Monthly Archives: Wrzesień 2021

MeiMei czyli 13 lat minelo jak jeden dzien.

Zwykły wpis

-W twojej opowiesci jest dziura- splunal w lopuchy Bezzebny Rycerz.

-Jest. Dwuletnia.

-I co? Mamy tak czekac?

-Jeszcze nie jestem gotowa.

-No to bedziemy robic?- krzyknal Kmiotek z tylu wozu.

-Bedzimy nadrabiac zaleglosci w innych tematach. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzec. A bedzie o tym dlugo, pewnie pyknie tysieczna opowiesc w tym czasie.

-Zapowiada sie dlugi dzien.- Rycerz poprawil sie w siodle i zatrzasnal przylbice bo mu slonce swiecilo w oczy.


Maya

Na wypadek gdyby ktos mial problemy z doliczeniem sie ile to czasu uplynelo od przyjscia Mai na swiat to informuje uprzejmie ze ma dzis 13 lat, 1 miesiac i 3 dni.

Mają jest artystka. Odziedziczyła po babci i matce melodię do pisania i rysowania z malowaniem włącznie i zanim jeszcze opuściła szkole podstawową postanowiła że zostanie ilustratorka i animatorka i nadal się tego trzyma. W szkole podstawowj Clumsy Ninja gubiła wszystko co popadło, nigdy nie wiedziała jaką godzina, jaki dzień tygodnia czy miesiąc w roku. Mają była zasłuchaną w śpiew duszy i zasłuchiwała się w niego tak bardzo że zapatrzoną w świat za oknem zapominała zakładać skarpetki albo że siedzi na lekcji. Nie pamiętała kiedy będzie wycieczka, co ma przynieść że sobą do szkoły w poniedziałek…

Kiedy przszedl czas na Secondary School, Mają nie czuła się gotowa na wyzwania, chociaż ja wiedziałam że jest i to jak najbardziej. Przeszła okres ogarniania nowego środowiska i już już zaczęła łapać dryg kiedy nad światem zawisła chmura wirusa i szkoła się zamknęła odsyłając dzieci do domów. Kolejne miesiące, oboje z Gabim spędzili na leżeniu i patrzeniu w niebo- szkoła nie była gotowa na katastrofę na skalę światową i próby edukacyjne na odległość były bezcelowe. Do końca roku szkolnego nie działo się praktycznie nic. We wrześniu, zapakowani w maseczki i zaopatrzeni w żele do rąk wrócili do szkoły i ponownie jej rocznik zaczął uczyć się chodzić do nowej szkoły od początku. Pochodzili 3 miesiące i nastał w UK kolejny lockdown. Do tego czasu Mają była odsyłana do domu kilka razy na dwytygodniowe okresy kwarantanny po tym jak miała kontakt z pozytywnym dzieciakiem i w pewnym momencie szkoła zamknęła się na dwa tygodnie bo zabrakło dzieci które nie miały kontaktu z wirusem. Klasa po klasie, grupa po grupie dzień po dniu aż w końcu ostatni zgasił światło. Po Bożym Narodzeniu rozpoczęła się edukacja online.

Spedzilam 4 miesiace ramie w ramie obok Mai podczas kiedy Maja uczyla sie przez internet a ja pracowalam z domu. Miałam lekcje francuskiego, niemieckiego, geografię, literaturę angielską, technologie, można powiedzieć że mam na koncie 8 rok Secondary School. I nie nauczyłam się z tego NIC. Lekcje były absolutnie puste w treść, na poziomie szkoły podstawowej w Polsce, bez ikry, bez celu, nieskoordynowane, chaotyczne do granic możliwości. 10-15 minut nauczycielskiej mowy przerywanej grzebaniem się w papierach, jąkaniem się, poprawianiem samych siebie…. Krwawiły mi oczy i uszy.

Jednak powoli Mają podniosła się z tych popiołów edukcyjnych i po roku stwierdzam że nic lepszego nie mogło się jej przytrafić. Zaczęła wstawać rano sama, o 7:00, jadła śniadanie w cichej kuchni, przygotowywała sobie materiały, drukowała ćwiczenia, puszczała muzykę i … uczyła się na stojąco. Okazało się że to jest klucz do Mai uwagi. Nie siedziec w jednym miejscu jak posąg tylko chodzić po salonie, wywijać tańce, maszerować i co tam tylko przyszło jej do głowy. A głowę miała pełna googlowania, uzupełniania zaległości, czytania, pisania i zgłaszania się na wirtualnych lekcjach. Patrzyłam z niedowierzaniem jak z Clumsy Ninja powoli wykluł się mały żołnierz. Jakikolwiek wolny czas jaki jej został spędzała na malowaniu i rysowaniu na tablecie który dostała na urodziny jako inwestycja w jej przyszłość. Malowała na sztalugach, w łóżku o 3 nad ranem, w kibelku, w samochodzie, na wielkich kartkach, w notesikach i na karteluszkach wielkości znaczka pocztowego.

We wrzesniu wricila do szkoly i dostala sie na wszystkie swoje wybrane urcy do egzanminow GCSE- sztuke, media, niemiecki, francuski i angielski. Dodatkowy język bo dlaczego nie. Ngle z dziecka które nie chciało robić zadań domowych miałam w domu małą gwiazdę która dobierała sebie bonusowe przedmioty do egzamiow. Przez całe dwa lata trykała się że swoją naczycielka od rysunku bo kobieta nie mogła zrozumieć że Mają spędza całe noce na rysowaniu gotowych grafik i szkic oka ja nudzi. Wysyłałam nauczycielce maile z pracami Mai na co nauczycielką wlepiała jej kolejne minusy za zbyt małe zaangażowanie w przedmiot.

Maja stala sie jednostka kompletnie niezalezna. Wstaje sama o 6:00 rano, je sniadanie, odrabia zadania, pakuje plecak, robi sobie lunch do szkoly, o 7:00 budzi mnie, dziesiec minut potem Małe Gówienko jak nazywa swojego braciszka, z absolutna czułością lapiac go za gołą stopkę wystającą spod kocyka i całując w piętkę. Jest gotowa do wyjścia, uczesana, ogarnięta, przygotowana jak żołnierz do Operacji Pustynną Burza. Po szkole rysuje, do późnego wieczora, każdego dnia. I rozmawia że swoimi kolezankai których posiada trzy a każdą z nich bardziej polamana od drugiej. Jedna postanowiła zostać lesbijką bo faceci to swinie jak mawia matka i trzeba ich unikać. Drugą postanowiła zostać chłopcem bo matka nie zwraca na nią kompletnie żadnej uwagi, żyje to to takie pod jednym dachem i je i w ten sposób dziewczyna postanowiła zwroicic na siebie uwagę. Trzecią ma pączkująca schizofrenię i matka udaje ze problem nie istnieje. Dziewczyna szuka pomocy sama. Fajnie nie? Ale najlepsze jest to że tym klubie dzieci połamanych jak patyczki Mają służy opieką i pomocą. Rozmawiają o życiu do późnej nocy, spędzają czas u mnie bo w domu jest kicha, Mają czyta o psychologii żeby wiedzieć jak nimi postępować i w ciagu 2 lat wyciągnęła pierwsza koleżankę z fobii społecznej która czasami kończyła się epizodami załamania nerwowego na środku szkolnego korytarza. Niedlugo napiszę coś niecoś o angielskich dzieciach.

Mają słucha muzyki niszowej, lubi musicale, wygrzebuję z internetu najbardziej odjechane i niezrozumiałe kawałki muzyki jakie słyszałam i rysuje do nich ilustracje. Albo z zamkniętymi oczyma opowiada gdzie ja taką muzyka zabiera. Moje dziecko jest absolutnie odjechane, jak jej muzyka. Nauczylam ja ogladac Red Dwarf i Monty Pythona.

W całej swojej słodyczy jest też nieodrodną córeczka Kokainki czyli posiada nieprzebrane zasoby sarkazmu i słonego poczucia humoru. Nie uznaje słowa ‚nie bo nie’ bo nigdy go w domu nie słyszy i oczekuję wyjaśnienia wszystkich moich rodzicielskich decyzji. Których nie ma aż tak wiele bo Dzieciusie mają instrukcje obsługi prosta i bezpośrednia: mama jest autorytetem nadrzędnym wynikającym z bezwarunkowej miłości i szacunku do nas jak do ludzi małych ale dojrzałych. Nie musi na nas krzyczeć, nie musi zabraniać, znamy zasady i wszyscy się ich trzymamy.’ Kropka, koniec instrukcji.

Ja nazywam swoje dziecko Pinky Poo, Village Pumpkin, Donught, MeiMei albo Panda Wielka (bo przerosla mnie juz o 5cm). Maja czesto wchodzi ze mna w dialogi takiej natury:

-Corko, pograj ze mna w Magic the Gathering – Prosi Kokainka przez Watsupa, z drugiego pokoju.

-Matko, nie zawracaj dupska, cos robie- odpowiada MeiMei zza sciany.

-To pocaluj mnie w zadek.

-Bitch. Pozniej pogram. – proponuje MeiMei

-Pozniej nie bedzie tak fajnie jak teraz.

-Granie czy calowanie w dupsko?

-I to i to. Nadchodze, lap za gacie!

-Nieee! Ani mi sie waz! Ja tu realizuje projekt z mysla o swojej przyszlosci!

-Ide!

Maja przeklina. Ale robi to jak artystka wiec juz jej nie zabraniam. Przeklinamy obie, jak szewce.

Maja zwraca sie do mnie: Matko? na co ja opowiadam: Corko? Ludzie sie patrza dziwnym wzrokiem.

Mają nadal nie je pomidorów ani ketchupu. Na liście dziwnych rzeczy które lubi są granaty, 20 jajek w tygodniu, tonik z chininą, herbata angielską Pół Na Pół który piją z kieliszka na wino. Gromadzi w swoim pokoju talerze i widelce, znajduje wszystko w kupię pozornie porzuconych kartek papieru i bezgranicznie kocha swoje zwierzęta. I Gabiego.

Vroom-vroom

Zwykły wpis
Vroom-vroom

Nigdy nie miałam prawa jazdy. We Wrocławiu, mieszkajac w Śródmieściu wszedzie bylo szybciej na piechotę albo tramwajem.

W UK, po roku kupiliśmy nasze pierwsze auto, Suzuki Vitara 4×4 i Suseł nauczył się jeździć sam. Bo mieliśmy troje najbliższych przyjaciół którzy mieli prawa jazdy i własne auta ale jakoś żadnemu z nich nie chciało się podszkolić przyjaciela. W UK najpierw składa się papiery o Provisional Licence w ramach którego można mieć i jeździć własnym autem bez pełnego prawa jazdy ale tylko w towarzystwie innego kierowcy który ma mic więcej niż 21 lat i mieć prawo jazdy od przynajmniej 3 lat. W razie kolizji, osoba towarzyszącą nie ponosi żadnych konsekwencji. W przypadku naszych znajomych, z czego mieszkaliśmy z dwojgiem z nich- żadne si nie kwapiło. Więc Suseł łamał prawo i uczył się sam. Na koniec wziął kilka lekcji prostujących złe nawyki i dostał prawo jazdy za drugim podejściem.

Ja, akurat miałam zamiar zacząć się uczyć kiedy świat usłyszał o Mai. Potem znowu mialam zamiar, kiedy świat usłyszał o Gabim. A potem zwyczajnie nie było czasu. A już na pewno nie byłoby pieniędzy na lekcje i trzecie auto w rodzinie. Czyli koniec końców przez 12 lat dawalam sie wozic jaj chochoł ze słomy. Już nawet zaczelam podejrzewac ze moje 5 minut minęło i po prostu robię się za stara…

W styczniu 2019, z oczywistych powodow stalo se jasne ze czas sie za prawo jazdy wziac. Ale jak? Wyplata jedna, w domy juz 4 twarze glodne na chleb z maslem. Wiec bujalysmy sie Rodzicielki Renault Scenic az pewnego dnia trzeba bylo zrobic autu MOT. Czyli roczny przeglad.

Zwykle robilsimy MOT w polskim warsztacie ale od czasu kiedy Rodzicielką miała zgrzyt z Polskim Mechanikiem któremu się nie chciało auta naprawiać, musieliśmy znaleźć kogoś nwego. Znalazł się inny polski mechanik, tak do którego chodzili wszyscy ci którzy mieli zgrzyt z tym pierwszym. Facet był super, szybki, precyzyjny, uczciwy, do rany przyłóż. Ale kiedy przyszedł czas na nasz MOT nie wiedziałam że w międzyczasie jego kot wszedł na dach warsztatu i żeby go ratować, mechanik wspiął się na blachę falista i razem z kotem przeleciał przez sufir i rypnął czajnikiem o beton. Miał uszkodzony mózg i kiedy przyjechałyśmy na warsztat, od pół roku leżał w szpitalu a za interes wzięła się jego Żona.

Mój ty Panie Jezucisku, gdybym wiedziała….

Wyprodukowała listę długa jak wąż rzeczy które trzeba było naprawić żeby dostać MOT i kolana się pode mną ugięły. Wtedy te kwestie były dla mnie mało jasne bo MOTem zwykle zajmował się Suseł więc nie wiedziałam że po MOT jeździ się do jednego warsztatu a po naprawy motowe, do innego. Bo wszystko razem to czysty konflikt interesów. Warsztat mówi że zeplusl się pierdylion rzeczy, bierze pieniądze za naprawę i wtedy daje MOT. Widzicie tu miejsce na wolna amerykankę?

Więc zroila pierwszy próbny MOT i oczywiście go obaliła. Oszacowała naprawy na £600 czyli połowę mojej miesięcznej wypłaty. Scenic był w dobrym stanie i wart więcej niż £600 więc zgodziłam się na naprawy, otorzylysmy wszystkie skarpety i zbierałam pieniądze w tydzień. Nawet sprzedałam swoje akcje z Tesco. Napraw dokonano i przyszedł czas na drgi MOT. Który obaliła. Swój własny MOT. Na kolejne £600 funtów. W czym jakaś śrubę której wcześniej nikt nie zauważył, zestaw kluczy do kół których nie potrzebowałam bo były w aucie, część która kupiła z Ebaya a która nie pasowała i nie chciao się jej zwrócić do esprzedawcy i opony które w pierwszym mocie były ok ale w drugim już nie.

Zrobiła się awantura bo ja już kolejnych £600 funtów nie miałam, a ona miała moje auto. Musiałam dzwonić do Faki Japi, czekać do kolejnej wypłaty żeby uzbierać pieniądze, baba dzwoniła do mnie codziennie wrzeszcząc przez słuchawkę że ja jej blokuje parking tym złomem. Szczerze mówiąc, pod koniec chcialm tam pojechać i umordować sukę wlasnyi rękami.

