego nam odmawiali. Nie było pieniędzy na ksero (a podręczników w UK dzieci nie dostają ani nie kupują), kazali tworzyć wyjechane lekcje ale bez użycia kredek, nożyczek czy wydruków z komputera ‚bo za drogie’. SN płaciło im za naszą edukację a my kupowaliśmy własne markery.

Uczniowie bali się nauczycieli i gardzili nimi. Nie bali się bo nauczyciele byli surowi ale sprawiedliwi ale dlatego że darli mordy na każdego dzieciaka jak na parobka. Można krzyczeć na studentów na różne sposoby, jak TC- kreatywnie albo jak moja mentorka, za pomocą gwizdka bo nikt nie zwracał uwagi ja jej wrzaski. ‚My versus Oni’ brzmiało po korytarzach pełnych dzieciarów wyrzuconych z klas. W przerwach gromadzili się na placach poza budynkami i nie miały prawa wstępu do środka, nawet kiedy padał deszcz. Kto złapał siku ten miał szczęście.

Ale moja mentorka była w tym wszystkim najlepsza. W pierwszy dzień była bardzo miła, spytała o zdrowie i dzieci ale moją pierwszą lekcję, i wiele lekcji potem zamieniła w piekło.

Kot z nudów i natchnienie z tej okazji (Lipiec 2021- Sierpień 2022)

Zwykły wpis

Jak się pracuje z domu to nawet nie można odjeść z pracy w poczuciu satysfakcji. Klikasz do 18:00 a rano już nie. I tyle. Wypowiedzenie wysłane mailem nie daje takiej frajdy jak wręczone własnoręcznie….

Pamiętacie jak wspomniałam że Mikrofony to był Cud? Był. teraz jeszcze nie zrozumiecie jak bardzo ale potem wyjaśnię.

A więc było tak, że dnia powszedniego, siedząc przy biurku po Michasiu (jego zjawa nieustannie mi towarzyszyła, nie, nie miałam halucynacji 🙂 ) przeglądałam oferty pracy w internecie i stwierdziłam, że robiłam w życiu tyle różnych rzeczy że naprawdę sama nie wiem co chciałabym robić. Już dawno temu oddzieliłam realia od dziecięcych marzeń i kwestie bycia astronautką zawiązałam różową wstążeczką i odłożyłam na półkę ‚W Innych Wcieleniu’. Tak naprawdę chciałbym być astronautką-chirurgiem-geologiem-na-Marsie. Wiem, fosiasta ze mnie dama….

Podniosłam więc słuchawkę i zadzwoniłam do jakiejś agencji, porozmawiać ze specjalistą od zatrudnienia. Nie zawijałam w sreberka- powiedziałam jak skakałam od firmy do firmy przez ostatnie 5 lat- a to bullying, a to chaos, a to Covid a to mściwa zazdrosna menda…. Wysłuchała i spytała sie co chciałabym robić i prawie powiedziałam jej że jak ma rakietę to ja i Dzieciusie chętnie zapniemy pasy w drodze na Marsa. Ale odpowiedziałam uprzejmie, że za nie mniej niż 23k rocznie chcę robić coś innego każdego dnia, nie chcę rutyny i klikania w kółko tego samego guzika jak pies nosem. Że ma być cywilizowanie, ma być ładne biuro i chcę mieć czyste ręce. Nie chcę nic podnosić, przesuwać, targać i rzucać. Chcę sama decydowac o tym jak coś robię i nie chcę żeby mi ktoś robił łaskę że mnie zatrudnia.

Stwierdziła, że nie takie stanowisko nie ma nazwy i uśmiałyśmy się obie. Ale zakumała o co mi chodzi. Nie sądziłam, że podejmie się wyzwania i pomyślałam, że przynamniej potrenowałam podobną rozmowę i za parę dni zadzwonię do następnej agencji, potem jeszcze jednej aż znajdę to czego szukam.

Dałam jej tydzień i wykręciłam numer. Przypomniałam o sobie a po drugiej stronie zapadła cisza…

-To może zabrzmi dziwnie ale mam ciarki. Dosłownie 3 minuty temu rozmawiałam z kimś, rozłączyłam się i zaczęłam szukać twojego numeru telefonu żeby powiedzieć ci o stanowisku o którym właśnie rozmawiałam… I w tym momencie zadzwoniłaś.

Nie zdziwiłam się bo wiedziałam, że dostanę dokładnie to czego chciałam. Może nie tak szybko, ale wiedziałam

-Facet ma na imię James, praca jest w twoim ulubionym Miasteczku, firma na przecudnym terenie, biuro szkło i stal. Czyste ręce i wielkie biurko ale co najważniejsze, James szuka osoby której nie trzeba będzie instruować o szczegółach i będzie samodzielna. Chce kogoś kto zamiast być przypisany do jednego działu i robić w kółko to samo, będzie współpracował z rożnymi osobami i wspomagał wiedzą, doświadczeniem i różnorodnymi umiejętnościami w miarę zapotrzebowania. Praca z domu, jeden dzień w tygodniu z biura. 23k rocznie.

Rozmowa kwalifikacyjna z Jamesem przez Teams na drugi dzień. Druga po kilku dniach, z Jamesem i Simonem. Pokochałam, pokochali. Bam.

Praca w Mikrofonach była chyba największym przekrętem mojego życia. No chyba że im więcej się zarabia, tym mniej się robi i jest to normalne. Miałam być wolnym elektronem wspierającym sprzedaż programu rozpoznającego mowę dla NHS. Znowu dla NHS… W pierwszych tygodniach kręciłam się pomiędzy wirtualnymi spotkaniami, poznawałam wszystkich którzy nadal pracowali z domu, ‚poznawałam produkt’ czyli czytałam do mikrofonu Harrego Pottera i patrzyłam jak tekst pojawia się na ekranie. W ten sposób jakiś chirurg czy inny patolog, stojąc z rękami w czyjejś wątrobie nie musi już naciskać pedału żeby nagrywać swój głos a potem szukać sekretarki która nagranie przesłucha i wklepie na papier. Teraz wszystko robi się samo. Wątroba w ręku- tekst na ekranie

Po kilku tygodniach siedziałam całymi dniami w ogrodzie, na słońcu i ziewałam. Czytałam, oglądałam YT…. Raz na jakiś czas Nowy Szef- James, najlepszy jakiego w życiu miałam (bez ego) chciał żebym usiadała do Internetu i znalazła informacje na temat konkurencji. Albo z kupionej bazy danych wyłuskała potencjalnych klientów. Albo obdzwoniła całą północną Anglię w poszukiwaniu dnia wczorajszego. I tyle. Kiedy nie było arkusza kalkulacyjnego do stworzenia- siedziałam i miałam płacone. Czasami dzwoniłam po przychodniach i umawiałam się na pogawędkę o mikrofonach ale większość managerów w przychodniach bardzo powoli miesza kawę w szklankach czyli czasami umawialiśmy się na ‚za 3 miesiące, nie wcześniej’. Na rozmowę która miałaby trwać 15 minut. Ale ok, nie mój cyrk , nie moje małpy.

W poniedziałki- dzień uspołeczniania się. Kto chciał, jechał do biura i spędzał czas w towarzystwie ludzkich twarzy. Graliśmy w gry planszowe, siedzieliśmy na sofach i piliśmy kawę. Każdego tygodnia ktoś przynosił inną grę. Były ‚Cards Against Humanity’, był mój ‚Magic The Gathering’ i wiele wiele innych. A resztę tygodnia siedzieliśmy w domu.

Dosłałam DOKŁADNIE to czego chciałam- pracę w której dla odmiany robiłam nic, za duże (dla odmiany) pieniądze. Siedziałam i patrzyłam jak czas i pieniądze NHS przelewają się im przez ręce. Nie miałam wyrzutów sumienia. Nowy Szef opowiadał jak w pierwszym lockdownie, pracował z domu a po drugiej stronie ogrodu, na leżaku, przez 4 miesiące leżała jakaś Ważna Fisza NHS. Z drinkiem w ręku. Ale codziennie Tweetowała jak ciężko pracuje wspomagając Bohaterów na froncie walki z wirusem. Tweeta wysyłała, Tweet pojawiał się u Szefa na telefonie, ona a swój telefon odkładała i łapała za drinka.

Po pół roku, mój mózg skurczył się do rozmiaru rodzynki. Ponieważ organ nie używany zanika, wyprułam pokój Dzieciusiów do gołych ścian i zbudowałam im z solidnego drewna dwa łóżka piętrowe z przestrzenią na biurka i manele z którymi nie chcą się rozstać. Zajęło mi to 2 miesiące. Laptop w jednej ręce, wiertarka w drugiej. Wydałam może 400 funtów, zaoszczędziłam ze 3000. Dziesiusiów pokój ma kształt litery H i w żadnym miejscu nie wejdzie pełno wymiarowe łóżko ze sklepu. Więc musiałam zbudować je sama.

Mikrofony były dokładnie tym o co poprosiłam. Z czasem jednak zdałam sobie sprawę, że poprosiłam o nie to czego chciałam. W pewnym momencie zostałam specjalistką od kładzenia myszki na tablecie gdzie latały kropki całymi dniami, żeby mój status na Teams pozostawał ‚zielony’. W firmie nic się nie działo, NHS mieszało herbaty w szklankach, dostawaliśmy kota z nudów…..

Wtedy mnie naszło na zmiany w życiu. Gruntowne i szałowe. I mam z gruntu szał.

Horyzont Zdarzeń

Zwykły wpis

Kokain stała i tuliła twarz do blachy. Blacha była zimna i twarda ale właściciel był łagodny i ciepły. Bezzębny Rycerz, poznany na pylistym trakcie w drodze donikąd stał się Przyjacielem. Klął jak szewc, lubił przyrżnąć pięścią w stół tak że aż nerki grzechotały ale zawsze był słuszny, prawy i szczery. Nawet wtedy kiedy nazywał Kokainę głupią i naiwną. Szczególnie wtedy.

Kokain dostała też uściski od Karczmarza, przytulona do tłustego brzuszyska opasanego brudnym fartuchem. Żona Karczmarza też utuliła Kokainkę a zaraz potem zdzieliła Karczmarza szmata przez łeb.

-Mości Panienkę Kokainkę o każdej porze dnia i nocy ugościm, tylko niech zapuka…

-Dziękuję drodzy ludkowie, i wam i całej tej zgrai co ich z gościńca w wasze progi moja opowieść zaprowadziła. Dozgodnniem wdzięczna.

Kokain uściskała Serafin. Od tego całego ściskania, Serafin się zapomniała i spod peleryny wychynęły białe skrzydła pokryte piórami.

-Serafin, kamuflarz! – zaśmiała się Kokain.

-Wystarczy jedno słowo, nie daj się szukać po traktach miesiącami. Przybędę i będę.

Kokain wytarła jakiś uporczywy pył z łzawiącego oka. Czy dwóch.

-Jaśniepanienka pamięta, żeby się w gówno nie pakować i na siebie uważać a niedługo znowu zasiądziemy razem i posłuchamy do Panienka tam nawywijała po traktach… Ja z moim białym rumakiem, tentego, po zagajnikach mości pana Michasia szukać dla Panienki będziem. Sprać mu tyłek porządnie to może do głowy z rękawicy rozumu najdzie….

Bezzębny Rycerz wskoczył na konia przy pomocy czterech parobków i stołka do obierania ziemniaków ale do końca dnia wierzył, że wskoczył.

-Darzbór Przyjaciele! Droga szeroka przede mną i jasna! Niechaj będzie i taka dla Waszmosciów! – zagrzechotał zza przyłbicy i zmusił rumaka do niesienia zbroi za horyzont zdarzeń….

Godziny niczym lata (Lipiec 2020-lipiec 2021)

Zwykły wpis

Dostałam prace w Dachówkach. Miałam siedzieć cały dzień i wklepywać dane do komputera żeby ktoś gdzieś zdjął z półki milion dachówek i wysłał je do klienta.

