Monthly Archives: Kwiecień 2008

Pszztttt… psztttt….

Zwykły wpis

Już. Przeprowadzeni.

To dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że przeniesienie internetu w AOLu będzie trwało…nie wiadomo jak długo, może 2 tygodnie. Dziś zabieramy sprzęt do Koziej Wólki, router zostaje.

A więc do usłyszenia moi Drodzy, pszzzttt….. psztttt….. mam nadzieję, że przeczytamy się wkrótce.

:*

Przeprowadzki odsłona druga

Zwykły wpis

Dziś przyszła pora na mable. „Przyczepo-laweta”- mityczny potwór o którym słyszeliśmy od tygodnia okazała się dokładnie tym na co wskazuje nazwa. I jest wielka.
W ten sposób jednym zrzutem z piętra załadujemy wszystkie meble nasze i Trufflowe i po dwóch kursach będzie z głowy. 40 funtów u polskich mechaników. 60 funtów u angielskich PLUS 600 funtów depozytu.

Pojechaliśmy złożyć podpis pod cyrografem na mieszkanie w Koziej Wólce (bo tak będe nazywać od dziś nasze nowe lokum), dowiedzieliśmy się gdzie jest zawór do wody i klucz do garażyku.

I jest wiosna! Słońce, takie prawdziwe, rozpuszcza mi czekoladę na talerzyku, ptaszki śpiewają i w końcu ten kraj wygląda jak suchy ląd a nie osnuta mgłą, mokra, napuchnięta wodą wyspa po środku niczego. Bo czasem można mieć wrażenie, że za mgłą już nic nie ma.

Wróciliśmy z przyczepą, zaparkowaliśmy i okazało się, że przez pół godziny jak nas nie było- towarzystwo … poszło spać. 🙂 Teraz, jak znam Truffla, wstanie, będzie łazić, robić kawę, słodzić kawę, studzić kawę, pić kawę… każdy kto zna Truffla wie, że w jej wykonaniu takie banalne czynności urastają do rangi wypraw krzyżowych.

Minęło 40 minut, w pokojach nadal cisza, płótno namiotowe na lawecie powiewa na wietrze.

Cicha skarga bo nic innego nie zostaje

Zwykły wpis

Jak już wspomniałam, mam już dość traktowania mnie jak słoika na dziecko. :/

Już nikt kto mnie spotyka nie pyta co fajnego/nowego, nie słucha tego co mówię. Każdy tylko: co? Kiedy? Jak? 
A odpowiedzi i tak nie słuchają, bo ponad połowa z ludzi, których tu znam (Polaków)
nie ma jeszcze własnych dzieci, więc opowiadanie im o rozmiarach i badaniach mija się z celem. Za to mam wrażenie, że kobieta w ciąży przestaje być człowiekiem a zamienia się w jakąś dziwną istotę z którą nie wiadomo co zrobić i która krępuje towarzystwo. Nagle nie ma tematów do rozmowy, wszystko staje się takie miałkie i bez polotu, przypadkowe spotkania uliczne szybko
się kończą a kiedy wychodzi na to, że ktoś kogoś zaprasza na imprezkę, okazuje się, że…
-wy? przecież ty jesteś, no ten…?

Przecież niekoniecznie muszę się schlać jak młoda norka, oddać sąsiadowi za paczkę flipsów a potem chlastać szkłem od butelki w zaciszu klozetu!! A jeśli ktoś inny zrobi to  samo w mojej obecności to przecież nie wyląduję z tego powodu na podtrzymaniu, ludzie!

Każde wydarzenie jest komentowane z Teoretycznego Mojego Punktu widzenia. Dostałam polne kwiatki od Susła- Oooo, Mamusia ma kwiatki!. Kupiłam sobie bluzkę- No, na brzuch super.

I używają jakiegoś dziwnego tonu- infantylnego, powolnego artukułowania zdań na wypadek gdybym miała problemy ze zrozumieniem. I to zerkanie w dół…

:/

Ja mam takie podejrzenia, ale może się mylę: znajomi próbują oddzielić się od szczęśliwej pary murem z cegieł, żeby przypadkiem nie dać się wciągnąć w ten dzieciarniany kołowrotek i nie zostać chrzestym rodzicem! Już stwierdziłam, że upleciemy słomiane kukły, doprawimy im oczy z węgielków i nosy z marchewek i zaciągnemy na chrzest. I tak, w tej swojej słomianej formie, opierając się bezwładnie o ławkę kościelną będa bardziej użyteczni niż moi własni rodzice chrzestni.

Dziecko znajomych to poważny problem. Trzebaby pojechać zobaczyć, z pustymi rękami wstyd, trzeba by okazać troskę, może pomóc w czymś albo oddać wózek co stoi w garażu (a tak ładnie pleśnieje w zaciszu starego 
bojlera)…

Kiedy wspominam o czymś, czymkolwiek to komentarz głównie ogranicza się do:
-Ty? -i spojrzenie na Kulkę. Tak jakby rozmowa o moich i Susła osiągnięciach w dziedzinie sklejania modeli kartonowych w czasach dzieciństwa i późniejszych, kompletnie kłóciła się z tym co mam teraz w brzuszku.
Druga odpowiedź jest często jeszcze bardziej wpieniająca:
-No, może ale teraz to już chyba nie będzie na to czasu, nie? Koniec życia.
To pozostawiam już bez komentarza.

Zamiast nam, Fasolinka robi wodę z mózgu naszemu otoczeniu. Przedziwna
reakcja, ciekawe czy jakiś psycholog czy socjolog nadał już jej jakąś nazwę?

Spomiędzy pudeł, bo mam zwolnienie od noszenia

Zwykły wpis

Ogłaszam początek przeprowadzki!!
…wszyscy poznikali.

W końcu udało się nam odebrać klucze. Agencja zapomniała nam powiedzieć że po odbiór mamy przyjechać z podpisaną NASZĄ kopią kontraktu, NASZĄ kopią jakiegoś papiura ubezpieczającego i mamy być tam oboje, co jeden z pracowników agencji ma potwierdzić przykładając do kontraktu własną zakrwawioną dłoń. Na pytanie czy nie mogą w takim razie wydrukować jeszcze jednej kopii, okazało się, że nie. Ok, Suseł jeździł tam i nazad trzy razy, ja podpisywałam papiery w pracy, między jednym klientem a drugim, złożyć uroczysty podpis mam w poniedziałek. Anglicy jak biurokratami nie są to nie są ale jak im się przypomni to trzeba dziadka odkopywać, DNA pobierać i czekać trzy miesiące na wynik potwierdzający tożsamość. A w Polsce wystarczy szusnąć dowodem osobistym. Jakie to proste, nie?