Zapłaciłam £1200 i dostałam auto spowrotem. W tm czasie opowiedziałam co się stało znajomemu że sklepu i polecił mnie swojemu mechanikowi. A dwa dni potem pojechałyśmy z Dziećmi do Ikei w Milton Keynes i w drodze powrotnej silnik praktycznie wybuchł nam pod maska. Zapaliły się wszystkie możliwe światełka, rozdzwoniły sygnały alarmowe, spod maski buchnął dym i auto stanęło na środku autostrady. Czekaliśmy na pomóc drogowa 4 godziny. W tym czasie auto stygło i strzelało jak dogasające ognisko.

Pip auto obejrzał i wydał wyrok śmierci. W silniku nie bylo wiecej niz szklanka oleju a w chlodnicy była mini dziurka przez która wyciekła woda w czasie dlugiej jazdy. Silnik zatarł się na śmierć, od temperatury przepalila sie uszczelka od głowicą. Auto i £1200 poszlo do grobu. Wtedy opowiedziałam co mi się przytrafiło i Pip od razu wiedział co się stało- miał w ciągu roku kilku klientów od tej samej Zony którym wybuchł silnik pod maska. Zawsze tym którzy jej podpadli. Ona sama chcial za wszelka cene sprzedac interes Pipwi i wciskała mu go tak nachalnie że nie wiedział jak się bronić. Ona juz-juz dawała mu klucze a on nie chciał, idz babo w cholere!


-Znowu te Baby, psie macie- Bezzębny Rycerz był nieugięty w swoich osądach.


Auto poszlo na zlom, zostałam bez samochodu i bez pieniędzy, z pustymi skarpetami. Tymczasem… Susel mial przeciez auto a z racji tego gdzie byl auto było kosztownym środkiem transportu i nie potrzebował go do życia.

Tu zaczyna się opowieść Cudu znad Wisły.

Wszystko zdawało się działać przeciwko mnie. Auto było zaparkowane w Londynie, na jakiejś zaśniedziałej uliczce na której jeszcze nikt się nie kapnął że auto stoi tam bez MOTu i ubezpieczenia od zimy. A było już po Wielkanocy. Klucz dostałam pocztą i wysłałam go do Szwagra żeby auto odpali i orzekł czy ujedzie. Ni odpaliło więc akumulator poszedł na prostownik. W końcu udało się.

Ale ja, otoczona wianuszkiem przyjaciół i znajomych nie miałam co zrobić z Dzieciakami na cały dzień więc musiałam zaplanować podróż pociągiem do Londynu na 4 bilety bo sama przecież autem do domu bym nie wróciła. I tak wydałam NAPRAWDĘ ostatnie pieniądze w domu. Na bilety kolejowe. Dzień podróży do Londynu zbliżał się wielkimi krokami a ja nie mogłam sfinalizować ‚kupna’ auta bo Suseł nie wiedial gdzie jest dowd rejestracyjny który w UK wygląda jak podwójną karta A4 wysyłana pocztą przez Urząd Komunikacji po kupnie auta. Nie wie i już, może nigdy nie dostał po tym jak go kupił, może Jacek nigdy go oficjalnie nie przerejestrował, nie wiem. Nie wie i już.

A bez tego dokumentu nie moge sprzedac sobie auta, nie moge go kupic, nie mogę opodatkować ani ubezpieczyć…. Mogila! Dzień się zbliża, ewentualnie składanie podania o kopie potrwa 2-3 tygodnie a Dzieci muszą do szkoły a ja do pracy!

Na wschodnioeuropejska modle, powiedziałam sobie- w ch8j, jedziemy. Najwyżej złapią nas kradzionym autem bez MOTu i bez ubezpieczenia. Jej.

Tamtego dnia byłam zesrana po pachy. Wszystko gotowe do podróży, wczenie rano Dzieci już uszykowane, kanapki porobione i zaraz będzie autobus do Miasteczka żeby złapać pociąg. A ja siedzę na łóżku i panikuję że NIGDZIE BEZ TEGO PAPIERA NIE POJADĘ I JUŻ! Uparłam się jak świnia przy korycie i mamrotałam do siebie jak wariatka że nie i koniec! Nie jadę! Pojadę ALE tylko z papierem w ręku, kurwa jego mac! Szukam trampka, Rodzicielką wolą od drzwi że zaraz będzie za późno… nie ma trampka. Macam, szukam, nie ma! Na kolana i dawaj ci grzebać łapa pod łóżkiem, gdzie gitary były dwie, panele na podłogę, nadal w folii i … reklamówka pełna nigdy nie otwartych listów które Suseł miał w zwyczaju dostawać, nie otwierać, ignorować i udawać że nie istnieją. Rachunki, długi, ponaglenia. Taki standard. Reklamówka musiała tam leżeć od wieków, ukryta między gitarami a wzmacniaczem.

Wyciągnęłam ją na podłogę, pełna listów, że 100 sztuk. Wsadziłam rękę losowo między koperty i wyjęłam jedną, brązowa, jak wiedziona boskim palcem opatrzności. Dziś już wiem co to było ale wtedy to był jakiś pieprzony Cud znad Wisły. Rozdarłam kopertę i wyjęłam… dowód rejestracyjny na Nissana. Jak Rodzicielką przyszła w końcu na górę ciosać mi kółka na głowie że się spóźnimy, ja siedziałam na podłodze i płakałam jak dziecko.

W pociągu sprzedałam auto, kupiłam, opodatkowałam, ubezpieczyłam. Odpaliło za pierwszym dotknięciem oczyszczony z liści odjechał z Londynu, do domu i dojechał jak bohater Związku Radzieckiego, w kwiatach i okasakach tłumu. Nie zepsuł się do samego końca kiedy w końcu musiałam go zezlomowac po roku bo jak się potem okazało, Jacek płacił za lewe MOTy bo wiedział że auto było po wypadku i ramę miało w kształcie rombu a nie prostokąta.

Mogłabym powiedzieć że to taki piękny zbieg okoliczności, że szansa jedną na milion ale chciałbym tak strzelić w totka. Dzisiaj już wiem jak do tego doszło ale na ta opowieść jeszcze przyjdzie czas.


-Bedzie o Czarach, Jaśnie Panienko?- zaszeptała Baba spod derki.

-Prawie.

-Oj to ja nie zasypiam i czekam ci na opowieści o czarach- ucieszyła się Baba i poprawiła onuce.


Jednak podróże do pracy autobusem stały się męczarnia bo Rodzicielką nie mogła jeździć 4 razy dziennie w dwóch różnych kierunkach, 5 dni w tygodniu. W tym czasie nadal pracowałam w Autach, nikt nie wiedział o moich perypetiach, podczas kiedy ja łapałam autobus który zawoził mnie do pomniejszej wsi skąd na piechotę szłam szosa do pracy 2 miłe, obok owce patrzyły spod byka a po boku mijały mnie transportowce pełne aut, nic tylko dać się zabić! A szła jesień i 2 miłe w takich warunkach to jak prosić się o bilet na cmentarz. Więc kiedy w końcu wywalili mnie a Aut, nawet powitałam to z ulgą.

Przyszedl czas na Magazyn ale o tym tez bedzie pozniej.

Do Magazynu jednak miałam 2 minuty od przystanku autobusowego i przez kolejny rok stałam, marzłam, mokłam, topiłam się, smażyłam się, niepotrzebne skreślić. Autobusy między Miasteczkami spóźniał się nawet 2h i kiedyś zdarzyło się że skończyłam pracę o 17:00 a do domu dotarłem o 19:45, w towarzystwie Johna, nieznajomego dziwnego człowieczka i jego brata co miał auto i serce. Miałam tego dość, po dziurki w nosie! Dodtakowe okoliczności powodowały że brak prawa jazdy położył się gruba kreską na mojej przyszłości i innych ważnych kwestiach… ale może wcale nie. Sami z czasem osoadzicie.

W kazdym razie- pracujac w Magazynie za mierne £19k rocznie na prawo jazdy szans znowu nie było.

Minął rok i postanowiłam że jak nie złożę papierów o Provisional Licence teraz to nigdy nie usiądę za kółkiem. I wyslalalm papiery. Mój różowy plastik przyszedł pocztą do domu na tydzień przez pierwszym lockdownem w UK. Tydzień potem kraj zahamował na ręcznym a ja nawet nie miałam szansy na znalezienie instruktora jazdy. Ale w końcu nauczyć mogła mnie Rodzielka i w końcu lockdwn okazał się błogosławieństwem. Drogi były puste, miasteczka i wsie zamarły, na ulicach nie było ludzi, industrial estate w Koziej Wólce pozamykał wszystkie firmy i kraj, jak daleki i szeroki był mój i tylko mój. Wsiedliśmy w Nissana i na industrialu nauczyłam się ruszać, hamować i cofać. potem wrzucać dwójkę, potem parkować przodem, potem tyłem. Potem stawiałam wiadra że niby inne auta i parkowałam między nimi tyłem A potem wyjechałam na drogę. I pojechałam. A co. Muszę przyznać że miałam jaja że stali bo kiedy już doczekalalm się tych upragnionych lekcji, instruktor wypuścił mnie na ulice po dobrych 5 lekcjach. Nie powiedziałam mu że do tego czasu przejechałem z Rodzicielką już prawie 1000 mil.

Skończył się pierwszy lockdown i dostałam do ręki dużą ilość gotówki. Od razu zapłaciłam za 10 lekcji z góry i zaczalam rozglądać się za własnym samochodem.

Dnia pewnego, w drodze na autobus na mojej drodze znalazła się sterta rowerów i musialalm zejść z chodnika na ulice, wprost na dupkę jakiegoś zaparkowanego auta korego nigdy wcześniej tam ne widziałam. Zaułek był tuż obok przystanku, na tyłach chińskiej restauracji. Rowery rzucili na chodnik klienci którzy akurat odbierali przez tylne drzwi zamówienie na wynos. Na aucie było napisane NA SPRZEDAŻ i cena £350. Pomyślałam że pewnie nawet nie automat…. automat. CHCĘ. Auto, Suzuki Wagon R+ było w stanie mało powiedziane że żałosnym. Było RÓŻOWE. Od utlenienia, nie fabrycznie. Matowe, szorstkie, brudne jak święta ziemia, oklejone naklejkami nietoperzy, z piękna, wyblakłą niebieska kokarda na przednim grillu. No sami patrzcie:

Żal było patrzeć ale moje serce powiedziało: Mój mój mój …. Zanotowałam numer telefonu, zadzwoniłam, umówiłam się i trzy dni potem auto było moje. Za £150. Z dziura w rurze na paliwo, dziura w rurze do powietrza do silnika, dziura tam gdzie powinien być dolny przedni grill ale z wyjechanymi głośnikami własnej instalacji. Wszystko naprawiłam sama w ciągu następnych 2 miesięcy. Z YouTuba nauczyłam się jak wypolerować auto co połysku i przez następne dwa miesiące, dzień w dzień stałam na ulicy i jechałam blachy wiartarka z polerką. Każdy najdrobniejszy cal. Kupiłam i wymieniłam dziurawe części, zamontowałam nowy grill, odnowiłam koła, posprzątałam wnętrze do takiego stanu że niczym nie przypominało złom który kupiłam. 17 letnie auto wyglądało jak 10 letnie. Przyspieszenie miało jak zaprzęg koni wyścigowych a paliło marniutkie 40 litrów na tydzień jazdy. Czego tu nie kochać?

Sasiedzi dostali skretu karku bo takie rzeczy w UK sie czesto nie zdarzaja zeby ktos remontowal auto sam, jeszcze baba…


-Oj tam baba!- zakrzyknęła Baba- Jak sie Kmeciowi woz spsuje to kto ciungnie poki nie naprawi? Baba!

-Taa, juzci, Baba. Konia wam cza a nie baba do wozu ciungac! – Rycerz stanal w obronie Bab.

-Tam zara kunia! Baba z wozu to i kunia nie trza!- obruszyl sie Kmiot


Dwa miesiące ciężkiej orki, kazdgo popołudnia, zdejmowanie kół, zakładanie, grzebanie się w paliwie, wymiana pierdul takich jak żarówki, antena, nowe loga bo stare się łuszczyły… Moje Baby było piękne i gotowe. A co najważniejsze – ja byłam już do tego czasu w pełni pewnym siebie kierowca z ponad 1500 mil na drodze. Instruktor dał mi 10 lekcji, cienko rozsmarowanych na przestrzeni czterech miesięcy bo po otwarciu kraju chętnych na lekcje było trzy razy więcej chętnych niż zwykle. Porobiły się kolejki do lekcji, testów na teorię, do testów praktycznych. W październiku poszłam na teorię i zdałam za pierwszym razem z jednym punktem na minusie. Ale zaraz przyszedł drugi lockdown a za nim trzeci, najdłuższy bo od Bożego Narodzenia po lipiec tego roku. Jeździłam absolutnie codziennie, kilka razy dziennie, przez lato, każdego wieczora po pracy, 10 mil, 15, gdziekolwiek aby przed siebie. Bo zakochałam się w kierowaniu autem i już nie oddałabym tego za żadne skarby świata. To nie tylko wolność w fizycznym ujęciu. To przede wszystkim wolność w umyśle- że mogę, że czemu nie, że w każdej chwili mogę wsiąść i się przemieścić a nie prosić, czekać i być przemieszczana słuchając nie swojej muzyki. W aucie pełnym śmieci i łupin z pestek z dyni. Boo u mnie jest jak w muzeum.

Obejrzałam na You Tubie dosłownie setki godzin video z jazd z instruktorami, filmików instruktażowych, mogę zdawać egzamin w Wolverhampton w którym nie mieszkam ale tyle się na nie napatrzyłam przez kamerę że mam wrażenie że to mój drugi dom. Testy teoretyczne, 780 pytań przeleciałam na 100% chyba że 300-400 razy. Wszędzie, w kiblu, przy siadaniu, w wannie, w nocy, przed wstaniem. Książkę Stiga ‚Jak prowadzić?’ przeczytałam 6 razy od deski do deski.

Przyszedł kolejny lipiec i kolejny powrót do normalności. Już nie płaciłam za więcej lekcji. Od razu wsiadłam na strony Wydziału Transportu i szukałam terminu na egzamin praktyczny. I znalazłam. Pierwszego tygodnia lipca zabukowaam egzamin na dwa dni przed Wigilia. 6 miesięcy czekania. Już mnie to nawet nie załamało. Po protu uznałam że tak ma być, świat stoi na głowie, trudno. Nie takie rzeczy mogłyby mi się przytrafić. Do tego czasu jeszcze doszlifuję sprawdznie bocznych lusterek (czyta: zacznę z nich korzystać) i będę gotowa.