W trzy miesiące lockdownu, rodzinna firma dachówkowa miała taki obrót, że potrzeba było nowych maszyn żeby nadążyły za popytem. Ludzie utknęli w domach i podobnie jak ja przemalowałam salon, wielu właścicieli domów postanowiło zafundować sobie nowe płoty, dachy, jaquzzi… Rynek materiałów budowlanych eksplodował. W lipcu, kiedy skończył się lockdown trzeba było zacząć wysyłać zamówione dachy, dekarze mieli zamówienia na 2 lata do przodu.

Więc dzięki COVIDowi dostałam dość stabilną pracę w budowlance. Na początek przez agencję, po miesiącu kazali mi ‚opuścić agencję’ i zatrudnili mnie na stałe.

W biurze siedziałam ja i Yasmina. Dziewczę 23 letnie, lekko kawa z mlekiem. Ja miałam wklepywać zamówienia, ona miała zająć się logistyką. Tak było przez tydzień. Po tygodniu, pokazała mi jak organizować transporty. Tydzień później, wisiałam na telefonie do fabryki, do magazynu, do klientów, do przedawców, do Royal Mail, do spedycji…. Oddała mi całą logistykę. Plus wklepywanie zamówień. Na urlopie macierzyńskim była managerka która wcześniej się wszystkim zajmowała. Jej mąż był współwłaścicielem połowy firmy.

W biurze były dwa psy- Jack Russell i wyżeł węgierski. Jack Russel była starą, znudzoną życiem suczką ale wyżeł był skarbem rodzinnego interesu- półroczna suka, Honey, której wolno było wszystko. Chodziła po biurach i kradła ludziom kanapki z toreb. Miałam na nią alergię i wystarczyło że mnie polizała, puchłam jak truskawka. Yasmin było przykro z tego powodu ale psy nadal żyły w biurze 3x3m. Oba psy jednak należały do Yasminy i dopiero kapnęłąm się, że Yasmina jest częścią Rodziny- była narzeczoną syna Szefa.

Syn Szefa zarządzał produkcją. Szef zarządzał biznesem, Żona Szefa zarządzała finansami a Yasmina zarządzała logistyką. Aż się jej znudziło. Zaczęła narzekać że za dużo, że za szybko więc zatrudnili pomoc do wklepywania. Wtedy Yasmina stwierdziła, że skoro mogę wklepywać to się zamienimy- ja będę zarządzać logistyką za te same drobne a ona, za wypłatę o wiele wyższą, będzie wklepywać. Rodzina się ucieszyła, że Yasmina okazała się tak obrotna a Yasmina miała od tego czasu więcej okazji żeby nic nie robić. Odkładała zamówienia na wielką kupę i pracowała do drugi dzień. resztę czasu snuła się po biurach, siadywała na podłodze w biurze Żony Szefa i gadała o życiu i jajecznicy, chodziła z psami na spacery na trawnik przed Dachówkami, wybierała w internecie zasłony, sofy, dywaniki ii wazony. Wszystko w bardzo powolnym tempie.

Jak już ogarnęłam o co chodzi, oddała mi też zamówienia, no przecież jej zajmowały trochę czasu co dwa dni.

Nie przyzwyczajałam się do niczego i do nikogo. Mieszałam zupę w kubku ze słuchawkami w uszach, jadłam na ławce za budynkiem, nadał łapałam autobus ale w innym Miasteczku. Do tamtego nie wróciłam przez ponad rok.

Razu pewnego… w końcu sierpnia 2020, dwa miesiące od mojego odejścia z Firmy, obudziłam się rano, odpaliłam FB i pierwszą rzeczą jaką przeczytałam było, że Michaś ”jest w związku”. Jeśli było we mnie jeszcze jakieś życie to tylko do tamtego poranka. Nie wróciłam na FB przez kolejne 3 lata. Nadal mnie tam nie ma ale zrobiłam jedną aktualizację która była ważna. Przez 3 lata nie wiedziałam co u niego, jak się ma w związku którego nie chciał. Twarda suka. Rodzicielka raz znalazła go na FB i po jej minie poznałam, ze nie jest dobrze. Zabroniłam jej kategorycznie mówić na co patrzy ale byłam sparaliżowana. BARDZO chciała mi powiedzieć, z tym wrednym ‚a nie mówiłam’ wyrazem twarzy sensatki z pierwszego piętra. Krzyczałam na granicy paczu że nie chcę, ze żyję i cieszę się żyję i tyle mi wystarczy. Nie rozumiała dlaczego nie chciałam wiedzieć co tam u człowieka który złamał mi serce, pokruszył na milion kawałków… Zrobiła to jeszcze 2 razy, za każdym razem ta sama sensacja. ‚wooooow, ale jak nie chcesz wiedzieć… wooooow’…… Tortura. Znowu nie spałam.

Jazdy autobusem też były torturą. Zanim jeszcze napatoczył się KD (<– Link do posta o KD), dwa razy dziennie siedziałam w otoczeniu tych samych, zaspanych ludzi i dzieci wsiadających i wysiadających na tych samych przystankach. Wszyscy w maseczkach, same oczy. Był chłopak, wsiadał w pobliskiej wsi i jechał do koledżu w Miasteczku. Trzy razy w tygodniu siadał na wprost mnie młodsza kopia Michasia. Ten sam typ budowy, takie same włosy, oczy, nos, ręce. Tak naprawde nie wiem jak wyglądał bo nigdy nie widziałam go bez maseczki ale lubiłam wyobrażać sobie że to on. Gapiłam się otwarcie i miałam to gdzieś. Gdyby miał cos przeciwko, przesiadłby się na jedno z licznych autobusowych miejsc z dala od mojego wiercącego spojrzenia ale nie przesiadł się. Zawsze siadał na wprost mnie i odwzajemniał gapienie.

Całe lato smażyłam się w przerwach na drewnianej ławce, oglądałam YT, potem znalazłam sposób żeby w przerwach między telefonami do fabryki słuchać też YT na słuchawkach telefonicznych. Nie było ze mną wielkiego kontaktu. Przychodziłam, czyniłam cuda, błagałam, obiecywałam, szantażowałam, klienci dostawali swoje dachówki a ja szłam na przystanek autobusowy. Znowu byłam w stanie wysoko funkcjonalnej depresji. Takiej, której nikt nie zauważał. Byłam skoncentrowana, przebojowa, zdeterminowana, uprzejma, uśmiechnięta. A w środku pusta jak kokos.

Był tam Ben. Ben był młody i od razu zainteresowany. Ja nie. Ostrożnie obserwowałam Bena w każdej nadarzającej się sytuacji. Kiedyś rozmawiali o romansach w pracy. Powiedział że nie sra tam gdzie je. Ale z czasem zaczął mi wysyłać zdjęcia czegoś tam bo mu się przypomniałam. Albo zdjęcie Stonehenge bo akurat mijał a sie nie spodziewał. Albo sklepu z Muminkami w Londynie bo akurat był i pomyślał o moim malowaniu (malowałam w przerwach na lunch, na ławce). Kiedyś zapytał czy wyszłabym z nim gdzieś w weekend. Byłam w środku martwa, nic tam nie było, ani woli ani nie woli, nic. Spytałam co się stało z ‚nie sram tam gdzie jem’? Odpowiedział, że nie miał tego na myśli. Wzruszyłam ramionami i wsadziłam słuchawki do uszu.

Z miesiąca na miesiąc robiłam więcej i więcej. Boom na dachówki nadal trwał, zatrudnili mi pomocnika. Dodatkową osobę pode mną bo Yasminy ze ścieżki lenistwa już nikt nie mógł zawrócić. Pomocnik był 2 miesiące i się zwolnił. Przed Świętami zamówienia eksplodowały bo na dachówki trzeba było czekać do 2 miesięcy a na wiosnę kolejni klienci planowali zrywanie dachów.

Po Świętach, nie wróciliśmy do biur, znowu był lockdown, tym razem dłuższy. Pracowałam z domu do końca czerwca. Równo rok po Firmie, zwolniłam się z Dachówek i przeniosłam do Mikrofonów. Ale do tego dojdę. W tym czasie brałam lekcje jazdy, w sumie 5 chyba, między lipcem a październikiem kiedy przyszły krótkie lockdowny. Kupiłam sobie Suzuki i wielbiłam każdy cal czerwonej blachy. Auto i jeżdżenie stało sie moją terapią.

NIENAWIDZIŁAM pracy z domu, każdej minuty. Dom zamienił się w Dachówki, wszędzie drukarki, dodatkowe komputery, telefony, słuchawki, nieustanny dźwięk telefonu, w kuchni, w kiblu, w ogrodzie. Podczas kiedy w biurze przychodziłam do pracy o 8:30 (jak zajechał autobus) to mimo tego że oficjalnie zaczynałam pracę o 9:00, juz od drzwi odbierałam telefony z katastrofami. Kończyłam o 18:00 ale do 19:30 byłam pod telefonem. Z listą spedycji w ręku, w autobusie do domu nadal rozwiązywałam tragedie i powstrzymywałam katastrofy. W pracy z domu mój dzień zaczynał się o 7:30 a kończył o 20:00. Za te same pieniądze do 9:00-17:00. Buntowałam się a wtedy Rodzina pytała co robi Yasmin że nie może odbierać części telefonów? Co miałam powiedzieć Rodzinie, że wasza przyszła synowa to leniwa prucz i mam szczęście jak odbierze telefon raz dziennie? I to zawsze z psami w tle, gdzieś na spacerze w plenerze? Jak się poskarżyć Rodzinie na ich własnego członka? Obiecywali poprawę a ja nadal pracowałam 11h dziennie.

W marcu do logistyki wróciła managerka. I od razu wszystko co zbudowałam, kazała wrzucić do kosza. Prowadziliśmy dokument Excela w którym miałam wszystko zaplanowane, co, ile, do kogo, kiedy i jak. Jestem szpecem w budowaniu samodzielnych arkuszy więc pod jednym kliknięciem miałam wszystko zautomatyzowane. Nie, nie podobało się. Wszyscy się tak przywyczaili do tego arkusza, że podniosła się wrzawa. Sprzedawcy mogli zawsze zjarzeć is prawdzić postęp ich zamówień. Fabryka podglądała ile dachówek trzeba zaplanować, Magazyn sprawdzał ile ludzi trzeba zaplanować na poszczególne dni żeby spakować zamówienia na czas.

Ale arkusz bym MÓJ a nie jej. Czyli zły. Ale Rodzina stanęła po mojej stronie i arkusz ocalał. Ale ja miałam przesrane. Jak zwykle. Dzwoniła do mnie co 5 minut i krzyczała że ona nie może znaleźć swoich zamówień. Że kolorki trzeba zmienić bo ją rażą w oczy. Że ten kod jej się źle kojarzy itp…. A robiła minimum pracy. W końcu zarządzałam też jej zamówieniami. Szukałam jej całymi dniami, zostawiałam wiadomości na sekretarce, zapominała mi powiedzieć że ma wolne albo że ma tydzień urlopu w Kornwalii. Taki drobny szczegół. Ale uważała się za moją managerkę. W sumie miałam dwie, z Yasminą.

Pół roku pracy z domu i miałam serdecznie dość. Samotność doskwierała jeszcze bardziej bo naprawdę nie było nikogo z kim mogłam porozmawiać.

KD w tym czasie wyjechał do Walii i cieszyłam się że nie muszę go znosić. Jedyne osoby które się ze mną kontaktowały to KD i jego ziemska inkarnacja oraz…. Ken.

Nie odpuszczał, pisał do mnie regularnie co 6 miesięcy. Zmieniał numery telefonów, obiecywał, przepraszał, udawał że niby nic się nie stało. Odczytałam każdą wiadomość, nie odpisałam na żadną.

