A więc wróciłam do pracy. I nie byłabym sobą gdybym powiedziała, że powrót do tej wielce szacownej instytucji natchnął mnie dobrymi myślami i przyniósł wiosenny powiew nowości w życie młodej zmęczonej mateczki.
Zacznę od tego, że jak na złość, w tygodniu kiedy zaplanowałam swoje entree, Maja postanowiła na dobre się „rozjeść” w nocnej porze i w chwili obecnej budzi się na Małe Co Nieco do 4 razy w ciągu nocy. Awięc wygląda to mniej więcej tak:
21:00 kąpanie, 22:00 ostatnia butelka (teoretycznie), bo jużo 1:00 kolejna, o 4:00 jeszcze jedna a już o 6:30 trzeba przecież wstać! A tuDzidzia otwiera ślepko i urządza sobie bawiu-bawiu. W kołysce już jej nie zostawimy po wyleci, z łóżka tym bardziej (już przetestowaliśmy), więc trzeba ją przeflancować do jej pokoiku. A wtedy to o spaniu nie ma mowy. I tu wkracza Rodzicielka- czyli o 7:00 zaczyna radosny dzień w towarzystwie Mai, która umie już spaść z łóżka, sofy, wychylić się z wózka na całą długość i zrobić sobieinne kuka- na przykład wczołgać się pod łóżko Mamy i Taty i udawać, że Zniknęło Dziecko. I takie tam.
A Mama i Tata jadą do pracy na wpół przytomni i spędzają tam kolejne 9 godzin szukając długopisów na których można by oprzeć powieki. Wracamy na tyle późno, żeby dać Dzidzi kolację, poniuniać, wykąpać i polulać.To koszmar jakiś. I to nie dlatego, że Maja je jak betoniarka ale dlatego, że taki tryb pracy zamienia mnie w matkę dochodzącą. No i tu wkracza Szacowna Firma.
Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu szukałam odpowiedzi na pytanie czy w czasie urlopu macierzyńskiego wolno mi dorobić sobie coś na boku? Znalazłam odpowiedź w materiałach na temat macierzyńskiego, które dostałam w lipcu zeszłego roku od swojej Personalnej, poczytałam w sieci, zadałam to samo pytanie przedstawicielce Zwiazków Zawodowych- ze wsząd wynikło to samo: wolno matce wrócić na 10 dno, wziętych razem lub osobno, bez ryzyka utraty MaternityPay w ramach Keeping In Touch Programme.
Podkreślam tu, że pytałam Babcię Związkową, Babcia pogrzebała i oddzwoniła do mnie osobiście z taką właśnie odpowiedzią. Bo to się przyda.
Więc pewnego dnia w lutym podniosłam słuchawkę i postanowiłam wykorzystać te 10 dni, żeby podreperować domowy budżet. I podnosiłam słuchawkę dość regularnie cały luty i marzec bo nasza Personalna to tak ekstremalnie zajęta kobieta, że nigdy jej nie było w biurze albo wciąż niebyło jej w pracy. W końcu napisałam kartkę, podreptałam osobiście do Szacownej Firmy, położyłam kartkę na biurku i oto!- tydzień później nawiedził mnie telefon od Personalnej!
Taka jak ja jest tylko jedna.
Jestem jedyną Polką nadziennej zmianie.
Jedyną Team Leaderką Polką w sklepie.
Jedyną kandydatką nawiecznie trwające szkolenie managerskie w sklepie- a ta mnie pyta o imię,nazwisko, na jakim dziele pracuję i takie tam. Już mnie podjeżyła, tym bardziej, że do wózka podbiegać była pierwsza a jak przychodzi do interesów pali głupa. No, ale myślę sobie- kobieta pod pięćdziesiątkę- złóżmy winę na przedwczesną, wybiórczą demencję starczą.
