Monthly Archives: Kwiecień 2011

Czwartek, Piątek i Sobota coraz bliżej Jajeczka

Zwykły wpis

No i tak się naganiałam, że wyszło, że zapomniałam…….

WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH dla  wszystkich moich Czytelników tu i tam, kolorowych pisanek, zimnych dyngusów, polskich kiełbasek prosto z koszyczka, mazurków jakie nie wychodzą nigdzie indziej takie pyszne….. życzą kto inny jak nie Kokainki.

Jajka pomalowałam. Ostatnie właśnie skończyłam a jest 22:30. Teściowa przysłała nam zestaw farbek a my mośki jedne przez trzy dni zastanawialiśmy się nad przeznaczeniem farbek akwarelowych ze śmiesznym trzymadełkiem na sprężynce…..

Daliśmy farbki Majce i dziwiliśmy się jak świetnie kryją. Ćwoki. 😀 Wczoraj tak sobie siedzę w Majki domku, Majka paćka się po rączkach niebieską a ja patrzę i myślę. Nad tą sprężynką i okrągłym wgłąbkiem… i nagle olśnienie! No przecież mamy Święta! Farbki ale DO JAJEK!! Zwykle mama Susła dołącza do paczek liściki choć zwykle wiemy do czego co się pcha, tym razem liściku zabrakło bo przesyłka była raczej oczywista. No i masz Maju placek.

W końcu, jestem specjalistką od świątecznych zdjęć nietypowych… niech więc to będzie zdjęcie pisanki na dziś. Ładniejsze jutro
jajka pomalowałam, wyszły wintydżowo-surrealistycznie, nie poświęcone ale i tak bardzo Świąteczne. Jutro obstrykam. Teraz Maja korzysta z naszej łaski i zamiast spać, maluje (psuje) jajko już pomalowane. Jest ogólnokolorowe. … UPDATE: Babcia pomalowała Mai pazurka czerwona farbką. Maja pomalowała sobie pazurasy u stópek na niebiesko. U obu stópek.

 
Z naszejMai robi się ostatnio mała celebrytka….

Nastała moja ulubiona pora roku- wiosna-lato w UK. Czyli wtedy kiedy z  dnia na dzień można latać po patio w samych majtach. Ehm…jako dziecko. Dzięki temu Maja od trzech dni żyje jak na francuskiej Riwierze.


Wyskakuje z łóżeczka, prosto do ciepłej wody w baseniku, potem wyłazi w ręcznik i je śniadanie na świeżym powietrzu. A potem powtórka. Dziś dosadziliśmy do imprezy także Maleńtasa, w pieluszce do pływania i kapelutku przeciwsłonecznym. Wczoraj spędziliśmy cały dzień nad zalewem, leżąc pępkami w górę na kocykach i kołderkach. Maja udawała, że umie grać w badmintona, Boston płoszył ryby rybakom, rybacy podbierali wirtualne ryby na siatki, Babcia robiła sobie autozdjęcia, Suseł pstrykał opcje w aparacie, Maleńtas spał, spał i spał a Kokainka szydełkowała mu kapciuszki na wyrost. Wszystko to pod ochrona filtra SPF+50. Czyli dzień na słońcu był, opalenizny nie ma. Trochę szkoda.

Mam ciśnienie na robótkowanie. Wieszaki na zamówienie są w 50% gotowe, schną po lakierze. Tymczasem rozpoczęłam nowy kocyk, robię koszulkę dla mojego laptopa, próbuję zaprojektować „nappy cover” do zdjęć studyjnych dla noworodków, lecę po wspomnianych kapciach, myślę o malowaniu kamieni a resztę pomysłów zapisuję już w specjalnym zeszycie…. Królestwo dla tego co pozwoli mi nie wracać do pracy w lipcu. Jedno pranie wieszałam dziś cały dzień. A tu poszewka na poduszkę na sznurek a to jajko pomalowałam, a tu Maja chlapie się w wodzie więc jako Ratownik na służbie, w plażowym foteliku wyciągałam z żółtego plastikowego wiadra szydełko i biały kocyk, trzy rzędy i zmiana.

Na majowy weekend planujemy wycieczkę do Bournemouth, w niedzielę chcę zabrać swoje wisiorki na carbud i popchnąć trochę sprzedaż przybliżając się jednocześnie do kupna Kindle’a.