Ponieważ pracę miałam i nie musiałam panikować, dawałam sobie 2 miesiące na znalezieniu pracy. Prawdziwej pracy a nie znowu jakichś rur czy nakrętek. W tym praca z domu pomogła bo mogłam rozmawiać z agencjami, brać udział w rozmowach kwalifikacyjnych i nikt nie wiedział co się szykuje.

I tak też się stało. Znalazłam Mikrofony. O tym jak dokładnie, też opowiem ale teraz zaznaczę tylko, że był to Cud.

Kiedy już podpisałam kontrakt na stałe, wysłałam managerce na maila wypowiedzenie. Dostałam ponad 5 tygodni urlopu do wykorzystania i poprosiłam o wypłatę urlopu do ręki. Zadzwonił manager operacyjny prosić żebym została.

-Zwolnisz Yasmin i tą drugą?

-Nie mogę. Jedna jest Narzeczoną szefa druga żoną szefa.

-No to nie zostanę. Tak się kończą śluby w rodzinnych biznesach

Zrozumiał.

Zadzwonił Ben. Czy teraz wybiorę się z nim w jakiś weekend. Jak mrówkę w słoiku, obserwowałam z dystansu. ”Jak coś wymyślisz to się zastanowię”. Wymyślił. Napisał że w przyszły weekend i da mi znać w czwartek. Poczekałam do piątku i skreśliłam go z mentalnej listy znajomych. Zadzwonił w piątek wieczór, że jeszcze nie wiem bo znajomi coś może planują… Że da znać w sobotę. To było 2 lata temu. Nie zatęskniłam.

Napisała do mnie Polka z Firmy, że minęły wieki, że trzeba się spotkać. Napisała: znajdź jakiś pub w połowie drogi bo każdej z nas daleko, zjemy coś dobrego i przegadamy cały dzień. Znalazłam pub, śliczne miejsce, wysłałam jej linka. Nie odpisała. Po co kontaktować się z kimś, zapraszać na wypad i nie odpisać? Już się przyzwyczaiłam ale i tak cicha woda brzegi rwała. Rwała boleśnie.

Ludzie przestali mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. O tym, że trzeba było zwiększyć dawkę antydepresantów świadczył fakt że jakiegoś mglistego poranka w autobusie zdałam sobie sprawę, że ludzie są kompletnie szarzy, jak utkani z dymu. Jakbym mogła patrzeć na nich na wskroś. Szare tumany dymu. „Nie wierz temu co mówi twój mózg, kłamie’. Zadzwoniłam i dostałam 20mg. Pomogło ale też dało mi do myślenia. Już nie wiedziałam czy brak emocjonalych reakcji jest spowodowany depresją czy większą dawka leku… To się nazywa dystymia

Dystymia, znana również jako przewlekłe zaburzenie depresyjne (PDD), to przewlekłe zaburzenie nastroju charakteryzujące się długotrwałym niskim nastrojem, utrzymującymi się uczuciami smutku, beznadziejności lub pustki oraz brakiem zainteresowania lub przyjemnością z aktywności. Osoby z dystymią mogą doświadczać fluktuacji nastroju, ale objawy zazwyczaj utrzymują się przez lata, często trwając co najmniej dwa lata u dorosłych i jeden rok u dzieci lub nastolatków. Dystymia może również wiązać się z innymi objawami, takimi jak zaburzenia snu, zmęczenie, słaba koncentracja, niska samoocena i zmiany w apetycie.

Czyli zdiagnozowłam samą siebie. To akurat był zdrowy objaw bo wariaci rzadko widzą, że są wariatami. Wszysto robiłam na pamięć, na podstawie tego co wiedziałam z doświadczenia. Pracowałam ciężko bo tak trzeba, jadłam bo czymś trzeba życ, szłam do łóżka bo tak robili inni. Ale oglądałam każdy kawałek jedzenia jak obcego, sen nie nadchodził a jeśli już to płytki i przerywany 10, 20 razy na noc. Nic nie sprawiało mi przyjemności, robiłam rzeczy żeby zająć ręce, nie dla frajdy. Przestałam szydełkować, czytać. Nie umiałam już zmusić się do pisania, nawet bloga….

Ale w tle tego wszystkiego uczyłam się czegoś bardzo ważnego. Już nie pamiętam kiedy się to zaczęło, chociaż pamiętam, że próbowałam tej magii kiedy przygotowywałam się do drugiej rozmowy kwalifikacyjnej na COM… Spędziłam miesiące, w końcu lata na analizowaniu całego swojego życia i wszystko miało w końcu sens. Od tamtego czasu powoli, bardzo powoli udało mi sie wynurzyć na powierzchnię tej oleistej cieczy w której unosiłam się od 2019.

Nie wiem ilu z was jeszcze mnie czyta. Na pewno Kasia z Wrocławia, może Jackwar… Wiem, że dla wielu ludzie to o czym bedę niedługo pisać to jakieś bzdety i wariactwo ale jak to sie mówi w USA ‚Nie głupie skoro działa’. A może i zadziałać dla kogoś innego. Teraz czas o tym wspomnieć bo 2022-2024 upłynęły na stosowaniu się do kilku zasad i obserwowaniu wyników. I nie byłabym tu gdzie jestem teraz gdyby nie te zasady. I wyniki.

Godziny do wschodu (Czerwiec 2020- Lipiec 2020)

Zwykły wpis
Godziny do wschodu (Czerwiec 2020- Lipiec 2020)

Zbliżał się koniec czerwca- mój kontrakt wygasał 31go. Nadal nie wiedziałam co ze mną będzie. Od czasu kiedy się tam zatrudniłam, zatrudnili kilka osób na stały kontrakt ale mój nadal był roczny. Prosiłam Managerkę o kontakt z Biurem, uprosiłam nawet znajomą Polkę która pracowała w dziale personalnym, żeby ruszyła sprawę. Wszyscy nadal zajmowali się COVIDem i trudno było przypomnieć że obok toczyło się normalne życie. Cisza.

W końcu przyszedł mail zapraszający mnie na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko COM. W Magazynie, bez Kena. W maseczkach, 2 metry od wierzby, jak przykazało. Miałam dużo czasu żeby się przygotować, napisałam nawet business plan na pomysł który miałam z polskimi kupcami. Drugi plan miałam na rozbudowę sieci punktów zbiorczych darów. Poszłam. W Magazynie była Hydra, kazała mi przywieźć mój laptop i wszystko co było firmowe. Dostałam pudło z zawartością mojego biurka. Odnawiały Biuro i wszystko stare szło w kubeł. Nowe tapety, malowanie ścian… Spytały czy chcę swoje stare biurko albo pójdzie do kontenera. Było trochę zwichnięte więc dały mi… biurko Michasia. Stoi do dziś w salonie. Nie było Kena, nikogo z jego działu oprócz nowego szefa ponad Kenem i Managera Personalnego którego już znałam. Rozmawialiśmy prawie 2 godziny. Wyszłam zadowolona. Bardzo.

Ale wróciłam do kontunuacji lockdowna. Do patrzenia w telefon z nadzieją, że w końcu usłyszę ping! Messengera….

Minął tydzień. Ken nadal nawijał żyłkę. Tym razem skupił się na obrabianiu dupy Michasiowi- że kłamca, że player, że leń, że taki i siaki, cały czas z nadzieją że głupia Kokain nagle dostanie olśnienia i powie: ‚Tak Ken, masz rację, byłam głupia i nie widziałam twojego cudu stworzenia- jestem cała twoja!”. Dopytywał się o wynik rozmowy kwalifikacyjnej. Wyglądało na to, że naprawdę nie wiedział ani kto startował ani kto wygrał i sam siedział na gorących węglach. Kazał mi zadzwonić do Biura i dopytać się o wynik. Kazałam mu sobie odpuścić- jak zadzwonią to zadzwonią. Próbował sie nieustannie kłócić- współczułam Partnerce. Poza pracą okazał się szowinistą, mizoginem. Raz rozmawialiśmy o standardach piękna i powiedziałam, że ponad wszystko kobiety dbają o wygląd żeby umocnić swoją pozycje w stadzie innych kobiet. Dopiero wtedy myślą o robieniu wrażenia na facetach. Nie zadajemy sobie pytania ‚Jaki kolor włosów lubi taki a taki facet?” ale patrzymy na włosy innych kobiet. Oceniamy czy jesteśmy w stadzie wysoko czy nisko, budujemy swoją pewność siebie na naśladowaniu innych samic. Te które potrafią naśladować a przy tym działać naturalnie wygrywają. I przepuścimy się przez wyżymaczkę najcięższych tortur żeby ten status osiągnąć. Jako przykład dałam chińskich kobiet które w pogoni za standardem piękna okaleczały się przez ponad 400 lat. Nie dlatego, że mężczyźni ich do tego zmuszali ale dlatego że inne kobiety ustanowiły standard który należało ścigać za wszelką cenę. Usłyszałam że jestem ‚niedouczoną męską szowinistką, żyję w średniowieczu i nie dziwota że mnie nikt nie chce’. Nie odpisywałam.

Tydzień później nadal nie było odpowiedzi. Ale zadzwoniła Managerka. Obwieściła, że żalem w głosie, że nie przedłużą mi kontraktu bo ‚Firma poniosła straty’ i teraz będzie zaciskać pasa. Wszyscy wrócili do Biura, nawet ci co zostali zatrudnieni na miesiąc przed Covidem i nadal byli na okresie próbnym. Wszyscy oprócz mnie. Rozłączyłam się. Wysłała mi kartkę na pożegnanie i pudełko czekoladek. Kartkę wyrzuciłam bez czytania, czekoladki oddałam sąsiadce za jajka z prawdziwej kury.

Ken wiedział że Hydra się mnie pozbyła. Zadzwonił jeszcze tego samego dnia. Byłam w kawałkach. Na rynku pracy nie było nic, dosłownie nic. Internetowe agencje pracy ziały pustkami. Był koniec czerwca, najgorszy od Wielkiego Kryzysu w XX wieku czas na szukanie pracy. A Firma nadal milczała w sprawie COM. Ken odpuścił sobie wszystkie pozory- stwierdził że powinnam sobie znaleźć jakąś pracę w której ktoś mnie będzie chciał. Manager znaczy się. Siedziałam i słuchałam porażona. Potem zdałam sobie sprawę że tak siedzą żony narcyzów – umęczone, pokonane, wątpiące w siebie cienie kobiet nad którymi stoi kawał chuja wytrząsający na nich swoje ego. Już mi nie zależało- spytałam czy to znaczy, że jako manager nie chcesz mnie w swoim zespole. I tu się ostatecznie ujawnił:

-I co? Miałbym siedzieć i patrzeć miesiącami, może latami jak ty i Michaś w końcu będziecie razem? I udawać, że nie mnie to nie obchodzi? Zrobię wszystko żebyś nie dostała tej pracy albo nie będę się pierdolił i jeśli dostaniesz to stanowisko (a wygląda to z mojego końca, że dostaniesz) zwolnię jego. Przy pierwszej nadarzającej się okazji. A łatwo mi będzie coś wymyśleć. Albo on albo ty. Bo razem nie chcę was widzieć. Powinienem był to zrobić za pierwszym razem. Zamiast Bobby wziąć ciebie a jego wykopać podczas rocznego przeglądu…

Rozłączyłam się.

Nie chciałam już dłużej czekać. Na drugi dzień zadzwoniłam do Personalnej. Managera z którym miałam rozmowę nie było akurat w zasięgu, wszyscy pracowali z domu a jego akurat nie było. Poprosiłam żeby przekazała informację, że wycofuję swoją aplikację. Dzwonili do mnie kilka dni z rzędu, nie odebrałam. Dostałam maila, że jeśli nadal chcę wycofać swoja aplikacje to ok ale chcieli dać mi znać że rozmowa kwalifikacyjna okazała się sukcesem i dostałam COM. Podziękowałam.

W tym czasie wszyscy wrócili do Magazynu. Było wielkie otwarcie, nowy wystrój, stare twarze, szampan i uściski.

