Daleko do świtu a tu dżuma puka w ościeżnicę (Luty 2020-Kwiecień 2020)

Zwykły wpis

Najpierw zakazali nam stać blisko. Potem kazali trzymać 2m dystansu. W biurze gdzie biurko stało na biurku, wszędzie hałdy towaru, kartonów… 2 metry. I wycierać wszystko. Nosić maseczki. Wtedy zaczęłam czytać codziennie BBC i robię to do dzisiaj. Doom Scroll w poszukiwaniu czegoś czym można zająć umysł. Najlepiej dramat albo jakąś tragedię. Był Covid, potem minęły dosłownie 2 dni radości z wolności i zaczęła się wojna na Ukrainie. Od tego czasu to pierwsza rzecz którą robię po otwarciu oczu….

A więc wycieraliśmy wszystko co popadło. Z Dużego Biura napływały dyrektywy, każdy bał się kaszlnąć przy ludziach. W tym czasie zdałam sobie sprawę z tego że oficjalnie mój kontrakt wygasa za 3 miesiące. Leon, zanim go Hydra wysiudała ze stanowiska powiedział, że mój kontrakt będzie automatycznie przedłużony ale od tego czasu jakoś o tym nie pomyślałam. Że wolałabym zobaczyć to na piśmie. Tym bardziej że Leon już od dawna gryzł ziemię. Symbolicznie. Zapytałam Managerke, powiedziała że zapyta Duże Biuro.

To była nasza ostatnia rozmowa w kuchni… Robiłam kawę i wszedł Michaś, nie wyszedł. Ta kuchnia była pełna wspomnień. Stał przepisowo 2 metry dalej i pytał co tam u mnie. Niewesoło, bo akurat martwiłam się o kontrakt. Michaś nie wiedział że jestem na rocznym kontrakcie.

-O kurwa- skomentował kiedy przypomniałam mu że Leona już nie ma i jeśli on tego wcześniej nie załatwił, a sądziłam że nie, to mam 3 miesiące pracy i nie wiem co dalej. Kurwa w rzeczy samej.

-I co dalej? Nie będzie cię?- dopytywał.

-Raczej nie. Nie będę wpadać żeby skorzystać z czajnika. Jedyna nadzieja w tych nowych stanowiskach Kena…

-Ufasz mu?- spytał

-To zabawne, że nieustannie pytacie się o siebie nawzajem….- stwierdziłam pod nosem

-Co?

-Nic. Nie ufam. Ale nie mam wyjścia. Na czymś muszę polegać. Tym razem stanowiska są zaprojektowane przez Wysokiego Szefa i Ken (z jakiegoś powodu) nie będzie brał udziału w rozmowie kwalifikacyjnej.

-Słyszałem, trochę to dziwne. Wściekł się.

-Wściekł się bo nie będzie miał kontroli nad tym kogo mu dadzą do pracy? Nie będzie mógł wybrać nowej Bobby-Szukającej-Kariery? Bo wybiorą kogoś zdatnego na stanowisko?

-Przyznam, że trochę jej pokład ucieka spod nóg.

-Znając ciebie to właśnie pojechałeś po niej jak bo burej suce. Gentelman w każdym calu.

Weszła Kuzynka, rozmowa się rozpadła w pył.

Nowe stanowiska miały nadal na liście Office Manager, Warehouse Manager ale też Collection Operation Manager. Wujek Barry i jego aplikacja miała już długą, siwą brodę, leżała w szufladzie u Kena od lutego. Ja złożyłam papiery na COM. Nadal nie chciałam liczyć długopisów.

W tym czasie też dosłownie 3 dni przed pierwszym lockdownem dostałam pocztą swoje Provisional Driving Licence. Różowy plastik dający mi prawo uczyć się jeździć autem z instruktorem lub osobą towarzyszącą. Byłam zdeterminowana udowodnić Kenowi że będę miała prawo jazdy w 3 miesiące, bez względu na wszystko. Ten plastik był również moją przepustką do samodzielności której nie miałam jeszcze nigdy w życiu. Zawsze wożona, nigdy wioząca. Zawsze ból w dupie kierowcy, czy to Susła, czy to Rodzicielki. A to się miało właśnie skończyć. Z jakiegoś powodu, w cichym zakątku duszy uważałam również, że prawo jazdy stanie się też przyczynkiem do tego, że argument ‚mieszkamy za daleko od siebie’ przestanie mieć znaczenie. Nie wiem co miałabym zrobić z argumentem ‚jesteś od niego o 9 lat starsza’ lub ‚masz swoje dzieci, po co mu cudze’. itp. Ale tak się rozmawia z własną głową, która uważa, że nadzieja umiera ostatnia.

