Monthly Archives: Kwiecień 2009

Papieromania, papieroplastyka, cukiereczki i kokardki

Zwykły wpis

Teraz o kartkach, bo to kategoria inna niż majkowe opowiastki z tygrysem w tle.

Wokół pomysłu robienia kartek chodziłam dłuuugo. Lubię kaligrafię, malowanie, rysowanie, klejenie modeli statków, samolotów, mam na koncie makietę Malborka z kartonu, kocham szydełkować, wycinać czyli robienie kartek w jakiś sposób łączy w jedno wiele z moich zainteresowań.

W The Works zaopatrzyłam się więc w 40 pastelowych kartek z pasującymi kopertami, z Ebaya dorwałam trochę kuleczek, plastikowych kwiatków, ręcznie robionych kwiatków z pulpy papierowej, dołożyłam do tego zawartość mojej twórczej szuflady i zasiadłam do robienia. Pierwsze kroki , z pewną taką nieśmiałością szybko przeistoczyły się w trzaskanie jednej za drugą, na tyle szybko, żeby nie pogubić po głowie pomysłów.

Na razie jest ich 29, planuję zabrać je do sklepiku z rękodzielnictwem i opchnąć prawie po kosztach, żeby sprawdzić czy pójdą do ludzi. A więc, Panie i Panowie

Kartki Kokainki (sesja pierwsza)

   

   

   
     
   
 
 
 

Sesja druga

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Jest jeszcze sesja trzecia ale naklikałam się, żeby wkleić te i zaniemogłam na globusa.

No, to jak? Co sądzicie?

Gość z USA, historia niecała i świńska grypa

Zwykły wpis

A więc mieliśmy Gościa z USA. Co do szczegółów- ładnie się zachowując napiszę tylko, że Gość przyleciał do nas z Houston, TX, jego podróż planowana była prawie 3 miesiące a osobą przyjmującą Gościa na czerwonych dywanach naszego domu była moja Rodzicielka. Dodam tylko, że na tą okoliczność przestała jeść pianki-bananki, kupiła sobie letnie sandały, ciskając cichobiegi w kąt a nawet Littlewoods się zamieszał i wysłał wieczorową sukienusię. No.

A więc Gość przyleciał, po dwóch przesiadkach w Dallas i Paryżu, wylądował na Heathrow gdzie oczywiście zgubili jego bagaż. Zanim dojechali do domu, bagaż się znalazł i pan w słuchawce obiecał, że walizka dostanie dostarczona jeszcze tego samego wieczora. Rano zadzwoniłam ponownie, obiecali dostarczyć walizkę do południa, po południu obiecali dostarczyć przed 17:00, po 19:00 zapowiedzieli, że kurier popuka do drzwi rankiem. Co tez uczynił i jak twierdzi moja Rodzicielka tylko fakt, że kurier wyglądał jak Denzel Washington Plus, nie oderwali mu głowy.

Moja Rodzicielka dostała swój wyczekiwany dłuuugo Prezent, Suseł pamięć przenośną o zawrotnej pojemności 32Gb, ja trzy książki z serii, którą czyta się po cztery razy z rzędu, a potem jeszcze kilkakrotnie oraz przecudny notatnik w skórze z pożółkłymi kartkami i wzornictwem Leonarda DaVinci (z kategorii przedmiotów pięknych) a Maja sukienusię a’la Scarlett O’Hara- białą, w cudne różyczki, z paskiem, mangnolia przy boszku i bujną halką pod spodem, dzięki czemu wygląda jak mały, słodki marszmelołek.

I co najbardziej niesamowite, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś, kogo znam jedynie przez Skypa tak niesamowicie trafnie ocenił co kupić na prezent. Sztuka to niełatwa, sami przyznacie, a Gościowi się udało.

W ramach wizyty przesłuchiwaliśmy Gościa w sprawach wielkiej wago dotyczące m.in. ruchów typu ZeitGeist, filmów takich jak Wake Up Call, niepokojących zjawisk jak chem trails i oczekiwanej przez wielu Rewolucji Roku 2012. I wielu innych ciekawych tematów o których tu nie napiszę, żeby do tyłka nie dobrały mi się trolle-wegetarianie a które ‚być-może’ już niedługo będą dotyczyły nas wszystkich, jak kula ziemska okrągła.

