Mam za dużo w mózgu. Chciałam pisać o Davidzie Bowie ale skasowałam bo kontekst zrobił się szerszy. Skasowałam jeszcze raz po wtrącił się Freddie Mercury. I jeszcze raz bo Bowie zaczął piać o prawdziwej sztuce.
I zostałam bez posta.
Ale spokojnie. Skoro tylu się tu artystów ciśnie mi na łamy, trzeba udzielić im głosu. Będzie dziś dużo o muzyce w moim życiu.
tak więc zacznijmy od Natalii Kukulskiej.:D
Nie, tego Wam nie zrobię. Sobie też. Była płyta to się słuchało. Takie czasy. Puszek okruszek psia jego puchata mać.
W latach 80, w TV dawali Thriller Michaela Jacksona, Radio GaGa Queen i Let’s Dance Davida Bowie. Pamiętam to jak dzisiaj- czerwone buty, wybuch atomowy, niewolnictwo pracy na ulicy.
Byli New Kids on The Block czyli NKOTB. Bosz. Miałam z 10 lat i zarzynałam wszystkich w domu „faktami o NKOTB”. W tym czasie można było kupić niemieckie Bravo i polski Popcorn i wycinałam godzinami najdrobniejszą wzmiankę o nich, malutkie zdjęcie, nawet „w przyszłym miesiącu…” i wklejałam do zeszytu oprawionego w granatową dermę. Czy przesadzę jak wspomnę, ze ten zeszyt nadal spoczywa w pudle w Polsce? To część mojego życia w końcu, żaden wstyd. 🙂
W tym czasie moja klasa była podzielona na: 25% dziewczynek NKOTB, 25% dziewczynek Pauli Abdul oraz 50% chłopaków którzy stali z boku i patrzyli na nas jak na idiotki.
I nagle, jesienią któregoś roku kiedy miałam 10 lat (sic!) nadeszło olśnienie. Nie pamiętam skąd i jak ale a moim życiu pojawili się Depeche Mode i umarłam na stojąco. Poprawiałam oceny bo za 4 i 5 dostawałam kieszonkowe. Za 4 dostawałam 1000zl, za 5 2000zl i weź ten sposób w kilka tygodni udawało mi się uzbierać słynne 13 000 na kolejna kasetę magnetofonową Depeche Mode kupowaną od piratów w mrocznych przestrzeniach wrocławskiego Goliata. Za 6, Babcia brała mnie osobiście i fundowała nową kasetę od ręki. Nie było to niewychowawcze bo i tak miałam czerwone paski na świadectwach niezmiennie przez całą podstawówkę ale chodziło o „zarabianie” na marzenia.
Obcięłam włosy (Rodzicielka lamentowała bo przyniosłam do domu warkocz metrowej długości), nosiłam się na czarno plus białe skarpetki i w głowę zachodziłam nad sensem dołujących tekstów o chorej miłości, śmierci i ironii Stwórcy. Jako trzynastolatka nie miałam w ciele ani jednej mrocznej kości. Ale muzyka była jedyna w swoim rodzaju. Do dziś jestem depeszem głęboko na dnie serca, moim ulubionym albumem jest „Speak android Spell ” a kawałkiem „Blasphemous Rumors„:
To od nich zaczęła się moja podróż do Anglii która znalazła swoje zakończenie 16 lat później – na pokładzie RyanAira. Do dziś pamiętam jak siedziałam ze swoim pomarańczowym słownikiem dwukierunkowym i próbowałam rozebrać tekst do Enjoy the Silence bez znajomości angielskiej gramatyki. Bez prywatnych lekcji angielskiego daleko bym nie zajechała. 🙂
I tak było do 1991 roku, kiedy odmeldował się Freddie Mercury. Płyty CD były już wtedy ogólnodostępne i Rodzicielka postarała się żeby wpasować domu były wszystkie. Plus kasety Video które dożynałam latami, bo leciały w domu w kółko. Miałam szczęście bo zarówno Rodzicielka jak i Babcia podzielały moją pasję i już nie musiałam kryć się z magnetofonem we własnym pokoju:
– Jak ty możesz słuchać tych Depeszów, w kółko ten sam motyw a potem następny kawałek i znowu ten sam motyw?!
Z Queen był luzik. Działo się. Byłam na zlotach, co miesiąc dostawałam pocztą bezcenne fanziny, miałam na ścianie milion plakatów i wielką brytyjską flagą. Uczyłam się angielskiego słuchając wywiadów, śpiewając wszystkie piosenki z pamięci.
A potem…. była Straszna Długa Cisza bo przez kolejne lata, do czasu pojawienia się Internetu, po tym jak padło polskie piractwo trudniej było o powszechnie dostępne płyty bo nic mnie nie rwało a na byle co kasy szkoda było wydawać. Miałam Jeana Michaela Jarre’a, Koto (letnie wspomnienia) no i Dead Can Dance.