23 marca 2020 ogłoszono lockdown. Teraz myślę sobie jakie to ironiczne- kiedy Babcia opowiadała mi jak wybuchła II Wojna Światowa mówiła, że ci co przeżyli Pierwszą mówili, że tak jak wtedy, pojedziemy wozem na wieś, za dwa tygodnie wrócimy do domów i będzie po wszystkim. Tak to się robiło na wschodzie Polski w czasie IWŚ. Wozem na zachód, potem kazali na wschód, to się jechało na wschód, potem nazad znowu na zachód i tak schodziły miesiące aż pozwolili wrócić do domu. Jakoś mi w głowie ‚za dwa tygodnie wrócimy’ nie brzmiało zbyt przekonująco.

Ostatni raz. Ten czas pełen był ostatnich razów. Szliśmy oficjalnie do domów w środku dnia. On stał na schodach na górę, przepisowo. Nie wiem jak się tam znalazł chociaż mógł być tym czasie wszędzie indziej. Minionki wyszły. Ja zostałam.

-Trzymaj się. I nie załap żadnej mendy. Uważaj na siebie.

-Ty też. Nic głupiego- odparł. – Do zobaczenia po drugiej stronie końca świata.

Odwróciliśmy się i rozeszli w świat pełen morderczych wirusów, samotności i pytań bez odpowiedzi.

Wzięliśmy pracę do domu. Każde z nas przyjechało do Magazynu czym się dało i zapakowaliśmy do aut ile tylko weszło. Na kartony, tam i z powrotem aż w domach uzbierały się całe kuchnie i całe garaże towaru. I ciągnęliśmy aukcje z domów. Pod koniec tygodnia przywoziliśmy oznaczone towary numerami aukcji i zostawialiśmy jak dary dla pogańskiego bożka, przez roletami Magazynu. Rolety się podnosiły, Hydra wciągała towar do środka. I wypychała nowy. Było ciężko. Moja kuchnia jest z większych ale z dodatkowymi 3 osobami robiącymi sobie tosty z masłem orzeszkowym nad laptopem nie pomagało.

Firma wymagała od nas meldowania się że żyjemy i nie kaszlemy aż zrobiło się to uciążliwe. Żeby utrzymać kondycję psychiczną mieliśmy spędzać ze sobą czas w przerwach na lunch- jeść przed kamerą i rozmawiać ze sobą. Wtedy to Hydra zaprosiła Michasia do naszej grupy lunchowej i mi się przelało. Nie chciałam na niego patrzeć przez kamerkę. Szłam w czasie lunchu na piechotę to Co-opa zobaczyć co mają. A mieli nic. Dosłownie. Razu pewnego kupiłam do jedzenia dwie duńskie bułki z budyniem i paczkę śliwek. Szłam po nie z plecakiem i wirtualną bronią na zombie. Nie wiadomo było z czym wrócę. Raz wróciłam do Managerki która zadzwoniła do mnie z pretensjami dlaczego się nie socjalizuję ze wszystkimi w czasie lunchu (kiedy w kamerce same gwiazdy i Michaś) i chodzę do Co-opa w godzinach pracy (lunchu, czyli przerwy nie płatnej) na co przypomniałam jej że w przeciwieństwie do gwiazd kamerek mam też dzieci i obowiązki dorosłego człowieka- zdobywanie jedzenia, rozpalanie ogniska i trzymanie tygrysa szablo zębnego z dala od jaskini. Zamknęła się.

Pod Coopem kolejki ludzi co 3 metry. Puste półki. Zak ogłosił, że ma ‚towar co spadł z ciężarówki’ i przywiózł mi do domu 3 kilogramy łososia, przepotężną puchę angielskiej fasolki w sosie pomidorowym (którą zjedliśmy w lutym 2024, bo kiedyś trzeba było), 15 kilogramów makaronu, hurtowe ilości ryżu, sosu pomidorowego i to wszystko za 50 funtów, gotówka do ręki. Nie powiem, przydały się. Bo już po tygodniu nadzieję na dostawy do Co-opa się wypaliły. Drużyna z Co-opa starała się jak mogła ale w końcu odesłali starszyznę do domów permanentnie i wycierać puste półki przypadło najmłodszym. Do dzisiaj mam z nimi więź jak z kolesiami z czasów więzienia.