O podróżach będzie potem. Natomiast gdzieś po drodze między wiekowymi menhirami a tygrysami nasz Gość zaniemógł. Zaniemógł na gorączkę bliską 40*C, ogólne rozbicie, osłabienie i potworny ból głowy. Rano lepiej ale wieczorami rozkładał się biedak jak na kozetce, z mrożoną fasolką na czole, zaprawiony ibupromem i paracetamolem. W końcu udało nam się dopchać go do lokalnego GP, który obadał i stwierdził jedynie tajemniczą infekcję, którą mógł załapać wszędzie ale najprawdopodobniej w samolocie. Ponieważ Gość miał lecieć do domu w sobotę, zaprawił go końskimi dawkami painkillerów i finito.

A w sobotę po południu, po powrocie z lotniska dowiedzieliśmy się z TV o świńskiej grypie. 😦 I już sami nie wiemy czy jest się o co martwić, bo Gość dobrzeje, nam nic nie dolega ale jeśli mielibysmy prześledzić wizytę Gościa w UK, to był u nas, i FakiJapi z rodzinką mieli kontakt i Brat z rodzinką w Londynie…

Z pewnością nie była to świńska grypa ale wczoraj zastanawialiśmy się z Susłem jak zareagowałaby nasz Surgery, gdybyśmy zadzwonili i zgłosili, że pacjent sprzed kilku dni ma tą infekcję? Pewnie zaserwowaliby nam kwarantannę i kucie. 😦

No, ale wracając do Gościa. Objechaliśmy z nim z 1000 mil. Pojechaliśmy (w końcu) odwiedzić Stonehenge. W końcu, bo kiedy pierwszy raz Suseł wybrał się tam dwa lata temu ze współpracownikami z nocnej zmiany-nigdzie nie dojechali. Na 10 minut przed Salisbury, koleżanka postanowiła poszpanować z kierownicą samochodu jadącego z prędkością 120km/h. Wygibasów kierownicą zrobiła trzy, auto po kolejnym wirażu przewróciło się na bok , obróciło się o 180* i szorując po autostradzie kolejne 100 metrów wylądowało w krzakach na poboczu.

 
(zdjęcie już archiwalne)

Więc zamiast Stonehenge przez trzy kolejne godziny oglądali tablicę informującą o zjazdach z autostrady.

Tym razem za kierownicą siedział Suseł, więc o wirażach nie było mowy. Mamy tylko problem z szybą po stronie kierowcy, która bardzo lubi opadać do środka drzwi za każdym razem kiedy przejeżdżamy po wyboju czy „leżącym Policjancie” a wyjątkowo dobrze jej idzie to opadanie na szosach wykładanych tymi takimi wielkimi płytami odlanym z betonu. Kabumc-kabumc, szyba zaczyna się zsuwać, tylko czekać aż złapie wiatr i odleci w kosmos zabijając przy tym czterdzieści dziewięć osób obywatelstwa brytyjskiego. A do najbliższego zjazdu na pobocze 10 mil.

W końcu, z szybą w garści dojechaliśmy na miejsce odwiecznego spoczynku kamiennych gigantów. (Sama taka elokffentna nie jestem, piszę co dają w ulotce). U wejścia do tunelu prowadzącego pod szosą stał Druid

  

a przynajmniej ktoś, kto miał za takiego uchodzić. Miał na sobie bezowo-brązowy habit, długie, tłuste, siwe włosy, zmierzwioną wiatrem brodę i transparenty: „Oddajcie nam nasze Święte Miejsce!”. Ktoś tam podchodził, czytał wystawione postulaty, Druid czesał rękami tłuste włosy, rzucając je na wiatr… piękna scenka. Taka rodzajowa, jak na tamte okolice.

Obwieszeni elektronicznymi Pilotami Wycieczek, z Majką w spacerówce, każde z aparatem w łapie, obeszliśmy Święte Miejsce w tempie ślimaka, tam nam się podobało.

  

Kokainka oczywiście nie byłaby sobą gdyby nie otworzyła się na „promieniowanie kosmiczne” kładąc się na gołej ziemi, wystawiając dupsko do słońca i pstrykając focisze z pozycji żaby.