Z Dead Can Dance było zabawnie bo prawie się stało nimi rozminęłam. Rodzicielka przez pewien czas prowadziła księgarnię w ajencji. Taki postkomunistyczny wymysł, inna nazwa na sponsoring- kiedy upadły krajowe księgarnie, kto miał kasę to wykupywał. Rodzicielka nie miała kasy ale miała prawo pierwokupu wiec znalazła takich dwóch Patafianów którzy księgarnię kupili i koniec końców położyli na łopatki. Kiedy księgarnia padała z powodu ich oryginalnych pomysłów biznesowych, Rodzicielka znalazła kasę i wykupiła od nich co zostało a Patafian 1 ścigał Patafiana 2 po całej Polsce za długi. bo Patafian 1 kasę wykładał a Patafian 2 ją inkasował. 🙂
Kiedy P2 się zwinął, P1 zabrał ze sobą swoje pomysły i pomysłowy towar pozostawiając lokal pusty jak mysz worek ziarna. Z jednym, małym lśniącym tęczowo wyjątkiem: w kącie wystawy leżała niepozorna płyta CD, z kremowym tłem i nadrukiem który niewiele mówił: DCD, Aion. W tym czasie jednym z ciekawych pomysłów P1 i P2 było sprzedawanie miedzy innymi dziwnościami płyt CD do których nikt nie miał jeszcze odtwarzaczy, w najbiedniejszej dzielnicy Śródmieścia. Płyta dostała byle jakie pudełko bez papierka i spędziła na półce w naszym domu cale lata. Kiedy Rodzicielka przyniosła do domu pierwszy odtwarzacz CD nie było co do niego włożyć i wtedy przypomniało mi się DCD. Z odtwarzacza popłynęła niepojęta poezja dźwięków, coś czego wcześniej nigdy nie doświadczyłam! Jakaś magia, czary, diabelstwo- wbijające się w duszę jak osikowy kołek.
DCD – ‚The Arrival and Reunion”
Chciałam więcej ale musiałam poczekać jeszcze parę lat aż do Polski weszły płyty z wyższej półki i do mojej kolekcji dołączyło wszystko inne Dead Can Dance.
Ale nie zaczęłam nosić długich spódnic i drewnianych amuletów. Dead Can Dance pozostało zarezerwowane na czas czytania 49 tomów Sagi o Ludziach Lodu. W UK Lisa Gerrard pomogła mi przetrwać mroczne czasy FakiJapi i Robka depczących moje życie wewnętrzne.
Lisa Gerrard i Pieter Burke- „Sacrifice”
Ale zanim przyszła Anglika, rok wcześniej przyszedł Rammstein i znalazł we mnie coś o czym nie wiedziałam- mhrrroczne nadzienie. 10 lat wcześniej i Rodzicielka odprowadziłaby mnie do psychiatry bo rozpieszczona moim dorastaniem przy dźwiękach We Are The Champions nie nawykła do mhrrocznych nastolatków słuchających kawałków o jedzeniu ludzi.
A było to tak, ze akurat cierpiałam muzyczne sieroctwo wiec mój CD był pełen wszystkiego bez szczególnych preferencji. W tym czasie pracowałąm jeszcze w Pizza Hut i nockami, kiedy restauracja karmiła przez okienko głodnych, nawalonych nocnych Marków szwendających się nocą po Rynku, załoga musiała się jakoś stawiać na nogi żeby nie zasnąć na kuchni. Zmieniali więc płytę na ”normalną „i od razu pracowało się lepiej. I tak szlam sobie przez kuchnie z insertem pełnym ziemniaczanki kiedy zbliżała sufitu popłynęło na mnie niebiańskie światło. Poprawka: wysypała się na mnie ciężarówka kamieni. Dosłownie stanęłam jak wryta i zawsze ziemniaczanką w rękach wpatrywałam się w dziurki głośnika spodziewając się czegoś surrealistycznego.
-Co to kurwa jest? – w restauracji panował dryg wojskowy któremu wszyscy zgodnie ulegali.
-Co, podoba ci się?
-Jezu!
-Tobie? To jest muza dla facetów!
-Weź nie pierdol! Mów co to jest?
-Rammstein.
-Jezu.