Wzięłyśmy z Rodzicielką wirtualne karabiny na zombie i pojechałyśmy do Miasteczka, to TESCO bo jak Tesco nie ma jedzenia to kto ma? I znalazłyśmy panikę, pandemonium przepychania się z utrzymaniem 2m dystansu w tle. Wrzeszczących na siebie obywateli, wygarniających z półek ramieniem jedzenie prosto do koszyka. Wrzeszczącą obsługę ‚Tylko 3 na koszyk!’ więc ludzie polecieli po więcej koszyków. Półki były puste.

Po 14 latach w UK zostałam w końcu nazwana ‚ONA’ w szałowym dialogu między mną a Panią o Srebrzystych włosach i jej Mężem.

Wzięłam coś z półki. Słoik z ogórkami, nawet nie kiszonymi ale w octowej zalewie. Zajrzała mi do koszyka, popchnęła męża i powiedziała na głos:

-Patrz, zabierają nasze jedzenie- ONI! EMIGRANCI!

Ożesztykurwatwojapierdolonamać. Odwróciłam się bardzo powoli i poprosiłam żeby powtórzyła. Mąż chyba widział we mnie wariatke na końcu patyka bo chwycił opierającą się Żonę i pociągnął ja w stronę kas. Żona nie przestawała ujadać:

-Przyjeżdżają tutaj i wygarniają! Nic nie zostanie, kamień na kamieniu! A co dla nas, porządnych obywateli tego kraju? My mamy prawa, powinno się ich wszystkich wysłać gdzie tam popadnie! Nasze, MOJE jedzenie w takiej trudnej sytuacji!! Kiedy ludzie umierajo!- babę poniosło.

Jacyś ludzie kazali jej się zamknąć a ja stałam ze słoikiem ogórków w koszyku i kluczami od domu w ręku. Do kluczy przywieszoną miałam smycz Firmy (rozpoznawalny kolor i logo dla każdego obywatela w UK jako Firmy która ratuje życie) oraz moją starą niebieską smycz NHS. I przyszedł mi do głowy pomysł. Podeszłam do kas i dałam się wyzwać na pojedynek słowny. Baba nadal ujadała, kasjerka wołała o pomoc, mąż prosił żeby przestała, ludzie coraz głośniej byli przeciwni albo i za… aż wyjęłam słoik ogórków i postawiłam jej na kasie.

-Masz kobieto i przestań szczekać! Masz! OGÓRKI! Zadowolona? Ale jak cię zmorzy Covid i będziesz dzwonić na pogotowie o ambulans do szpitala to przypomnij sobie, że ludzie którzy ratują życie też lubią ogórki!- podniosłam rękę z kluczami i w powietrzu zadyndała smycz bohaterskiego NHS. Ludzi zaczęli klaskać i gwizdać, baba nie wiedziała co powiedzieć. Kasjerka moczyła majtki. Mąż wyciągnął żonę z kolejki i zaczął przepraszać ciągnąc ją w stronę wyjścia. Kupiłam swoje ogórki, świecąc jak odpad radioaktywny niebieską aurą NHS. Nie miałam wyrzutów sumienia. W końcu, każdy zarobiony przeze mnie funt dla Firmy koniec końców przywodził umierających ludzi na stoły operacyjne NHS.

Ale do domu wróciłyśmy tylko z ogórkami. Dzięki wychowaniu w centralnej Europie gdzie każda matka i babcia miały w spiżarniach zapas jedzenia na dwie wojny światowe, dałam sobie spokój z wyjazdami do Miasteczka. Miałam w sumie wszystko czego było potrzeba na dobry miesiąc. Plus ten łosoś i śliwki. Doczytałam w Internecie jak pędzić zakwas na chleb bez użycia drożdży ale na rodzynkach i nawet piekłam własny chleb jak była potrzeba. 15 kilogramów makaronu do dzisiaj straszy Rodzicielkę po nocach. Ale nie było kawy, skończyła się herbata. No to był ból, szczególnie z kawą. Jak w ‚Marsjaninie’ policzyłam co mam i ile, podzieliłam w głowie na 4, dodałam tydzień i ogłosiłam że z głodu nie umrzemy. Udało się. Co-op nie miał mleka i chleba przez 6 tygodni ale bez tego też się udało.