A więc wszyscy poznikali. Nagle się okazało, że poniedziałek nie do końca jest taki fajny na wożenie mebli, chociaż tydzień temu był. Teraz fajna jest środa. Czyli, że w domu nie ma nikogo i Suseł sam będzie nosił balasty z piętra na parter, do samochodu, z parteru na piętro, bęc. Ja mam zadyszkę od pójścia po herbatę. Układy hydrauliczne mi się dostosowują do 10 kilo więcej ciałka i sapię jak miech. Do tego doszedł katar sienny (wiosna wreszcie rozkwitła), więc kiedy nie sapię, smarkam donośnie i efekownie. Czyli, że przez większość część czasu wcale nie oddycham.

***

Na ten obraz mój, zasmarkany, podrażniony i obłażący skórą nos doszła jeszcze wczorajsza urocza pogadanka z Polakami z nocnej zmiany. Siły wyższe (susłowy manager) sprawiły, że jak zaczynam o 11:00 a kończę o 20:00 to nie ma problemu, żebym poczekała jeszcze dwie godzinki w kantynie na Susła, któremu zmieniono grafik na 13:00-22:00. No i czekam.

Kupiłam sobie jeściu i piciu, rozłożyłam gazetkę i około 21:30, do kantyny zaczęłi schodzić się Polaczkowie. Kurwy jedne, psia ich mać. Jak się chcesz zdenerwować to są jak ulał!!

CZYLI OPOWIEŚĆ KRÓTKA o tym jak szybko poprawiać sobie humor w tym podłym życiu emeryta na emigracji.

Osoby dramatu:
Kokainka
Starsza Pani
Józiu

Gościnnie:
Kulka

-Cześć- powiedziała Starsza Pani, dosiadając się do stolika- Jak tam samopoczucie?
-Cześć, bardzo dobrze – odpowiedziała Kokainka- Nie narzekam, każdemu polecam.
Starsza Pani spoziernęła na Kokainkę jak na glizdę.
-A co tu niby polecać?? Ja już swoje odbębniłam- nigdy więcej!
Kokainka uśmiechnęła się z wyrazem głębokiego zrozumienia i siorbnęła z kubka. Do stolika podszedł Józiu, starszawy osobnik, który od samego początku pracy w sklepie nie może przejść spokojnie obok Kokainki, żeby jej nie obrazić, tak czy siak. Pewnego razu, spotkany w mieście, spojrzał na kokainkową Kulkę i stwierdził, że strasznie przytyłam ostatnio.
-O, proszę, proszę, Kokainka! Na nocki przechodzisz? Odezwały ci się ambicje? Masz dość dniówki i lenistwa?
Kokainka przez chwilę nie patrzyła na Józia, bo jak by się potem miała wytłumaczyć Policji- zabiłam bo się prosił?
-Nie, siedzę i czekam na Susła, a na ambicję, dziękuję- nie narzekam. – Kokainka poczuła jak jej ktoś siłą usuwa spod nóg krzesło. Józiu bardzo chciał usiąść blisko ofiary.
-A musisz akurat to krzesło?- wskazała Kokainka na cztery pozostałe- Nogi sobie na nim trzymam bo mnie bolą.
Józiu spojrzał na nogi, potem na Kulkę i znowu szarpnął.
-Mnie też boli. Kolano. Bardziej.- z kwaśną miną ale wziął drugie krzesło
Kokainka schowała się w kubku.
-A już wiadomo co to będzie?- do poprzedniego tematu powróciła Starsza Pani.
-Dziewczynka.
-No, wiedziałam, nawet nie musiała w sumie mówić. Wyglądasz na taką co będzie miała dziewczynkę. Córki odbierają matkom urodę.- popatrzyła znad okularów na jej czerwieniejącą z oburzenia twarz- Strasznie się zmieniłaś, strasznie. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Jedne rzygają, inne brzydną.

Wstali i poszli wykonywać swoją ambitną pracę ładowania w póły papieru toaletowego. A Kokainka siedziała i meandrowała przy herbacie- od kompletnej niedowiary po niewypowiedzianego wkurwienia. A potem w domu stanęła przed lustrem i próbowała wypatrzeć w sobie objawy inkubowania dziewczynki. Żadnych, pomijając fakt, że hormony odjęły jej tych kilku zaczątków zmarszczek. Oglądała się z prawej, z lewej, śledziła linię podbródka, oceniała krzywiznę noska i jedynym wnioskiem do jakiego doszła w wyniku tych lustrzanych oględzin to to, że ludzie wilkiem są dla innych, bo to nie wymaga wysilania mózgu i sprawia im większą uciechę niż dobre słowo, które zawsze może się w gówno obrócić.

***

Pierwszy transport pudeł już na miejscu. Boli mnie serce. Nie wewnętrzne ale to emocjonalne. Są tam różne półki, drzwiczki, żaluzje i pokręcidełka, nawet dziurka na internet się znalazła. Ale jakoś to jeszcze nie to, nie tak. I ławka w ogrodzie, krzak jest i trawa ze stokrotkami…
A dom jest tu, na starych śmieciach. Z Erykiem gdzieś pod szafką i miejscem na moje książki.
W oczekiwaniu na załatwienie papierów na Dom nawet nie będzie sensu rozpakowywać połowy pudeł z moimi niezbędnikami. Naburmuszam się wewnętrznie.

I idę pakować dalej.

***

Drugi, trzeci i czwarty transport na miejscu. Brakuje kartonów.

***

„Znajoma” Rodzicielki, na wieść o tym, że jedzie na stałe do córki i zięcia wykpiła ją i wyśmiała jak ostatnią idiotkę. Powiedziała, że już nigdy nie będzie na swoim i będzie się czuła jak stara ryba po tygodniu a na końcu… pewnie ją wyrzucimy do  p r z y t u ł k u. I na tym skończy się jej angielska podróż.

KURWA!! Ludzie są pierdolnięci! Nic tylko chwytać za kosę i wyrywac chwasty!

PS. z ostatniej chwili.
Owa znajoma Rodzicielki postarała się jeszcze zmartwić i mnie i powiedziała mojej Mamuni, że to BARDZO ŹLE, że mogę wszytsko jeść i nie wmiotuję na widok jedzenia. To spowoduje, że dziecko zostanie zatrute i umrze! I że
matki, które tak mają kończą na stole do krojenia w trybie natychmiastowym.
Umrze! Czujecie? Od jedzenia!

Zabroniłam już Rodzicielce posać mi co jeszcze usłyszała. Mnie nie wolno denerwować.

Rady dobre dla każdego, tresura płodowa (tylko nie wiem kogo) oraz coś o wygodach i obsłudze dywanu.

Zwykły wpis

Pu i Ciaew- no smutno mi, no… i mokro w oczach na myśl 🙂

***

Z najnowszych rad dotyczących Fasolinki:
*nie wolno mi jeść za dużo zbóż bo urodzi się dziecko niezorientowane seksualnie;
*nie powinnam patrzeć na brzydkich ludzi, chorych i upośledzonych- powód oczywisty;
*powinnam oglądać tylko bajki i słuchać muzyki dla dzieci, np. Natalki Kukulskiej- chyba żeby mnie wpędzić w szaleństwo i upchać w kaftan.