I wtedy Suzuki umarło. Pip ogłosił akt zgonu bo w mojej automatycznej skrzyni biegów padł jakiś pierdacznik który sam w sobie problemem nie był ale rozebranie siedemnastoletniej automatycznej skrzyni biegów i złożenie jej potem do kupy tak żeby działała graniczyłoby z cudem. Mój Robaczek stał kilka tygodni u Pipa a ja szukałam całej skrzyni biegów z drugiej ręki, na darmo. W końcu ogłosiłam żałobę narodową i wystawiłam Robaczka na Facebooku. Ale ponieważ tyle się nad nim napracowałam, postawiłam wszystko na jedną kartę i wystawiłam go za £1000 mimo że niezdolnego do jazdy. I sprzedałam w pół godziny kolesiowi którego skrzynia biegów była ok ale blachy do przerobu na żyletki. Postanowił dokonać transplantacji skrzyni biegów i kupił praktycznie w ciemno. Robaczek nie poszedł na złom, cieszy się i żyje u właściciela który miał możliwość go przywrócić do życia.

Ale smuteczek zamieszkal w moim serduszku


-Mi tak zamieszkał jak mi chabeta padla… – zesmucil sie Rycerz. – Kun to jednak kun. Zre i sra ale jak nie ma, to smutno…


A przeciez ja mialam zdawac egzamin w tym aucie! Eech…

I dawaj kupować auto. Szybka lista- Mazda3, może jakiś Ford, SMART? Co tam jeszcze… nic mi się nie podoba. Dostałam pozwolenie na kredyt ale nadal nie wiem co chcę kupić! Ma być czerwone i automatyczne. Nic nudnego, ma mieć charakter! Jak Richard Hammond, co powiedział że Suzuki Wagon to szklarnia na kółkach. Jedno auto – 10 okien. Ma mieć styl i być nietuzinkowe, jak sama Kokainka. I ma jeździć. I robić Vrooooom….

Dostałam dostęp do jakiej super-duper tajnej bazy danych aut od wybranych dealerów w kraju ale na warunkach kredytu- auto ma być nie starsze niż 2011, automat i ma mieć nie więcej niż 67k mil na liczniku. I szukaj tu człowieku. Wrzuciłam warunki do przeszukiwarki tajnej bazy danych aut i wyskoczyło mi to. Jedno jedyne takie:

I pomyślałam sobie- jak nie teraz to kiedy? Mieć piękny samochód, cabriolet, który robi vroom vroom i nie jest nudnym srebrnym rodzinnym klocem… Jeszcze przez chwilę pomyślałem że może jednak nie wypada ale wtedy obudziła się Kokainka i strzeliła mnie prosto w w pysk. I kupiłam.

Ta piękna, lśniąca Dama jest moja, ma nawet konto na Instagramie! Zainteresowanych zapraszam na #mylittleredchilli. Mini ONE, cabriolet model R57, 2012, 1,6l, automatyczną skrzynia biegów, 60k na liczniku.

Pepper, bo tak ma na imię jest jak nowa, jedyne co muszę zrobić to zmienić jej antenkę. Do tego powoli wszystkie chromowane elementy będą zmieniane na czarne, przyciemniłam już przednie i tylne światła, w ten weekend będę malować zaciski hamulcowe żeby Pip założył mi piękne czerwone nowe hamulce w poniedziałek. Już nakleiłam jej paski wyścigowe. Auto w którym działa absolutnie wszystko. Co przyciskam to działa, co nie zdarzało się nigdy w żadnym aucie które kiedykolwiek mieliśmy. Albo wiało gorącym powietrzem z klimatyzacji, albbo światełko nad głową robiło disco, albo drzwi trzeba było otwierać przez otwarte okno, bagażnik się nie domykał albo muzyka wyłączała się przy hamowaniu…. Tu działa absolutnie wszystko.

Niedwno przetestowałam również opinię Rodzicielki że to jest tak małe że się nie zapakujemy. Pojechaliśmy nad morze z Dzieciusiami i spakowałam do niego nie tylko cztery osoby ale i koce, pływaczki, zmianę ubrań na trzy pory roku, jedzenie, picie…. A jakiegoś dnia udowodniłam że do auta wejście również równowartość £120 w zakupach z Aldiego. Gabiego nie było widać zza toreeb ale udowodniłam że się da.

Ale wtedy pojawił się problem- testu praktycznego nie da się przeprowadzić w Mini Cabrio bo tylne okna mają ograniczone pole widzenia przez składany dach. I dup. Jak na śmiech zadzwonił do mnie mój Instruktor sprzed roku i spytał jak tam u mnie. Powiedziałam że podchodzę do egzaminu po 10 lekcjach ale za pół roku. Kazał przyczaić jedną z firm które za drobna opłata automatycznie bukują wolne terminy w imię klienta. Zapłaciłam i zaczęli szukać. Ale ja nie mam auta! A Instruktor zabukowany na miesiące do przodu, jak mi znajdą wcześniejszy termin to przecież moje liczne grono znajomych i przyjaciół na pewno nie pożyczy auta na godzinę!

Dwa dni potem dostalam nowy termin- 7:00 rano, za trzy dni.

O Jezusicku. Auto mam ale nie do uzycia na egzaminie, co teraz? Instruktor sie zlitowal uzyczyc mi swojego elektrycznego Volkswagena na czas egzaminu. Umowilismy sie na 6:30 rano, w Miasteczku na ostatnie 30 minut przed egzaminem zeby mogl wyczuc czy ja sie w ogole nadaje! I jak tu jechać i zdawać cokolwiek autem którego nie znam, jeszcze elektrycznym?

I po 30 minutach stwierdził żebym już pociskał do centrum egzaminacyjnego bo on nie wie jak ja to zrobiłam ale jestem gotowa jak indyk na Swieta.

Z budynku wyszedł gentleman starszej daty, przywitał się, zasiadł w aucie i spytal mnie czy wiem co dzisiaj będzie miało miejsce, mając na myśli etapy egzaminu.

Na co ja odparlam:

-Tak, Dzisiaj dostanę prawo jazdy.

-Doprawdyz?

-Doprawdyz.


-No moja dziołcha!- ucieszył się Rycerz jak dziecko.- Na kunia i jedziesz a nie tam pity pierdy!


I pojechalalm. Mówią że egzamin najczęściej oblewa się w pierwszych i ostatnich 5 minutach a tu środek Miasteczka, piesi do pracy, Polacy na rowerkach pociskają do fabryk, kręcą się uliczki… ale jadę. Na luzie, świadoma że mam w dupie boczne lusterka więc na wszelki wypadek ostentacyjnie zerkam w któreś od czasu do czasu żeby nie było że nie zerkam. I jadę. 10 minut, 20, wyjechaliśmy z miasta, na drogach podmiejskich to ja jestem miszczu kontroli bo mieszkam w Koziej Wolce a 3/4 tych setek mil przejechanych pyknęłam na tych samych drogach. Kontrola prędkości, o pieszy, światła, lusterka, pogwizduje, w końcu zapomniałam że mam egzamin bo koleś był cichy jak mysz i tylko sobie rysikiem dziobał w tablet… Nie podobało mi się do końca to dzióbanie ale udałam że nie widzę i jadę. 30 minut, 40. I widzę że trasa zawraca do Centrum. Ok, myślę, ostatnie 5 minut- nie spierdol tego. Zaparkowałam pod budynkiem, wyszedł mój Instruktor i czeka. Dosłownie widzę znak zapytania nad jego głową.

-Powiedziano mi ze mialas zaledwie 10 lekcji.

-/kurwa, nie zdalam/ Mialam. To prawda. Rok temu.

-Hm. Gratualacje, dostajesz prawo jazdy z zerem bledow na egzaminie.

-SERIO?

-Ja nie ma watpliwosci. A ty?

-Nie.

-No i tak jak powiedziałaś, tak dostalas. To byla bardzo przyjemna przejazdzka.

I dostałam. Instruktor ucieszył miskę od ucha do ucha, inni egzaminowani zapałali chęcią do tego pana z którym jechałam a on podpisał mi dyplomik i życzył szczęśliwego życia.

Dostałam. Mam prawo jazdy. Mam auto marzeń. Dostałam prawo jazdy które oceniam na swój wielki sukces okraszony ciężka praca i uporem maniaka.

Bocznych lusterek nadal nie mam. Doszlifuje sie, chociaz moze tyle co w nie patrzę to dokładnie tyle ile trzeba?

Samotna na Benefitach

Zwykły wpis

-Teraz to juz zamierzchla historia…

-Opowiadać Waćpanka jak juz zaczelas i smaku narobiłaś.- Bezzębny rycerz poprawił przyłbice i zapatrzył się w horyzont.


No to chyba wracamy po 2015-2016 rok. Pamiętam że Chewiego dostałam w 2016 od Samotnej na Benefitach jak się jej suczka opsila. Okocila. Tylko ze psami. Wiecie 🙂

Pomagałam Samotnej na Benefitach 3 lata. Nawet wtedy kiedy już nie była Samotna tylko znalazła Dawcę Kolejnego Dziecka, trzeciego już- Jacka. Jacek, mimo tego że pracował na pełen etat i mieszkał że swoją nową rozina, na rodzinę nie płacił- tylko na siebie i na Syneczka. A syneczek, jak go poznałam jeszcze w okresie płodowym, tak wyrósł powoli na wredne, rozpuszczone, samolubne stworzenie szantażujące otoczenie rykiem i smarkami. Samotna więc jechała na benefitach na siebie i dwójkę własnych dzieci a szynkę dla Jacka i Synka kupowała z jego wypłaty. Więc nadal jej pomagałam bo Jacek mimo tego że angielski znał, pomoc Samotnej w telefonach nie chciał. Prąd miał ale do elektrowni nie chciał zadzwonić. Gaz miał ale rachunków nie chciał płacić. W końcu zamówił Polsat ale dzieciom Samotnej nie wolno go było oglądać i na czas kiedy Synek oglądał bajki dla dzieci, oboje siedzieli w ogrodzie. Z czasem to siedzenie w ogrodzie przeniosło się do siedzenia w lesie do 19:00, o czym dowiedziałam się wyprowadzając Chewiego do lasu. Spotkałam tam Jasia i Małgosie Samotnej na Benefitach i dowiedziałam się że dzieci są głodne, matka nie pozwala im jeść tego co dla Synka a to co dla nich jest najgorszego sortu bo tylko na to ja stać. Że nie wolno im oglądać telewizji ani siedzieć w salonie kiedy Jacek wraca z pracy i że Jacek uderzył Jasia kablem od żelazka. I że Jaś poskarżył się do szkoły ale matka stanowczo zaprzeczyła całej sprawie i na tym się skończyło.

Nie wiedzialam co powiedziedziec jak o tym wszystkim usłyszałam.

To po to Samotna uciekła od swojego partnera boksera po tym jak uderzył wlasna corke ale pozwalała obcemu palantowi bic jej syna? I po tych wszystkich latach kiedy zaklinała się że jej dzieci musza miec cisze i spokoj?

Ale nadal pomagalam, rozmowa w lesie pozostala tajemnica. Czasem Jas opowiadał coraz więcej kwiatków z życia Rodziny na Benefitach ale ja staralam się prostować co sie dalo bez narażania dzieci na szkodę. Nadal przychodziła do mnie stać w kuchni po 5h, po rade, po pieniądze, po pomoc, po telefon, po cokolwiek. O 5:00 rano Susel bral na hol Jacka auto po tym jak wjechalo mu do rowu na zakręcie obok Wolki. Nie powiedział co robił o 5:00 rano poza domem ale chyba sie domyslalam. Nieważne.

Pomocowe kółeczko zainteresować szło już w 4 rok kiedy dnia pewnego wróciłam z pracy i zastałam Rodzicielkę w pianie wytoczonej z ust. Opowiedziała mi wszystko i usiadłam. Wyszła z domu żeby pojechać po dzieci do szkoły. 7 mil. Ale Scenic nie odpalił. Robi się późno, auto nie działa, szkoła czeka ale ile można? Zadzwoniła do mnie żebym dała znać w szkole że się spóźni i w te pędy do Samotnej na Benefitach, do Jacka żeby wskoczył z nią w auto bo zaraz będzie 16:00 a nauczyciele chcą do domu. Samotna poszła powolnym krokiem na górę zeszła i stwierdziła że Jacek się kapie i zaraz zjedzie. I poszła do kuchni. Rodzicielką w przedpokoju stoi, czeka, czeka, woda się leje, Rodzicielką czeka. W końcu woła przez salon do kuchni czy Samotna tam jest na co Samotna że jest, obiad gotuje. Rodzicielką zdziwiona bo Samotna zawsze rozgadana i nie do powstrzymania ale nic, czeka, 10 minut, 20, woda leci, obiad się gotuje, szkoła czeka. Rodzicielką pyta Samotna czy Jacek już idzie bo dzieci czekają na co Samotna stwierdziła że jak Jacek zejdzie to będzie. Na co Rodzicielką trzasnęła drzwiami i wyszła.

Wtedy zadzwoniłam jedna z nauczycielek ze przywiezie Dzieci do domu i po kłopocie.

Nie widziałam Samotnej od tego dnia nigdy więcej. Kolejne 2 lata mieszkała w jednej wsi i w sklepie nurkowałam w polki żeby ja omijac. Bo u mnie przechlapane ma się raz.

W 2018 Jaś miał już problemy wychowawcze, szkoła wzywała psychologa bo 9 latek ciął się w lesie. Skarżył się na bicie i złe traktowanie więc opieką społeczna wsiadła im na karki. Przy tym sypnęło się że Samotna od 2014 pobierała benefity nie będąc samotna i okazało się że mają do zwrócenia prawie 100 000 funtów. Pewnej nocy spakowali do auta co się dało, wrzucili klucze przez skrzynkę do domu i uciekli do Polski. Po pół roku Samotna wzięła z Jackiem ślub a jej dzieci zamieszkały z siostrami Samotnej. Samotna z Jackiem i Synkiem założyli w końcu prawdziwa rodzinę.

I już wtedy powiedziałam że nikomu juz nie pomoge i nie oddam 3-4 lat nieustannego pamiętania i pilnowania czyichś spraw żeby potem dostać kopa w dupe. Znowu dałam się wycyckać.


-Jak ta lala, moja zlota Panno. Jak ta lala.

-Oj już cicho bądź i jedź.

Tacy są ludzie czyli biografie nie do przełknięcia

Zwykły wpis

Przejechali kilka wsi, wąwozów i zagajników aż pomęczeni przysiedli nad rzeka.