Aż skończył się towar do wożenia do Magazynu. Nowe regulacje zabraniały dotykania czegoś co nie stało na wolnym powietrzu 3 dni, Poczta zaczęła kręcić nosem i Firma zawiesiła nas wszystkich na haku. Jak korki. (Młodszym pokoleniom wyjaśnię, że ‚wieszać korki na haku’ oznaczało w języku piłki nożnej ‚odejście na emeryturę z honorami’). I skończyły się wyzwania. A z nimi hałas w głowie. Przyszła cisza od której uciekałam z sukcesem od kilku miesięcy. Zawsze była praca, była szkoła, kanapki, aukcje, kłótnie w pracy, rozklekotane autobusy, a tu nagle CISZA. Cisza która mi nie służyła. Dzieciusie szybko odwróciły dzień z nocą i bez szkolnego obowiązku, spały do 15:00. Gaby nie musiał nic- szkoła podsunęła durnowata Oak Academy od której Gaby dostawał wylewu zupy do zlewu z nudów a Maja, w tym czasie w 7 klasie (w 1 LO, na polskie tłumaczenie) starała się jak mogła ale nawet nauczyciele nie dawali sobie rady z lekcjami przez internet. Wystarczyło się zalogować, popatrzeć jak nauczyciel zmagał się z prześcieradłem za plecami i tablicą pożyczoną od własnego dziecka, przez 50 minut, żeby zalogować się do następnego nauczyciela, który zaczynał swoje zmagania. Dałyśmy sobie spokój po tygodniu. W sumie nic nie straciła. Lekcje miały jakiś sens dopiero od maja kiedy szkoły ogarnęły wyzwanie. A więc spały do południa i grały w co się dało całymi nocami.

A ja nie spałam. Nie spałam od lata ale to już ponad 6 miesięcy od czasu kiedy przespałam całą noc jak człowiek. Są takie kanały YT którym zawdzięczam życie. Nie, nie miałam aktywnych myśli samobójczych ale na pewno pewne ideacje… ‚Kto by się przejął jakby mnie nie było?’, ‚Jak by to było jakby mnie nie było?’… Dzieci były JEDYNYM powodem dla którego ideacje pozostały ideacjami.

Słuchałam Tajemitów na YT, całe godziny spędzone na słuchaniu o oceanicznych walkach Amerykańskich Marines z UFO, Nazistowskich bazach na Antarktydzie. Głos pana z Kanału ‚Tajemity’ był mi jak głos w ciemności, szłam na oślep, byle mówił. Był BALD TV, Radio Paranormalium, Joe Rogan, niezliczona ilość newsów o Covidzie, Bret Weinstein, teorie spiskowe a przede wszystkim Moja Dziewczynka – LoFi Girl:

W tym czasie (zanim głupi YT ściągnął kanał i zresetował licznik) LoFi Girl była najbardziej popularnym kanałem YT w historii. Gdzieś mam screenshoty z miliarda odsłon jakie miała przed zamknięciem kanału. YT przeprosił ale mit ‚nadawania non stop od 2020’ stracił sens. LoFi Girl leciała w tle mojego życia przez 3 miesiące. Niczym zegar, rytm odliczał sekundy emocjonalnej katastrofy osoby która jak się zdawało została sama na świecie. Bo od momentu kiedy wszyscy utknęli w domach, skończyła się robota…. zamilkły czaty. Nie pisał nikt, czasami ktoś wrzucił jakiś dowcip o kaszlu i umieraniu ale poza tym nic. Z tłumu głosów, w kompletną ciszę. Czasami leżałam w łóżku do świtu, a potem do południa, na rozgwiazdę i wpatrywałam się w sufit. Bez ruchu. Nad głową telefon, wierny Samsung 7 Edge bez którego nie dałabym sobie rady. W nim nadzieja i rozpacz w jednym. Zdjęcia, rozmowy, ponowne szukanie sensu w tym cos się zdarzyło….

Ciszę przerwał Ken. Najpierw emailem z pracowego konta, potem przeniósł się na Watsupa. Dotąd używał smsów. Teraz poszedł o krok w stronę XXI wieku. Co u mnie? Żyję, jak widać. Jak żyję? Oddycham, to w dzisiejszych czasach bezcenna umiejętność….

Zawracał mi głowę i przeszkadzał w cierpieniu całymi dniami.

-Co robisz?

-A co robisz?

