Natchnienie do tego wpisu nie przyszło ot tak.
Ale ostatnie wydarzenia w Anglii nie dają się inaczej podsumować. Pewnie będą
tacy, którzy stwierdzą, że Kokainka znowu przesadza i pakuje wszystkich do
tego samego pudła ale każdy emigrant przyzna mi rację. A bez spojrzenia
na problem z kilku puntów widzenia, jak ocenić co jest lepsze?
Angielska nastoletnia lalka to twór dość dziwaczny jak dla Polaka. Kiedy u nas nastolatka przekracza magiczny wiek kompletnego seksualnego zidiocenia w wieku lat 17-18, angielskie nastolatki przechodzą tą fazę w wieku lat 13-14. Okres, który powinny wykorzystać na kształtowanie indywidualnych gustów spędzają na kupowaniu i nakładaniu na siebie wszystkiego co tandetne, różowe i od lat nie modne w Europie, żeby niczym radiolatarnia kosmiczna wabić młodych (choć częściej starszych) adoratorów w zacisze swoich małych pokoików na piętrze.
Ale od początku:
Pięcioletnia angielska dziewczynka ubrana jest na różowo, tu i ówdzie pokryta cekinami, szminką, lakierem do paznokci, nierzadko chodzi w dziewczęcych bucikach numer 2 na obcasiku, na ulicę wychodzi tylko z torebką i wybiera tylko różowe jogurty. Przy okazji podskakuje i na całą okolicę wykrzykuje najnowsze telewizyjne hity dla maluchów, co jest tym bardziej groteskowe, że robi to ubrana jak mini wersja potwora z pierwszej lepszej strony xXx. Dziewczynkom bardziej twórczym (?), posiadającym jeszcze strzępy wyobraźni, mamy pozwalają wychodzić na zakupy w sukni balowej Królewny Śnieżki. Torebka i buty pozostają bez zmian.
Wystrój pokoików powoduje, że wyrasta z nich pokolenie identycznych, od kołyski pokrzywionych osobowości bez cienia indywidualności i umiejętności dokonywania wyborów.
Potem nadchodzi wiek lat 10 i tu dziewczynki nie mają innego wyjścia jak zróżnicować się pod względem wyglądu. Ponieważ do tego czasu 30% dziewczynek jest otyłych, nijak nie idzie za tym stylistyka lalek Bratz. Wciskają się więc w byle co- zwykle dżinsy i koszulki z przedłużonym stanem, które i tak zwijają się na opasłych oponach na brzuchu i co chwila odkrywają różowe, rozdęte ciałka. Na koszulkach napisy: Stworzona do kochania, Takiej drugiej jak ja to nie ma lub Liźnij mnie. I zasadniczo ich życie towarzyskie kończy się z tą chwilą, bo nie to, że nikt ich nie chce liznąć to jeszcze są nieustannie ignorowane przez śliczne rówieśniczki i kończą na sofie u psychoanalityka lub na katafalku. A rodzina patrząc na rozdęte ciało 90 kilowej piętnastolatki pyta: dlaczego? I dodaje, że ona była tak pełna życia i kochana…
Pozostałe 60% triumfalnie wkracza na ścieżkę zdeprawowania, popychane przez mamy, które same wybierają im wszystko co różowe, błyszczące, szeleszczące i ohydne. I absolutnie nie widzą nic złego w tym, że ich córki od kołyski zaczynają przypominać małe prostytuteczki. Lalki Bratz są wyznacznikiem popularności i szpanerstwa wśród młodych dziewczyn. Od tego ile lalek posiada się w kolekcji , w jakich łaszkach i czy już ma się wybieg
z pozytywką zależy to czy córka będzie płakać w poduszkę po powrocie ze szkoły czy też w całkiem zdrowym odruchu spędzać popołudnie na podkręcaniu rzęs. Bratz dyktują styl ubierania się, czesania, styl życia i postępowania. Bratz nie są pielęgniarkami, nie rodzą dzieci, nie jeżdżą na nartach jak lata temu zwykły robić Barbie. Miałam Barbie ale kochałam Fleur. Gięły jej się nogi i była baletnicą ale nigdy nie próbowałam malować pyska tak, żeby wyglądać jak moja lalka ani nie terroryzowałam rodziny szantażami, że jak nie dostanę nowego ciuszka takiego jak ma Barbie to przestanę przyjmować płyny. Małe Angielki (15 letnia fanka lalek to nie przesada) zbierają wszystko co ma z nimi związek, od pudełek na lunch z ich wizerunkiem po kolekcję perfum sygnowanych ich logiem.