  

Maja powiewała gołymi stópcami i pozowała do zdjęcia jakieś Azjatki, która wyglądała mi na Tybetankę a która strasznie mi się Majką zachwyciła. Kokainka zrywała stokrotki z podkamiennego trawnika, na pamiątkę, Suseł z Gościem odkrywali tajniki ekspozycji w warunkach polowych.

Po Stonehenge pojechaliśmy do Salisbury na fish and chips, gdzie panni o kubaturze HMS Victoria zaserwowała nam takie talerze jadła i dzbanki napitku, że nie wiadomo było gdzie to upychać. Polecam Stoby’s Chips z ręką na sercu. Maja dostała chlepka z masełkiem i herbatkę z łyżeczki. A Mama stwierdziła, że dziecko ma samoobsługowe z wrodzonym zamiłowaniem do podróży.

  

Nie kwęka, nie stęka, ogląda mijający ją świat

  

, ucina komarka,

  

majta nóziami i nawet nie
zauważa, że ma pieluchę mokrą jak basen olimpijski, nawet kiedy Mama robi dziecku wstyd i obsługuje pupkę w otwartym bagażniku na jakimś parkingu.

Właśnie wtedy, w drodze powrotnej Gość nam sczezł i kiedy dotarliśmy do domu, był już w kawałeczkach. 😦

Na drugi dzień przyszedł czas na Woburn Safari Park. Każdemu, kto się wybiera mówię od razu- trzeba się stawić pod bramą o 9:00 rano, krążyć po zielonych trawnikach aż do 18:00 a i tak będzie smutno odjeżdżać. Miejsce pięknie zagospodarowane, przemyślane i choć drogie jak fix- opłaca się. Bo nie wszędzie jakoś obok samochodu leniwie snuje się tygrys azjatycki

  

 
 

,z wąwozu na szosę szkrabie się niedźwiedź

  

a na to wszystko, z wysokiego punktu obserwacyjnego popatruje sobie samotny wilk. Ku rozpaczy Kokainki, towarzystwo radośnie opuszczało szyby, żeby pstrykać śmiertelnie niebezpieczne drapieżniki. Na szczęście Suseł sobie darował, bo jakoś nie widzę go wyskakującego z samochodu i wciągającego tą szybę łapami w ramę drzwi, kiedy właśnie z rozpędu szarżuje na niego zaśliniony, rozjuszony lew.

      

 Tak czy inaczej, pomimo kokainkowych próśb i błagań, opuszczali szyby co sekund sześć, doprowadzając ją do rozpaczy.

Potem, w strefie bezpiecznej były lwy morskie, małpki

  

, pingwiny, lemury

 

, kangurki (karmiłam z łapy!)

  

, amadyny (ptaszki takie)

  

 i ryś.

No cudo miejsce. Problem pojawił się w drodze powrotnej, bo Kokainka w ramach szaleństw kuchennych przypomniała sobie, że nie ma składników na obiad i zażądała od GPSa dostępu do najbliższego TESCO. GPS się zdezorientował bo okolica została przebudowana od najgłębszego kamienia w górę i po kilku okrążeniach o promieniu 5 mil, zrezygnowaliśmy i pojechaliśmy na południe na węch. I dojechaliśmy do domu na 21:00.

Kolejne dwa dni Rodzicielka spędziła z Gościem w Londynie, gdzie obskoczyli podstawowe atrakcje turystyczne miasta. Jeden dzień poświęciliśmy na Wroxton College Park bo miejsce to cudnej urody,

  

szczególnie wiosną. Jakieś 3 mile spaceru w jedną stronę, nieskazitelnie czyste trawniki, falujące wzgórza, wodospadziki, aż chce się być znowu studentem. Maja odkryła bucikami cud żwirku ścieżkowego

  

, zrobiła swoje Pierwsze Kroczki w asyście Babci

     

a potem siedziała i żarła trawę

  

 

   

  

, piła piwo w pubie i opowiadała bajki o smokach i rycerzach.