I co najlepsze co usłyszałam dziś od Kolegi Elektryka (faceta, podkreślam):
-Pamiętaj, jak ci będą chcieli dać znieczulenie w kręgosłup- NIE ZGADZAJ SIĘ! To przecież strasznie boli!

Długo wycierałam łzy uciechy, wy faceci za torbę gruszek. 😀

***

Dziś miałam rozmowę z Frodem. Frodo już od kilku dni łapał mnie na sekundkę więc wiedziałam już i nawet przygotowałam sobie mowę. Więc stwierdził, że chciałby porozmawiać o mojej ciąży. 😀 Czujecie? Spytałam co chciałby wiedzieć? 😀
Okazało się, że jemu nie o szczegóły techniczne biega ale o to kiedy chcę iść na urlop i kiedy mam zamiar z niego wrócić. No, to się dowiedział, o czym oczywiście wiedział, że przysługuje mi 9 miesięcy urlopu mateczkowego, który tak czy inaczej mam zamiar wykorzystać bo:
a) po to jest;
b) po to jest;
c) po to jest.
Zdziwił się. Wytłumaczyłam jak chłopu na rowie, że na urlop macierzyński MOGĘ iść za tygodni 6, na co nie mam OCHOTY bo nadal sięgam rękami guziczków na kasie.
-Pójdę jak mi się zachce, potem…
(wyobraź sobie pacanie patentowany),
…urodzę Fasolinkę i wiesz co? Też nie wrócę w tym samym tygodniu bo noworodek ma to do siebie, że nie może zostawać w domu sam bo będzie oglądał zakazane kanały i może podpalić dom.
Stał i mrugał. Serio. Szukał ścieżek dostępu do swoich pokładów sarkazmu. Potem się roześmiał jak kompletny imbecyl i spytał jeszcze raz, jakby nie słyszał, kiedy więc wracam? Rzuciłam mu datą i zasłabł.
-Moja Mateczka przyjeżdża w październiku lub listopadzie, do tego momentu ja nie istnieję dla Firmy. Potem dolicz do tego minimum miesiąc na jej aklimatyzację bo nie zostawię jej samej w domu w środku obcej wioski, w środku obcego kraju na krańcach Europy.
Kiwnął głową.
-No, a potem zostanie mi jeszcze kolejne 5 miesięcy urlopu…
(robaczku)…
Czyli… tak za rok od teraz. W kwietniu 2009.
-Eee..nie da się szybciej?
(szybciej to się majtki wciąga jak teściowa wraca z pracy)
-Nie.
-Uhm.
Jego świat legł w gruzach. A mi się zdaje, że on naprawdę myśli, że jest tak urokliwy i obdarzony umiejętnościami pracy z ludźmi, że kogoś tym przekona. Jego lusterko kłamie: wygląda jak Frodo skrzyżowany z bardzo małym ogrem, jest głupi, autentycznie głupi i żyje w nieświadomości. I ma krzywe nogi.

Czyli ze spotkania wyszłam z bananem na pysku.

A potem przeszłam przez recepcję gdzie na zydelku siedziała biedna Kellie z łapą w worku z lodem. Buzia w ciapkach od rozmazanego makijażu, zasmarkana… Zatrzasnęła sobie rękę w chłodni z sama została na korytarzu. Po oględzinach, razem z Philem, jako doświadczone konsylium zaordynowaliśmy natychmiastową wizytę w szpitalu. Ręka nie spuchła ale palce zrobiły się sino-niebieskie, całkiem jak u Laury Palmer po dobie spędzonej w jeziorze Twin Peaks. Wystraszyłam się, że coś uciska na żyłę i może dojść do niedotlenienia tkanek więc kazaliśmy regularnie podnosić i opuszczać rękę, żeby wspomóc krążenie.
A jej’ mój były manager- Beret? Na wieść, że jedzie na prześwietlenie spytał tylko o której wróci robić przeceny na ziemniaki! Ziemniaki! Odpowiedziała, że nie wróci dzisiaj a ja, że się nie zdziwię jeśli wsadzą ją w gips. Warknął coś i dodał, że ma mu powiedzieć już dziś, kiedy odrobi te godziny? Tak jak mi, kiedy miałam badania Fasolinki. Prawo nie zmusza jej do odrabiania czegokolwiek, nawet jeśli się spóźni do pracy 5 godzin, jej strata. Ale wypadek wydarzył się w pracy, więc Firma nawet nie ma prawa jej odliczyć czasu spędzonego na pogotowiu a ten zdzierca od razu wyjeżdża z szantażem, że będzie miała „kłopoty”.
Miałam rożnych managerów w Polsce. Takich i śmakich. Ale ŻADEN nie był w stanie wskoczyć Beretowi na trampka, jeśli chodzi o sposób traktowania pracowników. Gdyby nie to, że Anglik, powiedziałabym, że zarządca plantacji
bawełny na Południu.

Dobra, dość z durniami.

***

Uczę Maleństwa słuchać. Już wiem, że kręcę sobie bata na własny tyłek ale doświadczenie jest niesamowite. Na kasach panuje ciągły hałas. Nikt więc nie słyszy jak całymi godzinami nucę Fasolince piosenki. Od rzewnych pieśnioł
o wzgardzonej miłości po kawałki Rammsteina („Ich will!”). I mam cisze w jelitku. Również wtedy kiedy prowadzę normalną rozmowę. Wystarczy jednak, że na dwie minuty przestaję nucić bo muszę coś pogmerać przy guzikach komputerka…łup! matka! śpiewaj! matka! łup łup! no, co jest? Skończył się abonament za ViVę??

😀

W domu puszczam płytkę z joginicznymi klimatami i mam spokój. Czasem się przeciągnie, pogigla ale mam święte dziecko. A od 23:00 śpimy sobie snem niewinnych. Tak tresura. 🙂

***

Transport majdanu prawie załatwiony. Ni obejdzie się bez trzech kursów ale życie tuż przy aukcji antyków ma to do siebie, że każdy zdobyty zerowym kosztem mebel, doczyszczony, szlifowany, bejcowany i lakierowany jest jak własne dzieło i nijak nie można go zostawić. W Domu przestrzeń na meble się znajdzie ale do tego czasu trzeba będzie upchać co się da do komórki w ogrodzie, na górę zarzucić uaha rowery dwa i wisienkę na szczycie.