Opowiedziałam jej o programie 10 dniowym- powiedziała, żeoczywiście, szczegóły omówimy na spotkaniu, na które stawiłam się tydzień potem. Minutki ze spotkania były proste:
*od poniedziałku wracam na 10 dni roboczych, co daje równe 2tygodnie (ok. 500 funtów)
*z konieczności wracam potem na dwa, ostatnie tygodnieMaternity Leave (446 funtów)
*i kończę urlop z dniem 5 maja, od kiedy to wracam w pełnymwymiarze godzin, na swoje stanowisko a ta tylko różnicą, że na stałe godziny8-17.
Wiecie co zrobiła po tym jak wyszłam z Firmy? Poszła do kadrowych, kazała zdjąć mnie z urlopu macierzyńskiego, przywrócić do normalnego trybu pracy i zaplanować w jakie dni mam mieć późne zmiany.
Dzięki Bogu, że jednak mnie ludzie poznają na korytarzu bo w poniedziałek rano spotkałam kadrową, która ucieszyła się szczerze, że wróciłam na cały etat. ??????
I tu zaczęły się schody. Okazało się, że Personalna NIDGY nie słyszała o programie 10-dniowym, do czego się nie przyznała, kazała mnie zdjąć z urlopu bo nie wiedziała co ze mną zrobić, kadrowe też nie były zorientowane co to takiego a Babcia Związkowa na pytanie:
-Pamiętasz, dzwoniłaś do mnie , że z odpowiedzią dotyczącą tej możliwości.
Odpowiedziała, ciężko zdziwiona:
-Did I?
I co teraz spytałam?
-Czy masz jeszcze te materiały, które dostałaś w zeszłym roku?
-Nie, przeprowadzałam się dwa razy od tamtego czasu i nie sądziłam, że się jeszcze przydadzą… Powinny być w szufladzie.
-Jakiej szufladzie?
-Waszej szufladzie, o tam- tu pokazałam paluszkiem
I znalazły ulotki, Maternity Pack- wszystko, gdzie jasno,jak czarno na białym stało to co sobie „umyśliłam”. Wtedy w akcję wkroczyła Natalka Kula do Burzenia Budynków i stwierdziła- że to co jest napisane to niekoniecznie jest tak jak jest napisane i w sumie to jest całkiem inaczej. I patrząc mi prosto w oczy zaczęła mnie przekonywać, że 10 dni pracy w czasie Maternity Leave MOŻNA przepracować ale za darmo.
-Po co więc ktoś chciałby wracać do pracy na 10 dni, szukać opieki do dziecka, żeby spędzić w sumie 75 godzin robiąc wam pod ogonem za nic??
-No..eee… tak to jest. A nawet jak nie jest to i tak nie ma sposobu, żeby przywrócić cię na urlop, więc za kolejne dwa tygodnie dostaniesz normalną płacę a te dwa tygodnie, które musisz mieć wolne przed początkiem maja będą niepłatne.
Niepłatne. NIEPŁATNE.
Siąść i płakać nad tym nieprzebranym debilizmem, brakiem kompetencji i totalną nieodpowiedzialnością, kurestwem i czystą bezczelnością.
Zaproponowałam, że skoro nie mają mi ochoty zapłacić za 2 tygodnie, niech przynajmniej odliczą mi od urlopu, niech będę stratna ale muszę mieć cokolwiek!
-Zobaczymy, zadzwonię do ciebie jak coś będę wiedziała
Minął tydzień. Nikt nie zadzwonił. Jutro wypłata. Nie chcę zaglądać na konto.