 

   

A przez cały ten czas, Kokainka gotowała. Pomijając dodatki do śniadania jak kiełkowanie gorczycy i rzeżuchy, prażenie sezamu na pastę kanapkową i przetapianie kostek masła na masło czosnkowe,

  

 paprykowe, koperkowe, uwarzyła m.in Zupę Czterdziestu Rozbójników z 40 ząbków czosnku, hinduskie Ramajah wegetariańskie, naleśniki z serkiem wiejskim z ananasem, Black Bean Tortillas oraz cud miód żarełko Mashroom and Barley Pie-

      

jak nazwa wskazuje wszystko to razem, plus ser ricotta, trochę warzyw zapakowane do puff pastry i wsadzone do piekarnika na 45 minut. Młach!

Na razie tyle. Druga część wpisu powstanie zaraz po tym jak Kokainka uszyje Majce poszewkę na kołderkę, namaluje obraz, wypierze wycieraczki i dosadzi zielonego groszku.. a to wszystko przed 14:00.

:*

Post wyboru, z konieczności

Zwykły wpis

Ok, jeszcze raz. Ponieważ było i wsiunkło, głosujcie na który temat mam popisać szerzej i głębiej bo płakać mi się chce jak pomyślę ile się napisałam i jak ślicznie i wszystko na darmo.

*mieliśmy Gościa z USA, to cała historia jest.
*odwiedziliśmy Stonehenge, Woburn Safari Park, Oxford (to po raz 4), Wroxton College a Rodzicielka Londyn. Są zdjęcia!
*Maja przejechała 200 km na jednej pieluszce i nie zauważyła, czyli o dziecku typu „Low Maintanence”
*Kokainka przez cały tydzień stała przy garach i tworzyła cuda-wianki;
*Kokainka rozkochuje się w robieniu kartek i już pyta kto chce się u niej zaopatrywać? Tanio! Tanio!
*Suseł przepracował w tym tygodniu jeden dzień (słownie: JEDEN) w ramach oszczędności Firmy w obliczu powalającego kryzysu, który obraca w perzynę gospodarkę tego kraju
*Maja umie już mówić „mama”, „tata” i „brrum brrum”, stawiać rzeczy na innych rzeczach i bawić się w „masz-oddaj”.
*Kokainka ruszyła z posad bryłę świata aż w Indiach poczuli
*Suseł bardzo dobrym kierowcą jest, chyba że opadnie mu szyba.
* i coś o „twórczych finansach” czyli na czas kryzysu same dobre rady dotyczące prowadzenia interesu na zielonym świetle.

O czym pisać najpierw?

NO MORE MR NICE GUY!!!!!!!!!!!!!!!

Zwykły wpis

I wiecie co?

Dziś rano, na okoliczność dnia wypłaty, zalogowałam się na swój online banking, żeby sprawdzić cóż mi tam biurwy wymodziły i co?

I nic!

ZERO!!!!

żadnej wypłaty, ani jednego pieprzonego pensa!!!!!

Zadzwoniłam do kadr, 10 minut siedziałam na słuchwce aż dowiedziałam się, że kasę wysłali ale potem wycofali „for some reason”. W dupie mam ich reason więc kiedy tylko kadrowa wyczuła, że właśnie skończyła mi się cierpliwość, szybko stwierdziła, że zaraz się wszystkiego dowie i oddzwoni. Dosłownie za pięć minut!

To było trzy odcinki „In The Night Garden” temu.

***

Oodzwonili dopiero po 14:00. Nawet w skrócie trudno jestprzekazać skalę pierdolnika, który udało się dokonać babciom zpayrolla. W skrócie- wysłali pieniądze, chwilę potem wysłali informacjęo ich wycofaniu, potem system stwierdził, że jednak trzeba je wysłać,ale jakaś ludzka ręka stwierdziła, że coś jest nie tak…i  wycofaławypłatę. Bo komputer wie lepiej, nie?

Wniosek końcowy jest taki, że dziś OSOBIŚCIE pani z kadr przywiezie mi pieniądze, gotówkę do rączki, do samych drzwi.

Page Satanas!!

O tym jak słowo pisanie nigdy nie znaczy tego co trzeba w Firmie w której jak sądzą pracują sami debile oraz o tym jak to i inne takie przygody wpływają na dystrofię tożsamości narodowej jakiejkolwiek.

Zwykły wpis

A więc wróciłam do pracy. I nie byłabym sobą gdybym powiedziała, że powrót do tej wielce szacownej instytucji natchnął mnie dobrymi myślami i przyniósł wiosenny powiew nowości w życie młodej zmęczonej mateczki.