-Dupska ruszyć i ryb polapac, ale to juz! Jaśnie Panienka dalej snuje opowieść, skorom juz kartofelki oddcedzil.

Baby nabiły cos z sakwy na patyk i rozszedł się zapach topionego szczura…

-Zgubiłam sie. Aha, Styczen. Sasiad Morderca…. Pamiętam.- mruknął Rycerz- Mówili że przedni z niego był kawaler…

-To może opowiem o ND? Historia fajna chociaz nie zabawna. Mam go na glowie juz prawie od roku….

-Ujdzie, szczur sie smazy, będzie czym zakąsić.


Był sobie październik 2020.

Siedziałam na przystanku autobusowym w drodze do domu. Obok mnie usiadła Aktywistka i zamęczała mnie rozmowa o jakichś rurach, wodzie i gazetach.

Z Aktywistka to tez cala historia… Aktywistka, kobieta potężna postura i głosem, po 70tce, na emeryturze, przez lata była wolontariuszka w sklepie należącym do Firmy o której niedługo opowiem. Wolontariuszka brzmi uprzejmie i przyjemnie, Aktywistka natomiast rozłożyła swój obfity biust na całym sklepie i ogłosiła się Szefowa. Przez lata paskudnego traktowania mieszkańcy Miasteczka przestali chodzić do Sklepu i obroty wyraźnie spadły, czego nikt za bardzo nie zauważył- po prostu zakładano ze Sklepu w tym Miasteczku już tak ma. Aktywistka wrzeszczała na innych wolontariuszy, klientów, dzieci klientów ( w tym moje) ze patrzą, ze biorą towar do rak, że nie odkładają na miejsce, ze kupują i ze płacą. Czyli, cokolwiek byś człowieku nie zrobił- i tak było źle. Przez ponad rok przez sklep przewinęło się ponad 40 wolontariuszy z czego nie został nikt a większość odchodziła w ciągu kilku tygodni. Najczęściej w środku dnia. Z trzaśnięciem drzwiami.

W końcu Firma postanowiła zatrudnić pełnoprawnego Managera do Sklepu (i nawet zastanawialam sie czy sie za to nie zabrac ale mi odradzili). Po kilku tygodniach, Manager wezwał Aktywistkę na rozmowę i oznajmił że czas sie rozstać. Aktywistka wytoczyła pianę ze wszystkich otworów w ciele, ze tyle lat, ze taka lojalna, ze tak ja lokalna społeczność docenia…. Ale wyszła i nie wróciła. To było w samym środku Apokalipsy Covidowej i mialam informacje z pierwszej ręki. Kiedy otwarto sklep po lockdownie, klienci pytali się gdzie jest Aktywistka bo zrobiło się dziwnie miło i cicho na co ktos odpowiedzial ze juz nie pracuje, ktos dodal ze pewnie miala Covid, ktoś usłyszał że pewnie zdechła na Covid, ktos slyszal ze zawinęła się w kilka tygodni po wybuchu pandemii… i po miasteczku poszła fama że Aktywistkę pokonał wirus. A Aktywistka w tym czasie przeniosła swój biust do innego Miasteczka, oferując swoje wolontariackie usługi w innej organizacji charytatywnej. Tam jednak mieli mniej cierpliwosci i kiedy zaczela ustanawiać nowe porządki, powiedzieli jej że już dziękują ale poradzą sobie sami. W tym czasie Sklep w Miasteczku złapał oddech, ludzie zaczęli przynosić datki, kupować, grzebac, dotykać i chodzić po sklepie jak wolni ludzie. Obroty wzrosły o 200% i sklep zyskał nowego życia.

A od tego czasu, jezdzila ze mna autobusem w tym samym kierunku. Osobiście nigdy jej nie widziałam na oczy, tylko z opowieści ale kiedy raz wrzasnęła na współpasażera w autobusie że śmiał otworzyć okno- od razu wiedzialam ze jednak dobrze sie domyslam. Facet, wysoki, dobrze zbudowany Murzyn z Indii Wschodnich (czy ja wiem wszystko o wszystkich?) wstał i dotknął klamki okienka. Jak nie puściła na niego posoki: ”KTO CI POZWOLIŁ OTWIERAĆ OKNO W CZASIE JAZDY?? TU SA INNI PASAŻEROWIE KTÓRZY MOŻE NIE ŻYCZĄ SOBIE GWIZDANIA WIATRU W AUTOBUSIE! ZAMKNIJ TO OKNO I SIADAJ!” I Facet usiadł jak zaklęty! Od razu wiedziałam że podróżuje z Aktywistka z Ulicy Wiązów.

Tymczasem, pewnego dnia siedzimy sobie na przystanku w oczekiwaniu na autobus do domu kiedy napatoczyła się babeczka która jest jakimś pomniejszym managerem w Organizacji. Stanela jak wryta i stoi. Mowie czesc a ona przywitała się serdecznie ale nadal stoi i patrzy na Aktywistkę. Wtedy palnęła bezmyślnie jak bardzo cieszy się że widzi Aktywistkę w pełni zdrowia! Na co ta zdziwiła się dlaczego skoro ona i jej biust maja sie swietnie jak zawsze. Wtedy to Pomniejsza Managerka oznajmiła że przez chwile myślała że widzi ducha bo w Organizacji i w miasteczku, po lockdowneie wszyscy już ją dawno opłakali po tym jak tragicznie i w mękach zmarła na Covid. Ja ryknęłam śmiechem wewnetrznie i malo nie posikalam trampek. Aktywistka wpadła w nastrój ”Skandal, takie rzeczy ludzie opowiadają” a Pomniejsza Managerka dopiero wtedy zorientowała się że palnęła gafona.


-Baby! – splunal Bezzebny Rycerz na co baby sie obruszyly

-Chlopy! – wykrzyknęly wspólnym głosem

-Cichaj tam, babsztyle jedne, chłop świeżego powietrza chciał uswiadczyc, nie wina tego że Baba była emerytka ze wścieklizną!


A tymczasem z boku przysiadł się koleś w berecie, roboczym ubraniu, z wojskowym plecakiem i fajka w kąciku ust i przysłuchiwał się rozmowie. W końcu zapytał skąd jestem i tak rozmowa potoczyła się i toczy się do dnia dzisiejszego.

A wlasciwie, do chwili 5 dni temu kiedy to zdecydowałam ze ND musi spaść ze schodów. Przykro mi.

ND ma 54 lata, rozwodnik, potłuczony przez życie Anglik francuskiego pochodzenia, Żyd urodzony i wychowany na Bliskim Wschodzie. Ta wybuchowa mieszanka dała nam wiele tematów do rozmowy przez wiele podróży zimowym autobusem do domu. O zyciu, sztuce, religii, historii, polityce, stolarstwie, dzieciach, życiu pozagrobowym. Świetny kompan do rozmów, twórczy i uzdolniony. Stolarz-magik z wykształcenia, budował i remontował lodzie kanałowe, kiedy go poznałam akurat był managerem projektu renowacji starego banku w Miasteczku. Bez prawa jazdy bo w wieku 20 lat miał zapalenie opon mózgowych i została mu po tym nieprzewidywalna padaczka która kontroluje lekami. Miał żonę Amerykankę która jak to Amerykanki poczekała aż zbuduje dom od zera a potem zabroniła mu do niego wchodzić. Potem zgłosiła go na Policje i przesiedział w więzieniu 7 miesięcy zanim wypuszczono go bez zarzutów. Wrocil do UK, znalazł sobie partnerkę- zmarła na raka mózgu. Potem kolejna- zapiła się na śmierć bo nie umiała inaczej. Potem znalazł sobie dziewczynę 10 lat młodsza, Świadka Jehowy i postanowił się nia opiekowac. Wprowadziła do domu matke, dopłaciła do domu polowe i tak zostały. On wyprowadził się do komórki w ogrodzie która przysposobił na warsztat i mieszkanie. W domu nie dawały mu żyć- podlewały chemia rośliny w domu bo to zbędny przejaw próżności, nie pozwalaly mu oglądać kanałów jak Discovery Historia bo świat nie ma milionów lat i każdy o tym wie a on jest poganin, niewierzący i skazany na zagładę bez prawa wstępu do Królestwa Niebieskiego. Był z nią niefizycznie 9 lat. W tym czasie wyjechał do Francji pracował przy renowacji starego domu, wrócił a one nadal mieszkały w jego domu. Od tego czasu został w komórce na stałe.

Shutterstock - PuzzlePix

Do grudnia przeniósł się do starego banku na zimowe miesiące bo 2h w autobusie dziennie dawały mu w kość. Pracował po 18h dziennie, spał na łóżku polowym pod kocem więc przywiozłam mu koce, koldre, grzejnik, czajnik, toster.. Zaprosiłam go na Święta ale z racji różnicy religii, nie przyjechał na Wigilie. Kupilam mu prezent pod choinke, ‚Wiktoriańskie opowieści o duchach” bo lubi. Przestał w końcu wracać do komórki, po Nowym Roku było tak zimno że dowiozłem mu spiwor po Papryku. Serce sie kroilo. W samym srodku lockdownu, w mieście bez ani jednej otwartej restauracji, baru czy pubu gdzie można by było zjeść ciepły posiłek. Godzinny marsz do Tesco i temperatura +5*C w budynku bez tylnej ściany.

Przez te wszystkie miesiące rozmawialiśmy dużo przez smsy, w końcu oznajmił że skoro nie moze miec mnie jako żony, która to żona byłabym niezwykla z uwagi na moje talenty i podejscie do zycia to chcialby zebym z nim pracowała. Tu oczywiscie zapalila mi sie pomaranczowa lampka bo każdy wie gdzie taki układ zmierza: rzucę pracę zacznę projektować dla niego różne rzeczy, uczyć się w koledżu który mi zaproponował i nagle cos pojdzie nie tak (a pójdzie na pewno) i znowu zostanę na lodzie. Więc zwlekałam ile sie dalo.

Rozmawialiśmy o mnie, o tym co mi się przytrafiło, czemu tak się dzieje, o tym jak sobie radze, jak naprawiam pralki, kuchenki, samochody, buduje meble, stoły do BBQ na które nie mam kogo zaprosić. Zaoferował że pomoże mi skończyć łazienkę, rozgrzebana od 3 lat, nauczy mnie jak kłaść kafelki i zrobię sobie podłogę w spiżarni. Że mam talent i potencjał i potrzebuje tylko żeby ktoś pokazał mi kilka rzeczy. Byliśmy raz w pubie, odwiedziłem jego warsztat, opowiedziałam o swoich ostatnich perypetiach, w sumie przez prawie rok pisaliśmy do siebie praktycznie codziennie. Czasem o Chopinie i jego muzyce widzianej z perspektywy Polki i obcokrajowca, do 23:00. O wszystkim. Taki troche typ zamyślonego wagabundy który jest tam gdzie jego plecak, ma mnóstwo przemyśleń i skręca ręcznie papierosy.

Na wiosnę jego szefowi zaczęło brakować pieniędzy na projekt. Więc zaczął ścinać tygodniówki ND az w koncu kompletnie przestał mu płacić. Dług urósł do £15k i ND postanowił wycofać się z układu. Bank do dzisiaj stoi zapakowany w folie i rusztowania… Potencjalni klienci którzy chcieli kupić mieszkania w Starym Banku wycofali się , budowa stanęła, pieniędzy jak nie było tak nie ma. Gdybym wtedy postanowiła z nim pracować, wylądowałabym z niczym, tak jak przewidywałam.

ND wrócił do swojego Miasteczka, do komorki. Bez pieniędzy i bez pracy. Zapalapal sie na kilka projektow na szafki kuchennie i takie sprawy i zaprzyjaznil sie z właścicielem kilku połączonych razem sklepow w ktorych przydaloby sie otworzyc jakis biznes. Znowu zaproponował mi współpracę, tym razem tylko w weekendy. Nawet spodobał mi sie pomysl bo byłaby to praca dorywcza, gotowka do reki a kasy nigdy u nas za dużo. Ale ostroznie.

Obejrzałam budynek, z miejscem na kilka mieszkan do wynajecia, z czego jedno dla ND, kilka pomieszczeń dobrych na wynajem pod warsztaty i sale konferencyjne, potencjał na kilka dobrych interesów pod jednym dachem. W końcu ND uzgodnił z właścicielem warunki remontu i organizacji przedsięwzięcia i nawet podjęłam się pomocy przy remoncie w kilka weekendów. Dostał pozwolenie na trzymanie upragnionego kota i już rozgladalam sie za kotełkiem dla niego.

Dwa tygodnie temu moja Rodzicielka kupiła wiatrak sufitowy. Taki Hamerykański co ucina głowę co wyższej osobie. Wiatrak używany czyli bez instrukcji ale ponieważ ma też lampę, podłączenie tej gadziny nie ogranicza się tylko do przykręcenia do kostki białego, czarnego i czerwonego kabelka ale jest też niebieski i zielony. Poddalam sie. Akurat byłyśmy w supermarkecie kiedy napatoczył się ND. Moja Rodzicielka od razu pokazała mu wiatrak w bagażniku i spytała czy pomoże założyć. Pomoże, oczywiście, w te pędy, z największą przyjemnością! Natenczas pożyczył nam wiatrak na patyku który grzecznie zapakowałam do auta i pojechaliśmy sobie do soboty.

Umowilismy sie na sobote bo akurat zrobilo sie chlodniej więc temperatura w jej pokoju spadła do komfortowych 30*C więc zgodziła się poczekać jeszcze trzy dni. Przyszla sobota, umowilismy sie na popoludnie, ND napisal ze przywiózłby jakiś takeaway ale nie ma pieniędzy i od 3 dni jest na chlebie i herbacie. Obiad ja stawiam. Ugotowalam piękne curry, takie jak jedzą na Bliskim Wschodzie i pojechałam po ND. Pokazalam mu dom, do chcialbym w nim zrobić, co zrobilam sama przez te lata kiedy tu mieszkamy, obejrzeliśmy wiatrak i zjedliśmy wszyscy razem obiad. Podobno robię przednie curry, jakby ktos byl w okolicy. Wypiliśmy wino, tłumaczyłam historie mojej Rodzicielki o tym jak mój Tato mieszkał przez rok w Iraku w latach 80tych. Śmiechom nie było końca. ND stwierdził jednak że nie ma tego dnia melodii do instalacji wiatraka i nie ma materiałów. Ja mam cala komórkę ale ok, nie miał melodii do wiercenia dziur w suficie mimo tego że po to się umawialiśmy od trzech dni… Rodzicielka się wkurzyła, czego nie okazała bo posprzątała pokój, zrobiła miejsce na wiercenie, rozłożyła folie na podłodze, wyjęła drabinę z zakątka gdzie mieszkaja ghule i wilkołacy…

Rozmawialiśmy do 22:00, o Bliskim Wschodzie, o duchach, i żydowskich tradycjach pogrzebowych. Bylo super, odwiozłam go do domu.