Bratzki mają wielkie łby, usta pompowane lateksem, które przypominają wargi maltretowanej żony, skośne, bardzo europejskie oczy, długie, lśniące włosy, małe biuściki, talię osy, wąskie biodra i niekończące się nogi. Cel nieosiągalny dla 99% dziewczynek.
-Figura robi właśnie co chce, cycki mi rosną, Bratzka ma mniejsze, nie mam takich długich nóg a moje włosy są matowe i zielone od tej chlorowanej wody w basenie do którego mnie zmuszają!!
I tragedia gotowa.
Od wielu miesięcy słuchałam wszystkiego co moja podwładna miała do powiedzenia o swojej 12 letniej córce. Jaka śliczna, jaka zdolna, jaka zgrabna, jak zna się na modzie i nie lubi tego co inne dziewczynki. Pomyślałam: wreszcie jakaś normalna nastolatka. Do momentu kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, żyłam tym błogim przeświadczeniu. Długie, chude, w mini spódniczce, która jeszcze się nie zaczęła a już skończyła, w rozklapanych, super-modnych walonkach ze skóry łosia finlandzkiego Coś. Coś człapało w owych walonkach stawiając stopy do środka, żeby nadać swojej sylwetce wyrazu nieporadności i wdzięku (?) i co rusz odrzucało na plecy prostowane termicznie włosy w kolorze czarno-purpurowym. O makijażu nie wspomnę, bo jeśli dwunastolatka ma włosy we wspomnianym kolorze, nie może mieć twarzy świeżej i czystej jak z reklamy Garnier. Omiotła mnie smętnym spojrzeniem obrażonej madonny i znudzonym tonem wyraziła chęć opuszczenia sklepu bo gorąco. Zepsute ogrzewanie, na zewnątrz +5C a jej gorąco. Cóż, hormony robią co chcą z termoregulacją.
A więc statystyczna nastoletnia lalka napatrzyła się na małe plastikowe potworki z serii Bratz i zanim osiągnęła 15 rok życia, wie co i jak, nie musi o nic pytać rodziców, bo rodzice wiedzą na ten temat mniej niż koleżanki. No i służą relacją z pierwszej ręki! Wolny czas spędzają na zakupach, krążą po centrach handlowych trzymając się pod ręce z psiapsiółkami, nic nie jedzą i nic nie piją bo obsesyjnie liczą kalorie. W szkolnych toaletach spędzają wieki przed lustrem, prostując włosy, podkręcając rzęsy i popalając fajki ukradzione z maminej torebki. Zanim osiągną wiek idealny do rodzenia dzieci tuż po skończonym gimnazjum, wieczorami wystają na ulicach, pod pubami i nocnymi klubami marznąc w gołe tyłki i odsłonięte brzuchy.
Bez ustanku rozmawiają przez telefony komórkowe, nie przestają wysyłać sms’ów nawet w czasie tańca. Awanturują się, biją, okładają torebkami, wydzierają oczy starym koleżankom lalkom za prawo do spojrzenia na swojego nowego chłopaka, który i tak nie jest niczego świadomy bo od pół godziny ogląda zawartość swojego żołądka w zaułku za kubłem. Potem, razem ładują się do samochodów i zaczynają całonocne exodusy od domu do domu, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Pod koniec nocy wyglądają mniej więcej tak:
I z jakiegoś powodu, mają spodnie założone tył
na przód.
Po całkiem niespodziewanym dziecku, Bratzki zamieniają się w ropuchy. Od fajek i alkoholu w wieku lat 15 ich śliczne buzie zamieniają się w rozmiękłe, oklapnięte paszcze. Nie spędzają już godzin przed lustrem ale całymi dniami pchają przed sobą wózki z półnagimi, zmarzniętymi dziećmi. Wirażują po centrach handlowych w towarzystwie koleżanek ciągnących jednego szkraba za łapę, pchających wózek i podtrzymujących kolejne i kolejne brzuchy w nieustannym pochodzie młodych, spełnionych życiowo angielskich matek. W chwilach nawrotów burzliwej młodości okładają się torebkami, na chwilę odstawiając wózki pod ścianę gdzie pilnują ich Tatusiowie- chude, mizerne, potatułowane chochoły bez zębów, ogolone na łyso w workowatych ubraniach. Mierne odbicia rzygających kilka lat temu za kubłem chłopaków o których warto się było bić.
I tak upływa życie młodych kobiet w małych miasteczkach środkowej Anglii.
