Monthly Archives: Październik 2018

Mały krok dla ludzkości, wielki krok dla Mai

Zwykły wpis

We wrześniu Maja idzie do Secondary School. To taka forma gimnazjum ale w jednym domku jest wszystko- gimnazjum, liceum i koledż. Jeśli będzie chciała, zostanie w nim 8 lat. Więc decyzję trzeba było podjąć odpowiednio poważną.

Wybór szkoły dokonał się sam- szkoła artystyczna. Wszystkie dzieciaki uczą się po równo a zainteresowane również rysują, malują, śpiewają, tańczą, grają w teatrze i zostają „artystami”. Maja ma duszę artystyczną i choć przechodzi fazę „nie wierzę w siebie” to ma zamiar zostać animatorem.

Dzisiaj skończyła przygotowywać portfolio swoich prac i jutro z Babcią zawiozą je do sekretariatu jako wsparcie aplikacji.

A szkoła jak na amerykańskich filmach, szafki, otwarte sale, oszklone drzwi, kantyna, stołówka, sprzęt naukowy, bawole serce do krojenia, plastikowe szkielety, setki prac plastycznych na ścianach.

Trzymajcie kciuki w przyszłym roku kiedy ogłoszą listę przyjetych.

Nasza Maja….

Laleczka Chucky

Zwykły wpis

Sama dobrze pamiętam ile wysiłku trzeba było włożyć żeby ściągnąć mnie z łóżka kiedy miałam 7 lat. Pamiętam nawet jak mama budziła mnie po 40 razy kiedy jeszcze wstawałam do Zerówki. Na zewnątrz było zimno, ciemno, komunistycznie a łóżeczko było ciepłe I gładziutkie.

Minęło ponad 30 lat I jakoś upadek komuny nic nie zmienił.  Na zewnątrz nadal jest ciemno, choć nie tak jak o 6:00 rano, zimno, choć nie tak zimno jak w środku zimy w Polsce. A jednak pilnuję się co ranek żeby nie zasnąć na dobre po budziku.

-Jeszcze tylko minuta

Minuta.

-Jeszcze jedną.

Minuta.

-No dobra, dwie.

I mimo tego że samej tak trudno wyłazi się z ciepłego łóżka to każdego ranka jestem zdziwiona kiedy Gabi zamienia się w Laleczkę Chucky…

Wchodzę do pokoju, leżą dwa tłumoczki. Odsłaniam okno. Cisza. Skradam się cichutko, szukam ręką ciepłych plecków. Mam ciepła nóżkę. Albo rączkę.

-Dzień Dobry Słoneczka!

Odkrywam kołderkę spod której wystaje blond czuryna… I w tym momecie wrzeszczy na mnie wściekła Laleczka Chucky!

Brakuje tylko ogrodniczek I noża.

-Nie wstaje nie idę tam jest nudno ciągle to samo nie mów do mnie nie będę szukał skarpetek nie będę robił siusiu nie chcę śniadania nigdzie nie idę idź sobie!

Pół godziny potem siedzi spacyfikowany Chucky przy owsiance I żali się że Pani jest nudna I srogą bez powodu, trawa jest mokra a ogrzewanie suszy mu nosek.

Wieczorem pytam:

-Gabus, jaką jest szansa że obudzisz się jutro jak grzeczny chłopczyk?

-…Nie wiem, nie wiem. Chyba nie mogę ci zagwarantować se nie zamienię się rano w potwora, mamo. Nie mogę,, musisz mi wybaczyć.

No I wybaczam.

Człowiek nienormalny

Zwykły wpis

Wspominałam że zostałam wegetarianką?

Nie?

No to właśnie wspomniałam. 🙂

fruitandveg

 

Człowiek nienormalny- trawożerca. Krowa. Zwierz trawogryzący.

Zaczęło się od tego że nasza managerka postanowiła poprawić swoją statuę (specjalnie piszę że nie sylwetkę) na zapowiedzianą na wrzesień wizytę pielęgniarki od ubezpieczyciela. Managerka z partnerem- parą bezdzietna i po 50tce tak sobie dogadzała że kiedy zapowiedziała się odnowa polisy na życie i dostali listę wytycznych okazało się że aby zapewnić sobie jej przedłużenie powinni się rozpączkowac i podzielić wspólną masę ciała na cztery osoby a co za tym idzie również poziom cukru we krwi i ciśnienie. No i zaczęła się akcja „na szejka”.