***

Suseł, na okoliczność zmiany domu, zmienia też abonament na telefon na niższy ale w zamian za to dostaje Sony PlayStation 2, (albo 3, dla mnie jedna cholera). Już ma bana na gierki i zaklina się i obiecuje, że będzie na nim odtwarzał tylko filmy w formacie HDTV. Przy czym „format HDTV” wymawia w taki sposób, że nic tylko kleknąć przed ołtarzem techniki i w nabożnym zachwycie przyjąć komunię. Technokrata. Ubóstwiam kiedy kupuję nowy sprzęt i od fazy rozpakowywania
przechodzi do fazy testowania. Kupił wczoraj kamerkę internetową i kazał napisać mojej Rodzicielce, że już zaraz, zaraz będzie do niej dzwonił i ma czekać ze swoją kamerką włączoną. Potem się zapomniał, obejrzał
ustawienia domyślne, przetestował nasycenie kolorów, kontrast, zdziwił się jak fajnie wygląda taki wąski, potem obejrzał się szerokiego i wtedy, po 10 minutach moja Mateczka straciła cierpliwość i sama zaczęła do niego dzwonić.
Były takie czasy, kiedy nie każdy film dało się tak od razu obejrzeć na komputerze i trzeba było gmerać w opcjach i przestawiać każde ustawienie na minimalne, więc zanim dochodziło do końca początkowych napisów, ja już spałam a Susueł „szlifował ostatnią opcję”.
A pisałam już jak dobiera napisy do filmów, żeby przypadkiem nie mijały się ze słowem mówionym choćby o włos? 🙂 Ogląda pierwsze 5 minut, żeby określić jakość merytoryczną tłumaczenia…a potem przewija do ostatnich dziecięciu minut filmu, bo przecież jeśli już, to nieścisłości w czasowym dopasowaniu wyjdą na końcu, nie? Wiem jak się skończy duuużo filmów, ale nie wiem co mają w środku. 🙂

Ten mój Suseł. :*

Dobra, dość tej waty cukrowej.

***

Właśnie się dowiedziałam, że w końcu będzie można posprzątać w Zamczysku, bo Truffel kupiła sobie odkurzacz -2400 Wat! 1600 w moim silniku jest niewystarczające jak widać, dlatego nikt od miesięcy nie odkurzył przedpokoju. Czyli, że tu leżał cały problem? Moja Mateczka Domarem odkurzała mi koraliki z dywanu, a ta nie moż
e Boshem piasku i farfocli.

O, i wyszła sprawa łazienkowych dywaników. Po tym jak miesiące temu zwinęłam dywaniki bo nikt ich nie prał a każdy moczył, właśnie usłyszałam,
że Rodzeństwo będzie musiało coś zrobić z …dywanem w łazience nowo
wynajętego mieszkania. Obłożyć folią budowlaną, rzucił Brat. Na to, żeby się wytrzeć przed wyjściem z wanny nie wpadli. Ani wtedy ani teraz. Pax.

(tu mi się przypomina opowieść Babci o tym jak Ruscy wkroczyli i wyzwolili Suwałki. W koszarach, dla ozdoby wieszali na ścianach patelnie i balie a fortepian wyrzucili z okna drugiego piętra bo zajmował cały pokój)

Dobra, dość tej waty szklanej.

Miało być krótko czyli długi PS

Zwykły wpis

Odpisuję szybciutko na komentarz Pu i Radka:

Pu, no chyba nie muszę wspominać, że jesteś w grupie dobrych, polskich bab z jajem, nie? I mi tu hormonami oczu nie mydlij bo mówiąc o miałkości kontaktów z psiapsiółkami mam na myśli ostatnie 2,5 roku mojego życia towarzyskiego. A teraz kładź się, wypnij zadek, będę bić. 😛

Radek- czy czytają? Szczerze wątpię. Dla większości z nich Internet jest …nudny. Jedna para dopiero opanowuje podstawy obsługi myszki, druga nie ma inetrentu bo „co tam takiego jest?”, trzecia ma ale po to, żeby sprawdzać ceny używanych aut na giełdzie i udzielać się na NK. Ci co czytają a trafią na boga, cóż… „licentia poetica”. Już raz zdarzyło się tak, że musiałam bronić swojego biało- czerwonego prawa do pisania o swoim życiu w obliczu szefowej. Wtedy zakoczyłam życie pierwszego i ukochanego bloga, dziś już się tak nie stanie. Nie piszę nawet połowy tego co myślę o ludziach wokół ale nie dlatego, że powstrzymuję się i zagryzam swój paskudny jęzor ale dlatego, że jeśli mam pisać o sobie, muszę też pisać o osobach z mojego otoczenia. To blog o osobie, która patrzy, widzi i nie przechodzi obojętnie 
mówiąc pod nosem: „olewam to”, „serio? spadł mi za plecami latający spodek?’ Jeśli mnie coś boli, pisze o tym, jeśli kogoś podziwiam (co jakoś rzadko się zdarza), nie omieszkam o tym wspomieć. A rzecz pisana, skoro w oko kole, znaczy się, że z palca nie wyssana.
Znałam kiedyś taką osobę, która z podziwu nie mogła wyjść nad moimi „przeżyciami” i przemyśleniami na ich temat. Po pierwsze: skąd ja nam tyle historyjek? potem: „że tez ci się chce to pamiętać”, a na końcu „ja tam siadam po pracy do grilla i nic mnie nie obchodzi”. A mnie smą traktowała jak  oryginalny okaz robala, któremu stuknąć w słoik to sobie zamacha czułkami.  I głupio się przy niej czułam, nie wiedzieć czemu.

PS. Dobra skoro już tu jestem, w ps’ie napiszę co się działo u midłajfki. Jak się łatwo domyślić, trzeba było znowu honorowo oddać juchę. Kobieta wcześniej przeczytała notkę z ostatniej wizyty i wystarczyło spojrzeć na mnie, wchodzącą do gabientu, żeby zakumać, że notka nie jest przesadzona i łatwo nie pójdzie. Po prośbach, wkuła mi to k***stwo w łapę i zaczęła gmerać w poszukiwaniu serca. Dziubała, kręciła i ucisnęła jedną kropelkę. Jedną. Potem zmieniła strzykawkę i dobrała mi się do rączki. Też dziubała ale na szczęście rączka okazała się mniej spanikowana. Potem odesłali mnie do Pani Doktór. Nietypowo bo według zasady, Doktóra widzi się tylko raz, na końcu przygody, jako czepek za parawanem. A tu taki zaszczyt. Wypytała się o moje paliptacje, skierowała do kardiologa a potem zasiadła i wysłuchała wszystkiego co miałam do wychlipania o tym co właściwie mnie czeka i co sądzę o Matce Naturze i medycynie. Zasępiła się, zrobiła psie spojrzenie, obdzieliła chusteczkami i przyniosła pić, kiedy skończył mi się tlen. A potem wezwała swojego Szefa Doktóra II, który wypytał mnie o to samo i na własnym sercu poczuł co czuje Suseł od prawie 10 lat. I poszliśmy na układ. On mi załatwi…
psychologa na kilka wizyt a za 6 tygodni usiądziemy i zobaczymy czy to działa. Chciał jeszcze, żebym zobaczyła Oddział i Salę Dnia 0 ale spytałam go tylko jak mu się zdaje: wpadam w panikę na myśl i igle czy na widok igły? Już nie chciał mi pokazywać kleszczy, szczypiec, pił i wiader na płyny ustrojowe. A ja się na terapeutę zgodziłam. Z ciekawości, bo mając lat 30 a od 20 śmiertelnie obawiając się TenTegoNaSaliPorodowej nie uważam, żeby psychiatryk w wersji light co zmienił w tej kwestii. Swoje wiem i będę się nogawki czepiać. 