Zrobiłam też tartę brzoskwiniową. Jak ktoś ma ochotę, zapraszam do lodówki, o tej porze nie mam już siły wstać z fotela.

Alleluja.

Pieski hau hau…

Zwykły wpis

…a ja tymczasem wrócę do tematu sąsiadek z patologicznej rodziny.

Pójście do nich nie wchodzi w grę. Ich najstarsza córka jest nastolatką. Jeśli kilkanaście lat rodzicielstwa nic ich nie nauczyło, nigdy nie nauczy. „To” się ma albo nie. Nie można nikogo do miłości zmusić ani przyuczyć. Miłość to mniej lub bardziej mieszanka wszystkich naszych najlepszych instynktów. Jeśli więc już widok noworodka nie topi serca matki, ryzykuję stwierdzenie, że nigdy się to nie stanie. Suseł wciąż powtarza, że mężczyźni są pokrzywdzeni przez naturę, która traktuje ich jak dostawców cateringowych a nie współuczestników przyjęcia. Kobiety mają te wszystkie magiczne hormony, które dają im siłę wstawać po 10 razy na dobę, powodują, że nie odrywamy od dzieci wzroku ucząc od pierwszego dnia życia, że kontakt wzrokowy to podstawowy sposób na przekazywanie drugiemu człowiekowi swoich emocji. Umiemy nucić głosem, który hipnotyzuje oseski, pachniemy jak lody wszystkich smaków świata i rozbrzmiewamy biciem serca, które towarzyszyło im od momentu poczęcia.

Ale matki to mają a ojcowie przy odrobinie chęci szybko uczą się tej magii od mam. To dlatego dzieciaty mężczyzna będzie pierwszym do którego przytuli się dziecko jeśli będzie miało wybór.

Jeśli rodzice wychowani w rodzinie patologicznej budują swoją własną rodzinę, zwyczajnie nie potrafią iść za instynktem bo nigdy nie widzieli własnych rodziców w takiej roli. Nieświadomie zakładają, że skoro oni przeżyli, to i ich dzieciom niewiele wystarczy. Miłości, jedzenia, mydła, kredek…

Rodzice tych dziewczynek to jednak całkiem zwyczajna rodzina w UK. Równie dobrze mogłabym przejść się wzdłuż ulicy i próbować naprawić co drugą rodzinę. Murzynka z czwórką dzieciaków i białym mężem mają w salonie rozwieszony sznurek z praniem. Co jeszcze ciekawego, można się tylko domyślać. Na przeciw znajoma z TESCO wychowała dwóch kompletnych przygłupów, którzy stoją tylko z łapami w kieszeniach i na każde pytanie odpowiadają:
-Uhu…
Obok małżeństwo ma syna z ADHD (chyba), który nazwał kiedyś Maję „świnią” bez reakcji z ich strony a kiedy chłopak lata po ulicy i oblewa przechodniów wodą z ogromnej armatki, matka wisi na płocie i śmieje się w głos bo to takie zabawne.

Wczoraj poszliśmy grupą na spacer. Megan ucapiła nas już na progu i oznajmiła, że idzie z nami. Po drodze, na chodniku leżała skorupka jajka jakiegoś ptaka. Pu zatrzymała się i pokazała jej jajeczko. Megan była zdziwiona, że to też jest jajko, że po wyklutym ptaszku, że być może z drzewa…
Mijając Centrum Dziecięce Maja postanowiła „wpaść”, więc rozdzieliliśmy się i weszłam sprawdzić czy są tam inne dzieci. Megan z nami. Jedna z prowadzących przywitała ją, spytała o imię i czy była już kiedyś w Centrum Dziecięcym. Pokręciła głową. Centrum stoi w podwórzu podstawówki do której chodzi Megan. Jest otwarte 5 dni w tygodniu, do 18:00, za darmo dla każdego kto chce się bawić. A jednak nigdy nikt jej tam nie zaprowadził. Nawet, żeby mieć dziecko z głowy. Akurat duża grupa toddlerków mazała stoły czekoladą montując gniazdka wielkanocne z czekolady, płatków kukurydzianych, jajeczek i kurczaczków z żółtych włosków. Maja dostała miseczkę, składniki i ozdoby oraz przykaz, żeby najpierw umyć rączki. Poszła razem z Megan do umywalki. Okręciła wodę, wsadziła sama rączki i zaczęła pocierać po dziecięcemu. Nalałam mydła i umyłam łapki ze wszystkich stron. W tym czasie  s i e d m i o l e t n i a  Megan namoczyła czarne jak ziemia ręce w wodzie z mydłem, potarła palce o palce aż zaczęło lecieć błoto i takie cieknące na brudno łapy wytarła w brudną koszulkę. Razem z tym mydłem. Widziałam jak dotykała płatków w misce, jak nie miała pomysłu jak ozdobić czekoladową ciapę kurczaczkiem i jajkiem.