W tej historii nie ma prawdziwych szejków że wschodu ale jest mnóstwo szejków truskawkowych i waniliowych. Kiedy po tygodniu oznajmiła że już straciła 3 kilogramy w moich oczach pojawiły się potajemnie skrywane błyski zazdrości. Co prawda efektów odchudzania nie było jeszcze po niej widać ale imponujące 3 kilogramy dawały nadzieję na powtórzenie doświadczenia na mnie samej. Wtedy Hinduska kazała sobie polecić dietę na szejka żeby mogła namówić swoją kuzynkę i kiedy po kolejnych dwóch tygodniach również kuzynka Hinduski zaczęła spadać z wagi powiedziałam sobie- JA TEŻ MOGĘ! Za miast szejków zaczęłam od diety jajecznej potem przez jakiś czas oprócz obiadu po pracy jadłam tylko jogurt naturalny z owocami i owsianymi płatkami zamaczany przez noc. W końcu złamałam się.

Poszłam do sklepu i kupiłam sobie 3 pierwsze puszki SlimFastu i chociaż szejki managerki były jakąś produkcją ostatnich kilku lat to jednak postawiłam na znaną markę. Nie było źle. Szejki były słodko-słone gęste zimne akurat mieliśmy upał- jak znalazł.

Zastąpiłam nimi aż dwa posiłki dnia i z uwagą obserwowałam wagę łazienkową.

Nic. Ale ok nie od razu zbudowali i tak dalej.

Mangerka zdążyła spuścić kolejne 5 kilogramów ja ani jednego.

Managerka dobiła do 10 kg moją waga zaczęła coś tam pokazywać. Nieśmiale ale jednak. Okazało się że to chwilowe fluktuacje i waga nadal patrzyła na mnie ja na nią i rozstałyśmy się w milczeniu każdego ranka.

Ale kiedy zapytacie mnie kiedy wpadł mi do głowy wegetarianizm- to ni wiem. Po prostu był upał w domu mieliśmy mnóstwo owoców które szamałam na tony i pewnego dnia postanowiłam nie jeść mięsa. Przez pierwsze dwa tygodnie zdarzało mi się wpadać do lodówki i obserwowaną zazdrośnie przez Małego Głoda z opakowania Danio- wcinałam szynkę prosto z pudełka. Karciłam się za słabą wolę ale z dnia na dzień mięsa brakowało mi coraz mniej.

Po miesiącu- szokowirówka. Podsumowałam wysiłki i wyszło na to że od czasu kiedy przestałam jeść mięso przestałam budzić się zmęczona ospała znudzona zaczęłam się kłaść spać tylko dlatego że była już późna godzina a nie dlatego że padałam z nóg. Przestałam się czuć jakbym w okolicy miednicy miała kulę do burzenia budynków zaczeło mi się lepiej myśleć kolory stały się bardzie intensywne dźwięki ostrzejsze a energii miałam na tyle żeby po przyjściu z pracy jeszcze siedzieć i tworzyć pudełka ozdabiane decoupagem (pokażę).

Po miesiącu przestało mi brakować. Po dwóch miesiącach postanowiłam uzdrowić Rodzinę. Ograniczyłam mięso do 3 obiadów w tygodniu i wprowadziłam o wiele więcej warzyw. Gabi zaczął gryźć surową marchewkę a Rodzicielka zaczęła wygrzebywać z sieci przepisy które nie zawierają mięsa ale wyglądają jak „jedzenie dla normalnych ludzi”. Nie ma wyboru.

Minął trzeci miesiąc- dzieci dostają mięsko w kanapce do szkoły reszta dnia to białko roślinne obieranie skrobanie mielenie szatkowanie i gotowanie. Nadal jedzą ser jajka mleko ale chętnie zaglądają w kotleciki i sosy w poszukiwaniu ukrytych warzyw.