Zgadnijcie ile osób napisało do mnie z pytaniem gdzie jestem?

Ani jedna.

Napisałam pożegnanie do Wujka Barry. Odczytał, nie odpisał. Napisałam do Kuby, odczytał, nie odpisał. Do Rockyego – odpisał że chujowo ale przynajmniej mamy ładną pogodę. Nie odpisała moja Big Sis Gemma… To samo Chris któremu pożyczałam pieniądze o 3 nad ranem….

Czekałam ponad rok żeby dowiedzieć się dlaczego. Spotkałam w TESCO Gemmę. Była obrażona. Okazało się że Ken przyszedł rano bo Biura, wypił szampana i przekazał widomość ode mnie dla wszystkich, że nie chcę ich znać i mogą się wypchać swoimi kontraktami. I że mają mnie pocałować w dupę. A w szczególności Michaś i że on wie dlaczego. Że nigdy więcej nie chcę o nich słyszeć.

Nie usłyszałam.

Zak nie dostał obiecanej licencji na wózek widłowy. Zwolnił się kilka miesięcy potem. Wujek Barry- nie dostał stanowiska Warehouse Manager bo Ken uznał w końcu że jego biodro (pamiętacie, kazałam wam zapamiętać ten szczegół) może negatywnie wpływać na jakość pracy Barrego w Magazynie. Bobby wyszła za mąż już w ciąży. Była BSM przez 7 miesięcy. Poszła na macierzyński i tyle ja widziano. Michaś zwolnił się pół roku potem, czyli gdzieś w okolicy Świąt 2020. Ekipa od wózka widłowego została rozpędzona, część została kierowcami, część odeszła. Ken szuflował ciuchy z nowymi przyjaciółmi a jego Ważne Biurko na piętrze stało puste bo jego obowiązki przejął nowo zatrudniony Operation Manager. Ken został Warehouse Manager, jak przez ostatnie 7 lat.

Gemma może uwierzyła kiedy zaklinałam się że nigdy nie kazałam Kenowi przekazywać żadnych wiadomości, że mnie oszukał i okłamał, tak jak Barrego w sumie. Dopiero kiedy opowiedziałam jej kilka szczegółów przyznała że Barryego potraktował jak szmatę… Rozstałyśmy się w neutralnej atmosferze.

___

-Taka gnida, jak powiadacie Panieńko. Ot to!- zasępił się Bezzębny Rycerz, który słuchał opowieści w milczeniu. Serafin siedziała i wycierała nos w haftowaną chusteczkę, Żona Karczmarza w kuchenną szmatę w malownicze plamy.

-Nie wiem co powiedzieć- wyszeptała Serafin- to chyba nie kwalifikuje sie na komentarz.

-A ja zostałam z całą tą historią sama. Bez znajomych, bez przyjaciół. Zaczęłam jeszcze raz, od zera. Nienawidząc ludzi, bojąc sie ich, nie ufając im… to straszne miejsce, powiadam Wam. Straszne, ciemne i zimne miejsce. Przez następne miesiące żyłam jak w zwidzie. Paradoksalnie, COVID pomógł mi znaleźć dobrze płatną pracę, Firma wypłaciła mi sporo kasy za niewykorzystany urlop, miałam czas żeby coś znaleźć i dość szybko zadzwoniła do mnie jakaś agencja z propozycją pracy czasowej ale po miesiącu dostałam kontrakt na stałe….. Ważyłam 60 kg, nosiłam spodnie rozmiar 8. Z 18. Straciłam 30 kilogramów w półtora roku. Mam zdjęcie na kórym pochylam się po coś, w ręczniku, Rodzicielka pstryknęła. Widać wszystkie kręgi i żebra. Sąsiedzi myśleli że coś mi jest…. W tym czasie poznałam ND, kolejna odsłona Kena tylko w innym wydaniu. Zadałam sobie pytanie: „Czym sobie zasłuzyłam na takie traktowanie?’ I dostałam odpowiedź. A to juz kolejna, długa historia. Chętni?

Daleko do świtu a tu dżuma puka w ościeżnicę (Luty 2020-Kwiecień 2020)

Zwykły wpis

Najpierw zakazali nam stać blisko. Potem kazali trzymać 2m dystansu. W biurze gdzie biurko stało na biurku, wszędzie hałdy towaru, kartonów… 2 metry. I wycierać wszystko. Nosić maseczki. Wtedy zaczęłam czytać codziennie BBC i robię to do dzisiaj. Doom Scroll w poszukiwaniu czegoś czym można zająć umysł. Najlepiej dramat albo jakąś tragedię. Był Covid, potem minęły dosłownie 2 dni radości z wolności i zaczęła się wojna na Ukrainie. Od tego czasu to pierwsza rzecz którą robię po otwarciu oczu….

A więc wycieraliśmy wszystko co popadło. Z Dużego Biura napływały dyrektywy, każdy bał się kaszlnąć przy ludziach. W tym czasie zdałam sobie sprawę z tego że oficjalnie mój kontrakt wygasa za 3 miesiące. Leon, zanim go Hydra wysiudała ze stanowiska powiedział, że mój kontrakt będzie automatycznie przedłużony ale od tego czasu jakoś o tym nie pomyślałam. Że wolałabym zobaczyć to na piśmie. Tym bardziej że Leon już od dawna gryzł ziemię. Symbolicznie. Zapytałam Managerke, powiedziała że zapyta Duże Biuro.

To była nasza ostatnia rozmowa w kuchni… Robiłam kawę i wszedł Michaś, nie wyszedł. Ta kuchnia była pełna wspomnień. Stał przepisowo 2 metry dalej i pytał co tam u mnie. Niewesoło, bo akurat martwiłam się o kontrakt. Michaś nie wiedział że jestem na rocznym kontrakcie.

-O kurwa- skomentował kiedy przypomniałam mu że Leona już nie ma i jeśli on tego wcześniej nie załatwił, a sądziłam że nie, to mam 3 miesiące pracy i nie wiem co dalej. Kurwa w rzeczy samej.

-I co dalej? Nie będzie cię?- dopytywał.

-Raczej nie. Nie będę wpadać żeby skorzystać z czajnika. Jedyna nadzieja w tych nowych stanowiskach Kena…

-Ufasz mu?- spytał

-To zabawne, że nieustannie pytacie się o siebie nawzajem….- stwierdziłam pod nosem

-Co?

-Nic. Nie ufam. Ale nie mam wyjścia. Na czymś muszę polegać. Tym razem stanowiska są zaprojektowane przez Wysokiego Szefa i Ken (z jakiegoś powodu) nie będzie brał udziału w rozmowie kwalifikacyjnej.

-Słyszałem, trochę to dziwne. Wściekł się.

-Wściekł się bo nie będzie miał kontroli nad tym kogo mu dadzą do pracy? Nie będzie mógł wybrać nowej Bobby-Szukającej-Kariery? Bo wybiorą kogoś zdatnego na stanowisko?

-Przyznam, że trochę jej pokład ucieka spod nóg.

-Znając ciebie to właśnie pojechałeś po niej jak bo burej suce. Gentelman w każdym calu.

Weszła Kuzynka, rozmowa się rozpadła w pył.

Nowe stanowiska miały nadal na liście Office Manager, Warehouse Manager ale też Collection Operation Manager. Wujek Barry i jego aplikacja miała już długą, siwą brodę, leżała w szufladzie u Kena od lutego. Ja złożyłam papiery na COM. Nadal nie chciałam liczyć długopisów.

W tym czasie też dosłownie 3 dni przed pierwszym lockdownem dostałam pocztą swoje Provisional Driving Licence. Różowy plastik dający mi prawo uczyć się jeździć autem z instruktorem lub osobą towarzyszącą. Byłam zdeterminowana udowodnić Kenowi że będę miała prawo jazdy w 3 miesiące, bez względu na wszystko. Ten plastik był również moją przepustką do samodzielności której nie miałam jeszcze nigdy w życiu. Zawsze wożona, nigdy wioząca. Zawsze ból w dupie kierowcy, czy to Susła, czy to Rodzicielki. A to się miało właśnie skończyć. Z jakiegoś powodu, w cichym zakątku duszy uważałam również, że prawo jazdy stanie się też przyczynkiem do tego, że argument ‚mieszkamy za daleko od siebie’ przestanie mieć znaczenie. Nie wiem co miałabym zrobić z argumentem ‚jesteś od niego o 9 lat starsza’ lub ‚masz swoje dzieci, po co mu cudze’. itp. Ale tak się rozmawia z własną głową, która uważa, że nadzieja umiera ostatnia.

23 marca 2020 ogłoszono lockdown. Teraz myślę sobie jakie to ironiczne- kiedy Babcia opowiadała mi jak wybuchła II Wojna Światowa mówiła, że ci co przeżyli Pierwszą mówili, że tak jak wtedy, pojedziemy wozem na wieś, za dwa tygodnie wrócimy do domów i będzie po wszystkim. Tak to się robiło na wschodzie Polski w czasie IWŚ. Wozem na zachód, potem kazali na wschód, to się jechało na wschód, potem nazad znowu na zachód i tak schodziły miesiące aż pozwolili wrócić do domu. Jakoś mi w głowie ‚za dwa tygodnie wrócimy’ nie brzmiało zbyt przekonująco.

Ostatni raz. Ten czas pełen był ostatnich razów. Szliśmy oficjalnie do domów w środku dnia. On stał na schodach na górę, przepisowo. Nie wiem jak się tam znalazł chociaż mógł być tym czasie wszędzie indziej. Minionki wyszły. Ja zostałam.

-Trzymaj się. I nie załap żadnej mendy. Uważaj na siebie.

-Ty też. Nic głupiego- odparł. – Do zobaczenia po drugiej stronie końca świata.

Odwróciliśmy się i rozeszli w świat pełen morderczych wirusów, samotności i pytań bez odpowiedzi.

Wzięliśmy pracę do domu. Każde z nas przyjechało do Magazynu czym się dało i zapakowaliśmy do aut ile tylko weszło. Na kartony, tam i z powrotem aż w domach uzbierały się całe kuchnie i całe garaże towaru. I ciągnęliśmy aukcje z domów. Pod koniec tygodnia przywoziliśmy oznaczone towary numerami aukcji i zostawialiśmy jak dary dla pogańskiego bożka, przez roletami Magazynu. Rolety się podnosiły, Hydra wciągała towar do środka. I wypychała nowy. Było ciężko. Moja kuchnia jest z większych ale z dodatkowymi 3 osobami robiącymi sobie tosty z masłem orzeszkowym nad laptopem nie pomagało.

Firma wymagała od nas meldowania się że żyjemy i nie kaszlemy aż zrobiło się to uciążliwe. Żeby utrzymać kondycję psychiczną mieliśmy spędzać ze sobą czas w przerwach na lunch- jeść przed kamerą i rozmawiać ze sobą. Wtedy to Hydra zaprosiła Michasia do naszej grupy lunchowej i mi się przelało. Nie chciałam na niego patrzeć przez kamerkę. Szłam w czasie lunchu na piechotę to Co-opa zobaczyć co mają. A mieli nic. Dosłownie. Razu pewnego kupiłam do jedzenia dwie duńskie bułki z budyniem i paczkę śliwek. Szłam po nie z plecakiem i wirtualną bronią na zombie. Nie wiadomo było z czym wrócę. Raz wróciłam do Managerki która zadzwoniła do mnie z pretensjami dlaczego się nie socjalizuję ze wszystkimi w czasie lunchu (kiedy w kamerce same gwiazdy i Michaś) i chodzę do Co-opa w godzinach pracy (lunchu, czyli przerwy nie płatnej) na co przypomniałam jej że w przeciwieństwie do gwiazd kamerek mam też dzieci i obowiązki dorosłego człowieka- zdobywanie jedzenia, rozpalanie ogniska i trzymanie tygrysa szablo zębnego z dala od jaskini. Zamknęła się.