-A co robisz teraz?

-A teraz?

-Corobiszterazbomisienudzi

I dopowiadałam kłamstwa że maluję salon.

-Pokaż

-Cholera

Wstałam i wyjęłam farbę z komórki. I pędzel. Zrobiłam zdjęcie. Wysłałam.

-Ale na ścianie

-Cholera!

Pomalowałam kawałek ściany. Zrobiłam zdjęcie, wysłałam. Spojrzałam na ścianę i zaczęłam malować. Po chwili zaczęłam zrywać tapety. Znalazłam tapety do malowania i zaczęłam tapetować salon. Po tapetowaniu, pomalowałam. Zrobiłam zdjęcie, wysłałam. Podobało się. W trzy dni wytapetowałam i pomalowałam cały salon. Potem pomalowałam większość mebli na biało. Potem namalowałam obraz na ścianę nad kominkiem.

Może był z niego chuj ale przynajmniej przestałam leżeć jak ta rozgwiazda…. Potem zaczęło się jedno z najpiękniejszych (pod względem pogody) miesięcy ostatnich 10 lat. Poprzednie lato, 2019 było gorące i skwarne, asfalt topił się pod butami. To było IDEALNE. Wstawałam rano, o 7:00 szłam do ogrodu i malowałam albo czytałam całymi dniami. Dzieciusie jak wąpierze przecierały oczka po południu i wzdragały się na słońce. Gaby rozkładał pociągi na patio ale szybko się smażył na czerwono więc przestał, ucinał sobie popołudniowe drzemki w kocach za moimi plecami a ja słuchałam LoFi i malowałam akwarelami dwa tomy Muminków, które w 2016 przywiozłam z Polski. Muminki były zawsze czarno-białe. Moje Muminki są kolorowe. Maja nawet namawiała mnie żeby wysłać kopie do wydawnictwa Tove Janssen że niby taki Covidowy cud beztroskiej nudy i może chcieliby wydrukować w kolorze ale jakoś się rozeszło po kościach. Malować skończyłam po roku od marca 2020. Całe 800 stron czy coś takiego.

Od tego czasu namalowałam jeszcze kilka kopii A3 ulubionych ilustracji ze wszystkich tomów. Kolejny bohater ratujący życie Kokain – Muminek.

Mijał czas, Ken cały czas wisiał na drucie, roztrząsał przeszłość, przepraszał, tłumaczył się, nie tłumaczył się. Narzekał że Bobby się nie wywiązuje, że Michaś nie odpisuje- nie musieli. W końcu płacili nam wszystkim za bycie NPC- non-playable characters….

Razu pewnego, spytał mnie co robię, pod wieczór i głupia frant powiedziałam, ze akurat wybieram sukienki na podróż na francuską Riwierę i zastanawiam się który słomkowy kapelusz zabrać? Ken podłapał pomysł i zaproponował żebyśmy pojechali, dziś wieczór na Riwierę, w wyobraźni. On ma helikopter, do Francji nie daleko, zdążymy na zachód słońca. W tym czasie ludzie robili naprawdę dziwne rzeczy- gimnastykę artystyczną w salonach, uprawę warzyw w kocich kuwetach… Francuska Riwiera była miejscem równie dobrym jak kuweta. Polecieliśmy. Były lody z budki, i podwinięte spodnie, do kolan, żeby nie trzeba było szukać sklepu bo nie wzięliśmy nic na zmianę. Był zachód słońca i dobre jedzenie w restauracji z widokiem na plażę. Ubawiliśmy się po pachy. Od tamtego dnia Kenowi poprzestawiały się klepki.

Już nie byłam głupią, naiwną cipą ale celem do osiągnięcia. Bo jak się łatwo domyśleć, samotność poszła Kenowi do głowy jak woda sodowa a Riwiera nie pomogła. Ken miał partnerkę, od 10 lat. Kiedyś, dawno temu był żonaty, akurat urodził mu się syn. Żona nalegała często na długie wypady do supermarketów po ‚specjalne pieluchy’ po które trzeba było jeździć do Northampton i Ken jeździł raz w tygodniu co zabierało mu pół dnia. Ale czego się nie robi dla synka? Raz zapomniał portfela i w pół drogi do Northampton zawrócił i złapał żonę na gorącym uczynku. Kobiety to jednak kurwy. Sąsiad był uczynku dokonującym. Ken spakował się i wyszedł jak stał. Był sam przez rok, potem znalazł sobie Partnerkę i tak od słowa do słowa zrobił jej troje dzieci. Które również bardzo kochał, podobnie jej Partnerki pierwszą córkę z podobnie turbulentnego związku. Czyli facet z pięciorgiem dzieci. Nigdy o niej nie opowiadał. Opowiadał natomiast dużo o swojej włoskiej rodzinie, z milionem kuzynów, chociaż z Włoch zostały mu tylko czarne włosy. I w sumie wzrost.