Zacznę od tego, że jak na złość, w tygodniu kiedy zaplanowałam swoje entree, Maja postanowiła na dobre się „rozjeść” w nocnej porze i w chwili obecnej budzi się na Małe Co Nieco do 4 razy w ciągu nocy. Awięc wygląda to mniej więcej tak:

21:00 kąpanie, 22:00 ostatnia butelka (teoretycznie), bo jużo 1:00 kolejna, o 4:00 jeszcze jedna a już o 6:30 trzeba przecież wstać! A tuDzidzia otwiera ślepko i urządza sobie bawiu-bawiu. W kołysce już jej nie zostawimy po wyleci, z łóżka tym bardziej (już przetestowaliśmy), więc trzeba ją przeflancować do jej pokoiku. A wtedy to o spaniu nie ma mowy. I tu wkracza Rodzicielka- czyli o 7:00 zaczyna radosny dzień w towarzystwie Mai, która umie już spaść z łóżka, sofy, wychylić się z wózka na całą długość i zrobić sobieinne kuka- na przykład wczołgać się pod łóżko Mamy i Taty i udawać, że Zniknęło Dziecko. I takie tam.

A Mama i Tata jadą do pracy na wpół przytomni i spędzają tam kolejne 9 godzin szukając długopisów na których można by oprzeć powieki. Wracamy na tyle późno, żeby dać Dzidzi kolację, poniuniać, wykąpać i polulać.To koszmar jakiś. I to nie dlatego, że Maja je jak betoniarka ale dlatego, że taki tryb pracy zamienia mnie w matkę dochodzącą. No i tu wkracza Szacowna Firma.

Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu szukałam odpowiedzi na pytanie czy w czasie urlopu macierzyńskiego wolno mi dorobić sobie coś na boku? Znalazłam odpowiedź w materiałach na temat macierzyńskiego, które dostałam w lipcu zeszłego roku od swojej Personalnej, poczytałam w sieci, zadałam to samo pytanie przedstawicielce Zwiazków Zawodowych- ze wsząd wynikło to samo: wolno matce wrócić na 10 dno, wziętych razem lub osobno, bez ryzyka utraty MaternityPay w ramach Keeping In Touch Programme.

Podkreślam tu, że pytałam Babcię Związkową, Babcia pogrzebała i oddzwoniła do mnie osobiście z taką właśnie odpowiedzią. Bo to się przyda.

Więc pewnego dnia w lutym podniosłam słuchawkę i postanowiłam wykorzystać te 10 dni, żeby podreperować domowy budżet. I podnosiłam słuchawkę dość regularnie cały luty i marzec bo nasza Personalna to tak ekstremalnie zajęta kobieta, że nigdy jej nie było w biurze albo wciąż niebyło jej w pracy. W końcu napisałam kartkę, podreptałam osobiście do Szacownej Firmy, położyłam kartkę na biurku i oto!- tydzień później nawiedził mnie telefon od Personalnej!

Taka jak ja jest tylko jedna.

Jestem jedyną Polką nadziennej zmianie.

Jedyną Team Leaderką Polką w sklepie.

Jedyną kandydatką nawiecznie trwające szkolenie managerskie w sklepie- a ta mnie pyta o imię,nazwisko, na jakim dziele pracuję i takie tam. Już mnie podjeżyła, tym bardziej, że do wózka podbiegać była pierwsza a jak przychodzi do interesów pali głupa. No, ale myślę sobie- kobieta pod pięćdziesiątkę- złóżmy winę na przedwczesną, wybiórczą demencję starczą.

Opowiedziałam jej o programie 10 dniowym- powiedziała, żeoczywiście, szczegóły omówimy na spotkaniu, na które stawiłam się tydzień potem. Minutki ze spotkania były proste:

*od poniedziałku wracam na 10 dni roboczych, co daje równe 2tygodnie  (ok. 500 funtów)

*z konieczności wracam potem na dwa, ostatnie tygodnieMaternity Leave (446 funtów)

*i kończę urlop z dniem 5 maja, od kiedy to wracam w pełnymwymiarze godzin, na swoje stanowisko a ta tylko różnicą, że na stałe godziny8-17.