Pod Coopem kolejki ludzi co 3 metry. Puste półki. Zak ogłosił, że ma ‚towar co spadł z ciężarówki’ i przywiózł mi do domu 3 kilogramy łososia, przepotężną puchę angielskiej fasolki w sosie pomidorowym (którą zjedliśmy w lutym 2024, bo kiedyś trzeba było), 15 kilogramów makaronu, hurtowe ilości ryżu, sosu pomidorowego i to wszystko za 50 funtów, gotówka do ręki. Nie powiem, przydały się. Bo już po tygodniu nadzieję na dostawy do Co-opa się wypaliły. Drużyna z Co-opa starała się jak mogła ale w końcu odesłali starszyznę do domów permanentnie i wycierać puste półki przypadło najmłodszym. Do dzisiaj mam z nimi więź jak z kolesiami z czasów więzienia.

Wzięłyśmy z Rodzicielką wirtualne karabiny na zombie i pojechałyśmy do Miasteczka, to TESCO bo jak Tesco nie ma jedzenia to kto ma? I znalazłyśmy panikę, pandemonium przepychania się z utrzymaniem 2m dystansu w tle. Wrzeszczących na siebie obywateli, wygarniających z półek ramieniem jedzenie prosto do koszyka. Wrzeszczącą obsługę ‚Tylko 3 na koszyk!’ więc ludzie polecieli po więcej koszyków. Półki były puste.

Po 14 latach w UK zostałam w końcu nazwana ‚ONA’ w szałowym dialogu między mną a Panią o Srebrzystych włosach i jej Mężem.

Wzięłam coś z półki. Słoik z ogórkami, nawet nie kiszonymi ale w octowej zalewie. Zajrzała mi do koszyka, popchnęła męża i powiedziała na głos:

-Patrz, zabierają nasze jedzenie- ONI! EMIGRANCI!

Ożesztykurwatwojapierdolonamać. Odwróciłam się bardzo powoli i poprosiłam żeby powtórzyła. Mąż chyba widział we mnie wariatke na końcu patyka bo chwycił opierającą się Żonę i pociągnął ja w stronę kas. Żona nie przestawała ujadać:

-Przyjeżdżają tutaj i wygarniają! Nic nie zostanie, kamień na kamieniu! A co dla nas, porządnych obywateli tego kraju? My mamy prawa, powinno się ich wszystkich wysłać gdzie tam popadnie! Nasze, MOJE jedzenie w takiej trudnej sytuacji!! Kiedy ludzie umierajo!- babę poniosło.

Jacyś ludzie kazali jej się zamknąć a ja stałam ze słoikiem ogórków w koszyku i kluczami od domu w ręku. Do kluczy przywieszoną miałam smycz Firmy (rozpoznawalny kolor i logo dla każdego obywatela w UK jako Firmy która ratuje życie) oraz moją starą niebieską smycz NHS. I przyszedł mi do głowy pomysł. Podeszłam do kas i dałam się wyzwać na pojedynek słowny. Baba nadal ujadała, kasjerka wołała o pomoc, mąż prosił żeby przestała, ludzie coraz głośniej byli przeciwni albo i za… aż wyjęłam słoik ogórków i postawiłam jej na kasie.

-Masz kobieto i przestań szczekać! Masz! OGÓRKI! Zadowolona? Ale jak cię zmorzy Covid i będziesz dzwonić na pogotowie o ambulans do szpitala to przypomnij sobie, że ludzie którzy ratują życie też lubią ogórki!- podniosłam rękę z kluczami i w powietrzu zadyndała smycz bohaterskiego NHS. Ludzi zaczęli klaskać i gwizdać, baba nie wiedziała co powiedzieć. Kasjerka moczyła majtki. Mąż wyciągnął żonę z kolejki i zaczął przepraszać ciągnąc ją w stronę wyjścia. Kupiłam swoje ogórki, świecąc jak odpad radioaktywny niebieską aurą NHS. Nie miałam wyrzutów sumienia. W końcu, każdy zarobiony przeze mnie funt dla Firmy koniec końców przywodził umierających ludzi na stoły operacyjne NHS.

Ale do domu wróciłyśmy tylko z ogórkami. Dzięki wychowaniu w centralnej Europie gdzie każda matka i babcia miały w spiżarniach zapas jedzenia na dwie wojny światowe, dałam sobie spokój z wyjazdami do Miasteczka. Miałam w sumie wszystko czego było potrzeba na dobry miesiąc. Plus ten łosoś i śliwki. Doczytałam w Internecie jak pędzić zakwas na chleb bez użycia drożdży ale na rodzynkach i nawet piekłam własny chleb jak była potrzeba. 15 kilogramów makaronu do dzisiaj straszy Rodzicielkę po nocach. Ale nie było kawy, skończyła się herbata. No to był ból, szczególnie z kawą. Jak w ‚Marsjaninie’ policzyłam co mam i ile, podzieliłam w głowie na 4, dodałam tydzień i ogłosiłam że z głodu nie umrzemy. Udało się. Co-op nie miał mleka i chleba przez 6 tygodni ale bez tego też się udało.

Aż skończył się towar do wożenia do Magazynu. Nowe regulacje zabraniały dotykania czegoś co nie stało na wolnym powietrzu 3 dni, Poczta zaczęła kręcić nosem i Firma zawiesiła nas wszystkich na haku. Jak korki. (Młodszym pokoleniom wyjaśnię, że ‚wieszać korki na haku’ oznaczało w języku piłki nożnej ‚odejście na emeryturę z honorami’). I skończyły się wyzwania. A z nimi hałas w głowie. Przyszła cisza od której uciekałam z sukcesem od kilku miesięcy. Zawsze była praca, była szkoła, kanapki, aukcje, kłótnie w pracy, rozklekotane autobusy, a tu nagle CISZA. Cisza która mi nie służyła. Dzieciusie szybko odwróciły dzień z nocą i bez szkolnego obowiązku, spały do 15:00. Gaby nie musiał nic- szkoła podsunęła durnowata Oak Academy od której Gaby dostawał wylewu zupy do zlewu z nudów a Maja, w tym czasie w 7 klasie (w 1 LO, na polskie tłumaczenie) starała się jak mogła ale nawet nauczyciele nie dawali sobie rady z lekcjami przez internet. Wystarczyło się zalogować, popatrzeć jak nauczyciel zmagał się z prześcieradłem za plecami i tablicą pożyczoną od własnego dziecka, przez 50 minut, żeby zalogować się do następnego nauczyciela, który zaczynał swoje zmagania. Dałyśmy sobie spokój po tygodniu. W sumie nic nie straciła. Lekcje miały jakiś sens dopiero od maja kiedy szkoły ogarnęły wyzwanie. A więc spały do południa i grały w co się dało całymi nocami.

A ja nie spałam. Nie spałam od lata ale to już ponad 6 miesięcy od czasu kiedy przespałam całą noc jak człowiek. Są takie kanały YT którym zawdzięczam życie. Nie, nie miałam aktywnych myśli samobójczych ale na pewno pewne ideacje… ‚Kto by się przejął jakby mnie nie było?’, ‚Jak by to było jakby mnie nie było?’… Dzieci były JEDYNYM powodem dla którego ideacje pozostały ideacjami.

Słuchałam Tajemitów na YT, całe godziny spędzone na słuchaniu o oceanicznych walkach Amerykańskich Marines z UFO, Nazistowskich bazach na Antarktydzie. Głos pana z Kanału ‚Tajemity’ był mi jak głos w ciemności, szłam na oślep, byle mówił. Był BALD TV, Radio Paranormalium, Joe Rogan, niezliczona ilość newsów o Covidzie, Bret Weinstein, teorie spiskowe a przede wszystkim Moja Dziewczynka – LoFi Girl:

W tym czasie (zanim głupi YT ściągnął kanał i zresetował licznik) LoFi Girl była najbardziej popularnym kanałem YT w historii. Gdzieś mam screenshoty z miliarda odsłon jakie miała przed zamknięciem kanału. YT przeprosił ale mit ‚nadawania non stop od 2020’ stracił sens. LoFi Girl leciała w tle mojego życia przez 3 miesiące. Niczym zegar, rytm odliczał sekundy emocjonalnej katastrofy osoby która jak się zdawało została sama na świecie. Bo od momentu kiedy wszyscy utknęli w domach, skończyła się robota…. zamilkły czaty. Nie pisał nikt, czasami ktoś wrzucił jakiś dowcip o kaszlu i umieraniu ale poza tym nic. Z tłumu głosów, w kompletną ciszę. Czasami leżałam w łóżku do świtu, a potem do południa, na rozgwiazdę i wpatrywałam się w sufit. Bez ruchu. Nad głową telefon, wierny Samsung 7 Edge bez którego nie dałabym sobie rady. W nim nadzieja i rozpacz w jednym. Zdjęcia, rozmowy, ponowne szukanie sensu w tym cos się zdarzyło….

Ciszę przerwał Ken. Najpierw emailem z pracowego konta, potem przeniósł się na Watsupa. Dotąd używał smsów. Teraz poszedł o krok w stronę XXI wieku. Co u mnie? Żyję, jak widać. Jak żyję? Oddycham, to w dzisiejszych czasach bezcenna umiejętność….

Zawracał mi głowę i przeszkadzał w cierpieniu całymi dniami.

-Co robisz?

-A co robisz?

-A co robisz teraz?

-A teraz?

-Corobiszterazbomisienudzi

I dopowiadałam kłamstwa że maluję salon.

-Pokaż

-Cholera

Wstałam i wyjęłam farbę z komórki. I pędzel. Zrobiłam zdjęcie. Wysłałam.

-Ale na ścianie

-Cholera!

Pomalowałam kawałek ściany. Zrobiłam zdjęcie, wysłałam. Spojrzałam na ścianę i zaczęłam malować. Po chwili zaczęłam zrywać tapety. Znalazłam tapety do malowania i zaczęłam tapetować salon. Po tapetowaniu, pomalowałam. Zrobiłam zdjęcie, wysłałam. Podobało się. W trzy dni wytapetowałam i pomalowałam cały salon. Potem pomalowałam większość mebli na biało. Potem namalowałam obraz na ścianę nad kominkiem.

Może był z niego chuj ale przynajmniej przestałam leżeć jak ta rozgwiazda…. Potem zaczęło się jedno z najpiękniejszych (pod względem pogody) miesięcy ostatnich 10 lat. Poprzednie lato, 2019 było gorące i skwarne, asfalt topił się pod butami. To było IDEALNE. Wstawałam rano, o 7:00 szłam do ogrodu i malowałam albo czytałam całymi dniami. Dzieciusie jak wąpierze przecierały oczka po południu i wzdragały się na słońce. Gaby rozkładał pociągi na patio ale szybko się smażył na czerwono więc przestał, ucinał sobie popołudniowe drzemki w kocach za moimi plecami a ja słuchałam LoFi i malowałam akwarelami dwa tomy Muminków, które w 2016 przywiozłam z Polski. Muminki były zawsze czarno-białe. Moje Muminki są kolorowe. Maja nawet namawiała mnie żeby wysłać kopie do wydawnictwa Tove Janssen że niby taki Covidowy cud beztroskiej nudy i może chcieliby wydrukować w kolorze ale jakoś się rozeszło po kościach. Malować skończyłam po roku od marca 2020. Całe 800 stron czy coś takiego.

Od tego czasu namalowałam jeszcze kilka kopii A3 ulubionych ilustracji ze wszystkich tomów. Kolejny bohater ratujący życie Kokain – Muminek.

Mijał czas, Ken cały czas wisiał na drucie, roztrząsał przeszłość, przepraszał, tłumaczył się, nie tłumaczył się. Narzekał że Bobby się nie wywiązuje, że Michaś nie odpisuje- nie musieli. W końcu płacili nam wszystkim za bycie NPC- non-playable characters….