Więc o tej Partnerce wiedzieliśmy absolutne nic. Pewnie dlatego, że kiedy mogliśmy o nią pytać, już w tym czasie sprawy nie miały się najlepiej i Ken zapijał dom pracą do upadłego. O czym mnie poinformował kiedy dla zasady i godności zapytałam się o to, co jego Partnerka sądzi o wypadach na francuską Riwierę, tak żeby mu przypomnieć o obowiązkach rodzinnych.

I się dowiedziałam, ze Ken od miesięcy śpi w zapasowej sypialni. A, rozumiem – pomyślałam. Teraz to jasne, że nie ma co robić tylko w kółko zawracać dupę i pytać co robię i wykręcać mi wątrobę na lewą stronę pytaniami o Michasia. I wtedy też stało się jasne kilka innych rzeczy, do których Ken przyznał się w trybie ‚Spowiedź 2020’. Pamiętacie jak jednym zapaliła się żarówka kiedy Wujek Barry komentował na głos Kokainki i Michasia przeboje lata 2019? Kenowi się zapaliła i przepaliła żarówka w tym samym czasie. W kuchni, kiedy znalazł mnie płaczącą przy wrzątku. Pamiętacie jak chodził z Zakiem i wkręcał wszystkim że Michaś ma jaja w garści Managerki? No, to już wiecie czemu – żeby Kokainka, głupia cipa znienawidziła Michasia za czyny nie dokonane. Pamiętacie jak Ken był marudny na Świątecznym Party? Też bym nie chciała oglądać Kokain wyglądającej jak milion dolarów w otoczeniu Michasia, który twierdził, że Kokain wygląda jak milion dolarów i oboje srają na swój widok na odległość…. I co by tu dalej…. postanowił że jak mi da pracę- to ja wpadnę mu w ramiona! I coś go trzepło kiedy odmówiłam odpowiedzi na pytanie czy kocham Michasia czy nie. Domyślił się, że gdyby nie było sprawy, powiedziałabym że nie, spoko, było minęło, co było a nie jest…. A tu nagle wieczór przed rozmową kwalifikacyjną Ken budzi się z ręką w nocniku….

Odjęło mi mowę. Ken przyznał się że gdyby nie COVID to właśnie miał się wyprowadzać z domu bo Partnerka ma go dość. A tak utknął w pokoju z małym okienkiem, laptopem i mną na drugim końcu anteny. Poza zasięgiem. Na nie wiadomo jak długo. Biedny on i jego małe, pomarszczone serduszko. Takie cierpiące……

Taka ludzka gnida.

NIGDY nie przyszło mu do głowy żeby mnie zapytać o zdanie. Po prostu uznał, że Kokain jest do wzięcia, skoro już tak chce jednego to równie dobrze może wziąć drugiego! Bo co miał Michaś takiego czego on nie miał? Spytał mnie o to w końcu. Co miałam mu odpowiedzieć- że wszystko? Że wszystko co Michaś miał, jemu zabrakło? A lista była bardzo długa?

Miałam po prostu wpaść mu w ramiona i dziękować bogom Nilu za łaskę, którą mi okazał. Bo okazał mi łaskę o czym się dowiedziałam kiedy nazwał mnie ‚uszkodzonym dobrem”. W UK to taka urocza nazwa na kogoś kto był, widział i został z dziećmi na lodzie. Rozwódki i rozwodnicy, osoby samotne z dziećmi, po przejściach, połamane i pogięte szkielety ludzkiego istnienia. Dowiedziałam się również, że „nie powinnam spodziewać się więcej i powinnam być wdzięczna że ktoś mnie chce”.