Więc skoro kobyłka u płota, zostałam te 10 parszywych dni. Miałam być długo oczekiwaną pomocą i wybawieniem dla mojej załogi, która nie to że nie powitała ani jednego nowego pracownika od kiedy poszłam sobie w cholerę to jeszcze straciła kolejnych trzech. Ale ponieważ mojego nowego managera McGarnkanie było w okolicy, zamiast na mój dział- ukradli mnie i cały tydzień przekładałam czekoladowe jajka z półki na półkę. I żarłam czekoladę w magazynie. Drugi tydzień przywitał mnie wkurwionym McGarnkiem, który wrócił z urlopu mając nadzieję, że zajęłam się jego stadkiem pod jego nieobecność a tu nie to,że nie to jeszcze wyhodowałam sobie poliki od tej czekolady! 😉
I przywitał mnie Kiciuch Śmierdziuch, samozwańczy zastępca mój, który rozpowiedział, że wracam owszem ale nie jako Team Leader bo od teraz ON będzie starał się o tą pozycję. O czym dowiedziałam się z ust trzecich i czwartych. Bo nie od niego. Kiedy tylko wyjaśniłam stadku jak to dalej teraz będzie- odwrócił się i ciągnąc za sobą osobisty cuch, nie zaszczycił mnie już ani jednym słowem do końca tygodnia. A najgorsze jeszcze przed nim, bo nie wie jeszcze, że nie tylko, że nie będzie Team Leaderem to jeszcze wraca do tego co robił przed Maja Time- czyli do przerzucania mielonki z wieprzowiny na inną mielonkę z wieprzowiny.
Pod koniec drugiego tygodnia, kiedy widziałam się z Majkiem 2 godziny dziennie wpadłam na genialny pomysł- postanowiłam porzucić swoje stanowisko, oddać je w cholerę, nawet Śmierdziuchowi, i wrócić tam skąd wyszłam czyli na „dot- com”. Perfekcyjne godziny 6-14, transport załatwiony bo aż trzyinne dotkomki mieszkają w Wólce i od 15:00 mogłabym być z dzieckiem. Uwolniłabym w ten sposób sklepowi 200 funtów z okazji rezygnacji ze stanowiska i mogłabym je odrobić biorąc płatne nadgodziny. Zdradziłam swój szatański plan McGarnkowi, który jak się okazało, też postanowił nie być już dłużej managerem, bo jego niedawno poślubiona Hailey ma myśli samobójcze. Tyle tylko, że Panna Młoda ma już lat prawie 50, czworo dzieci, każde z innym i wielkimi krokami zbliża się do niej pełen rozkwit menopauzy. Wspomnę też tylko w nawiasie, że McGarnek ma lat 35. Może.
I okazało się, że żadne z nas nie może poświęcić się rodzinom z prostej przyczyny: kryzys. Kryzys spowodował, że jeden z najsilniejszych retailów w kraju nie zatrudnia już na pełne etaty a jedynie na….siedzicie?
3h45’ gwarantowanej pracy w tygodniu dla wszystkich nowo przyjętych pracowników. Czyli również i nas, bozmiana stanowiska pociągnęłaby za sobą zmianę kontraktu. I umarł w butach.
Ale, żeby nie uprzedzać faktów- poszłam najpierw do Centrum Plotki Nielimitowanej imienia Suzi Powel i spytałam czy ma w zanadrzu pełen wakat dle mnie, starej wygi.
-Mam.
-Super, weźmiesz mnie?
-Z otwartymi ramionami.
Z tą wiadomością poleciałam do McGarnka, który oświecił mnie w kwestii zmian w kontraktach. Wróciłam więc do Centrum Plotki, gdzie usłyszałam (po dwóch dniach):
-No…ee…. Bo będą zmiany w sumieeee…..eeee, ja się muszęzapytać Personalnej.
Poszłam więc znowu, do Personalnej, która stwierdziła, że nie wie czy są wakaty, podniosła słuchawkę, wykręciła numer do Centrum Plotki zpytaniem:
-Masz jakieś wakaty na dotkomie?
-NIE
Czy ktoś tu robi ze mnie idiotkę, czy to tylko moja niska samoocena? TYLKO fakt, że w dobie kryzysu itd. Mieć pełny etat to szczęście, nie zapieprzyłam piąchą w stół i postawiłam im tam biurka na głowy. Prychnęłam tylko z kpiną, że powiedziano micoś całkiem innego ale niech wam będzie. I poszłam sobie. Z wiatrakami nie będęwalczyć. Przyjdzie mój czas, pewnego dnia wyjdę i noga moja tam nie postanie.