I pojechaliśmy spóźnieni do pracy. A ja i moje paliptacje mieliśmy naprawdę dzień w dechę. Po takim stresie i chlipaniu przez prawie 3 godziny, miałam chyba stan przedzawałowy: łomotania w klacie, tępy bół za mostkiem, bezdech i tętno 110-120 na minutę. I to już o 21:00, nie wspominam co się działo wcześniej. Miałam nie raz robione badania na pompkę ale nikt nic nie wykrył. Jeden geniusz na postawie rentgena stwierdził, że mam bawole serce i czas pisać Ostatnią Wolę, inny, że mam lekko niedomkniętą „przystawkę” a ostatni, że mam nerwicę. Ten ostatni był chyba najbliżej prawdy bo zaaplikował mi kropelki na cukier i jakoś dotąd na nich jechałam. 
Ale wygląda na to, że nasza Majusia obciąża mi pompkę i z dnia na dzień czuję ja za mostkiem coraz bardziej. I wróciłam do kropelek. 
Może nie będzie potrzeby psychiatra z leżanką? Samo się załatwi?

Leżę więc, po kropelkach i słucham jak powoli się uspokaja. A biedne moje pszczółeczko reaguje na mamine świrowanie kopaniem w różne miejsca mojego jestestwa. Raz w prawy bok, raez w lewy, raz na górze, raz na dole. Pięciomiesięczny tworek potrafi już na tyle fiknąć, że widać jak mi się bandzioch unosi. Specjalnie dla niej, zadedykuję jutro dodatkową kropelkę na cukier.

Koniec tego ps’a. Śpijcie dobrze 😀

 

Taki dzień

Zwykły wpis

Głód wilczy. Bo tylko tak to można określić. Dwa śniadania, dwa obiady, po drodze zupka z makaronem, pół czekolady, znowu kanapka… wieczorem 
jajecznica z 4 jajek i lodzik.

Ale to co odstawiłam wczoraj przebiło wszystko. Przycupnęłam sobie na ławeczce w środku miasta i wiatr nawaił mi zapachu frytek z pobliskiego Fish and Chips Shop. Dałam Susłowi pieniążka i kazałam kupić dużą porcję frytek z kechupem. Pani w sklepie potraktowała  d u ż ą  porcę bardzo dosłownie i naszuflowała w papier ok 0.75 kg smażonych ziemniarów. Zawiniątko jakie dostałam musiała położyć na kolana, bo leciało prze ręce. I co? No? Zjadałm! W 15 minut, po drodze do samochodu wsunęłam całość zostawiając Susłowi równowartość jednego ziemniaka i jeszcze wylizałam papier. I nawet nie poczułam się najedzona. W każdej innej sytuacji zjadłabym połowę, max. po powrocie do domu, od razu chwyciłam kanapkę z rana, popiłam dwoma kubkami soku i zabrałam się za podgrzewanie obiadu. Żeby nie było luzu.

W życiu nie pomyślałabym, że można być tak głodnym. Ale to nawet nie jest głód- głód to uczucie ssania w żołądku, a to przypomina raczej pragnienie całego ciała, każdej komórki z osobna. Podejrzewam, że ciężarówkowe zachcianki i głody uruchamiane są przez jakiś kompletnie inny mechanizm organizmu niż zwykły głód. Polecam anorektyczkom.

***

Jutro wizyta u midłajfki, będę starać się nie czepiac się nogawki i nie błagać i CC. Udam, że nie mam sugestii i poczekam aż ona sama zacznie temat, na okolicznośc kolejnego upuszczania mi juchy.

***

Pudeł coraz więcej, zaczynam robić listy i planować pakowanie bo do odebrania kluczy zostało 3 dni. Same łazienkowe utensylia ważą chyba z 20 kilogramów a torba do której je spakowałam przypomina trobę roztargnionej konsultantki Avonu. Wszystko leci bokami, szminki, płyny, szampony, kremy i waciki.

Brat już sobie uwidział „sprzątanie” na popołudnie. Czyli założył, że odkurzy swój pokój i fajrant. Suseł zabił go stwierdzeniem, że na sprzątanie trzeba przeznaczyć dwa dni, bo dom ma ponad 200^m2 powierzchni. Brat nic nie odpowiedział, nawet nie chciało mi się sprawdzać grymasu. Bo jestem pewna, że był.

***

Truffel odpowiada półgębkiem. Gdyby nie to, że mam na głowie inne rzeczy i już dawno odjechałyśmy z jednej stacji w dwóch różnych kierunkach, pewnie bym spytała o co chodzi. Czuję się odstawiona na bok i uważam, że skoro woli milczeć i udawać obcą dla kogoś kogo zna 22 lata tylko dlatego, że w końcu ma Towarzysza to niech i tak będzie. Towarzysze pojawiają się i znikają. Wchodzi do kuchni, pokręci się, za nią wchodzi Towarzysz Muszkieter, spyta o zdrówko, wychodzą i kropka. A kiedy nie ma Muszkietera chodzi po domu jak śnięta i trzeba witać się dawa albo trzy razy, za każdym razem coraz głośniej, żeby łaskawie odpowiedziała. Półgębkiem. Ale złego humoru nie ma, nie, nie. Co tydzień imprezka „u znajomych”, oglądanie zdjęć i chichranie. Niech i tak będzie. Moja Rodzicielka, która zna ich rodziców od lat 30  z okładem dawno to przepowiedziała: „Kiedy stanie się niezależna, znajdzie sobie kogoś albo sprowadzi Brata, wypnie się na ciebie bo nie będziesz już dla niej jedyną „przyjaciółką”. Delikatnie, w białych rękawiczkach wykorzysta, będzie polegać
na was we wszystkim a potem nagle staniesz się obca, z dnia na dzień. Wspomnisz moje słowa.” Wspominam.