Opadły mi ręce. W rurze siedziały kolejne rozmowy kwalifikacyjne a ja siedziałam dupskiem na minie przeciwpiechotnej. Spuścić Kena ze schodów oznaczało pożegnać się z awansem. Jakimkolwiek. Nigdy więcej nie mieć szansy pracy z Michasiem a i na tamtą chwilę, również w Biurze skoro kończył się mój kontrakt a Managerka udawała że z mojej strony nie słychać. Dać mu szansę, złudną nadzieję, żeby tylko dostać nowy kontrakt- to było poza moim CV i jakimikolwiek kwalifikacjami. Utknęłam w domu, w COVIDZIE, w życiu, w środku gówna. Żeby unikać ‚A co robisz?’ postanowiłam zająć się czymś nowym- łamaniem prawa. Tak mogłam unikać go przez większość dnia.

Tego Kokainka jeszcze nie robiła. No, zdarzało się naginać prawo czy tam coś co Michaś nazwał potem ‚wysoce nieprzystojnymi zachowaniami w miejscach publicznych’ ale jak już, to odpowiedzialność była do podziału!

Postanowiłam łamać prawo dwa razy dziennie! Miałam przecież w posiadaniu moje różowe prawo jazdy, Nissana pod domem, drogi puste i ciągnące się po horyzont kraju zamkniętego na głucho. Jakby Policja zapytała to jadę do Tesco po coś do jedzenia czy leki dla chorej cioci. W bagażniku woziłam torby na zakupy, że nie jadę do miasta z pustymi rękami. Na koncie gromadziła się gotówka bo ani ja ani Dzieciusie nie wydawaliśmy nic na autobusy. Mogłam uczyć się jeździć do upadłego. Rodzicielka przystała. Zakładałam trampki i na zamknięty industrial estate gdzie najpierw godzinami uczyłam się zmieniać biegi. Potem jeździłam w kółko aż do nudności. Jestem z typu co czyta instrukcje obsługi aż po ostatnią stronę więc trzeba było się uzbroić w cierpliwość bo każdy manewr ćwiczyłam setki razy. Potem postawiłam na drodze dwa wiadra, Rodzicielka na krawężniku a ja parkowałam między wiadrami. Najpierw przesuwałam je o 10 metrów za każdym razem, potem już tylko o 5, 2, 1….. A potem wyjechałam na szosę. Do Miasteczka, wokół ronda i do domu. A po południu jeszcze trochę więcej tego samego. Przez dwa miesiące, praktycznie dzień w dzień. NIC mnie tak nie uszczęśliwiało jak jazda autem. NIC. Od bardzo, bardzo dawna.

Wolność, rodzaj emocjonalnego odrętwienia, które przynosiło nic oprócz ulgi. Wrażenie latania we śnie, tylko w rzeczywistości… Jakby chodzenie, trzymanie się ziemi za pomocą trampek było pomysłem niedorzecznym. Wolność, prędkość….

W maju, dumna z siebie napisałam wiadomość do Michasia. Odpowiedział, spytał o zdrowie, stwierdził ze już chyba miał Covid albo to syndrom odstawienia od McDonalda… Śmialiśmy się jak zwykle. Pochwaliłam się że jeżdżę autem. Ucieszył się. Spytał o auto. Jeszcze był to Nissan ale miałam w planach kupno czegoś małego. Nie Micrę, (Micrą jeździły idiotki pokroju Bobby), może SMARTA. Na co Michaś usiadł bo jak mogłabym przynieść światu taki wstyd i kupić SMARTA? On w tym czasie jeździł srebrnym dwudrzwiowym BMW, po tym jak jakiś kierowca zepchnął go z szosy i skasował mojego ukochanego Lexusa…. Pożartowaliśmy że kierowcy BMW to jednak mają dobrze, nie muszą używać kierunkowskazów bo kierowcy zwalniają instynktownie na widok Beemerów… Na wszelki wypadek. I że on ma nawet tak fajnie, że jego BMW zna drogę do domu bo musi, podczas kiedy on smsuje. Co, jak wiedział doskonale gotowało mi krew w żyłach ze strachu że kiedyś sobie coś zrobi…. To był maj.

Potem już nic.

Ale ludzkie skurwysyństwo nadal tańczyło walce i wybijało hołubce….

____

Towarzystwo siedziało i milczało.

-Już kiedy myślę, że to wystarczy jak na jedną osobę…

-To się dajesz zaskoczyć. Jak ja. Już kiedy myślałam, że to światło na końcu tunelu, okazywało się że to lokomotywa.

-Loko co?- zainteresował się Bezzębny.

-Taki duży koń.

-Aha.

Jedna odpowiedź »

Dodaj komentarz