I wtedy przyszło mi do głowy, że sprawa może mieć drugie dno. Nie wydaje mi się, żeby nawet nie wiem jak zaniedbane dziecko w tym wieku nie rozumiało, ze mycie rąk ma służyć myciu rąk. Ze skoro nadal leci brud to znaczy, że nie są umyte. Że skoro już leci woda z rury to potrzymać kilka sekund dłużej wystarczy, żeby zakończyć pewną zamierzoną czynność. To tak jakby zawiązywać buty i uważać, że są zawiązane po tym jak skrzyżuje się ze sobą sznurówki. Wydaje mi się, że co najmniej dwie z trzech sióstr są opóźnione w rozwoju i po prostu machnięto na nie ręką. Fizycznie nie widać, żeby miały jakieś defekty ale sposób w jaki myślą nie pozostawia żadnych wątpliwości.

Potrafią pukać do drzwi kilkanaście razy dziennie. Wiedzą, że jesteśmy w domu. Wystarczy pomyśleć, że skoro siedzę za oknem, dwa metry od drzwi do których pukają i nie otwieram, znaczy, że nie otworzę i koniec. Ze jestem zajęta, że nie mam ochoty na gości. Nie trafia do nich ta ostentacja kiedy spuszczam żaluzje, nadal pukają. Suseł wychodzi przed dom i tłumaczy, że Maja śpi i pewnie wstanie o 18:00. Mam wrażenie, że pojęcie czasu dla nich nie istnieje- wracają i pukają po 45 minutach , słyszą znowu to samo i kiwają głowami z „Yhy”.

Ile razy w tamtym tygodniu tłumaczyłam, że mamy gości przez tydzień i nie mamy czasu na wizyty. Co najmniej dziesięć. Ostatni raz dziś rano. Potem pukały jeszcze z pięć razy.

Co w sumie oznacza, że tragedia tych dzieci jest jeszcze większa. Może przez syndrom alkoholowy, bo na to wygląda, natura stworzyła je takimi a rodzice nie widząc w tym swojej winy pozwalają im płożyć się wedle woli. Nic, tylko czekać jak za parę lat wszystkie wydadzą na świat jeszcze bardziej pokrzywdzone dzieci, w ilości sztuk 5 na każdą. Nie będą mogły pracować ale dostaną pieniądze od państwa i będą bezmyślnie powielać wzorzec wychowania czy raczej jego braku.

Brutalnie?… jedynym wyjściem z tej sytuacji wydaje się sterylizacja. Zaczynając od rodziców. Bo nadal są w wieku „produkcyjnym” i w każdej chwili mogą wpaść na pomysł, że jeszcze więcej darowizny do rządu zrobi z nich jeszcze lepszych obywateli.

A co to jest?

Zwykły wpis

Bardzo dawno temu, wieki całe znałam taką osobę. Powiedzmy, że została poczęta i zapomniana zaraz potem z przykrym epizodem potrzebnym na chwilę narodzin. Cała reszta to parodia dzieciństwa choć niejeden mógłby powiedzieć, że mogło być o wiele gorzej. Ale i tak chude, głodne, zastraszone dziecko z przesikanymi majtkami kulące się na podwórku w obawie przed powrotem do domu to dla mnie obrazek, który będę nosić w pamięci zawsze. Nie szła do domu siusiu bo matka otworzyłaby drzwi, wrzasnęła, że bachor się pęta tam i z powrotem, dała po łbie i zabroniła wychodzić. A zamknęłaby w łazience. Obiady w postaci jajecznicy jedzonej prosto z gorącej patelni, żeby oszczędzić mycia talerza, moczenie dziecka godzinami w wannie pełnej zimnej wody, żeby mieć spokój i czas na „wójków”. Miałam 7 lat, ona 5, kiedy pierwszej nocy na nowym mieszkaniu, w czasie parapetówy usłyszeliśmy żałosne wołanie dziecka. O 23:00 coś małego a jednocześnie wielkiego wyszło z bramy na podwórko i wołało żałosnym głosem: „Mamaaaa!!”. Spytana gdzie jest mama odpowiedziała, że poszła na zakupy. O której? Wczoraj. Mała bo pięcioletnia, wielka bo miała na sobie futro mamy i buty na wysokim obcasie, które ciągnęła za sobą po chodniku.