Nie mam szczęścia do „przyjaciółek”. Powoli zdałam sobie sprawę, że nie są mi już potrzebe. Nie bawią mnie niedzielne ciasteczka i kawa, wpadanie do nad/do was, wypady gdzieś tam i jakieś wspólne zakupy. Albo się starzeję albo zawsze byłam indywidualistką z małymi potrzebami towarzyskimi. Zakupy w czyimkolwiek towarzystwie spisuję na straty bo tam gdzie mnie ciągnie, nie ciągnie nikogo innego, natomiast ja muszę poświęcać 100% uwagi i masę ochów i achów w dziale z Butami Paskudnymi. 
Na samą myśl, że maiąłbym mieć grupę psiapsiółek do wspólnego gotowania i 
plotkowania o rozmiarach, robi mi się słabo. 
Nie bawi mnie zwierzanie się ani słuchanie zwierzeń o wydzielinach i 
syndromach, nigdy nie wiedziałam na czym polegała lubość z jaką obce sobie dziewczyny i dziewczynki brały wspólne prysznice w kolonijnych łazienkach, pluskając się i chlapiąc niczym nimfy przybrzeżne. Ja szłam na końcu, kiedy nikogo już nie było. 
Lubię konkrety i rzadko kiedy mam szansę je słyszeć od dziewczyn w moim otoczeniu. Jeszcze w Polsce, owszem, zdarzały się konkretne baby z jajem. 
Ale tutaj niestety nie. Z tych bliższych jest ich 4. (Mówiąc bliższych, mam na myśli, że po „cześć” następuje ciąg dalszy.) 
Jedna mówi o totalnie niczym: „Kupiłam wczoraj rzodkiewkę i ostra była strasznie”;
druga mówi totalnie nijak: „Ja te, no, poszłam i ten, mówię mu suchaj Dżioon…”;
trzecia nie może się powstrzymać od lżenia po wszystkim i wszystkich oraz umniejszania mojego zdania: „To to nic! Ja to miałam jazdę! Słuchaj!”;
a czwarta chłepta każde moje słowo jak ambrozję: „A powiedz mi jak to 
załatwić, ty wiesz wszystko!” i nic nie dorzuca od siebie.

I to wszystko. A od teraz, w wioseczce gdzie będziemy mieszkać nie zawita żywa polska dusza, bo daleko. Pf.

Wyprzedażowe dyzajny, co przytargałam do domu, pakowanie i cała reszta niedzielnej opowiastki

Zwykły wpis

Mgła, kapiące ze wszystkiego krople nocnej mżawki i chłód. Koniec kwietnia w centralnej Anglii.

Jest szansa na wyprzedaż i już piję szybką herbatkę w drodze na pole gdzie jak mam nadzieję, ustawią się dziś samochody z dobrami dziecięcymi i kupimy wózek. Bo choć miesięcy jeszcze sporo, jakoś kwestia wózka spędza mi sen z powiek.

W naszym miasteczku, czyli podobnie jak w całej Anglii gusta i mody na
wzornictwo kreuje Tesco, Morissons i Cash and Converter. Czyli wzorce są żadne. Od lamp, przez zasłony, wazony, dywany i obrazy naścienne wszystko obraca się wokół tego samego tematu- brązowe kształty polnych chabazi na różowym tle. Lub odwrotnie. Lub z domieszką turkusu. Kółka i owale, bąbelki i linie proste, nieskończone w swojej brzydocie:

  

Do tego dywany w podobny przytłaczający deseń. Jeśli salon ma 3x3m to jaki efekt daje ten francuszczański roślin na podłodze?
   

I inne dzieła nowoczesnego zdobnictwa, które potem w postaci szklanej ryby z otwartym pyszczkiem, pluszowego renifera na urwisku lub takiej oto cudnej lampy w stylu Tiffany’ego spozierają na przechodniów z parapetów mijanych domów.

Na carbudach nie jest lepiej. Kiedy przecudnej urody bibeloty z kominka stają się niemodne w nurcie tego co dyktuje ARGOS, lądują w kartonie i w najbliższą niedzielę oddawane są po 10p każdemu, kto jeszcze nie widział najnowszego katalogu z tym co na topie. Co można kupić? Ramki razem z obrazkami- krzykliwe akwarele wiejskich krajobrazów, sceny marynistyczne, batalistyczne, dowódców na koniach wywijających siekierką, łosie, jelenie i  sarny zajmujące się jakimiś ważnymi sprawami w zaciszu zachodów słońca. Ramki do zdjęć, cuda techniki i metaloplastyki- dziurkowane płaty aluminiowej blachy z tłoczeniami, koralikami, sznurkami, dzwoneczkami i pętelkami, czasem muszelkami. Stare, metalowe puszki i puszeczki po kawie i tytoniu, które nie tylko, że dobrze pamiętają króla Ćwieczka to jeszcze pachną jak on sam. Narzędzia- pordzewiałe młotki, siekiery, radła, taczki, śrubki i wkrętki, słoiki, pojemniki, szklane butelki na korek z drucikiem, weki i wszystko to z czym statystyczny Anglik już sobie dziś nie radzi.

Ale wśród tych skarbów kominków i poddaszy nie raz można kupić coś całkiem nowego i przyzwoitego w każdym calu. Pomijając serie książkowe jak „Opowieści z Narni”, „Gdzie szumią wierzby” czy całą twórczość Lewisa w jednym tomie z pięknymi grafikami, w ciągu ostatnich dwóch lat wygrzebałam sześdziesięcioletni atlas Europy rysowany według starych metod, cieniowany a nie kolorowany, prawdziwy rarytas za 50p, Corela 8.0 z pełnymi instrukcjami i dodatkami za Ł1, zebrane dzieła Richarda Feynmanna i parę drewnianych kasetek i skrzynaczek na potpourri.
Dziś natomiast… trzeba było dwa razy obracać do samochodu. 😀 Kupiłam komplet obiadowy Kubusia Puchatka dla Majki- talerzyk, miseczkę i kubeczek z dziobkiem, kilka par koszulek, śpioszków i śliniaczków z misiami, kurteczkę z błękitnego polaru w wersji mini-pici. Dla nas półkę na 40 DVD, szafkę z półkami na CD, dwa kosze wilklinowe do kuchni w których będę trzymać doniczki z bazylią i innym śmierdzielstwem, 4CD do ćwiczenia Yogi, „Equilibrium” na DVD, kilka dokumentów o podboju kosmosu oraz zabawkę dla Susła- model JakiegośTam Ferrari do sklejenia, z farbkami, pędzelkami i akcesoriami Revella. Leciał jak dziesięciolatek z torbą pełną cukierków, ten mój Suseł. 🙂 Nie ma już czasu na klejenie modeli kartonowych jak kiedyś, biedak, niech więc ma.

***

A w drodze powrotnej, nasza aukcja znów wypuściła ze mnie całe powietrze. Wystawili kilka mebli, w tym przecudny kredens z szufladami oraz nadbudówkę do niego, z oszklonymi drzwiczkami i zamykaną na kluczyk środkową częścią. W kolorze mahoniu i co najważniejsze, nie będę musiała tym razem nic pucować ani szlifować. Mebel ma z 50 lat ale jest w stanie idealnym. Bo oczywiście sobie go wzięłam. To znaczy, Suseł i Mama Ucznia wzięli go fizycznie a ja duchowo ich wspierałam. Do przeprowadzki został tydzień, więc schowaliśmy go w najciemniejszym kącie Zamczyska, z dala od ślepi Rodziny Adamsów, która już kiedyś podpieprzyła mi mebla, kiedy ja organizowałam ciągnięcie go na piętro. Tacy szybcy są.