Minęły 2 tygodnie. Rodzicielka zaczęła go nazywać Pajacem co u niej oznacza Wielka Czarna Krechę przez całe nazwisko i pol rodziny. Przez ten czas nie wspomniał o wiatraku ani razu. Znowu o biznesie i jaka jestem ważna dla jego dalszych planów…Jeszcze miał szansę bo nagle zrobilo sie goraco i przyszła Indian Summer- mamy prawie 27*C w ciągu dnia i parne noce a Rodzicielka patrzy jak sie jej jajka gotuja na twardo. Ma w pokoju piekielny ukrop a wiatrak leży na podłodze w salonie.

Napisałam do niego smsa czy jest szansa zeby zalozyc ten wiatrak w najbliższą sobotę zanim mi się Rodzicielka rozpuści? Odpisał czy kupiłem hak do sufitu. Nie rozmawialiśmy o żadnym haku ale ok, moge kupic. Odpisal ze wlasnie sprawdził ‚przepisy bezpieczeństwa’ i nie moze tego zrobic i mam sobie znaleźć jakiegoś lokalnego kowboja który to założy bo on nie pojdzie do wiezienia na 14 lat z grzywna w wysokości £80k. Nic nie odpisałam bo odebrało mi mowę, więc po godzinie dostałam drugiego smsa z którego dowiedziałam się że go obraziłam i jest mu wielce smutno.


-Kurcza jego blac!- krzyknął Bezzębny Rycerz bo od tego wszystkiego szczur wpadł mu w żary- Panienka raczy sobie żartować?


Nie odpisalam dwa dni, trawiąc powoli truciznę która zalała mi wątrobę. ND w końcu zaniepokojony moim milczeniem, wyobraźcie sobie napisał że on mnie kocha niemożebnie a ja go potraktowałam jak budowlańca na telefon. Niemożebnie i jak to jestem niezbędnym dodatkiem do jego istnienia w tej inkarnacji. I jak to może to wszystko różnice kulturowe ale prosi żebym z nim była. I że postawiłby mój dom jeszcze raz, cegła po cegle, bo miłuje ale robic będzie tylko z własnej woli. Bo inaczej to nie. Że pewnie mnie rozczarował, że życie sponiewierało a on tylko pragnie przystani……


-Niech spierdala- rzekł Bezzębny i oderwał pozostałym siekaczem udko szczurze od szczura.

-Tez tak pomyslalam.


…ale nie skomentowalam. No bo co tu powiedzieć? Że jestem dobra dla inkarnacji ale nie zasługuje na dziurę w suficie? I ze musze czekac az sie Jaśnie Pan ND natchnie na cos co zaoferował że zrobi? Od miesięcy słyszałam jak to pomoże mi w domu, o co nigdy nie prosiłam i na co zawsze uprzejmie kiwałam głową i uśmiechałam się. Nie pamiętam kiedy ostatni raz poprosiłem kogoś o jakakolwiek pomoc. W sumie, raz w ciągu ostatnich kilku lat i wtedy też wszyscy poznikali.

Zepsuł się nam samochód i nie mialam jak zawozić Dzieciusiow do szkoły. Znam osobiscie rodziców dzieci w tym samych klasach co Maja i Gabczak. Napisałam czy jest możliwość wziasc ze soba dzieci do auta przez kilka dni bo nie mam czym jezdzic, doplace połowę kosztów za paliwo…. nikt nie odpisal. Nawet babeczka która pracuje u Gabiego w szkole i ma syna w jego klasie, dała mi swój numer na wypadek gdybym czegoś potrzebowała. Ale to było wtedy kiedy obie byłyśmy Matkami Samotnie Wychowującymi. Ona już nie jest więc nawet nie patrzy na mnie po tym jak zignorowała moja wiadomosc.

To tyle jeśli chodzi o kolejnego Przyjaciela. Powinnam założyć sobie taki pergaminowy zwój z imionami i nazwiskami osób które wystawiły mi gola dupe przez lata, już teraz miałabym co rozwijać i ciagnac za soba….

W koncu odpisalam ND: ‚Niedługo oddam pożyczony wiatrak.’. I tyle. Bo co innego?

EDIT: PO dwóch tygodniach historia sie nie zakończyła, chociaż a tej chwili mam nadzieje ze juz tak…

Po kilku dniach nieustannego bombardowania mnie wiadomościami, dowiedzialam sie ze kazalam mu wyremontować sobie dom. Odpowiedziałam że jeśli tak interpretuje rzeczywistość i rozumie ludzka mowe to nie ma o czym rozmawiać. Że nawet nie wspomniałam słowem o czymkolwiek innym niż wiatrak, jedyne co to pokazałam mu rzeczy o których rozmawialiśmy przez ostatnie miesiące- o tym co chciałbym zrobić, czego musze sie nauczyc. Wtedy przeskoczył na nutę ze kocha i cierpi. Kochaj i cierp ale z dala ode mnie. Potem że jestem manipulatorka (to akurat zabawne bo kiedy dojdę do kolejnej historii, przypomnę wam o tym i bedziecie wiedziec o co mi chodzi). I tak dzień po dniu. Opowiedziałam mu historię Samotnej z Wólki, która możliwe że pamiętacie ale nie jestem pewna czy znacie ostatnie akordy tej opowieści. Musze poszukac, jak nie opisałam jak było to opisze.

W historii z Samotna z Wólki podkreśliłam że mnie zawodzi się tylko raz. Raz jedyny wystarczy mieć u mnie przechlapane ale i tak trzeba sobie na to porządnie zasłużyć. Mam wysoko podniesiana poprzeczke tolerancji na ludzkie skurwysynstwo ale ta cienka czerwona linia, raz przekroczona jest jednocześnie ostateczna. Nie zrozumial. Nadal pisal. W sobotę wsiadłam do auta i pojechałam odwieźć mu pożyczony wiatrak stojacy. Zeby sie z nim nie spotkać, zakradłem się od tyłu sklepu, otworzyłam drzwi o których wiem że zawsze są otwarte, wstawiłam wiatrak do korytarza, przymknęłam drzwi i poszłam na koniec ulicy, chowajac sie za zakrętem. Napisałam że wiatrak stoi w korytarzu i czekałam kiedy po niego zejdzie. Zszedł od razu, wyszedł na ulice i rozgladal sie szukajac mnie. Wziął wiatrak i zniknął. Pojechalam do Tesco, zrobilam zakupy i wróciłam do domu po 2h. Musiałam się odwentylowac.

W międzyczasie wysyłał mi wiadomości o swoim młodszym bracie który popełnił samobójstwo 30 lat temu, skacząc pod wagonik metra w Londynie. Przypomniałam sobie że za kilka dni jest rocznica tego wydarzenia i że jest to jednocześnie dzień jego urodzin. Brat popełnił samobójstwo w dniu urodzin ND. Pisał sążniste smsy o identyfikacji zwłok, jak gdyby nigdy nic, o cierpieniu, i tak dalej. I wtedy zdałam sobie sprawę że to dopiero jest manipulacja- wytoczył z piwnicy największe działo jakie miał i miałam sie zlitowac i zapomnieć o jego zachowaniu. A tu cie mam! Nareszcie zrozumiałam ze to po prostu gigantyczny egoista- ciągle tylko słyszałam ja, mnie, moje, moj, o mnie, i tak dalej. Nawet głupi wiatrak był powodem do zgrzytu bo nie chodziło w wiatraku o niego tylko o kogoś innego. I że teraz próbuje mnie przeciągnąć na swoja stronę opowiadając mi po raz kolejny historie w której on jest ofiara a ja mam się litować, pozalic i przebaczyć. I wtedy ok 20:00 napisał że dopiero teraz znalazł mojego smsa o wiatraku w korytarzu, że tyle godzin stał w drzwiach i z pretensjami że ktoś go mógł ukraść i że on tu się wynurza ze swoimi uczuciami na temat londyńskiego metra a ja w tym czasie odstawiam wiatrak zamiast zwracać uwagę na jego wiadomości. O zez kuwa ty jego mac! Napisałam że jest kłamcą bo widziałam jak wziął wiatrak zaraz po tym jak go odstawiłam do sklepu. Zamknął się na kilka godzin i dopisał że cieszy się ze pokazałam swoja prawdziwa twarz zanim się ‚zainwestował’ bardziej, ze wzgardziłam jego sercem i walczę z nie ta osoba z którą powinnam, ze jak ja atakuje to on tez potrafi…. odpisałam tylko STOP. I sie zamknal.

O Charku, Chalku, życiowych wyborach i Slytherinie.

Zwykły wpis

Przy ognisku zapadła cisza. Bezzębny Rycerz dorzucił do ognia i zawinął się w koc.

-Zimno się robi wcześnie…

-Wrzesień w końcu.

-Uhm. – mruknął i dodał po chwili milczenia – Tak będziemy siedzieć i czekać?


To był tydzień w którym wynieśli mojego sąsiada z domu za nieudaną próbę targnięcia się za życie koleżanki mojej sąsiadki. Tydzień w którym zabili Prezydenta Gdańska w czasie finału WOŚP. Ten sam tydzień w którym Suseł poszedł rano do pracy i już nie wrócił do domu. Żyje. Tylko gdzie indziej.


Bezzębny Rycerz zagwizdał pod nosem cichutko.

-Jaśnie Panienika przydzwoniła tak z nienacka…

-Co ty nie powiesz?

-No tak… ehm… no, ale spać trzeba, jutro dlugi dzień itentego. – to mówiąc wstał, rozgonił kmieci po krzakach, uwalił się blisko ogniska, położył głowę na pniu i zasnął.

Jeden z kmiotków, korzystając z okazji zebrał kilku kolegów i przysiedli się do Kokainki grzebiącej kijem w żarach.

-Jaśni Panienka opowie o tym sąsiedzie! To fajne jest i śmiszne tyz pewni bydzie?!

-A byndzie.

-To my poprosimy bardzo ładnie!


To mogło być piątek albo sobota czyli standardowy czas Greenwich na imprezy i rozboje domowe w UK. Frytka, która przecież znaliśmy od 2008 roku była sąsiadka cichą i nienapraszającą się. Samotna, po 40tce, uparcie szukała drugiej połowy, najpierw dla założenia rodziny, potem dla towarzystwa a na końcu żeby dopłacał do hipoteki. I nic. Było kilku, jeden na motorze, był jakiś z autem ale tylko tyle o nich wiem, bo parkowali, wchodził, wychodzili kilka razy na przełomie paru miesięcy i Frytka znowu zostawała sama. Wieczory pedałowala na rowerku salonowym albo przebiegała wirtualne kilometry na bieżni. Czasem, choć rzadko wpadali znajomi i od razu było słychać przez ścianę że nie ściany mamy grube ale Frytką to wyjątkowo cicha osoba.

I wtedy pojawił się Chark. Chark zaczął pojawiać się coraz częściej gdzieś tak od lata 2018 a więc na zimę 2019 był już właściwie zainstalowany i rozpakowany. Generalnie rudy, choć ten odcień nazywają w UK truskawkowym rudym bo do marchewki mu daleko. Różowy wszędzie, cienką, blond brodą, bez jednej jedynki na dole. Frytką jak zawsze- pełna klasa, dobrze ubrana, upaproszona w makijażu, rzęsy podwinięte, solarium odfajkowane, mucha nie siada. Na Charku siadało dużo much. W tym celu spędzał całe dnie na Nicnierobieniu w ”ogrodzie”, na metalowym krzesełku, pełnią do słońca, na samym środku buszu kwitnącego zbożem trawnika. Charkał regularnie, całą siłą młodzieńczej piersi (bo Chark od Frytki młodszy był), w też zboża i popijał piwem. Nie muszę dodawać że od razu przypadł mojej Rodzicielce do gustu. Ja tam zniosę dużo, tyle że sobie pogadam sama do siebie ale Rodzicielka nie za bardzo. Z braku języka, kosiła go spojrzeniem odziedziczonym po naszych rosyjskich przodkach.

Trzaskał drzwiami w drodze do pracy tak, że wszystkie kubki na stole w naszej kuchni podskakiwały. Nawet skosił trawnik! Ale tylko raz. Więc kiedy przyszedł styczeń i nie było nic do koszenia, zaprosili do siebie parę znajomych Frytki.

A więc opowiem jak to wyglądało zza ściany bo reszta miała miejsce na ulicy. Gdzieś koło 19:00 było super, tańce, śpiewy, śmichy-chichy, hulanka i cholubce. Koło 20:00 przycichło, kalorie się spaliły i jak sądzę towarzystwo zasiadło na sofach, Panie wzięły się za haft a Panowie zapalili cygara przy szklaneczce whiskey. I tak po cichu dobiła 22:00 kiedy siedząc sobie cichutko na kibelku, usłyszałam w łazience obok szloch niewieści. No było zdecydowanie coś nowego bo owego nigdy w łazience nie słyszałam. Może Frytką zwykła płakać gdzie indziej?

Przyszły Głosy, była rozmowa, coś nie coś z podniesionych głosów aż nagle jak ci Chark nie ryknął jakieś niezrozumiałe wiązki nieparlamentarnych określeń! Aż upuściłam rolkę papieru toaletowego, która przyciskałam uchem do ściany! Wrzask, stuki, lubudubu i dosłownie oczyma wyobraźni widziałam co było dalej. Szybko się sprawy potoczyły, bo śledząc dźwięki po ścianie, a do okna w sypialni nie miałam daleko, zobaczyłam jak Chark wywlókł koleżankę Frytki z łazienki na piętrze, na ulice, za włosy i fraki. Frytką i Kolega za nimi błagać o litość i umiłowanie boskie.


-Ale się dzieje! Dzieje się!- ucieszył się kmiotek i aż na pieńku zakręcił.


Jak profesjonalny szpieg Szoguna, pogasiłam wszystkie światła w sypialni, skryłam się za zasłoną i chwyciłam za telefon. 111 i dawaj z Policja. W tym czasie Chark zawrócił, widać zmienił zdanie bo na ulicy styczeń był i zimno, zacignal Koleżankę do domu, zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz. Frytką i Kolega w ryk i do drzwi, komórek nie ma, co robić?