Dziś wiem co to pięciolatek i ten obraz oraz setki kolejnych staje mi przed oczami na widok sześciolatki z naprzeciwka Megan i jej siostry.

Chude jak worki kości. Brudne ręce, nogi, zmierzwione nigdy nie ścinane włosy wiązane byle jak gumką, które do południa zjeżdża na kark. Czarne ubrania, pewnie, żeby się nie brudziły. W zeszłym roku przez dwa tygodnie dzień w dzień ta sama czarna koszulka z Tinker Bellem, teraz czarne spódnice na gołe nogi i stopy bez skarpetek w czarnych lakierowanych laczkach. Odciśnięte i czerwono-sine z zimna. Krzywe zęby u Megan mimo, że dopiero się wyżynają już widać, że będą tańczyć jak chcą. Starsza siostra ma wszystkie cztery kły wewnątrz buzi, poza linią zgryzu, najstarsza podobnie, tylko w drugą stronę. Mówią tak niewyraźnie, że muszę bardzo się wysilać, żeby je zrozumieć. Używają tylko najprostszych zdań, krótkich wypowiedzi. Średnia siostra zaproszona przez Maję do domu napisała kredą jakieś zdanie na tablicy i nie umiałam go odczytać, to nawet nie przypominało pisma. Okazało się, że napisała „Maya has got cookie in the box”. Dużo jak na 12latkę? Najczęściej słychać tylko:
-Whats da?- czyli najbardziej niedbałą wersję „Co to jest?” w języku angielskim. I o co pytają? O błyskającą światełkiem piłkę kauczukową z rybką w środku, szpinak, który właśnie pakuję na patelnię, krzesło ogrodowe z rurek aluminiowych i materiału. Megan usiadła na jednym i patrzyłam przez okno jak kilka minut podskakiwała na nim pupą zdziwiona, że krzesła tak robią. Kocyk na szydełku, który właśnie skończyłam, małe książeczki z tekturowymi stronami z kolorami, kształtami, które dla sześciolatki nie powinny stanowić już żadnej atrakcji. A jednak obejrzała wszystkie, strona po stronie. Wszystkie Majki zabawki stanowią dla nich źródło nieskończonego zdziwnienia- telefon z dźwiękami, tablica znikopisowa, bębenek, pudełko z pozytywką

Nie rozumieją, że mówią w innym języku niż my i nawet kiedy tłumaczę, że Babcia nie rozumie po angielsku, nadal mówią do niej i pytają jakby w ich pojęciu nie istniało coś takiego jak obcy język. A przecież słyszą jak mówimy do siebie po polsku. Rodzicielka się wpienia, bo ile razy ma mówić dziecku, że nic nie rozumie?

Czuję fizyczny ból kiedy pukają do drzwi. Teraz mogę zabrzmieć jak skończona sucz ale nie chcę, żeby bawiły się z Mają. Nasza ulica to istna dzieciarnia ale tylko one i dwoje innych dzieci bawi się na podwórku. Reszty nigdy nie widać, pewnie siedzą przed Playstation. Nie chcę, żeby się razem bawiły bo mam wyrzuty sumienia. Bo moje dziecko wygląda jak kandyzowana wisienka otoczona szkieletami sardynek. Obsiadają ją i patrzą w milczeniu jak Maja bawi się w piasku albo ciągnie lalkę w czterokółku. Siedzą i patrzą jak wrony. Nie są w stanie nic od siebie dać, zaproponować zabawy, one naśladują dwulatkę a nie odwrotnie. Stawiają babki z piasku i stukają łopatką jak Maja pokazuje.

Mam wyrzuty sumienia bo po drugiej stronie ulicy dorastają trzy pokrzywione, biedne istoty, które urodziły się jako zdrowe dzieci ale w rodzinie, która nie potrafi zapewnić im prawdziwego, beztroskiego dzieciństwa. Za to siedzą cały dzień na krawężniku w swoich czarnych spódniczkach, z majtkami na wierzchu i rzucają kamykami znalezionymi koło kratki odpływowej. A tak niewiele trzeba.