Wiecie co zrobiła po tym jak wyszłam z Firmy? Poszła do kadrowych, kazała zdjąć mnie z urlopu macierzyńskiego, przywrócić do normalnego trybu pracy i zaplanować w jakie dni mam mieć późne zmiany.

Dzięki Bogu, że jednak mnie ludzie poznają na korytarzu bo w poniedziałek rano spotkałam kadrową, która ucieszyła się szczerze, że wróciłam na cały etat. ??????

I tu zaczęły się schody. Okazało się, że Personalna NIDGY nie słyszała o programie 10-dniowym, do czego się nie przyznała, kazała mnie zdjąć z urlopu bo nie wiedziała co ze mną zrobić, kadrowe też nie były zorientowane co to takiego a Babcia Związkowa na pytanie:

-Pamiętasz, dzwoniłaś do mnie , że z odpowiedzią dotyczącą tej możliwości.

Odpowiedziała, ciężko zdziwiona:

-Did I?

I co teraz spytałam?

-Czy masz jeszcze te materiały, które dostałaś w zeszłym roku?

-Nie, przeprowadzałam się dwa razy od tamtego czasu i nie sądziłam, że się jeszcze przydadzą… Powinny być w szufladzie.

-Jakiej szufladzie?

-Waszej szufladzie, o tam- tu pokazałam paluszkiem

I znalazły ulotki, Maternity Pack- wszystko, gdzie jasno,jak czarno na białym stało to co sobie „umyśliłam”. Wtedy w akcję wkroczyła Natalka Kula do Burzenia Budynków i stwierdziła- że to co jest napisane to niekoniecznie jest tak jak jest napisane i w sumie to jest całkiem inaczej. I patrząc mi prosto w oczy zaczęła mnie przekonywać, że 10 dni pracy w czasie Maternity Leave MOŻNA przepracować ale za darmo.

-Po co więc ktoś chciałby wracać do pracy na 10 dni, szukać opieki do dziecka, żeby spędzić w sumie 75 godzin robiąc wam pod ogonem za nic??

-No..eee… tak to jest. A nawet jak nie jest to i tak nie ma sposobu, żeby przywrócić cię na urlop, więc za kolejne dwa tygodnie dostaniesz normalną płacę a te dwa tygodnie, które musisz mieć wolne przed początkiem maja będą niepłatne.

Niepłatne. NIEPŁATNE.

Siąść i płakać nad tym nieprzebranym debilizmem, brakiem kompetencji i totalną nieodpowiedzialnością, kurestwem i czystą bezczelnością.

Zaproponowałam, że skoro nie mają mi ochoty zapłacić za 2 tygodnie, niech przynajmniej odliczą mi od urlopu, niech będę stratna ale muszę mieć cokolwiek!

-Zobaczymy, zadzwonię do ciebie jak coś będę wiedziała

Minął tydzień. Nikt nie zadzwonił. Jutro wypłata. Nie chcę zaglądać na konto.

Więc skoro kobyłka u płota, zostałam te 10 parszywych dni. Miałam być długo oczekiwaną pomocą i wybawieniem dla mojej załogi, która nie to że nie powitała ani jednego nowego pracownika od kiedy poszłam sobie w cholerę to jeszcze straciła kolejnych trzech. Ale ponieważ mojego nowego managera McGarnkanie było w okolicy, zamiast na mój dział- ukradli mnie i cały tydzień przekładałam czekoladowe jajka z półki na półkę. I żarłam czekoladę w magazynie. Drugi tydzień przywitał mnie wkurwionym McGarnkiem, który wrócił z urlopu mając nadzieję, że zajęłam się jego stadkiem pod jego nieobecność a tu nie to,że nie to jeszcze wyhodowałam sobie poliki od tej czekolady! 😉

I przywitał mnie Kiciuch Śmierdziuch, samozwańczy zastępca mój, który rozpowiedział, że wracam owszem ale nie jako Team Leader bo od teraz ON będzie starał się o tą pozycję. O czym dowiedziałam się z ust trzecich i czwartych. Bo nie od niego. Kiedy tylko wyjaśniłam stadku jak to dalej teraz będzie- odwrócił się i ciągnąc za sobą osobisty cuch, nie zaszczycił mnie już ani jednym słowem do końca tygodnia. A najgorsze jeszcze przed nim, bo nie wie jeszcze, że nie tylko, że nie będzie Team Leaderem to jeszcze wraca do tego co robił przed Maja Time- czyli do przerzucania mielonki z wieprzowiny na inną mielonkę z wieprzowiny.