Policja przyjęła zgłoszenie i w te pędy do Koziej Wólki, bo mi sąsiad morduje Bogu ducha winną niewiastę! W tym czasie wystawiłam się przez okno i dałam znać że Husaria jest w drodze. W międzyczasie w salonie obok Koleżanka w płacz a Chark w ryk. A ryczał jak zarzynany łosoś, na jedną nutę UAAAAAUAAAAAAAAAUAAAAUAAAAAA! I tak w kółko. Co chwilą jednak przypominał Koleżance że jeszcze ma pełnię władzy nad sytuacją i wtedy Koleżanka płakała jeszcze głośniej.

Przyjechali Panowie z Husarii, najpierw jedno autko, potem jeszcze dwa, potem van, potem znikąd pojawili się Husarze w ubrankach antyterrorystycznych i podczas kiedy jeden uprzejmie pukał do drzwi, 7 Krasnoludków wybiło szybę w kuchni i wlazło do domu przez ogród. Potem zrobiło się bardzo głośno, potem bardzo cicho i Frytka zaniemogła w ramionach Kolegi. Wzięli ją do auta policyjnego cucić i o szczegóły dopytywać.

Chwilę potem otworzyły się drzwi i wyprowadzili Koleżankę w jednym kawałku, pod opiekę Policjantki niewiasty. I zamknęli się z Charkiem w domu. Na długą, bardzo długą chwilę. Słychać było głównie zawodzenie drapieżnika któremu ktoś zawinął spod nosa świeżo ubitą antylopę. Zawodził, rykal, zmarczal, płakał, wrzeszczał…. Wilkołaki w lesie się pochowały.

W końcu otworzyły się drzwi i pojawiły się nogi Charka, którego 6 Krasnoludków wyniosło wspólnie na ulice, jak stara sofę. Jestem prawie pewn że Julian Assange czerpał inspirację z Charkowego wyniesienia kiedy Met Police wynosiło go z ekwadorskiej Ambasady jakiś czas potem. Nogami do przodu, wierzgającego i wijącego się jak węgorz w uścisku specjalistów.

Wrzucili Charka do vana, zatrzasnęli drzwi i zajęli się zabezpieczaniem terenu. Frytką z Kolegą wrócili do domu, zeznawać a Koleżanka pojechała na Pogotowie z raną na szyi po tym jak Chark postanowił siekać mięso na tatara.

Ale Chark nie ustąpił tak łatwo, o nie. Miotał się po vanie tak żywo że van, a to nie mały pojazd, jeszcze opancerzony czy tam uzbrojony, bujał się na kołach jak lodziarnia po włączeniu miksera. Ryki, tłumione przez blachy niosły się po polach i lasach. Wtedy jakiś Krasnolud, z toporem przy boku, krokiem nieśpiesznym acz pewnym, tak od niechcenia, poszedł do vana, otworzył drzwi, wymalował Charkowi piącha w czajnik tak, że się Chark zawinął jak bułka do szkoły i umilkł. Krasnolud zatrzasnął vana i wrócił do swoich obowiązków. Aż upuscialam lornetkę!

Potem już tylko posprzątali łomy i drągi do wyważania bram miejskich i zabrali Charka że sobą.

Na drugi dzień- cisza. Frytka zawezwała szklarza i tyle się działo. Na drugi dzień- cisza. Nikt nie charkał w kiblu, nikt nie charkał w salonie. Na trzeci dzień…. wrócił Chark. Wypuścili go z paki i wrócił skąd go przynieśli.

Jak gdyby nigdy nic.

I tak do następnego roku, Chark nie sprawi nikomu ani krzywdy ani bólu głowy. Mordowaniem nikogo. Ale zamienił nam w życie w koszmar z Ulicy Sezamkowej. Przyszło lato i Chark, bez pracy, bo od ‚incydentu’ dostał chyba usprawiedliwienie od mamy bo przestał pracować. Frystka szła rano do biura, jak zwykle, Chark brak krzesełko, sześciopak Fostera, radyjko na kryształki i siadał pełnią do słońca. Charkał, pluł, psykał piwskiem i grał lubudubu calusieńki dzień, od świtu do zmierzchu. Takie lubudubu w najcięższych odsłonach Drum’n’Bass i DubStep. Może terapeuta kazał mu zostać w domu i robić to co lubi najbardziej więc pił piwo i prał sobie mózg. I nasze razem z nim. No nie dało się. Lato upalne a w ogrodzie i na patio 16 godzin dziennie Majorka, Minorka, Ibiza, Sodoma i Gomora w jednym.

Ale zwrócić tu uwagę! Aż strach przecież, głowy może ukręcić, flaki na ulice wywlec, kury pokaleczyć. No strach!

To piwo jak sądzę miało mu zastąpić cięższe likiery ale przypłacił kurację co wieczornym pruciem własnych flaków do klopa. Dzieciusie do kąpieli, za ścianą Chark rozmawia z Wielkim Duchem przez biały porcelanowy telefon…

I tak do następnego lata kiedy wszystkich zaskoczyła światowa Apokalipsa. Wtedy to w domach zrobiło się ciasno, wszyscy powyłazili do własnych ogrodów bo w salonach zabrakło miejsca na ludzi których zwykle w domu nie było i Chark umilał nam lato jak tylko mógł. Ale nikt nie śmiał nawet pukać do drzwi. Zainstalował sobie lampę grzewczą w ogrodzie i napierdalał Dubstepem do punktualnie 22:00. Jak w zegarku, kurwi syn jeden.


-Cepem bym go przez łeb przyjechał i byłby spokój!- uniósł się Kmiotek

-Dajże spokój słyszałeś że cepem dostał i przeżył, znaczy się siła nieczysta… – pomruczeli zebrani w krzakach…


Zaraz po Wielkanocy, parę miesięcy po nocnej naparzance z Krasnoludami, Frytką wystawiła dom na sprzedaż. Coś się wszystkim wydawało że że wstydu bo od tego czasu nikt jej na ulicy nie widywał. Zaszyła się w domu, z Charkiem na patio i przerośniętym trawnikiem.

Dom stał na rynku okrągły rok, spuszczała z ceny kilka razy aż przyszła Apokalipsa i już było wiadomo że raczej nie pozbędziemy się Charka, chyba że jakimś syropem na kaszel z wodą święcona. Między Frytką a Charkiem komunikacja była minimalna, prawie nigdy nie siedziała z nim w ogrodzie, nigdy nie rozmawiali, nie słychać było telewizora w salonie. W mieście szła z Charkiem pod rękę, na tyle że ktoś mógłby się nawet nabrać. Ale raz jechałam z Charkiem autobusem do Miasteczka, pewnie do Job Centrę (bo przecież nie do pracy) i słyszałam jak mialkal do współtowarzyszy podróży, takich ospałych absztyfikantów z tylnego siedzenia jak to jego ‚Missus” siedzi mu na głowie, awantury robi i do pracy nieszczęśnika wyrzuca a on nie może bo jest mentalnie biedny i przetrącone ma skrzydełko. Kurwi syn.

I tak słuchaliśmy listy przebojów do września rok temu kiedy to nagle przed domem pojawiły się pomarańczowe stożki drogowe i przyjechała ciężarówka po ich graty. Chark stał i charkał, panowie pracy nosili. W ostatni dzień, po raz pierwszy od prawie dwóch lat zamieniłam słowo z Frytką że miło było i tyle lat i jaka kurwa jego mać szkoda. Okazało się że Frytką kupiła lepsiejszy dom, większy w naszej Wolce, na ‚fikuśnym osiedlu’ i postanowiła odświeżyć horyzonty. Charka zabrała że sobą, choć wszyscy myśleli że Chark dostanie swoje pudełko po adidasach i pójdzie w siną dał. Ale nie. Frytką znalazła swoją Drugą Połowę na starość.

Od Znajomych Królika dowiedziałam się że Frytka, Kolega i Koleżanka tak bardzo bali się Charka że nie wnieśli oskarżenia i Chark dostał areszt domowy do czasu zakończenia ‚terapii’. Terapia muzyka i chmielem.

I wprowadziła się Treserką.

Treserką dużo się śmieje, ma dwa psy z czego jeden głuchy a drugi głupi. Głuchy jest słodki, jak przychodzę nakarmić pieseły pod nieobecność Treserki która jeździ i tresuje, jest tak głuchy że nawet nie budzi się jak wchodzę do domu. Trzeba go potrącić, inaczej zdechnie z głodu. Drugi natomiast jest głupi że o matko- je własne kupy, ucieka kiedy tylko się da, i codziennie, ale to codziennie, wychodząc na poranny spacer o łaskawej 6:45 szczeka. Raz. Wystarczy. Kontrolne ‚hau’ stawia mnie na nogi od roku. Każdego poranka. Charka zmieniłam na Chałka.

Teraz będę wredna. Minął rok od wprowdzki Treserki a nic się u Frytki nie zmieniło. Jak zostawiła uschnięte patyki kwiatów na parapecie przed domem, tak stoją, obok wyblakły Kindybal z gipsu, na ścianie, z ozdobnego trójkąta zwisa kosz z sianem dla konia. Treserką narzekała że dom jest do remontu i że poprzednią właścicielka chyba nie bardzo o niego dbała ale jakoś nie pasowało mi to do obrazu Frytki… Aż dostałam klucz do domu, żeby wysikać pieseły. Ściany w kolorze stuletnich majtek, popękane sufity, tynk przy podłogach odłazi razem z farbą. Próchniejące futryny, Popękane progi w drzwiach, święci Józef i Maryja z Osiołkiem! Tylko że od wyprowadzki minął rok a jak dom stał tak stoi. W ogrodzie siano, nieskoszone już trzeci rok chyba, czaszka konia (nie żartuje, Treserką ma fetysz na zwierzęta), beton zarasta na zielono, płot po tej stronie obłazi z farby i laminatu. Przed domem, w woreczkach, od miesięcy leżą kupy Chałka. Chałek lubi robić w domu i zjadać więc Treserką pakuje, wystawia przed drzwi i zapomina. Zamienił stryjek siekierkę na Chałka.


-To ci dopiero interes- uśmiał się Kmiecio – Chałek, psia jego mac!

-Czekaj, dopiero się uśmiejesz!


Dzisiaj miałam szok. Treserką wybyła w celach treserskich i spytała się czy mogę dla niej wyprowadzić pieseły w porze lunchu. Dobra! U mnie mówisz i masz! Idę z kluczem, otwieram, wchodzę, Chałek na baczność, Głuchy śpi… ale działa telewizor, akurat transwestyta Muzułmanin w kobiecym makijażu i czarnej woalce opowiada jak ciężko mu w życiu, laptop otwart… Oj, pytam ‚Halo! jest tu kto?” – jak na horrorach… idę dalej, Treserką chyba jest w domu a ja pomyliłam dni… Krok do kuchni, na blacie leży pęk kluczy i telefon, na bank jest w domu, zaraz zrobi sie dziwnie!

Wycofałam się strategicznie, zamknęłam drzwi i wróciłam do domu sprawdzić Whatsappa. No piszę że dzisiaj! Treserki nie ma aktywnej, cisza, wysłałam wiadomość że weszłam do domu ale gra TV więc… co robić? I nic. Cisza 45 minut więc myślę- czas wkroczyć do akcji, może Treserką zeszła na zawał cycus i będzie na mnie że przez 50 lat nikt nie zauważył trupa w kuchni… Piszę na wszelki wypadek, że wkraczam do akcji, żeby było Policji co pokazać. Wchodzę. TV działa, Chałek ma ripleya z rozrywki, Głuchy śpi, idę powoli do kuchni nawołując żeby wystraszyć bandytę czy muchy co już na pewno oblazły zwłoki… Nic, cisza, na stole… telefon i klucze. No to na pewno nie żyje! No na bank! Czy psy jedza zwłoki??

A jak żyje? A jak to ostatnie minuty ZŁotej Godziny? A jak poślizgnęła się na kupię i uderzyła czajnikiem w umywalkę? A JAK SIĘ ZABIŁA i gdzieś wisi? Przecież to samotna babeczka, może zrobiło jej się smutno wczoraj wieczorem…Człowiekowi wszystko przychodzi do głowy w takiej chwili… Idę do kuchni, nie ma much, nie ma zwłok. Ale jest piętro. Zbieram suknię i idę powoli na górę. ”Haloo, jest tam kto? Żyjesz? Bo zadzwonię na Policję! Już dzwonię!!”

W łazience nie było kupy ani trupa. Napięcie rośnie, jakbym miała kałasznikowa byłoby raźniej……. Wchodzę do sypialni, akwarium pełne czegoś ruchowego i obrzydliwego, fetysz Treserki nie kończy się na czaszkach, (ma ich że sześć na kominku w salonie, różne gatunki). Napięcie rośnie, nie cierpię węży a tam chyba z sześć, wiją po sobie, uueeech! Treserką ma też świra na punkcie Harrego Pottera, od tatuaży po plakaty Slytherinu, więc to chyba takie maskotki do rzucania uroków, nie wiem. Nigdy nie byłam w Hogwarcie…

Obracam się, łóżko, rozbełtanie… a na prześcieradle, lekko okryty peniuarem w kolorze czarnej magii potężny, gumowy samotny pisior!!! Cielisty i bezczynny jak kardiolog w kostnicy.

Uuuugh!

Psy sikały szybciej niż pęcherz zdążył – do domu, ale to już! Drzwi na klucz, klucz na haczyk, ręce do mycia. Oczu się nie dało umyć.

Godzinę później wiadomość od Treserki – zostawiła TV włączony żeby psy nie były samotne. Uśmiała się po bokobrody że się przestraszyłam złoczyńcy. Telefon nie działa a kluczy ze stołu w kuchni nie potrzebowała więc zostawiła. Nie przyznałam się że szukałam jej zwłok…. Kurwa! Telewizor dla psa! Jeden jest głuchy jak pień a drugi jeszcze postanowi zmienić płeć w tym domu grzechu, cholerny Slytherin, zawsze było wiadomo że coś z nimi jest nie tak…


Kmiotki sperdzialy się ze śmiechu

-Nie śmieszne!

-A jeszcze jak śmieszne, Janie Panienko!- zarykiwał się Kmiotek aż się Baby pobudziły.

-Cicho tam, babska, do spania, nie w męskie sprawy się tentego!!!…ehm- ściszył głos – ale jaki był ten tego, ten ten…. ?

-TAKI!

Śmiechom nie było końca, do rana rozmiar gumowego pisiora w opowieściach Kmiotków urósł do rozmiarów średniej długości szczupaka aż dostali po łbach od Bab i przed wschodem słońca zrobiło się w końcu cicho.

-Bardzo śmieszne…

Bezzębny Rycerz i Bezgłowa Galeria

Zwykły wpis

Bezzębny Rycerz siedział przy ognisku i grzebał patykiem w dogasających węglach.