Razu pewnego, spytał mnie co robię, pod wieczór i głupia frant powiedziałam, ze akurat wybieram sukienki na podróż na francuską Riwierę i zastanawiam się który słomkowy kapelusz zabrać? Ken podłapał pomysł i zaproponował żebyśmy pojechali, dziś wieczór na Riwierę, w wyobraźni. On ma helikopter, do Francji nie daleko, zdążymy na zachód słońca. W tym czasie ludzie robili naprawdę dziwne rzeczy- gimnastykę artystyczną w salonach, uprawę warzyw w kocich kuwetach… Francuska Riwiera była miejscem równie dobrym jak kuweta. Polecieliśmy. Były lody z budki, i podwinięte spodnie, do kolan, żeby nie trzeba było szukać sklepu bo nie wzięliśmy nic na zmianę. Był zachód słońca i dobre jedzenie w restauracji z widokiem na plażę. Ubawiliśmy się po pachy. Od tamtego dnia Kenowi poprzestawiały się klepki.

Już nie byłam głupią, naiwną cipą ale celem do osiągnięcia. Bo jak się łatwo domyśleć, samotność poszła Kenowi do głowy jak woda sodowa a Riwiera nie pomogła. Ken miał partnerkę, od 10 lat. Kiedyś, dawno temu był żonaty, akurat urodził mu się syn. Żona nalegała często na długie wypady do supermarketów po ‚specjalne pieluchy’ po które trzeba było jeździć do Northampton i Ken jeździł raz w tygodniu co zabierało mu pół dnia. Ale czego się nie robi dla synka? Raz zapomniał portfela i w pół drogi do Northampton zawrócił i złapał żonę na gorącym uczynku. Kobiety to jednak kurwy. Sąsiad był uczynku dokonującym. Ken spakował się i wyszedł jak stał. Był sam przez rok, potem znalazł sobie Partnerkę i tak od słowa do słowa zrobił jej troje dzieci. Które również bardzo kochał, podobnie jej Partnerki pierwszą córkę z podobnie turbulentnego związku. Czyli facet z pięciorgiem dzieci. Nigdy o niej nie opowiadał. Opowiadał natomiast dużo o swojej włoskiej rodzinie, z milionem kuzynów, chociaż z Włoch zostały mu tylko czarne włosy. I w sumie wzrost.

Więc o tej Partnerce wiedzieliśmy absolutne nic. Pewnie dlatego, że kiedy mogliśmy o nią pytać, już w tym czasie sprawy nie miały się najlepiej i Ken zapijał dom pracą do upadłego. O czym mnie poinformował kiedy dla zasady i godności zapytałam się o to, co jego Partnerka sądzi o wypadach na francuską Riwierę, tak żeby mu przypomnieć o obowiązkach rodzinnych.

I się dowiedziałam, ze Ken od miesięcy śpi w zapasowej sypialni. A, rozumiem – pomyślałam. Teraz to jasne, że nie ma co robić tylko w kółko zawracać dupę i pytać co robię i wykręcać mi wątrobę na lewą stronę pytaniami o Michasia. I wtedy też stało się jasne kilka innych rzeczy, do których Ken przyznał się w trybie ‚Spowiedź 2020’. Pamiętacie jak jednym zapaliła się żarówka kiedy Wujek Barry komentował na głos Kokainki i Michasia przeboje lata 2019? Kenowi się zapaliła i przepaliła żarówka w tym samym czasie. W kuchni, kiedy znalazł mnie płaczącą przy wrzątku. Pamiętacie jak chodził z Zakiem i wkręcał wszystkim że Michaś ma jaja w garści Managerki? No, to już wiecie czemu – żeby Kokainka, głupia cipa znienawidziła Michasia za czyny nie dokonane. Pamiętacie jak Ken był marudny na Świątecznym Party? Też bym nie chciała oglądać Kokain wyglądającej jak milion dolarów w otoczeniu Michasia, który twierdził, że Kokain wygląda jak milion dolarów i oboje srają na swój widok na odległość…. I co by tu dalej…. postanowił że jak mi da pracę- to ja wpadnę mu w ramiona! I coś go trzepło kiedy odmówiłam odpowiedzi na pytanie czy kocham Michasia czy nie. Domyślił się, że gdyby nie było sprawy, powiedziałabym że nie, spoko, było minęło, co było a nie jest…. A tu nagle wieczór przed rozmową kwalifikacyjną Ken budzi się z ręką w nocniku….

Odjęło mi mowę. Ken przyznał się że gdyby nie COVID to właśnie miał się wyprowadzać z domu bo Partnerka ma go dość. A tak utknął w pokoju z małym okienkiem, laptopem i mną na drugim końcu anteny. Poza zasięgiem. Na nie wiadomo jak długo. Biedny on i jego małe, pomarszczone serduszko. Takie cierpiące……

Taka ludzka gnida.

NIGDY nie przyszło mu do głowy żeby mnie zapytać o zdanie. Po prostu uznał, że Kokain jest do wzięcia, skoro już tak chce jednego to równie dobrze może wziąć drugiego! Bo co miał Michaś takiego czego on nie miał? Spytał mnie o to w końcu. Co miałam mu odpowiedzieć- że wszystko? Że wszystko co Michaś miał, jemu zabrakło? A lista była bardzo długa?

Miałam po prostu wpaść mu w ramiona i dziękować bogom Nilu za łaskę, którą mi okazał. Bo okazał mi łaskę o czym się dowiedziałam kiedy nazwał mnie ‚uszkodzonym dobrem”. W UK to taka urocza nazwa na kogoś kto był, widział i został z dziećmi na lodzie. Rozwódki i rozwodnicy, osoby samotne z dziećmi, po przejściach, połamane i pogięte szkielety ludzkiego istnienia. Dowiedziałam się również, że „nie powinnam spodziewać się więcej i powinnam być wdzięczna że ktoś mnie chce”.

Opadły mi ręce. W rurze siedziały kolejne rozmowy kwalifikacyjne a ja siedziałam dupskiem na minie przeciwpiechotnej. Spuścić Kena ze schodów oznaczało pożegnać się z awansem. Jakimkolwiek. Nigdy więcej nie mieć szansy pracy z Michasiem a i na tamtą chwilę, również w Biurze skoro kończył się mój kontrakt a Managerka udawała że z mojej strony nie słychać. Dać mu szansę, złudną nadzieję, żeby tylko dostać nowy kontrakt- to było poza moim CV i jakimikolwiek kwalifikacjami. Utknęłam w domu, w COVIDZIE, w życiu, w środku gówna. Żeby unikać ‚A co robisz?’ postanowiłam zająć się czymś nowym- łamaniem prawa. Tak mogłam unikać go przez większość dnia.

Tego Kokainka jeszcze nie robiła. No, zdarzało się naginać prawo czy tam coś co Michaś nazwał potem ‚wysoce nieprzystojnymi zachowaniami w miejscach publicznych’ ale jak już, to odpowiedzialność była do podziału!

Postanowiłam łamać prawo dwa razy dziennie! Miałam przecież w posiadaniu moje różowe prawo jazdy, Nissana pod domem, drogi puste i ciągnące się po horyzont kraju zamkniętego na głucho. Jakby Policja zapytała to jadę do Tesco po coś do jedzenia czy leki dla chorej cioci. W bagażniku woziłam torby na zakupy, że nie jadę do miasta z pustymi rękami. Na koncie gromadziła się gotówka bo ani ja ani Dzieciusie nie wydawaliśmy nic na autobusy. Mogłam uczyć się jeździć do upadłego. Rodzicielka przystała. Zakładałam trampki i na zamknięty industrial estate gdzie najpierw godzinami uczyłam się zmieniać biegi. Potem jeździłam w kółko aż do nudności. Jestem z typu co czyta instrukcje obsługi aż po ostatnią stronę więc trzeba było się uzbroić w cierpliwość bo każdy manewr ćwiczyłam setki razy. Potem postawiłam na drodze dwa wiadra, Rodzicielka na krawężniku a ja parkowałam między wiadrami. Najpierw przesuwałam je o 10 metrów za każdym razem, potem już tylko o 5, 2, 1….. A potem wyjechałam na szosę. Do Miasteczka, wokół ronda i do domu. A po południu jeszcze trochę więcej tego samego. Przez dwa miesiące, praktycznie dzień w dzień. NIC mnie tak nie uszczęśliwiało jak jazda autem. NIC. Od bardzo, bardzo dawna.

Wolność, rodzaj emocjonalnego odrętwienia, które przynosiło nic oprócz ulgi. Wrażenie latania we śnie, tylko w rzeczywistości… Jakby chodzenie, trzymanie się ziemi za pomocą trampek było pomysłem niedorzecznym. Wolność, prędkość….

W maju, dumna z siebie napisałam wiadomość do Michasia. Odpowiedział, spytał o zdrowie, stwierdził ze już chyba miał Covid albo to syndrom odstawienia od McDonalda… Śmialiśmy się jak zwykle. Pochwaliłam się że jeżdżę autem. Ucieszył się. Spytał o auto. Jeszcze był to Nissan ale miałam w planach kupno czegoś małego. Nie Micrę, (Micrą jeździły idiotki pokroju Bobby), może SMARTA. Na co Michaś usiadł bo jak mogłabym przynieść światu taki wstyd i kupić SMARTA? On w tym czasie jeździł srebrnym dwudrzwiowym BMW, po tym jak jakiś kierowca zepchnął go z szosy i skasował mojego ukochanego Lexusa…. Pożartowaliśmy że kierowcy BMW to jednak mają dobrze, nie muszą używać kierunkowskazów bo kierowcy zwalniają instynktownie na widok Beemerów… Na wszelki wypadek. I że on ma nawet tak fajnie, że jego BMW zna drogę do domu bo musi, podczas kiedy on smsuje. Co, jak wiedział doskonale gotowało mi krew w żyłach ze strachu że kiedyś sobie coś zrobi…. To był maj.

Potem już nic.

Ale ludzkie skurwysyństwo nadal tańczyło walce i wybijało hołubce….

____

Towarzystwo siedziało i milczało.

-Już kiedy myślę, że to wystarczy jak na jedną osobę…

-To się dajesz zaskoczyć. Jak ja. Już kiedy myślałam, że to światło na końcu tunelu, okazywało się że to lokomotywa.

-Loko co?- zainteresował się Bezzębny.

-Taki duży koń.

-Aha.

Po północy (Styczeń 2020)

Zwykły wpis

Nie znaczy to że zrobiło mi się lepiej. Tak, zrozumiałam, że to nie była moja wina (że rodzice się rozwodzą), że nigdy nie zrobiłam nic źle, że nie powiedziałam czegoś nie tak.

Po prostu czas był nie ten.

Ale uznałam wtedy, że jeśli ktoś tak postrzega rzeczywistość, to niewiele mogę na to poradzić. Poddałam się. Przestałam walczyć wewnętrzną walkę. Styczeń upłynął na obserwowaniu rzeczywistości przepływającej obok mnie w zupełnym emocjonalnym stuporze. Gazety donosiły że wszyscy niebawem umrzemy, Leaderka spędziła trzy dni w domu po powrocie z Nowej Zelandii ale i tak żartowaliśmy że przywlekła z samolotu dżumę i już po nas. Zak, straszny hipochondryk, od razu załapał przeziębienie i kazał mi sobie obmacywać jego węzły chłonne w poszukiwaniu dżumy dymieniczej.

Leaderka leczyła zerwane zaręczyny i odwołany ślub a ja patrzyłam na to zza laptopa z głęboko ukrywaną satysfakcją. Kierowały mną bardzo upadłe odruchy. Widziałam Maisie włażącą jej do dupy bez smalcu, przytulaski, uściski, buziaczki, każda mijała Leaderkę głaskając ją po główce. Podobno Leaderka spędziła dwa dni i dwie noce na podłodze pijąc jakiś napój wyskokowy prosto z butelki. Tego jej pozazdrościłam.