Robię zakupy raz na tydzień bo tyle mniej więcej trzymają się warzywa. Na lokalnym targu w sobotę kupuję całe torby surowizny wszelkiej maści i autoramentu i dla przykładu w ostatnią sobotę kupiłam 19 rożnych warzyw i owoców (rodzajów nie sztuk) i zapłaciłam okrągłe 20 funtów. W tym były np dwa opakowania malin 5 kukurydz trze brokuły itd. W tym samym czasie 20 funtów na mięso starczyłoby nam na 3-4 obiady- tylko część mięsną bez uwzględnienia wszystkiego innego.

Gotuję zupy z dyni chrupki z jarmużu zapiekanki z soczewicy kotlety z fasoli. Do wszystkiego lądują garście sezamu ziaren dyni i słonecznika chia lnu itp. Dzieciusie wyskubują ziarenka ii zjadają osobno. Gaby od zawsze wolał zielonkę ponad mięso już jako 3 latek często odkładał mięso z talerza na stół teraz ma pole do popisu. Zażycza sobie 05l kubek zblendowanych owoców i jest najszczęśliwszy na świecie. I tak w pól godziny zjada jabłko banana pudełko malin pomarańczę i kiwi. W jednym kubku.

Ale ludzie się dziwią i słyszałam już chyba cały wachlarz „zarzutów” jak na przykład że umrę stara jak drzewo że na coś przecież trzeba umrzeć więc po co się tak starać że od tego powstaje efekt cieplarniany bo wegetarianie pierdzą inaczej niż normalni ludzie że jestem biedna smutna i blada.

Ale w 3 miesiące straciłam 5 kg bez ćwiczeń na które nie mam czasu liczenia kalorii na które nie mam ochoty i bez odmawiania sobie niczego. Mam ochotę na mniumi- biorę śliwkę albo rzodkiewkę. Nie nudzi się bo różnorodność zielonki jest powalająca. Najwyraźniej przez cały ten czas co najmniej 10 rożnych diet rowery szmery małe porcje duże porcje często a mało rzadko a dużo- nic z tych rzeczy nie działało bo co dodawało mi kilogramów przez ostatnie 20 lat to mięso!

Tymczasem managerka straciła 18 kg przyszła pielęgniarka pochwaliła postępy polisa na życie została przedłużona i oboje zainteresowani wrócili do starych nawyków. Znacie mnie nie owijam w bawełnę- managerka może straciła 18 kilogramów ale możecie mi wierzyć- przy takiej masie nie było widać różnicy. Od tego czasu już odzyskała 6 kg. Regularnie kursuje do maszyny z przekąskami stojącej w kantynie i „wydaje drobne”.

A ja mam ładną cerę i ciągnę nogawkami spodni po podłodze. Jeszcze trochę a pójdę do sklepy po nowe portki. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie przeprowadziła badań w kwestii udowodnionych korzyści i ewentualnych zagrożeń i ostatnie 2 tygodnie w pracy spędziłam na słuchaniu w jednym uchu konferencji wykładów i wywiadów z ludźmi na całym świecie którzy stosują dietę żyją nawet 90 lat na diecie wegańskiej (lvl hardcore) i są zdrowi omijają szpitale maja pełno energii..

a TERAZ CHIPSY Z JARMUŻU

Bierzesz myjesz szatkujesz. Dodajesz ze 2 łyżki oleju na pełną michę liści dosypujesz poł łyżeczki soli i wszystko razem mieszasz aż liście równomiernie się natłuszczą. Wstawiasz do piekarnika na kilka minut aż zrobią się ciemno zielone ale nie brązowe i wyciągamy. I chrup. Chrup-chrup. Chrup-chrup-chrup-chrup.

Dzieciusie patrzyły bardzo podejrzliwie na torbę pełną twardych liści. Maya nawet zaryzykowała stwierdzenie że Mamusia straciła rozum i będzie karmienie żywopłotem. Ale po pierwszym chrupkaniu dowiedziałam się że jestem najlepszą Mamusią na świecie ( mam to też na piśmie z innej okazji) i pomysł został sprzedany.
Na zdrowie czego i Wam życzę!