Czyli niedziela zaliczona na wielki plus. I dobrze bo ostatni tydzień trochę mnie zdołował. W sumie niczym konkretnym ale może właśnie tym?

Truffelka musiała uśpić swoją Szczurkę. Wiekowa była ale od jakiegoś czasu wyhodowała sobie na szyi wolę czy guza, którego nie było sensu operować ale z czasem utrudnił jej poruszanie się, uciskał nerwy i uniemożliwiał jedzenie. Wychudła biedaczka i kiedy nosem poszła jej krew, Truffel zawiozła ją na ostatnią wycieczkę. Szkoda, bo szczurki nie powinny tak szybko zdychać. Sama miałam dwa i w towarzystwie grzecznego gryzonia na ramieniu albo w kapturze, 2 czy 3 lata mijają niepostrzeżenie. 😦

***

W pracy marazm, nuda i zimno. Znowu poszło ogrzewanie i siedzenie w jednej pozycji, bez ruchu tyle godzin przyniosło ze sobą nieustanne kichanie i zimno na pysku. :/

Ludzie nadal mnie napastują słodyczą i mam w tym wyjątkowego pecha bo miła jestem i fajna i lubią mnie, czyli chcą wiedzieć wszystko o wszystkim, składać nieustające gratulacje i po sto razy dziennie pytać się jak tam Fasolinka się miewa? Na samym dolnym piętrze sklepu, w podobnym stanie jest nas cztery. Spytajcie ludzi, która będzie miała co i kiedy? Nie wiedzą, bo Angeli ani Racheli nikt o nic nie pyta. A mi znoszą kaputki i kaftaniki, Jackie szykuje JakieśCoś. 🙂 Jak wspomniałam, jest to dla mnie wielki komplement ale co za dużo to niezdrowo. W piątek wróciłam do domu o 18:00, zaszyłam się pod kołdrą, zgasiłam światło, zamknęłam oczy i próbowałam udawać, że jestem sama na świecie. I tak się zaszywałam do 22:00, kiedy wrócił Suseł i znalazł swoją Kokainkę pod poduszkami, jak tą myszkę na dodatek w samym środku nawrotu teksańskiej masakry hormonalnej. Bo na niego nakrzyczałam rano żeby już przestał palić papierosy i porównałam do kilku znanych nam osób z nałogami utrudniającymi życie itd. I że mu przykrość zrobiłam, bo dziamgałam całą drogę do pracy, a w pracy zimno i boli mnie, o tu. No nic, tylko podać mi loda.

***

A propos myszki- myszka kuchenna nasza nie tylko że nie ma najmniejszej ochoty wyprowadzić się do jakiejś nory w polu to jeszcze kompletnie nic nie robi sobie już z naszej obecności. Eryczek, bo tak ją nazwał Suseł, łazi sobie po kuchni, przedpokoju i małym pokoju, myszkuje, niucha a raz dopuściła się wyczynu od którego niejedna białogłowa dostałaby spazma. Suseł zauważył, że Eryczek łazi pod stołem, w okolicy mojej nogi:
-Jest tuż obok twojej nogi.
-A teraz?
-Idzie chyba w stronę ściany…
-…idzie?
-Nie. Nie wiem gdzie jest, zniknął.
-…, …, wiem gdzie jest.
-Gdzie?
-W połowie mojej łydki, w drodze na kolana.
Mały podły, szary zwierzuś wspinał mi się powolutku po bucie i spodniach aż się ruszyłam i zwiał. Wrócił oczywiście po godzinie i doglądał gitary w pokoju.
Brat oczywiście postanowił ukatrupić potwora, na co dostał zakaz, bo myszka jest udomowiona, ma imię i niech go ręka boska broni zastawiać na nią łapkę. Nawet humanitarną! I tak się wyprowadzamy, niech sobie żyje.

***

Walka o pralkę wygrana, w zamian za nią Truffelka bierze lustro przedpokojowe wysokości 2 metrów. Pax.

***

Do odebrania kluczy do tymczasowego lokum zostało pięć dni. Tymczasem skończyły mi się kartony i miejsce na ich ustawianie. Opróżniłam więc szafę i upchałam je do środka. A 80% bambetli nadal czeka na swoją kolej do pudeł.

No i kupiłam jeszcze dywan do salonu 1,5mx2m, w grube, puchate kwadraty, pisałam już o tym? Ale bez maziuka. Rozsądnie.

Pa.

Panika, gdzie są drzwi, pociągnijcie za tamtą czerwoną rączkę!

Zwykły wpis

Za dużo narzekałam. Za dużo. Że nie będę umiała włożyć smoczka do dziobka, że coś odpadnie Fasolince przy ubieraniu i takie tam. Że moja Rodzicielka przyjedzie kiedy Fasolinka będzie miała 2 miesiące a do tego czasu osiwieję ze zgryzot dnia codziennego, siedząc sama z Susełm nad małym ludkiem w rozgrzebanej pieluszce.

No i się doigrałam, k***a mać!

Pamiętacie wrzesień zeszłego roku? Kiedy to na salony zjechała moja Teściowa? Jak doprowadzała mnie do szału swoją obecnością, potem znawała mnie do mnie „jakąś tam panną z miasta”, na Święta wysłała kartkę z życzeniami DLA SYNKA a od dwóch miesięcy nawet nie poprosiła mnie do słuchawki, żeby się spytać co tam porabia Panna z Brzuchem? No, to ta sama. Teraz powastał plan, żeby mnie uszczęliwić i sprawić że moje życie nagle stanie się piękne, łatwe i przyjemne z zatroskaną Teściową przy boku!! Ma w planach zjechać ponownie na salony, odwiedzić trójkę wnuków, poznać nową wnusię i pomóc biednej Kokaince!

Kokainka natomiast mówi stanowcze NIE!

Teraz będzie drastycznie. Nie przewiduję przyszłości ale nie wiem czy nie będę miała ochoty na poporodową deprechę sięgającą dna piekieł, ale nie będę się czuła komfortowo osiągając owo dno, kiedy ona będzie stała mi nad głową i ględziła a nie daj Boże:
-Matko,  boże, jak to tak? – kiedy ja będę siedziała rozbabrana, usmarkana i zaryczana. Na ten przykład.

Nie wiem czy będę miała ochotę wyciągać przy niej moje gruczoły mlekowe i karmić Fasolinkę szczęśliwa i zadowolona ze spokoju i ciszy domowego ogniska. Już wolałabym je wyciągać i obsługiwać przy Szwagierce!

Nie wiem czy pod wpływem buzujących hormonów, zamiast ryczeć nie zrobię się niemiła, kiedy zacznie komentować moje raczkujące poczynania przy wanience, skoro do pasji dzikiej dopraowadził mnie raz jej tekst:
-No, cóż….nie widziałam jeszcze, żeby ktoś zrobił obiad w 15 minut. Ale to oczywiście komplement!!