Nie wyszłam z kuchni póki się nie skończyło. Do domu wróciłam jak we śnie i koniec końców tak się czułam przez kolejne 2 lata. Tym razem dostałam świra prawidłowo- zaczęłam nosić zielone wojskowe spodnie, zielone wojskowe koszulki i czarne woskowe kurtki. Plus glany. I krótkie włosy. I słuchawki 24 godziny na dobę. Znajomi w pracy nie rozpoznawali Misi ale w końcu zostali przedstawieni… Kokainie. Bo to wtedy właśnie narodziła się Kokaina i wszystko to co powstało potem. To jest właśnie KOKAIN. Dali mi siłę, coś śmieszne- asertywność, wygląd w samą siebie, coś w rodzaju posiadanej wcześniej a jednak nabytej osobowości. Odpowiadają mi wszystkim co robią i z ręką na sercu oświadczam, że nie ma ani jednego ich kawałka którego nie lubię. Uwielbiam. Pasjami. No i Rysiek:
Znalazło się wielu ludzi oprócz Truffla, która podzielała naszą muzyczną pasję i do dziś z łezką w oku wspominam mhrroczne czasy http://www.toxic.pl, dzisiaj już nie istniejący na którym Kokain, Truffel, Konstancja Nina, Bestraf, Lord Lord, Gundzik i wiele innych osób tworzyło coś naprawdę unikalnego. Po zamknięciu strony przez autora, we łzach i smarkach pozostało nam tylko archiwalne wpisy które pewnego dnia usmażyły się wraz z twardym dyskiem. Przepadła wielka część Kokain. Zabrał ją wiatr ze wschodu. 😦
Ale Rammstein pozostaje na szczycie mojej listy choć po drodze był także MyChemicalRomance i 30SecondsTo Mars.
W międzyczasie całej tej opowieści w moim sercu ważną rolę miały zawsze ścieżki dźwiękowe z filmów Sci-Fi. Do nich dołączyły ostatnio ścieżki do Interstellar, The Martian, The Moon, Oblivion, The Sunshine, Battle Star Gallactica, a z poprzednich lat na listach odtwarzania wiernie trzymają swoje miejsce ścieżki z Mission to Mars, The Fountain, The Passion, Star Trek, Dances with Wolves i wiele innych.
I pewnie mogłabym tak jeszcze długo gdyby nie fakt, że przypomniałam sobie o czym miałam napisać myśląc o Davidzie Bowie…. W ciągu ostatnich dni, nasze dzieci rozsmakowały w Starman, Life On Mars, Space Oddity które puszczamy im w kółko. Nawet nie ma sensu wołać Gabiego bo jak się domyślamy, David Bowie nie narusza jego wewnętrznego muzycznego błogostanu.
W moim życiu były różne kawałki, które mniej lub bardziej ‚ryły mi beret przy warkoczach”. Ale to co zrobił Bowie wraz ze swoim odejściem ze świata muzyki jest dla mnie dziełem bez precedensu. Siła i ciężar argumentów umierającego człowieka- artysty który jeszcze nie skończył swojej twórczej misji….. Nawet Freddie Mercury nie oddał w swoim Innuendo nawet cienia tego co dokonał na moim umyśle David Bowie. Kiedy z ciekawości odpaliłam Blackstar na YouTube jakiegoś ranka, nawet Maja, pochłaniająca tosta z serem skrzywiła się i kazała mi wyłączyć ‚ToCoś” dosłownie po pierwszych 10 sekundach. Wyłączyłam posłusznie ale po powrocie z szkolnego przystanku otwierałam drzwi na ślepo bo nie mogłam trafić kluczem do dziurki. Do YouTuba. Do Blackstar. Boże Przenajświętszy, jak można stworzyć coś tak doskonale strasznego i poruszającego??? Nawet nie sięgam myślą tak głęboko, żeby nie przestraszyć się miejsca którego on tak bardzo się bał…….
Mówią, że to lamerskie zacząć słuchać muzyka tylko dlatego, że umarł. Słuchałam Freddiego i lamerka już odfajkowana. Będę teraz eksplorować Davida Bowie. Bo kiedyś trzeba sięgnąć tam gdzie Bowie’go spotkał Suseł:
„Odkąd pierwszy raz usłyszałem Bowie’go, a było to jak miałem ok 10 lat, jego piosenki wydawały się mroczne, niepokojące, dziwne, odklejone od znanej rzeczywistości i starałem się unikać słuchania Bowie’go. To uczucie niepokoju i obcości było nieprzyjemne. Bardzo nieprzyjemne. Miałem szacunek do niego jako artysty ale nie lubiłem słuchać. Dzisiaj czuję się mniej człowiekiem niż kiedykolwiek, a uczucie wyobcowania i bycia nie tu gdzie powinienem towarzyszy mi całe życie.
Z biegiem czasu kolejne utwory Bowie’go przestały straszyć obcością, zaczęły kusić tą odmiennością, a dzisiaj zadaję sobie pytanie, kim był ten człowiek i jak bardzo nim nie był i wydaje mi się że był człowiekiem tylko w sensie fizycznym, bo umysłem, duszą, pragnieniami i tęsknotą był kimś obcym. Trochę tak jak ja, tylko bardziej. Patrząc na wszystko to, co się działo i dzieje w ludzkiej historii czuję dumę, że nie czuję się człowiekiem, a ciało to tylko skafander, który umożliwia istnienie w tej właśnie rzeczywistości. Uczucie że nie jestem w tym osamotniony jest niebywałe. Jest nas więcej, ale na tyle mało, by trudno było o kontakt i na tyle mało by inni uznawali nas za pomylonych i chorych umysłowo. Jeśli istota która była znana jako David Bowie nadal świadomie istnieje, to chcę jej podziękować za wszystko co zrobiła dla mnie i wielu innych.„