Ken nadal nadawał wieczorami. Szykowały się awansy i Firma zaplanowała wielkie dofinansowanie jego działu. Na wiosnę, do lata, magazyn miał zostać przebudowany i w środku miało powstać drugie piętro gdzie mieściłyby się biura z prawdziwego zdarzenia a nie tylko kącik w kształcie litery L gdzie siedziało już 6 osób. Ken, żeby jeszcze bardziej wkurwić Hydrę, kazał Michasiowi posunąć dupę i dostawił sobie tam swoje biurko. Hydra dostała wylewu zupy do zlewu. Miał oko na Michasia, biznes i na Hydrę w całej okazałości. Michaś wydawał się bardziej zrelaksowany, Ken bardziej zadowolony a Managerka tylko bardziej wkurwiona. Nadchodzące przemiany miały podzielić oba biura raz na zawsze. Do tego potrzebował dwóch osób. Jedna miała zastąpić go w Magazynie, na wózku widłowym, druga miała zostać jego prawą ręką w biurze. I to miałam być ja. Wypytał mnie zawczasu o moje kwalifikacje, doświadczenie i plany na karierę. Dla mnie Firma była jak dom. Patologiczna rodzina. Miałabym w końcu stanowisko które byłoby tylko moje, własne biurko, własny biznes to prowadzenia a nie tylko ‚tak, proszę Jaśniepanienki”. Planował jak zorganizuje biuro, pytał mnie o opinię, rady, jak zaplanować to i tamto i cieszył się że będzie miał kobiecą rękę na pulsie spraw.

W lutym Korona zbliżała się wielkimi krokami. Wysłali mnie na kurs pierwszej pomocy do biura. To chyba był jeden z ostatnich momentów które pamiętam kiedy jeszcze nie trzeba było nosić maseczek. Złapałam autobus, potem drugi, potem pociąg i przed 9:00 byłam na miejscu. Nawet zdziwiłam się że znalazło się połączenie dzięki któremu mogłam znaleźć się w Dużym Biurze na 9 rano. Moje ‚stanowisko’ które zbliżyło się wielkimi krokami mogło czasem wymagać ode mnie bycia w Biurze i wyglądało na to, że dopóki nie będę miała prawa jazdy nadal było to jak najbardziej wykonalne. W Biurze, po szkoleniu złapała mnie Polka o której wspominałam kiedy opowiadałam o konferencji na której Michaś oddał mi swoją kukurydzę. Usiadłyśmy i plotkowałyśmy kilka godzin po pracy. Spytała mnie czy to prawda że w Magazynie trwa wojna domowa, czy to prawda, że jestem z Michasiem i czy wiem że Ken to ‚c***j i rasista’? Łoł! Na pierwsze pytanie odpowiedziałam twierdząco, na drugie wymijająco, na trzecie nie zdążyłam bo wtedy Polka powiedziała, że wszyscy w Dużym Biurze plotkowali że Michaś znalazł sobie dziewczynę Polkę. Tyle wiedziała, skąd- nie powiedziała. A o Kenie wszyscy wiedzieli, że jest kawał zbója, na co odparłam że w patologicznej rodzinie wszyscy mają coś na sumieniu. Odpowiadałam ostrożnie bo nie wiadomo było kto siedzi u kogo w tubie i nasłuchuje. Ale plotki wydawały się pochodzić od Hydry.

Wróciłam do biura, przyszły moje urodziny. Na kartce urodzinowej, pomiędzy innymi, wpisał ”XX Love M”.

Potem na niego nakrzyczałam. Siedzieli w jednym biurze, wszyscy managerowie a żadne nie umiało dogadać się z drugim kiedy przychodziło do czegoś ważnego. Na 5 osób klucz do Magazynu miało troje: Managerka, Ken i Michaś. Tego dnia Managerka miała być w Dużym Biurze, Michaś miał się spóźnić a Ken miał być późno więc oddał swój klucz Zakowi dzień wcześniej. Zak wsadził klucz do dresów ale wypadły mu z kieszeni kiedy ścigał się po Magazynie wózkiem widłowym (nie wolno mu było nim jeździć bez szkolenia ale co tam) i wpadły w szparę miedzy fotelem a ramą. Ale o tym, że rano w Magazynie nie będzie nikogo- żadne się nie dogadało.

A rano było -10*C. Przy drzwiach 15 osób, w tym troje wolontariuszy po 70 roku życia. Minęła godzina na żartach, potem godzina na przekleństwach. Po 11:00 zabrałam dziewczyny na siku na stację benzynową, kupić kawę dla reszty. Część siedziała w aucie Wujka Barry’ego i zmieniała się żeby zagrzać nogi. A Managerów jak nie było tak nie było. Wolontariusze poszli do domu a my nadal czekaliśmy. Po 12:30 przyjechał Michaś i w sumie, ktokolwiek by to nie był, dostałoby się tej osobie tak samo. Ale dostało się ode mnie, bo reszta prędzej zamarzłaby niż poszła po rozum do głowy. Same dzieciaki bez krztyny rozumu i Zak płaczący że to jego wina bo ścigał się na wózku i klucze mu wypadły…. Po tym jak już nakrzyczałam na Michasia, co przyjął na klatę jak mężczyzna, poszłam przeprosić. Ostatnia rzecz która sprawiała mi frajdę to krzyczeć na niego za cokolwiek. Ale nakrzyczałam. Rozłożył ramiona i kazał się przytulić. Hydry nie było w biurze więc tak staliśmy aż Kuzynka weszła, zawinęła na pięcie i wyszła, że niby zostawiła włączone żelazko.

-Tak będziemy stać…- wymamrotałam w rękaw bluzy.

-Będziemy. Nie narzekaj. – odparł.

Staliśmy. W milczeniu głośniejszym niż tysiąc słów naraz. W końcu jednak kroki na schodach zdradziły życie w budynku. I wszystko wróciło do normy.

Wieczorem Ken nadal roztrząsał 3.5h stania na mrozie, że to wina Hydry i Michasia itp…. Słuchałam cierpliwie jak to Ken, bohatersko jechał firmowym vanem z ‚bardzo daleka’, kiedy to usłyszał od Zaka że wszyscy czekamy na klucz… ale nie dojechał bo sytuację uratował Michaś…. Broniłam Michasia bo przynajmniej my wiedzieliśmy że tego dnia będzie w pracy późno ale o reszcie nie wiedzieliśmy nic a już na pewno o tym, że klucz do Magazynu miał mieć Zak… I tak w końcu Ken zarzucił mi, że zawsze bronię Michasia. Pretensja. Foch. Odparłam, że bronię bo mam rację i zawsze będę go bronić, jestem uprzedzona i tyle. W żartach.

W końcu Korona podpełzła pod drzwi. Zaczęliśmy przecierać wszystko chusteczkami antybakteryjnymi, skończyło się przyjmowanie klientów w Magazynie, zmniejszyła się ilość kursów po datki bo ludzie bali się chodzić po sklepach, szczególnie ci starsi. Planowaliśmy wystawić na sprzedaż WSZYSTKO co się tylko nie opierało. Mieliśmy w magazynach towaru na miesiące. Poczta działała, dużo ludzi w kraju zaczęło pracę z domu, siedzieli i kupowali a sprzedaż wzrosła o 50%.

Wtedy Ken wysłał mi z Magazynu wiadomość:

-Chodź tu jak najszybciej.

Poszłam. W Klatce siedział Ken i Kuba, przy komputerze. Kazali siadać i czytać: Duże Biuro opublikowało wakaty na Business Support Manager, Warehouse Manager i Office Manager. Odpowiednio 26, 22 i 20 tyś funtów rocznie. Ken powiedział, że BSM jest moje i mam jak najszybciej złożyć aplikację i dać mu swoje CV do ręki. Obaj bardzo przejęci, za siatką stał Zak i Wujek Barry. Barry właśnie składał aplikację na Warehouse Managera, jak mu obiecał Ken. Wyskoczyłam pod sufit ze szczęścia, Ken pogratulował, wszyscy ucieszyli się że będzie ze mnie świetny BSM. Razem z Wujkiem Barrym cieszyliśmy się jak norki.

Zaczęło sie odliczanie do Rozmów kwalifikacyjnych. Na BSM aplikację złożyłam ja, jakiś koleś spoza Firmy i Bobby Wiecznie Niezainteresowana. Nagle zrobiła się zainteresowana. Nadal miała w dupie Firmę ale zapachniało jej stanowiskiem. I chociaż powiedziała otwarcie, że liczy tylko na więcej pieniędzy póki nie weźmie ślubu bo po tym chce jak najszybciej mieć dziecko a potem szybko drugie i zostać Żoną Wychowującą Nie Pracującą, to jednak udawała przed Kenem, że pójdzie na koniec świata i jeszcze dalej żeby tylko pracować dla szczytnego celu. Ktoś powiedział Kenowi co powiedziała. Ken przyszedł do Biura i zaczął wypytywać. Dowiedział się że Bobby robi tylko i wyłącznie za co jej płacą i ani o ruch małym palcem on nogi więcej. Spojrzał na tablicę na której nadal widniał mój nigdy nie pobity rekord 60 aukcji dnia i jej ‚czasami 40’ bo czasami i tego się jej nie chciało. Przy czym Rocky dodał również, że nie dlatego że była zajęta klientami czy własną kolejką na sprzątanie biura czy kuchni ale dlatego, że się jej naprawdę nie chciało bo miała ‚raka oka jak miała 5 lat i pręty w kręgosłupie’. Wszyscy rżeli z radości a Rocky nie zostawił na niej suchej nitki. Rocky nie miał wyczucia chwili ani krzty taktu w medycznej diagnozie, to mu trzeba było przyznać ale też nie kłamał w żadnym momencie. Bobby była NPC- non playable character. Wyszło na to, że na jej kandydaturę wszyscy spytani wyrazili skąpy entuzjazm.

Żeby nie być gołosłowną, Google Drive przechowuje wszystko- nawet dowody w sprawie. Na zielono ja, na pomarańczowo-Bobby. O wydajności Maisie świadczy kolor niebieski. Tydzień po tygodniu ja przekraczałam cel, Bobby miała to gdzieś a Maisie stała godzinami na piętrze i właziła Hydrze w dupę.

Michaś przyszedł raz do biurka i wyraził nadzieję że to ja dostanę to stanowisko. Stwierdziłam że byłaby to jedyna szansa, żeby przebywać w jego biurze legalnie i nie musieć uciekać kiedy ktoś nadchodzi. Uśmiał się po pachy. Trzymał kciuki.

Rozmowa nadeszła. Najpierw Koleś, potem ja, na końcu Bobby. Późnym popołudniem, kiedy w Magazynie robiło się już przytulnie ciemno i zimno, siedziałam w swoim zwyczajowym kantorku z palet. Snułam się między półkami kiedy usłyszałam głosy na schodach przeciwpożarowych. Klasyczna scena z filmu sensacyjnego- bohaterka przyłapana za drzwiami nie ma gdzie uciec, panikuje ale trzyma ja w miejscu fakt że oto słyszy głosy i rozmowę, które Zmieni Losy Świata….

Ken stał na schodach i rozmawiał z Managerem Personalnym z którym przeprowadzał tego dnia rozmowę kwalifikacyjną.

-Koleś jest na odstrzał.

-Tak tak- zgodził się Ken- Bezdyskusyjnie.

-Nie rozumiem jednak po co dogrywka? Sprawa jest raczej prosta, kwalifikacje i doświadczenie wystarczą. Obie są równie wygadane ale CV mówi samo za siebie.

-Jednak wolałbym mieć jeszcze jedną rozmowę.

-Jak wolisz.