Już raczej spakuję Pacynkę, wezmę tobołek i skibkę chlebka i pójdę przez śnieżycę w stronę gór!!!

Chcę mieć spokój przenajświętszy, chcę móc się kimnąć kiedy Fasolinka będzie spała a nie zabawiać ją nieustanym monologiem w moim wydaniu, bo cisza będzie stawała się nie do zniesienia. Chcę robic co będę robić po swojemu i nie chcę znowu powtórki z rozrywki w stylu FakJapi:
-Śpisz śpisz nie śpisz to fajnie słuchaj opowiem ci co się dziaiaj działo w pracy padniesz!!

I nie chcę szkolenia z wiązania dziecka tetrą i chadzania nad rzekę z tarką. Już do mikrofalówki trzeba było ją przekonywac, że nie wybuchnie i zatruje. 

Zróbcie coś…
Niech mnie ktoś przytuli!

Suseł rozumie ale jak powiedzieć matce, żeby została tam gdzie jest? Przecież nie powie jej tego co sobie przysięgłam, kiedy dowiedziałam się jak ona wychowuje swoje wnuki, co sądzi o naszym Grzechu Niewybaczalnym i jak kazała mu (tak mi zasugerowano) rzucieć mnie w pizdu i znaleźć sobie taką co mu rodzinę urodzi!

No przecież mnie rozniesie! Nie przyjedzie do nas, tylko do Synka i Wnusi. A Wnusia jest moja i Susła a reszcie wara. Moja Mama od półtora miesiąca wypłakuje oczy ze szczęścia, ręką po wypadku dzierga sweterki i kapki i nie może się doczekać kiedy przytuli Susła do serca a Ona pyta jak sobie Synuś poradzi? No sam! Sam na tym świecie, na pastwie dziołchy jakiejś wielkomiejskiej!!

No już , spokojnie. Fasolinka też ma to w poważaniu i łupie mnie girkami po pęcherzu, czyli że się denerwuję zanadto. :/

Spokojny kwiat lotosu na tafli spokojnego kurwa jeziora.

***

W pracy: PIK!

***

W domu kupy listów z banków, doradców, agencji i innych krasnoludków. Już założyłam teczkę i właśnie kończy się w niej miejsce a jeszcze nie załatwiliśmy 1/3 formalności. Mój spadek, uciułany wyniku trzech rodzinnych pogrzebów w ciągu trzech lat czeka na transfer na konto a ja kupiłam dywan do salonu w beżowo- błękitne kwadraty, tak gruby, że można w nim zgubić korkociąg. Jakby ktoś akurat używał. 🙂

***

Ja idę do pracy, Suseł zostaje w domu. Będzie mi gotował obiadki jak ten dzisiejszy (nowy wyraz bitek), wieszał miliony skarpetek na suszarce i ściągał filmy na wieczór a ja będę wracać z roboty, psykać puszką piwa i zadzierać nogi na kominek. To tak w kwestii marzeń.

PS, skoro już jesteśmy przy filmach. Radek, całkiem nielegalnie nielegalne pliki mieszczą się na Mega a my mamy konto na Rapidzie. Sniff!! Kciałam słuchać w nocy „Imienia Róży”!

***

No a reszta świata- no miodzio. 😀

A więc już wszystko wiadomo :D :D

Zwykły wpis

Latający Cyrk Kokainki i Susła ma zaszczyt przedstawić moim Czytelnikom dwudziestotygodniową Fasolkę, która czyniąc zadość rodzinnej tradycji 
okazała się dziś dziewczynką i otrzymała już swoje imię: MAJA W.-M.

  

No, ależ niespodzianka! Od sześciu pokoleń w mojej Dziwnej Rodzinie nie przyszedł na świat ani jeden chłopiec i Maja będzie dziewiątą z kolei dziewczynką! Tymczasem, przyrodnie potajemne rodzeństwa które zdarzały się naszym ojcom-reproduktorom to przeważnie chłopcy. Nie ma siły, Baby rządzą. I trwa to już prawie 150 lat bo moja prababcia, sięgająca pamięcią dalej niż my, zwykła mruczeć coś pod nosem o „przekleństwie, psia ich mać”. A więc całkiem możliwe, że było nas więcej. 😀

A więc już wszystko wiadomo. Tym razem nie ryczałam przy USG i nie uciekałam z ekranu, oglądałam żeberka, paluszki rączek i nóżek, dupkę, bijące serduszko i już wyglądający na inteligentny, mózg. Laleczka ruszała czym się dało, otwierała pyszczek i machała rączką. Dostaliśmy sześć zdjęć portretowych w oprawce i co najważniejesze- kartę pełną pomiarów i wpisów NORMAL w każdej możliwej rubryce. Po Susełku i jego rodzinie już ma długie nogi, wspinające się po górnych partiach wykresu i pewnie skończy jak jego bratanica, w 4 kasie podstawówki o dwie głowy przerastała wszystkie dzieci wokół. Podobnie jak reszta wymiarów. Wszystkie są o ok 1cm większe niż przyjęta norma:
norma główki 45mm- Maja ma 48mm,
obwód główki 171mm- Maja ma 182mm,
obwód brzuszka 140mm- Maja 157mm.
No i kość udowa- 35mm zamiast 29mm.
Czyli mały czołg przeciwpiechotny. A zważając na fakt, że i tak wydaje mi się, że ma o ok tydzień mniej, to mały czołg z dużą naczepką.

Teściowa z radością, wystawcie sobie przywitała wieść o dziewczynce, po dwóch wnukach, moja Mateczka natomiast chlipała rozdzierająco w słuchawkę ładnych parę chwil, przerywając tylko, żeby przypomnieć, że ona
wiedziała, co to będzie i jak bardzo Babcia byłaby z nas dumna. 

Suseł wiedział od początku i nawet się nie kłócił. 🙂

Doczytałam się jednak, że moja z trudem oddana krew na jakieś tam badanie dotarła do laboratorium w postaci zakrzepłego chrupka i znowu będę musiała się wyłożyć na kozetce omdlała i zaryczana jak szop. 😦 😦 Psia cholera! Wizyta za tydzień w środę, już zacznę pić melisę, na zapas.

Ufff, jak a ulga. 🙂 No i puścili mnie z pracy 2,5 godziny wcześniej,a co się okazało- Beret to fumfel i gnojek patentowany! Kiedy 6 tygodni temu szliśmy na badania, kazał mi odpracować opuszczone godziny i zmusił mnie do pracy w niedzielę, bo „jestem to winna”. I co się okazało? Jak przyszła mama nie mam obowiązku odpracowywać żadnych wyjść na badania bo mam to zagwarantowane przez prawo i opłacone. Aż chciałam iść na Dział i kopnąć go w rzyć w imię jesieni średniowiecza.

A więc Yuppi! 🙂 Cieszmy się!!