Wtedy, lata temu moja Rodzicielka wzięła razu pewnego Bidulę na górę, zdjęła majty, wsadziła do wanny, umyła, nie pytała o siniaki na całym ciele, nakarmiła i posadziła ze mną. Ona była młodsza, ja starsza i stałyśmy się nierozłączne na ładnych kilka lat.

Ich jest trzy i serce boli mnie po trzykroć. Niech już skończą się te ferie.

Miśka i juśka

Zwykły wpis

A co to, sami zgadujcie. „Miśka i juśka”. Czas start.:)

Maja kocha Ponyo. Ponyo to taki twór rybka- dziewczynka z filmu animowanego Hayao Miyazaki. To taka śliczna wersja bajki o syrence- ona trafia na brzeg, spotyka Sosuke, pięcioletniego chłopczyka, on wsadza ją do wiaderka a potem jest już tylko słodziej i słodziej i oglądamy Ponyo prawie co dzień.

W tej historyjce kluczowe jest właśnie wiaderko, w którym Sosuke nosi swoją znajdkę. Potem, kiedy fale wysłane przej jej złego tatę Fudżimoto zabierają Ponyo do oceanu, Sosuke zawiesza wiaderko na plocie, żeby mogła znaleźć drogę do domu. Kiedy wraca wreszcie na brzeg, uciekając od ojca,  znajduje wiaderko i do końca bajki nie go puszcza. 

Jakoś tak na początku tygodnia Maja pęta się po kuchni znudzona, więc wzięłam z piaskownicy wiaderko, nalałam wody i wrzuciłam do środka jedną z jej figurek czarodziejki z MegaBlocksów i powiedziałam, że to Ponyo.

Od tego dnia, Maja nosi ze sobą wiaderko z Ponyo właściwie bez przerwy. Co chwila każe sobie dolewać wody, przychodzi do kuchni, przyciąga sobie krzesło do zlewu i mówi:
-Mamo, pomoś mje!
Nalewam wtedy wody do połowy,  Maja ocenia krytycznie czy wtystarczy i idzie karmić Ponyo piaskiem lbo pokazywać jej biedronki i kwiatki. Czasem przynosi wiaderko do salonu tak serce boli zabierać jej zabawę, że już dwa razy deptałyśmy razem po szmatach wyciskając wodę z wykładziny. Kiedy puszczamy sobie film, Maja odgrywa scenę po scenie i powtarza każdą kwestię jak umie. Czasem, kiedy Sosuke idzie na skały rozmawiać do wiaderka, Maja idzie do kuchni, kuca tak samo i mówi do swojego wiaderka i plastikowej figurki. Tata też wczuł się w rolę i kupił w drodze z pracy lodzika dziecięcego, żeby dać jej go kiedy Sosuke dostanie od mamy loda na otarcie łez, ze Ponyo wróciła do oceanu. Maja jak chłopczyk, lizała i pociągała noskiem udając, że jest smutna i lód nie poprawia humoru.

Pewnego razu poszła z Babcią na spacer. Zabrała ze sobą Ponyo, wiaderko i wodę. Na łące znalazły kaczeńce i Maja postanowiła im dogodzić podlewając kwiatki wodą z wiaderka. Maja podlewała a Babcia robiła zdjęcia. Nagle:
-NIEEE!! PONYO!! POMOŚCIE!!! NIE!!!!- i wyprysnęła z łąki w stronę ścieżki do domu i biegnie. Wiaderko przed sobą, Ponyo grzechocze a Maja biegnie, płacze i woła o pomoc. 
-Ale co?- pyta Babcia- Maja zatrzymaj się, jeszcze nie idziemy do domu!
Maja nic to, biegnie i koniec. Babcia dogania Maję w pół dystansu do domu i pyta co się stało? Maja cała we łzach, czerwona i osmarkana.
-Ponyo! Joda!
Wtedy Babcia spojrzała do wiaderka i zrozumiała, że Maja biegnie do domu bo wychlapała całą wodę z wiadra i przecież Ponyo się dusi! Nie było rady-  Babcia musiała zejść do strumienia, nabrać całe wiaderko wody i uratować Ponyo przed niehybną śmiercią. Maja złapała wiaderko, zajrzała do śrdodka i z niewypowiedzianą ulgą powiedziała:
-Ponyo…. dziekuuuuje. I przytuliła wiaderko z całych sił. Przyniosła Ponyo do domu i opowiadała po swojemu co się wydarzyło:
-Mamaaaa! A kjhgdruigthsergdjkbcnv… Ponyo ….oiudsrkjh ….Joda ….ogfidfklgdhfg !!!