-Zrobili się w ciula, Jaśnie Panienko- Się dałaś wychędożyć jak córka młynarza.

Kmioty za wozem pomrukiwali cicho, że wspolczuciem. Jeden zachichotał ale szybko zamilkł po tym jak dostał cepem przez cep. 

-Tam zaraz wychędożyć. Sama chciałam, nie? Codziennie mruczałam litanię do księżyca że nie chce już tam pracować, dostałam co chciałam…

-Ale żeby tak? To już lepiej trzymać gębę na klodke zamiast mamrotac pierdoły pod nosem- stęknął Rycerz i wstał odcedzić kartofelki.

Żona Kmiota wykorzystała okazję i podpełzła do ogniska

-Teraz nam Jaśnie Panienka opowie jak to było z tom dietom że bez mięsiwa się Panienka obywala i co było potem…?

***

Dieta byla cud. Nie tylko że w pierwszych dwóch miesiącach straciłam az 5 kg wagi to jeszcze po raz pierwszy od lat! W tym czasie bylam naprawde śliczna: główka z buleczka włosów na szczycie, potem cylinder tułowia z wypustkami, dodatkowe obszary zderzeniowe z przodu, z tyłu i na obu burtach i dwa stożki, do góry nogami zakończone małym butkiem numer 5. No po prostu nic tylko dać się zepchnąć z ośnieżonej góry i dotrzeć na dół jako bałwan. 

Mięso odstawilam w lipcu. We wrześniu coś tak zaczelam zauwazac ale już w październiku przestalam brac antyhistaminy. Poniewaz nigdy nie dzialaly idealnie i zawsze mialalm objawy alergii, zauwazylam roznice bo przestałam kichać, kaszleć, smarkac, lzawic i cieknac że wszystkich otworów w głowie. Kompletnie. Przestałam więc brać tabletki i okazało się że po mojej alergii którą miałam od 21 roku życia nie pozostał ślad. Koty, psy, trawy, drzewa, koszona trawa, roztocza, pleśnie, porosty dzikie, leśne wróżki i wilkołaki przestały być dla mnie jakimkolwiek problemem. W listopadzie przestałam też wiszczec po nocach z płuc i nagle zaczęłam oddychac pelna piersia. Do grudnia przestalam brac też Ventolin i sterydy na astme. Nagle zaczelam chodzic szybciej, mniej się męczyć, moglam wejsc na schody jak dwunastolatka. Nie zebym byla jakas podkoslawiona wcześniej ale zdecydowanie nie był ze mnie żaden Usain Bolt. 

Dodatkowym, bardzo ciekawym objawem okazał się również haj percepcyjny, pewnego dnia wszystko stało się ostrzejsze, bardziej kolorowe, głośniejsze i miałam wrażenie że farmerzy dodają coś do swoich zielonek. Dotyk stał się bardziej wyczulony, zaczelam zauwazac więcej drobniutkich szczegółów otoczenia, gra swiatel, kolory były soczyste a mój mózg spragniony tylko wiecej i wiecej. Prawdopodobnie cos mi się tam w mózgu oczyściło a poniewaz bylam miesozerna całe życie , nawet nie wiedziałam jak wygląda prawdziwy świat! Albo skończył się okres zamroczenia spowodowany przekierowaniem energii do nieustannego trawienia mięsa i nagle zostałam na plusie!

Ale waga spadła do Iluś Tam, 5 kilo mniej niż wcześniej i stanęła. Ale poniewaz już wiedzialam że do miesa nie wrócę (do tego czasu nawet szynka mi śmierdziała i nic się w tej kwestii od tego nie zmieniło), postanowiłam obserwować wagę i nie naciskać. Rzuciłam SlimFast bo robiło się nudno. Przestalam liczyc kalorie, obserwować WeightWatchers i drzeć nad każdym produktem na sklepowych półkach.

Czułam się pełna energii, prawie jak na espresso przez cały czas, nawet chodziłam spać później bo ciało przestało być permanentnie zmęczone. No żyć nie umierać! Od lipca 2018 liczę czas od kiedy po raz ostatni się przeziębiłam. Serio, nie miałam kataru od trzech lat. A ze mna również I Dzieciusie, ktore postanwily dodawać szynke do kanapek ale od tego czasu jeden plasterek dziennie to całe mięso jakie jedzą. Gdyby nie lockdowny, miałyby 100% obecność w szkole bo też nie były chore od tamtego czasu. 

Miałam okazję zapytać Farmaceuty i Dr Kuleczkę o ich opinie na temat możliwości wyleczenia alergii i astmy przez diete wegetarianska i obaj stwierdzili że prawdopodobnie przez te wszystkie lata miałam chroniczny stan zapalny oskrzelików które w obronie przed toksynami lub chemia w mięsie, zalewały się płynem. I ot cala astma. Alergia zniknęła kiedy zniknęły chemikalia w mięsie. Nie miałam alergii na koty i wilkołaki tylko na antybiotyki, metale, hormony i pestycydy w mięsie. Nawet nie na mięso per se. Dlatego moja alergia pokonała mnie w kilka lat po przyjeździe do UK a astma odebrała mi sily do zycia w wieku 34 lat. Angielskie mięso z wysoko wydajnych farm jest tysiące razy bardziej naszprycowane chemia niz Polskie. szczególnie że kiedy jeszcze żyła moja Babcia, jedliśmy zawsze mięso i nabiał od małych rolników którzy sprzedawali swoje produkty na placu handlowym. 

Dr Kuleczka stracił pacjenta do przypisywania Fostair na który ma dotacje. Przezyje bez jednego kieliszka Chateau Holiday, na kolejnych wakacjach we Francji.

Potem dodałam jeszcze jeden element i poszło jak z płatka- Post przerywany. Od prawie dwóch lat jem dwa razy dziennie- o 12:00 w lunchu co tam jest chociaz czesto zupe pomidorowa z kawałkami pomidorów (taka wersja rough) z bazylia i chlebkiem czosnkowym, chińszczyznę czy płatki owsiane w jogurcie z owocami, maczane wieczór przedtem. Potem obiad o 18:00 kiedy to jem absolutnie na co mam ochotę i tyle ile chce. I tak nie dobijam do 1100 kalorii dziennie wiec moge sobie pozwolic. W ciągu dnia kawa i herbata z większą ilością mleka niż wody, czasami Scottish Cakes albo owoce. Zadnych smieci, ciastek, chrupek, frytek, napoi gazowanych, czekoladek. Nawet nie smakują już tak jak kiedyś. Orzechy, o, orzechy tak.

I nagle waga zaczęła powoli turlac się w dół. W toku opowieści które nastąpią, do diety dołączyły też również inne czynniki ale koniec końców, do zeszłego lata zrzuciłam 25-30 kilogramów i z rozmiarów UK 16-18 nosze dziś portki w rozmiarze 8-10. Koszulki 6-10. Czyli Ski. Mam też cycki jak czlowiek a nie jak Pumba i po raz pierwszy nie przeszkadzają mi w życiu i spaniu. Z DD do C, cala przyjemnosc po mojej stronie! Mam wcięcie w talii, zgrabny tyłek i nóżki hot dogi. 🙂 

Oto Bezgłowa Galeria 🙂

Lato i jesien 2018, po kwiecień 2019

Zwykły wpis

Więc zostałam wegetarianką…. Nadal jestem i chwalę sobie. Ale nie o diecie będzie teraz mowa, chociaż jeszcze do tego wrócimy…

/Teraz pisząc to wszystko, z perspektywy czasu, widzę że jednak pisanie codziennie i obserwowanie jak rozwija się ludzkie historie to zupełnie inna zabawa, niż pisanie post factum….

Było lato 2018, bardzo upalne i męczące, trawa przed Firmą zamieniła się w szary popiół, nie padało chyba z 10 tygodni. Chodziłam do pracy, wynudzona jak mops, codziennie klikając tysiące komórek tych samych arkuszy kalkulacyjnych, płacąc za mandaty drogowe, opłaty postojowe, parkingowe, wydatki kierowców i co tam jeszcze. Mój kontakt z Hiszpanką był jedyny w swoim rodzaju. Dzwoniliśmy do siebie po pracy żeby instruować siebie nawzajem jak gotować pierogi i jak przygotować hiszpański omlet. Pisałyśmy do siebie po pracy, opowiadała mi o swoim byłym mężu, złym Hiszpanie i o swoim nowym mężu- poczciwym Angliku. Urodziła się jej wnuczka dla której wyszydełkowałam przepięknego, wielkiego królika w sukience na widok którego ‘wszyscy oszaleli’. Dzieliliśmy się czasem lunchem na pol żeby posmakować czegoś nowego, kupowalysmy sobie nawzajem ulubione słodycze, wysylala mi zdjęcia wnuczki dzidzi i zalila sie ze synowa jej nie lubi tak bardzo jakby mogła. I tak dalej. W tym czasie też wybłagałam jakiegoś urozmaicenia w codziennych obowiązkach bo z nudów odchodziłam od zmysłów.

We wrześniu dołączyła do nas Georgia (nie ma nicka bo nie zasługuje :D). Georgia była młoda, 21 letnia dziewczyna o wysokich aspiracjach i zerowych umiejętnościach społecznych. Ukończyła kurs 3 stopnia w księgowości i postanowiła wspiąć się na poziom 2 i 1 w jakiejś firmie gdzie będzie wysyłać faktury i rozliczać konta. I trafiła do nas. Miała ‘chłopaka z internetu’ z którym właśnie wprowadziła się do nowo wybudowanego domu za który zapłacił jej ojciec i jeździła Abarthem za który zapłacił jej przyszły teść. Taki typ, jeśli już domyślacie się gdzie to zdąża. Georgia miała również wysokie aspiracje do tego żeby wszyscy byli pod jej butem. I szybko prawie wszyscy byli. Już w pierwszym tygodniu, coś było nie tak- jakiegoś dnia Hiszpanka wstała i poszła z Georgia na lunch ale nie poczekała na mnie jak zwykle miała to w praktyce. Po powrocie do biura, usiadła  i do końca dnia przechichrala z Georgia o głupotach. Nie zapytała mnie czemu nie jadłam z nimi ani czemu jadłam sama  przy biurku. Ani wtedy ani nigdy. Teraz powiecie, Kokain była zazdrosna… ale to nie tak- po prostu bez uprzedzenia, Hiszpanka spakowała walizkę i wyprowadziła się do Georgii. 🙂 Nawet dla osoby nie związanej w pewien sposób emocjonalnie byłby to ciekawy przypadek. Ale postanowiłam obserwować, przekonana że to tylko taki okres 🙂 

Jakoś nie był. Jakiegoś ranka Hiszpanka opowiadała jak były razem w pubie poprzedniego wieczora, wspólne lunche stały się regułą, pojawiły się plany na wspólne wyjścia na jakieś show w Northampton. Georgia nadal orała pole i nawet chłopaki z warsztatu byli na jej każde skinienie. Przynosiła rano kluczyki do Abartha i ‘kazywala sobie umyć auto’ i chłopaki myli, odkurzali, dopełniali płynów… na koszt firmy chyba bo jakże by inaczej? Załatwiła sobie sportowy wydech i założyli jej nowe rury zamieniając Abartha w ryczące piekło na kółkach. Jeździła nim dookoła Firmy w przerwach i absolutnie nikt nie miał nic na przeciw.  

Mnie nie ruszała. Może coś jej mówiło, że w tym pudełku czeka ją śmierć 😀

Minęło lato, samotne kanapki i szejki na ławce przed Firmą, za cenę udaru mózgu z gorąca ale przynajmniej nie w biurze, zamknięta w 4 ścianach. Na praktyki poszkolne przyjechał do nas z Walii Syn CEO. Zawsze byłam ciekawa skąd CEO miał polskie nazwisko i od jego Syna dowiedziałam się że byli potomkami Sobieskich. Pra dziadkowie wyemigrowali do USA we wczesnych latach XX wieku i ich nazwisko nie nadawałoś sie do wymowy ówczesnym Amerykańskim kontrolerom emigracyjnym i zrobili z nazwiska kotlet mielony. Ale do rozpoznania. Śmiałam się że jadłam kanapkę z ostatnim w linii pretendentów do polskiego tronu. Przynajmniej było do kogo otworzyć paszczę. Nauczyłam go słuchać Heilung (https://www.youtube.com/watch?v=h1BsKIP4uYM&t=3143s), on nauczył mnie słuchać Eivor (https://www.youtube.com/watch?v=pqnMkUcTmys).

Minęło lato, przyszła jesień, niewiele się zmieniło. Obok mnie dosiadła się Karen. Osoba o wyjątkowo obfitej posturze, nieustannie narzekają na kolano/ramię/kręgosłup/alergię/żołądek/życie/siostrę/męża/brata/sąsiada… Jadła środki przeciwbólowe, popijała kawą i zagryzała mężem, który też pracował w Firmie i skakał wokół niej jak pszczoła wokół królowej. Cudowny gość, cierpliwy, troskliwy, kochający i kompletnie wyprany z życia. Biłam głową w biurko. Organizowała sobie na biurku wysypisko śmieci, które nieustannie przelwalo sie na moja polowe- opakowania po pustych Ibupromach, paczki z jedzeniem od Męża, puste torebki po chrupkach, butelki po Pepsi, papiery, kubki…

Moje nowe obowiązki polegały na ściąganiu klientów o niezapłacone mandaty. Zabawa na całego- dowiedziałam się gdzie mam się zabrać, co mam ze sobą zrobić itd. Wysyłalam setki listów w tygodniu, dzwoniłem po setkach klientów, słuchałam setek obelg i wyzwisk i uśmiechałam się przez łzy. Chodziłam na zebrania z ktorych zupelnie nic nie wynikało, referowałam postępy z obelg i wyzwisk i robiłam notatki. Najgorsze bylo to ze ścigałam ludzi za pieniądze które już dawno ktoś w Firmie im darował, tylko zapomniał dać znać Finansom. I tak polka galopka, tydzień po tygodniu.