A co do tzw. Flexible Hours, czyli teoretycznej pomocy dla matek dzieci do 5 r. ż, Personalna wzięła kajet i próbowała mi wmówić, żeFLEXIBLE to JA mam być, żeby IM pomóc dopełnić warunków mojego kontraktu!! Wtym momencie wyjęłam z kieszonki pomoc papierkową, czyli wydruk z prawa pracy i pełną definicję Flexible Hours. Zasępiła się i ostatecznie stwierdziła, że będziemy badać moją „elastyczność” co miesiąc. Czekając chyba aż zmienię zdanie i postanowię wcale nie widywać swojego dziecka.
Czas na wnioski: póki jesteś singlem, bezdzietnym, na rencie u Pakola, wysyłasz pieniądze gdzieś na Białe Niedźwiedzie i uczysz wszystkich jak mówić „dupa” i „szpierdalaj”- jesteś tym, którego szukamy.
Jeśli jesteś w związku opartym na normalnych, ludzkich zachowaniach, masz dziecko, dom, zobowiązania i oczekiwania (jakiekolwiek)- nie jesteś już tym, którego do serca tulimy z rozkoszą.
It ReallyDoes The Difference!
I wiecie co? Po tych wszystkich miesiącach kiedy rozsyłałam listy po szkołach i bankach oferując swoje unikalne umiejętności i nie dostawałam nawet pocztówki z „pocałuj nas gdzieś”, po takim uroczym poworcie do pracy jaki opisałam- straciłam duuuuuużo szacunku do tego kraju. Za dużo. Smutne to ale widać, że ta sama pijawka ssie każdego, niezależnie czy mieszka w Beverly Hills, Londynie czy w Somalii. Jeden CHa, jak powiadają.
I wiecie co? Dla ostatecznego gwoździa do trumienki poszłam dziś na wizytę kontrolną do Children Centre w naszej Wólce, z okazji ukończonych majkowych 8 miesięcy. Po wizycie, ważeniu i mierzeniu (nadal dyndamy ponad średnią we wzroście i wadze), pani Health Visitor, osoba bardzo miła i pomocna postanowiła pokazać mi play group dla takich groszków jak Maja. Weszłam z Dzidzią, została przedstawiona, Maja również, usiadłam na dywanie w kolorowe literki i trzymałam za spodnie Dzidzię bo lazła do każdego i wyciągala rączki jak do jedzonka. I wiecie co? W ciągu 5 minut z dywanu rozwiały się wszystkie Mamy. Jedna poszła robić herbatę, druga zabrała sowjego chlopczyka na drugą stronę, inna zasiadła na sofie, kilka poszło bawić się gdzie indziej, zostałam sama, z Majką i dziesiątkami klocków na baaardzo dużej podłodze. Posiedziałam dla kurtuazji kolejne 5 minut i poszłam do domu. Poczułam się jak trędowata. Paskudnie. Bardzo paskudnie.
Wszystkie te słodziusie Mamusie, ciu ciu ciu a wystarczyło, że weszło polskie dziecko- fuj! Europejski pomiot!
Nic dziwnego, że wyrzuciłam już pierwszą ulotkę o działalności play grupy a za nią wszystkie kolejne i przez 8 miesięcy unikałam kontaktu z innymi Mamusiami. Jak przez skórę czułam, że to nie miejsce dla mnie. Ale dla Majki? Czy jest jakaś różnica skoro wszystkie te berbecie i tak jeszcze nie mówią i naprawdę jest im obojętne kto bawił się tym klockiem wcześniej?
Oj smutna jest Kokainka w sumie, smutna. Taka zdupiała.
I nawet nie cieszą pierwsze kartki, które sama zrobiła, chociaż są śliczne (chyba) bo nawet jak postanowię je sprzedać, i tak nikt ich nie kupi bo nie pochodzą z „Polish-free house”.
Dupa
dupa
cycki!
Idę sobie.