A joda to woda, rzecz jasna. 🙂 Nie trudno wczuć się w wyobraźnię dziecka, trzeba tylko klęknąć i spojrzeć na świat z metra wysokości.

Z nowych słów
-nieśnieśkie- niebieskie
-jułte- żółte
-to boji! – no przecież boli
-kuiki- króliki
-łąka
-siółka- pszczółka

 Dziś Maja zaprosiła do domu Meg, siedmiolatkę z naprzeciwka. Od razu wbiegła do domu, pociągnęła do salonu i zamiast zabawkami, od razu pochwaliła sie Maleńtasem:
-Pats! Laaaaaala! Pats!- pogłaskała, potuliła i była bardzo dumna z nabytku w śpiochach.

No a konkurs trwa: miśka i juska.              

🙂                                    

Miśka i juśka

Zwykły wpis

A co to, sami zgadujcie. „Miśka i juśka”. Czas start.:)

Maja kocha Ponyo. Ponyo to taki twór rybka- dziewczynka z filmu animowanego Hayao Miyazaki. To taka śliczna wersja bajki o syrence- ona trafia na brzeg, spotyka Sosuke, pięcioletniego chłopczyka, on wsadza ją do wiaderka a potem jest już tylko słodziej i słodziej i oglądamy Ponyo prawie co dzień.

W tej historyjce kluczowe jest właśnie wiaderko, w którym Sosuke nosi swoją znajdkę. Potem, kiedy fale wysłane przej jej złego tatę Fudżimoto zabierają Ponyo do oceanu, Sosuke zawiesza wiaderko na plocie, żeby mogła znaleźć drogę do domu. Kiedy wraca wreszcie na brzeg, uciekając od ojca,  znajduje wiaderko i do końca bajki nie go puszcza. 


Jakoś tak na początku tygodnia Maja pęta się po kuchni znudzona, więc wzięłam z piaskownicy wiaderko, nalałam wody i wrzuciłam do środka jedną z jej figurek czarodziejki z MegaBlocksów i powiedziałam, że to Ponyo.


Od tego dnia, Maja nosi ze sobą wiaderko z Ponyo właściwie bez przerwy. Co chwila każe sobie dolewać wody, przychodzi do kuchni, przyciąga sobie krzesło do zlewu i mówi:
-Mamo, pomoś mje!
Nalewam wtedy wody do połowy,  Maja ocenia krytycznie czy wtystarczy i idzie karmić Ponyo piaskiem lbo pokazywać jej biedronki i kwiatki. Czasem przynosi wiaderko do salonu tak serce boli zabierać jej zabawę, że już dwa razy deptałyśmy razem po szmatach wyciskając wodę z wykładziny. Kiedy puszczamy sobie film, Maja odgrywa scenę po scenie i powtarza każdą kwestię jak umie. Czasem, kiedy Sosuke idzie na skały rozmawiać do wiaderka, Maja idzie do kuchni, kuca tak samo i mówi do swojego wiaderka i plastikowej figurki. Tata też wczuł się w rolę i kupił w drodze z pracy lodzika dziecięcego, żeby dać jej go kiedy Sosuke dostanie od mamy loda na otarcie łez, ze Ponyo wróciła do oceanu. Maja jak chłopczyk, lizała i pociągała noskiem udając, że jest smutna i lód nie poprawia humoru.