Po jesieni przyszła zima. Namówili mnie na zorganizowanie kiermaszu świątecznego, gdzie chętni przenieśliby swoje ‘produkty’ ręcznej roboty które sprzedalibyśmy wewnątrz Firmy a 50% oddalibyśmy na cele charytatywne. Przeprowadziłam ankietę, znalazłam chętnych do zaoferowania ręcznie robionych świeczek, mydełek, czapek, dżemów domowej roboty i dokładając do tego swoje szydełkowe zabawki- całość zapowiadała się świetnie, przewidywalam nawet £1500 w Firmowej skarbonce! Hiszpanka, Georgia i reszta Pań z biura, podniecone że ich Departament ma plany na Święta, zacierały rączki i opowiadały wszem i wobec jak to będzie pięknie. Plakaty jednak zaprojektowałam sama bo żadna nie umiała. Wydrukowałem do zatwierdzenia przez Panie, żadna nie miała sugestii. Dekoracje kupiłam i przyniosłam, żadna nie ruszyła się z fotela żeby zorganizować stół kiermaszowy. Rozwiesiłam po budynku ogłoszenia ale do ostatniego dnia nikt nie przyniósł obiecanych skarbów. Wszyscy się wycofali, bez komentarza. Nie było obiecanych mydełek i czapek. Zostałam sama, z torbą zabawek. Głupio się było wycofać więc rozłożyłam swoje graty, rozwiesiłam ozdoby… Wtedy wstała Georgia i stwierdziła że ona będzie teraz miała ‘ból dupy’ bo zamiast rozkładać segregator z fakturami na stole, będzie musiała nosić go do biurka bo ja zajęłam cały stół. Zatkało mnie bo nigdy że stołu nie korzystała. Stwierdziłam że da sobie radę przez 5 dni a po Świętach nie będzie po kiermaszu śladu. Wtedy Hiszpanka dodała, że przydałoby się ‘’to’’ posprzątać już w piątek, żeby mieć to z głowy. Poszłam popłakać w toalecie. 

Goście z innych departamentów przychodzili, zachwycali się i kupowali co było. Do piątku niewiele zostało. Sprzedałam 90% zabawek za sumę ponad £300 funtów z czego za materiały wzięłam dla siebie zaledwie £50. Rozliczyłam się z każdego pensa. Ani razu kiedy przychodzili do nas goście Georgia i Hiszpanka nie podniosły nawet głów znad klawiatur, żadna nawet nie wstała żeby zobaczyć co było w sprzedaży! 😀 Na stole stojącym 2 metry dalej pod ścianą. W ostatni dzień spakowałam resztę do worka i wcisnęłam pod biurko. Szczerze mowiac, nadal ta sama reklamówka, jak ja wtedy spakowałam leży gdzieś na dnie szafy. Kompletnie straciłam serce do tego co jest w środku.

Przyszły Święta a z nimi Impreza Firmowa. Sztywna. Siedzieliśmy wszyscy przy jednym stole, jedyną osobą która ze mną rozmawiała był mąż Karen, dobry człowieczek. Był striptease (taki prawdziwy, na kole pod sufitem),

fajerwerki a żona Trolla strzeliła focha za streaptease i stała w foyer 2 godziny czekając aż Troll zabierze ją do domu. Troll w tym czasie kończył jej deser i oglądał występ. Managerka i cała reszta gapiła się tępo w gołą tancerkę, która może i tańcowała ładnie ale miała pryszcze na dupsku. Było naprawdę super, warte powtórki.

W tym czasie moja Managerka zaczęła traktować mnie jak wiejską idiotkę. Nagle musiała mi tłumaczyć to samo po dwa razy, pokazywać mi o co chodzi, wysyłać mi maile z przypominajkami o rzeczach o których nigdy nie zapomniałam. Kiedy w końcu odesłała mnie na ‘’popołudniowe warsztaty’’ na których Georgia miała mnie uczyć Excela, odechciało mi się żyć. Po roku intensywnej pracy z Excelem, bez żadnych problemów operując dokumentami na dziesiątki tysięcy linii… nagle Georgia musiała pokazywać mi jak prostować banany… Nieustanne powtarzanie ‘To wiem’’, ‘’To też znam i używam codziennie’, ‘tak, umiem tworzyć makra, robiłam to jeszcze rok przed twoim urodzeniem pisząc pracę magisterska…’’ spowodowało że zaczęłam tracić pewność siebie. W tym samym czasie Georgia tuliła do serca Hiszpankę która o Excelu nie miała za bardzo pojęcia i śmiały się i dokazywały głośno kiedy Hiszpance udawało się napisać formułę VLOOKUP i spowodować żeby zadziałała. Toaleta stała się moim ulubionym miejscem w pracy. Ponadto, nikt ze mną nie rozmawiał, robiłam swoje i szłam do domu. Czasami zamieniam z kimś słowo w kuchni ale i to niezbyt często. 

Ciągle zastanawiałam się czemu?

Tymczasem Specjalista od BHP, po 20 latach pracy w Firmie został ‘’poproszony’’ o ustąpienie ze stanowiska Pierwszego po Bogu wśród kierowców, oddać obowiązki BHP i wrócić do pracy jako zwykły kierowca. Przez lata zajmował się rozpadającym się budynkiem, razem zbieraliśmy tynk jak pewnego dnia runął sufit w recepcji. Na choinkę. A masz! Remontował budynek SAMODZIELNIE, za minimalne nakłady od Firmy, osobiście odśnieżał podjazd żeby biurwy mogły wejść do pracy, był na każde skinienie alarmu, świątek piątek i niedzielę przez te wszystkie lata. Nie dał sobą pomiatać. Złożył natychmiastowe wypowiedzenie  i wyszedł z budynku nigdy nie wracając. Przed wyjściem przyszedł się pożegnać i miał sporo gorzkich słów do wypowiedzenia. Ostatni z normalnych. Została już tylko toaleta.

Przez kolejne miesiące, wszystko co robiłam było nie tak. Dosłownie wszystko, nawet pieczątka której używałam robiła za dużo hałasu. Nie chciałam wstawać do pracy. W tym czasie kontrakt Hiszpanki wisiał już na jednym włosku, właściwie żaden tam kontrakt bo była zatrudniona tylko tymczasowo więc kiedy tylko ruch Świąteczny się skończył i nadeszła wiosna 2019, stało się oczywiste, że niedługo Wielki Szef spyta o zbędne wydatki i padnie na Hiszpankę. Miała tygodniowe wypowiedzenie i właściwie żadnych praw…

Teraz, patrząc wstecz, zastanawiam się jak mogłam być taka głupia ale ni tylko że byłam głupia to jeszcze naiwna!

Ale żeby wszystko zaczęło mieć większy sens, trzeba wrócić do stycznia 2019, zaraz po Świętach. Wtedy to dowiedziałem się od dziewczyny która odeszła z pracy tuż przed Świętami jakie to były kulisy Świątecznego kiermaszu. Spotkałam ją przez przypadek w Koziej Wólce kiedy wyprowadzała na spacer swój Choinkowy Prezent. Staliśmy z jej chłopakiem i rozmawialiśmy o tym jak nie cierpiała tej pracy, jak ja wykorzystywali, jak im niżej tym gorzej a im wyżej tym wszystkim wszystko wolno… Wtedy spytała się czy wiem kim jest Georgia? Oczywiscie, Georgia to przemądrzała i zaborcza pusta jak słoik po wiśniach dziunia z pretensjami… ale jakoś umknęło mojej uwadze że jej przyszly tesc, ten od Abartha był świetnym znajomym CEO z lat kiedy obaj pracowali dla Chryslera. I to on kupil Dziuni auto, zalatwil prace i trzymal ”pod opieka” podczas kiedy młodzież ”rozwijała skrzydła”. Jego syn pracował dla Formuły 1 na Silverstone w wieku 19 lat. Dowiedziala sie o tym od kogos kto pracowal dla Mercedesa, z którym dziewczyna współpracowała jako Account Supervisor dla MB.

BAM.

A potem było jeszcze jedno BAM bo wtedy, chociaż moje oczy były już wystarczająco otwarte, otworzyła mi je jeszcze szerzej- Georgia rozpowiedziała wszystkim ‚chętnych na kiermasz’ że mam zamiar zagarnąć część zysku z ich produktów na poczet ”organizacyjnego” i cała akcja jest tak naprawdę po to żebym zrobiła sobie kase na moich zabawkach. Managerka pozwoliła Georgii ogłosić sukces akcji żeby ”odzyskać zaufanie zespołu” do naszego departamentu.

BAM BAM. Bara Bing, Bara Boom.

Wróciłam do domu, usiadłam w kuchni na krześle i tak sobie siedziałam.

Minela wiosna. W kolejnej odsłonie opowieści 1000 i jednej Nocy opowiem co działo się w międzyczasie ale wystarczy w tej historii dokończyć, że od tamtego czasu NIENAWIDZIŁAM ich wszystkich tak dogłębnie i szczerze ze az dziwie sie ze nie wypaliłam dziury w podłodze sama swoja osoba. Codziennie powtarzalam sobie ”Nienawidzę tutaj pracować, nie chcę tutaj pracować, nienawidzę wszystkich i wszystkiego, nawet zapachu budynku, nienawidze parkingu i stawu z kaczkami, smierdzacej dziury pełnej zielonej wody!...” I tak dalej, nieustannie, każdego dnia.

W ciągu kolejnych opowieści odkryje przed Wami tajemnice czegoś co nazywa się LOA i tego co przyniosło mi takie gadanie. I zlego i dobrego. Ale o tym później.

W tym czasie postanowiłam że dość tego- czas odchodzić, czas umierac jak to mawiał Wiedźmin. Postanowilam ze w końcu wezmę dupe w troki i zostanę nauczycielem geografii w angielskiej szkole średniej. Spełniłam wszystkie warunki. Mialam wszystkie papiery, podpisy, nawet szkole do ktorej mialam isc we wrześniu na pierwsze praktyki. Mialam wszystko oprócz jednego ptaszka- w polskim Liceum nie uczyłam się języka angielskiego jako pierwszego języka. nieważne że miałam mature pisemna z angielskiego plus dodatkowe kursy powyżej. Nie i juz. Wiec okazalo sie ze bede musiala zdawac GCSE z angielskiego! Jak maturzysta!

Ale zrobiłam błąd nic o tym nie wiedząc. Koles na University of Leicester powiedzial mi ze moze bedzie mozna przeskoczyc ta opcje, prawdopodobnie tak, na 90% na pewno…. Miejsce w szkole musiałam zarezerwować na wrzesień, do egzaminów pozostały moze 2-3 tygodnie. Ze względów o których niedługo opowiem, musialam isc do mojej Managerki i powiedzieć jej o swoich planach. Ze bede pracowac tylko do sierpnia kiedy to University of Leicester będzie organizować 2 tygodnie kursu przygotowawczego i nie bede mogla juz wtedy pracować na pełen etat. I żeby być fair daje jej znać już teraz bo może będzie chciała zatrzymać Hiszpankę jeszcze tylko przez wakacje i wtedy Hiszpanka mogłaby przejąć stanowisko po mnie. Po tym wszystkim nadal miałam klasę i serce do ludzi… Managerka podziękowała za taka informacje i pomysl bo rzeczywiscie bylo szkoda pomyśleć nawet że Hiszpanka mogłaby stracić pracę. Miała tylko nadzieję że uda się zatrzymać ja i usprawiedliwić jej kolejne kilka miesięcy pracy u Wielkiego Szefa. Zostaw to mi, powiedziała.

Przyszedł kwiecień. Wysłałam do Georgii maila z załącznikiem o który prosiła. Na drugi dzień zostałam wezwana ‚na rozmowę’. Okazalo sie ze zalacznik który podpiełam do maila nie byl tym ktory mialam podpiąć ale matryca cen za nasze usługi. Georgia wyslala maila do Managerki ze skarga ze ”moglam przez przypadek wysłać go do kogos waznego i odkryć witalne tajemnice Firmy!”. Do zawieszenia, do wyjaśnienia. Zostałam odeskortowana do drzwi jak przestępca, ktoś spakował mój plecak, nie pozwolili mi wrócić do biura.

Nie było co wyjaśniać. Nawet nie próbowałam. Przez dwa tygodnie zawieszenia okazało się że testu z angielskiego nie da się przeskoczyć i jest za pozno zeby zglosic się do wpisania na listę GCSE. W przyszłym roku, ok? I zostałam na lodzie. Na rozmowie kompletnie sie poddalam, wyczerpana ostatnimi miesiącami, wzruszyłam tylko ramionami i dalam sie wyrzucic. Za maila którego ‚mogłam’ wysłać.

Moje rzeczy wygarnęła z szuflad Hiszpanka, zadzwoniła do mnie na drugi dzień i umowilismy sie na kawe. Bylo chlodno. Powiedziała że Managerka zaproponowała jej moje stanowisko jeszcze tego samego dnia kiedy opuściłam Firmę. Wielki Szef naciskał na pozbycie się Hiszpanki bez kontraktu od kilku tygodni i Managerka znalazla sposob, żeby ją zachować. Pozbyła się mnie, Georgia albo wiedziała o moim nauczycielskim planie od Managerki albo był to przypadek, ze akurat naskarżyła na mnie w takim dogodnym momencie….

Zostalam bez pracy. Z dnia na dzień.

Może zmieścimy się w tysiącu nocy

Zwykły wpis

Podążaliście kiedyś za impulsem?

Skomentowałam coś na YouTube, ktoś zapytał czy ściemniam czy piszę prawdę…. gadka szmatka i kazano mi odmeldować się do pisania….

I przybył impuls na białym rumaku rycerz podniósł przyłbicę i uśmiechnął się bezzębnie:

-Na blogas szlachcianko wrócić powinnac! Kasia z Wroclawia doprasza sie o wiesci i o zdrowie pyta!

-Oj cicho tam, rycerzu. Toż to czasy stare, ścieżki zarosły, Zegarmistrz Światła Purpurowy itp.

-Albom za włosy Panienkę zaciągniemy, razem z tymi oto tutaj kmieciami…

Zaa rycerskiego konia zadu wyłoniła się banda kmiecia z cepami i kosami na sztorc osadzonymi…

Kłócić się nie będę, w kupię siła powiadają.

Ale że 2 lata minęły …

-Trzy!- ryknął Rycerz i zaczal wiązać moje włosy do siodła,

-To zamiast błyskawicznego updejtu, będę rozkoszować się opowiadaniem jak Szeherezadą w Bajkach 1000 i jednej nocy.

 -Ujdzie- stęknął Rycerz lądując sie na konia. – Ojczyzna w potrzebie, czas w drogę, Panienko Siechierezado!

-Jest dużo historii wartych opowiedzenia. – powiedziałam do Bezzębnego Rycerza po tym jak uz odwiązał mi włosy od siodła.

-I dobrze.

-Jest też dużo takich których nie warto opowiadać ale i tak to zrobię, ku zgodności faktów, dla potomnych, co komu odpowiada.Faktem jest że pomimo tego że pióro mam ostre jak dawniej to jednak wiele opowieści będzie balansować na granicy której wcześniej tu nie uświadczono. 

-Tam zaraz uswiadczono! Panienka wali prosto z mostu jak było i się nie tentego, Jaśnie Panienki- zakrzyknął Rycerz i banda kmiotow zabebnila w ziemie cepami. 

-No dobra, samiście prosili….