Pod koniec drugiego tygodnia, kiedy widziałam się z Majkiem 2 godziny dziennie wpadłam na genialny pomysł- postanowiłam porzucić swoje stanowisko, oddać je w cholerę, nawet Śmierdziuchowi, i wrócić tam skąd wyszłam czyli na „dot- com”. Perfekcyjne godziny 6-14, transport załatwiony bo aż trzyinne dotkomki mieszkają w Wólce i od 15:00 mogłabym być z dzieckiem. Uwolniłabym w ten sposób sklepowi 200 funtów z okazji rezygnacji ze stanowiska i mogłabym je odrobić biorąc płatne nadgodziny. Zdradziłam swój szatański plan McGarnkowi, który jak się okazało, też postanowił nie być już dłużej managerem, bo jego niedawno poślubiona Hailey ma myśli samobójcze. Tyle tylko, że Panna Młoda ma już lat prawie 50, czworo dzieci, każde z innym i wielkimi krokami zbliża się do niej pełen rozkwit menopauzy. Wspomnę też tylko w nawiasie, że McGarnek ma lat 35. Może.

I okazało się, że żadne z nas nie może poświęcić się rodzinom z prostej przyczyny: kryzys. Kryzys spowodował, że jeden z najsilniejszych retailów w kraju nie zatrudnia już na pełne etaty a jedynie na….siedzicie?


3h45’ gwarantowanej pracy w tygodniu dla wszystkich nowo przyjętych pracowników. Czyli również i nas, bozmiana stanowiska pociągnęłaby za sobą zmianę kontraktu.  I umarł w butach.

Ale, żeby nie uprzedzać faktów- poszłam najpierw do Centrum Plotki Nielimitowanej imienia Suzi Powel i spytałam czy ma w zanadrzu pełen wakat dle mnie, starej wygi.

-Mam.

-Super, weźmiesz mnie?

-Z otwartymi ramionami.

Z tą wiadomością poleciałam do McGarnka, który oświecił mnie w kwestii zmian w kontraktach. Wróciłam więc do Centrum Plotki, gdzie usłyszałam (po dwóch dniach):

-No…ee…. Bo będą zmiany w sumieeee…..eeee, ja się muszęzapytać Personalnej.

Poszłam więc znowu, do Personalnej, która stwierdziła, że nie wie czy są wakaty, podniosła słuchawkę, wykręciła numer do Centrum Plotki zpytaniem:

-Masz jakieś wakaty na dotkomie?

-NIE

Czy ktoś tu robi ze mnie idiotkę, czy to tylko moja niska samoocena? TYLKO fakt, że w dobie kryzysu itd. Mieć pełny etat to szczęście, nie zapieprzyłam piąchą w stół i postawiłam im tam biurka na głowy.  Prychnęłam tylko z kpiną, że powiedziano micoś całkiem innego ale niech wam będzie. I poszłam sobie. Z wiatrakami nie będęwalczyć. Przyjdzie mój czas, pewnego dnia wyjdę i noga moja tam nie postanie.

A co do tzw. Flexible Hours, czyli teoretycznej pomocy dla matek dzieci do 5 r. ż, Personalna wzięła kajet i próbowała mi wmówić, żeFLEXIBLE to JA mam być, żeby IM pomóc dopełnić warunków mojego kontraktu!! Wtym momencie wyjęłam z kieszonki pomoc papierkową, czyli wydruk z prawa pracy i pełną definicję Flexible Hours. Zasępiła się i ostatecznie stwierdziła, że będziemy badać moją „elastyczność” co miesiąc. Czekając chyba aż zmienię zdanie i postanowię wcale nie widywać swojego dziecka.

Czas na wnioski: póki jesteś singlem, bezdzietnym, na rencie u Pakola, wysyłasz pieniądze gdzieś na Białe Niedźwiedzie i uczysz wszystkich jak mówić „dupa” i „szpierdalaj”- jesteś tym, którego szukamy.

  

Jeśli jesteś w związku opartym na normalnych, ludzkich zachowaniach, masz dziecko, dom, zobowiązania i oczekiwania (jakiekolwiek)- nie jesteś już tym, którego do serca tulimy z rozkoszą.