Nową modę na bunt przeciw życiu wyrażają Emoki. Emok jak wygląda każdy wie. W moim miasteczku, Emok spędza trzy godziny na wyborze pomiędzy czarno-biało pasiastą koszulką a czarno-biało pasiastą koszulką, prostuje włosy, nakłada makijaż, potem płacze, żeby dodać twarzy dramatycznego efektu akwareli i wychodzi…do supermarketu. W supermarkecie snuje się między marchewką a kalafiorem żałośnie wypatrując oznak cierpienia w ciętych kwiatach. Kupuje mało, bo nie o zakupy chodzi ale o wyjście a potem spędza resztę dnia siedząc na barierce przed Marksem And Spencerem, czekając aż nadejdzie wsparcie. Wsparcie przychodzi w skórzanych płaszczach do ziemi w których nawet Keanu Reeves nie doskoczyłby dzwonka do drzwi. Są wyżsi o 20 cm dzięki koturnom nabijanym blachami i ćwiekami, podzwaniają pokutnymi łańcuchami i czekają.
Z godziny na godzinę czekanie staje się nudne więc siadają na chodnikach pod wejściami do centrum handlowego i patrzą na przechodniów żałośnie. Tak od miski. Czasem trzymają w rękach skateboardy, choć nie wiem po co. Zapinają w głowy słuchawki i nawet nie bardzo ze sobą rozmawiają. Wśród Emoków przeważają chłopcy.
Dziewczyny spełniają się w roli Bratzków, chłopcy zrywają z mięsożernością i testosteronem i unikają słońca, żeby bladą skórą i wiotkim bicepsem udowodnić światu, że nie są tym za kogo bierze ich świat.
Mniejszych lub większych subkultur jest tu mnóstwo. Długo by pisać. Ale jaki wniosek końcowy, drodzy Cztelnicy?
Odpowiedź jest prosta: pewnego dnia młodzi ludzie patrząc na to co ich czeka, czy raczej co ich nie czeka, biorą sznur lub pasek od szlafroka i pokazują na co stać prawdziwego Emoka. Bo twierdzę, że Emocjonalny jest dziś każdy angielski nastolatek. Serce na gazecie, sznyty na łapach i żadnej przyszłości na końcu bardzo długiego, ciemnego tunelu. .gazeta napisała w tym tygodniu o siedemnastu samobójstwach nastolatków w pewnym walisjkim miasteczku.
Śledzę ten wątek od kilku miesięcy. Policja szuka czynnika sprawczego, czegoś co wskaże motywy tego zjawiska. Sprawdzają czy ofiary się znały, czy rozmawiały, czy odwiedzały się na Bebo lub Facebook. I tracą ogólny obraz rzeczywistości. Wystarczy wziąć paszport i pojechać do innego kraju. Tam gdzie dzieciakom wbija się do głów, że bez wykształcenia nie ma przyszłości, gdzie Nintendo Wii i codzienne zakupy w centrum handlowym nie są celem życia. Czy nasi polscy nastolatkowie godzinami dyndający na barierkach popełniają masowe samobójstwa? Czy wieszają się dziewczyny chodzące do szkół zawodowych i zdobywające wykształcenie w dziedzinie ogrodnictwa czy krawiectwa? Czy na grupowe podcinanie sobie żył mają czas i chęć studenci KGHM? Nie. I to nie dlatego, że ich życie jest lepsze. Dlatego, że ich życie nie jest pełne. Zawsze jest coś za czym warto gonić, coś do czego warto dążyć. Dzieciak zwieszający ręce przez barierkę i spoglądający na ludzi wcinających lody na parterze Galerii Dominikańskiej ma cel. Nie wie jak i kiedy ale jakoś. Będzie kiedyś bogaty i będzie sobie kupował lody kiedy tylko zechce.
Część postanawia kupić pierwszego loda za kradzione radio, część za przytulanie na parkingu a część postanawia iść do liceum. Nie ma nic za darmo i każde polskie dziecko o tym wie.
Angielski nastolatek ma i może w każdej chwili. I nie chce. Bo to marność nad marnościami wszystko i koniec. Sznur do prania. Tyle jest warte życie w wysoko rozwiniętym społeczeństwie gdzie każdy ma dostęp do internetu, nikt nie wie jak z niego korzystać, najciekawszą pozycją w TV są „Eastenders” a w sklepie towary bierze się w podwójnej ilości bo dają gratis.
Z Wyspy, gdzie młodość to szlam
Wasza Dorosła Już Dzięki Bogu Kokainka