Pewnego razu poszła z Babcią na spacer. Zabrała ze sobą Ponyo, wiaderko i wodę. Na łące znalazły kaczeńce i Maja postanowiła im dogodzić podlewając kwiatki wodą z wiaderka. Maja podlewała a Babcia robiła zdjęcia. Nagle:
-NIEEE!! PONYO!! POMOŚCIE!!! NIE!!!!- i wyprysnęła z łąki w stronę ścieżki do domu i biegnie. Wiaderko przed sobą, Ponyo grzechocze a Maja biegnie, płacze i woła o pomoc. 
-Ale co?- pyta Babcia- Maja zatrzymaj się, jeszcze nie idziemy do domu!
Maja nic to, biegnie i koniec. Babcia dogania Maję w pół dystansu do domu i pyta co się stało? Maja cała we łzach, czerwona i osmarkana.
-Ponyo! Joda!
Wtedy Babcia spojrzała do wiaderka i zrozumiała, że Maja biegnie do domu bo wychlapała całą wodę z wiadra i przecież Ponyo się dusi! Nie było rady-  Babcia musiała zejść do strumienia, nabrać całe wiaderko wody i uratować Ponyo przed niehybną śmiercią. Maja złapała wiaderko, zajrzała do śrdodka i z niewypowiedzianą ulgą powiedziała:
-Ponyo…. dziekuuuuje. I przytuliła wiaderko z całych sił. Przyniosła Ponyo do domu i opowiadała po swojemu co się wydarzyło:
-Mamaaaa! A kjhgdruigthsergdjkbcnv… Ponyo ….oiudsrkjh ….Joda ….ogfidfklgdhfg !!!

A joda to woda, rzecz jasna. 🙂 Nie trudno wczuć się w wyobraźnię dziecka, trzeba tylko klęknąć i spojrzeć na świat z metra wysokości.

Z nowych słów
-nieśnieśkie- niebieskie
-jułte- żółte
-to boji! – no przecież boli
-kuiki- króliki
-łąka
-siółka- pszczółka

 Dziś Maja zaprosiła do domu Meg, siedmiolatkę z naprzeciwka. Od razu wbiegła do domu, pociągnęła do salonu i zamiast zabawkami, od razu pochwaliła sie Maleńtasem:
-Pats! Laaaaaala! Pats!- pogłaskała, potuliła i była bardzo dumna z nabytku w śpiochach.

No a konkurs trwa: miśka i juska.              

🙂                                    

Charlie

Zwykły wpis

Palec już nie pulsuje jakby ktoś łupnął w niego młotem, nie boli ale cięcie wygląda profesjonalnie. Kto by pomyślał, że papug ma w dziobie nożyk do cięcia wykładzin?

Powoli się oswaja i z chęcią sam przełazi z klatki do klatki, żeby spędzać z nami na dole cały dzień na patio. Słyszy go chyba cała okolica. Ma tyle gwizdów i nauczonych zaczepek, że nie nudzi się go słuchać. Ale dopiero kiedy wszyscy gdzieś idą, żeby ściągnąć na siebie naszą uwagę rozwija wachlarz umiejętności:
-CHARLIE!- czasami męskim zdecydowanym głosem, czasem przywołującym, czasem słodkim kobiecym)
-CHARLIE, STOP IT!
-BIIIRDIE!
-COME HERE!
-NO! (z cudnym akcentem ‚royal english’)
-OJ!

O wisiorkach i wieszakach słów kilka

Zwykły wpis

Doszły farby i lakier. Od razu pomalowałam pierwszą warstwę i się zachwyciłam. Kolory są pękne i żywe a farba ma ‚high gloss’ więc wieszaki powieszone na sznurze do prania w ogrodzie aż raziły tęczą. Jutro druga warstwa.

Teraz coś o moich szklanych wisiorkach. Długo mi się marzyły ale wydawało mi się, że robią to wszyscy inni więc dla mnie nie ma już w tym miejsca. Zachęcona sukcesami z szydełkowanymi zabawikami, pogrzebałam w sieci i znalazłam dostawców wszystkich materiałów potrzebnych do robienia wisiorków, magnesów na lodówki, kolczyków, broszek a nawet pierścionków i postanowiłam iść na całość. Kupiłam kilka kompletów i zabrałam się do szukania odpowiednich obrazków. Po kilku dniach cięcia, gięcia, klejenia i suszenia ustawiłam sobie małe tło z zawartości mojej szkatułki z biżuterią  i pstryknęłam focisze pierwszym czterem:

 (było ich pięć ale jeden dostała Maja, nosiła cały dzień a wieczorem obgryzła tył i trzeba jej go naprawić.)

… i od razu wystawiłam na sprzedaż w dwóch miejscach na raz, na ebayu i na Etsy. Teraz czekam na szkło do wintydżowych wisiorków w ramkach z brązu i na wiązania do nich wszystkich.

I mam oko na sprowadzanie z Chin większej ilości materiałów tego typu ale opowiem jak się stanie.