It ReallyDoes The Difference!

I wiecie co? Po tych wszystkich miesiącach kiedy rozsyłałam listy po szkołach i bankach oferując swoje unikalne umiejętności i nie dostawałam nawet pocztówki z „pocałuj nas gdzieś”, po takim uroczym poworcie do pracy jaki opisałam- straciłam duuuuuużo szacunku do tego kraju. Za dużo. Smutne to ale widać, że ta sama pijawka ssie każdego, niezależnie czy mieszka w Beverly Hills, Londynie czy w Somalii. Jeden CHa, jak powiadają.

I wiecie co? Dla ostatecznego gwoździa do trumienki poszłam dziś na wizytę kontrolną do Children Centre w naszej Wólce, z okazji ukończonych majkowych 8 miesięcy. Po wizycie, ważeniu i mierzeniu (nadal dyndamy ponad średnią we wzroście i wadze), pani Health Visitor, osoba bardzo miła i pomocna postanowiła pokazać mi play group dla takich groszków jak Maja. Weszłam z Dzidzią, została przedstawiona, Maja również, usiadłam na dywanie w kolorowe literki i trzymałam za spodnie Dzidzię bo lazła do każdego i wyciągala rączki jak do jedzonka. I wiecie co? W ciągu 5 minut z dywanu rozwiały się wszystkie Mamy. Jedna poszła robić herbatę, druga zabrała sowjego chlopczyka na drugą stronę, inna zasiadła na sofie, kilka poszło bawić się gdzie indziej, zostałam sama, z Majką i dziesiątkami klocków na baaardzo dużej podłodze. Posiedziałam dla kurtuazji kolejne 5 minut i poszłam do domu. Poczułam się jak trędowata. Paskudnie. Bardzo paskudnie.

Wszystkie te słodziusie Mamusie, ciu ciu ciu a wystarczyło, że weszło polskie dziecko- fuj! Europejski pomiot!

Nic dziwnego, że wyrzuciłam już pierwszą ulotkę o działalności play grupy a za nią wszystkie kolejne i przez 8 miesięcy unikałam kontaktu z innymi Mamusiami. Jak przez skórę czułam, że to nie miejsce dla mnie. Ale dla Majki? Czy jest jakaś różnica skoro wszystkie te berbecie i tak jeszcze nie mówią i naprawdę jest im obojętne kto bawił się tym klockiem wcześniej?

Oj smutna jest Kokainka w sumie, smutna. Taka zdupiała.

I nawet nie cieszą pierwsze kartki, które sama zrobiła, chociaż są śliczne (chyba) bo nawet jak postanowię je sprzedać, i tak nikt ich nie kupi bo nie pochodzą z „Polish-free house”.

Dupa

dupa

cycki!

Idę sobie.


Wiem, wiem…

Zwykły wpis

Jeśli dotąd narzekaliście na fakt, że Kokainka mało na blogu bywa i zaniedbuje swoje obowiązki grafomańskie…. to będzie jeszcze gorzej. 😦

Po pierwsze primo- Kokainka wraca do pracy. /niepohamowany szloch, tłuczenie główką w ścianę i cięcie się zardzewiałą puchą/

Ponieważ życie na Maternity Pay nie popłaca, nadszedł czas na podreperowanie domowego budżetu. Dość 44% mojej normalnej miesięcznej wypłaty, czas na trochę świeżego powietrza w portfelu. Na razie wracam na 2 tygodnie, potem robię krótką przerwę (o tym potem) i na dobre ląduję na Dziale od 5 maja- w pełnym wymiarze godzin, z niepłatnymi nadgodzinami, w 10*C, z połową managera, bo ten co został przydzielony do mnie ma pod opieką dwa działy. A więc, minął rok a ja wracam do takiego samego burdelu, jaki zostawiłam.

Po drugie primo- Kokainka postanowiła ograniczyć domowe wydatki i przykręciła kurek z Internetem. /teraz dopiero chlasta się rozpaczliwie po napięstkach!/. I korzysta z sieci sąsiada, za brakiem jego zgody i wiedzy. Jak tylko dostanę jedną czy dwie normalne wypłaty- oddam sąsiadowi jego kbps’y.