Na drugi dzień koleś odpadł a Ken ogłosił remis i dogrywkę pomiędzy mną a Bobby. Tłum zajęczał zawiedziony i zdziwiony koniecznością takiego rozwiązania. Kolejny tydzień spędziliśmy na odliczaniu do drugiej rozmowy i na niekończących się tyradach tych co trzymali za mnie kciuki. Jednego popołudnia Biuro było puste, wszyscy skończyli wcześniej albo wcale ich nie było- nie pamiętam. Pamiętam że opróżniałam kubły w Biurze i przyszła też kolej na kubeł pod biurkiem Bobby. Sięgnęłam pod biurko a na biurku zauważyłam jej notes z którym szła na rozmowę kwalifikacyjną. Notes otworzył się sam, nawet nie musiałam wyciągać swojej różdżki. W notesie były notatki z aukcji i notatki na rozmowę kwalifikacyjną. Oraz CV. Ono też się otworzyło samo. Naprawdę!

W CV było tak: szkoła, studia na wydziale sportowym przerwane w wyniku urazu kręgosłupa, praca w supermarkecie 2 lata i praca w Firmie, 4 miesiące. To wszystko. To były jej kwalifikacje. Jeśli zastanawiałam się wcześniej o czym mówił Manager Personalny na schodach to już nie musiałam się zastanawiać dłużej. Moje CV miało długość rękopisów z Kumran. Doświadczenie od 1999 roku, Team Leader, manager w zastępstwie, NHS, specjalista techniczny, zamówienia, logistyka, finanse, tylko wybierać. Wsadziłam CV do notesu, notes zamknął się sam, też bez różdżki, opróżniłam kubeł.

Wieczorem odezwał się Ken. W godzinie przedwyborczej.

-Kochasz go?- zapytał

-Nie spodziewaj sie odpowiedzi. To rodzaj pytania od kórego będzie się odbijać i mi, i tobie, przez wiele dni.

-Dlaczego? To zwykłe pytanie. Czy go kochasz?

Nie odpisałam.

Przyszedł dzień Dogrywki.

Rano, napompowane gorącym powietrzem nie mogłyśmy się doczekać. Ani koleżanki ale rywalki w jednym pomieszczeniu. Przyszedł Ken i poprosił mnie na słówko. Wyszłam do korytarzyka, Ken usiadł na schodach.

-Słuchaj. Nie wiem co zrobić. Nie masz prawa jazdy.

-Po co mi prawo jazdy?

-No, do stanowiska jest potrzebne.

-W opisie stanowiska nie ma ani słowa o prawie jazdy. Praca jest z biura, tutaj. Po to żebyś ty mógł być bardziej ‚mobilny’.

-No tak…. nie ma?

-Nie ma.

-To powinno być.

-Słuchaj, jeśli będę potrzebna w Dużym Biurze to żaden problem, zaledwie miesiąc wcześniej miałam szkolenie na 9:00 rano i byłam przed czasem, moja Rodzicielka ma samochód. Ty sam jeździsz do biura raz na miesiąc, nawet rzadziej…. Nie stać mnie na prawo jazdy z moją obecną wypłatą. Wydaje prawie 200 funtów miesięcznie na autobusy. Daj mi pracę a zrobię prawo jazdy w 3 miesiące. Do tego czasu, jeśli będę tam potrzebna to się nie zawiedziesz.

-Jest jeszcze stanowisko Office Manager…

-O 4 tysiące rocznie mniej. Nie zrozum mnie źle ale nie chcę liczyć długopisów. Mam wykształcenie, doświadczenie, mówię biegle w dwóch językach, tłumaczę ci dla kierowców zza wschodniej granicy. Skąd nagle wątpliwości? Gdybyś mnie nie zachęcał od miesięcy, pewnie nawet bym nie złożyła aplikacji a teraz czuję się jak ktoś kto prosi się o łaskę.

-Ok, jest ok. Powodzenia.

Wróciłam do biurka czując się jak obywatel trzeciej kategorii bo na parkingu stała Micra Bobby. Micra na którą nie byłoby mnie wtedy stać.

Poszłam na górę i dałam z siebie wszystko. Manager Personalny był bardzo zadowolony, pytał mnie o możliwości i pomysły na rozszerzenie kontaktów handlowych z Polską. Z kapelusza wyjęłam możliwości kontaktów z ciuchlandami w całej Polsce które kupowałyby nasze dary na tony. Nie tylko ciuchy ale i komputery, drukarki i cały sprzęt elektryczny który zalegał miesiącami na półkach. Miał mnóstwo pytań. Ken siedział i kiwał głową.

Nie dostałam BSM. BSM została Bobby. Szok był powszechny. Do tego stopnia, że niektórzy otwarcie upuścili fucka albo i dwa, z Bobby w tym samym pomieszczeniu. Ken i Bobby, triumfalnie obeszli włości, ogłaszając nową managerkę w patologicznej rodzinie. Michaś nic nie powiedział, spojrzał tylko na mnie i zmarszczył brwi. Hydra zdezorientowana nie wiedziała co powiedzieć. Bobby piszczała ‚że się nie spodziewała’. Ja też bym się nie spodziewała.

Znowu płakałam. Teraz za budynkiem, za bocznymi drzwiami, siedząc na spróchniałej palecie, oddzielona od ruchu ulicznego gęstym żywopłotem. Wyłam do księżyca. Czułam się jak śmieć. Upokorzona, wykorzystana, wyciśnięta jak tubka pasty do zębów, do ostatniej kropli poczucia własnej wartości. Wszystko co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy, wszystko co odbudowałam i postawiłam na glinianych nogach znowu się rozpadło. Głupia, samotna matka, bez pieniędzy, bez szans na awans, bez prawa jazdy, bez auta, bez miłości swojego życia. Głupia, naiwna, smętna cipa. Całą złośc na świat wlałam w siebie. Nienawidziłam się jak nigdy wcześniej. A wszystko z przeszłości podniosło swoje ohydne mordy i teraz szczerzyło na mnie swoje popsute zębiska. Smiały się koleżanki z klasy, śmiał się KD, śmiały się koleżanki z Liceum, śmiał się MA, JA, za nimi w tłumie śmiały się ze mnie AŻ i AN, obie zrykiwały się ze szczęścia. ŁS też się zarykiwał. A tam po prawej, ekipa z przychodni, też szczały w gacie z uciechy. Biedna, naiwna cipa. W twarz śmiał się Ken i Hydra.

A Ken udawał, że nic się nie stało. Jakiegoś dnia szłam do kuchni kiedy przechodził razem z Zakiem. Zak stał się przydupasem Kena, tak jak śmiał się z Michasia, stał się burą suką Kena. Ken obiecał mu licencję na wózek widłowy. Zak spytał o podły humor, pytaniem retorycznym, na co sam odpowiedział, za Kena, że Bobby ‚miała lepsze kwalifikacje’. Zatrzymałam sie w pół roku i mi sie ulało.

-A skąd ty wiesz co ja i Bobby miałyśmy w CV?- Zak spojrzał na Kena, Ken spojrzał na betonową podłogę.

-Ja wiem co było w moim i wiem co było w jej CV. Spytaj się swojego szefa o różnicę, jestem pewna, że podjął w pełni odpowiedzialną i świadomą decyzję z której jasno wynika że CV Bobby było o niebo lepsze od mojego. Jeśli nie, to podjął złą decyzję i wkrótce będzie jej żałował. Ale to już kwestia bycia managerem. Nie bez powodu płacą mu więcej niż takim osobom jak ja. Prawda Ken? Płacą ci za to że wiesz co robisz i jesteś w 100% profesjonalny, prawda? Wiesz jakie pytania SĄ WAŻNE i jesteś absolutnie obiektywny. PRAWDA?

Zak się nie spodziewał wybuchu. Ken odwrócił się i odszedł. Zak został sam w alejce.

Bobby kwitła w świetle nowego stanowiska. Chodziła i powtarzała, że ‚nie wie co robi’ i było to Bardzo Śmieszne. Ja tymczasem odpuściłam sobie wszelkie extrasy którymi wcześniej cieszyło sie biuro. Jeśli paczka nie została wysłana bo Leaderka albo Managerka nie wydrukowała naklejki, nie szłam po tą naklejkę. Paczka leżała nie wysłana aż klient zażądał zwrotu pieniędzy. Przestałam szukać srebra i złota w biżuterii z darów. Sprzedawałam korale na kilogramy. Nie testowałam zabawek czy działają, nie otwierałam zegarków w poszukiwaniu rdzy. Szło po minimalnej cenie. Nie szukałam informacji o antykach dalej niż 2 strony internetowe. Moje aukcje nadal tykały ale ogólny dochód spadał bo nie szukałam rodzynek w cieście i nie podpychałam towaru innym doradzając żeby wystawić produkt za 30 a nie za 5 bo na pewno się sprzeda za więcej. Dochód ogólny spadł na mordę. Wszystkiego trzeba było szukać bo reszta nadal nie umiała czytać. Jak zginęła wartościowa gitara w tłumie innych gitar to wcale mnie nie obeszło, że wysłali gitarę wartą 1000 funtów do faceta który zapłacił 20 funtów za byle jaką, inną gitarę która stała teraz w rogu magazynu. Wzruszałam ramionami w duchu i szłam robić swoje. Jak nie mogłam znaleźć książki na Amazona we właściwej lokacji, nie szukałam w innych. Kiedyś szukałam do upadłego aż znalazłam ksiązkę czy DVD w lokacji A23 zamiast w A32 bo wyobrażałam sibie że Maisie pewnie zrobiła czeski błąd. I zawsze znajdowałam. Teraz przestałam. Poprawić błędy Maisie, Rickiego, myśleć za bezbarwną, szarą masę twarzy które mijałam w nieustannych wędrówkacj po Magazynie.

Dzisiaj w mojej pamięci Magazyn stoi jak przytulne miejsce, gdzie czekałam na popołudnie kiedy robiło się ciemno a światło lamp nie sięgało na moją stronę. Stała tam tylko 20watowa lampka z żółtym, ciepłym światłem poza którym panowała bezpieczna ciemność pustoszejącego Magazynu. Łubudubu Zaka puszczane cały dzień cichło. Byłam sobie żeglarzem i okrętem. Pracowałam powoli, Billie szeptała do ucha, czasem puszczałam coś na więksym głośniku, korzystając z subtelnego echa metalowej puszki. Puszczałam BARDZO GŁOŚNO. Zagłuszałam przytulną ciszę zimnego, ciemnego magazynu.

Od tego czasu większość ambientu którego słuchałam wtedy dla ukojenia zabiera mnie natychmiast w przeszłość, do Magazynu. Uwielbiałam kiedy koło 16:00 nikt już tam nie chodził, czasami zdarzył się Wujek Barry grzebiący w poszukiwaniu jakiegoś towaru, wtedy zawsze przychodził na pogaduchy. Jako jedyny miał trochę ludzkich odruchów. Nadal miał nadzieję na stanowisko Warehouse Manager ale sprawy zwolniły bieg bo nikt w kraju nie wiedział w którą stronę zabierze nas światowa dżuma. Bał się. Bał się że Ken potraktuje go tak jak mnie. Bał się być soba jak dotąd, unikał rozmów, żartów i chichów, żeby nie uszczknąć niczego ze swojego wizerunku Dobrego Kandydata. Nie miał pracy zbyt długo żeby teraz zostać z niczym. Kupił wymarzone auto, miał szansę wyprowadzić się od matki. Nadal miał nadzieję, żę zmienię zdanie i przytulę go do serca. Miał nadzieje, jak każdy normalny człowiek. I przekonywał mnie, że miałam prawo mieć nadzieję, że Ken był szczery i miałam prawo być zła na to jak mnie potraktował. I że zasługuję na więcej niż proszę. Że powinnam prosić, żądać o więcej. Ale w środku nadal mieszkała żałosna kupka szmat. Po pracy, cisza Magazynu przelewała się w ciszę ulicy, przystanku autobusowego, ciszę milczących ludzi jadących autobusem do domów. Ciszę ulicy i przejścia między budynkami prowadzącą do domu. W domu były Dzieciusie, jedyne źródło szczęścia i uśmiechu ale kiedy szły spać, cisza znowy wlewala się do środka ustami, oczami, uszami…..