Monthly Archives: Listopad 2010

Ale w koło jest wesoło, oooo….. reklamowo

Zwykły wpis

Mówią, że idą Święta. Na razie wierzę na słowo bo z domu się raczej daleko nie ruszam. O Świątecznym nastroju informują mnie reklamy Mumio, Pepsi i … no właśnie: knorra.

Spędziłam dwadzieścia minut na próbach znalezienia w Tubce tych &^%$#@ reklam bo tak mnie przytłacza horror obsady, treści i gry aktorskiej wokół produktu Knorra, że przez tyle miesięcy nie zapamiętałam kto właściwie robi te ich sosy w saszetkach? Reklama trafiona jak kulą w kolano- wk***wia mnie reklama, produktu nie pamiętam. Gratulacje dla agencji.

Jednak ostatnia reklama sosików na stół wigilijny podcięła mi nogi tak, że rzucam mięsem za każdym razem kiedy muszę je znosić. Ona (jakaż Ona piękna z tym swoim nie-talentaem i sztucznymi zębami) martwi się bo Basia zbiera przepisy. Też bym się martwiła gdybym umodziła Wigilię z torebek i istniałoby ryzyko, że Basia poprosi o przepis… a ja będe musiała otwierać kubeł na oczach gości, grzebać w śmieciach i rozprostowywać papierki po potrawach awangardowych. 

Synek jedzie do babci, On (Knur, tu akurat wszystko się zgadza) gra jak rosyjski kukurużnik, Ona jakby reklama miała mieć ciąg dalszy po 23:00. Synek gra w bierki, my żremy, liżemy talerze jęzorami do czysta i czas na perfekcyjny finisz.

On wraca do domu, Ona szarpie się z tym nadaktywnym gówiarzem, On uspokaja, że ma wszystko pod kontrolą i wytacza na stół torbiszcze pełne warzyw i składników na obiad- ja się pytam po co? Przecież to reklama saszetek! Wszystko w srodku, suche, pełne awangardowej rozkoszy plus glutaminian potasu.

I scena w której gówniarz maluje koci pysk na portrecie Matki Herman, Ona patrzy … i przez tą krótką chwilę mam wrażenie, że na jej twarzy maluje się wyraz:

-Upierdolę gównairzowi łeb! Zrujnował moją minaturkę a tylko to mi z kariery pozostało! To i saszetki Knura!

Błagam, niech ta czarna seria zniknie już z ekranów telewizorów bo ludzie przestaną gotować z torebek i w akcie prostestu zaczną jeśc łapami ze wspólnego gara. Bułka i bibułka, psia ich mać.

Reklama Pepsi co się nie kończy w te Święta- skończy się na Oddziale Gastrologicznym po tym jak chłopak po wyżłopaniu tej całej chemii zacznie sikać na dywan na niebiesko-czerwono.

Latająca kura…

Niezliczone reklamy telefonów z anty-ekstra-super-dodatkami, ktorych już nikt nie rozróżnia bo to jak walić do człowieka po manadryńsku z prędkością karabinu maszynowego.

Reklamy środków przeczyszczających, chyba na saszetki, chociaż jak się dobrze zastanowić zawsze jest Pepsi.

Rekalmy Rutinoscorbinów gdzie Mama nie może sobie pozwolic na choroby. Siedzi w domu, nie pracuje i ona sobie nie może pozwolić…

Reklamy Cholinexów z tą babeczką co musi wszystko sama sprawdzić, zeby się przekonać a jak dotąd nie stanęła sama przed lustrem, żeby sprawdzić czy przypadkiem z tymi śmiesznymi włosami nie wygląda jak Myszka Miki przed apteką.

Reklamy środków na nadprogramowe „psi-psi” i nadprogramowe „bara-bara” – szowinistyczny twór jakiegoś impotenta z aspiracjami:

-A jak lubi sie kochać twoja kobieta?- a co to jest w ogóle ta „twoja kobieta”? 

Ale Mumio mnie nie zawiodło. Ciąglę zastanawiam siekiedy skończą się im dobre pomysły na Plusa i ciągle zakochuję się w nich na nowo. Tym razem Krasnoludki nad Salonem powalają Sprzedawców w Salonie, Kolejarzy, Zakręconych Klientów…

-I co, uwierzył?

-Nie, no co ty, śmiał się.

I to jak wydłubuje coś dobrego z tego czegoś żółtego co dierży na kolankach…a potem rzuca to spojrzonko? Poezja. Pomysleć, że nie chcieli go w Szkole Aktorskiej bo podobno nie umie interpretować roli. No coż, awangarda. Pewnie to rocznik w którym trzymali na uczelni miejsca dla rodziny Herman.

Mumio i Nissan Juke a raczej przepiękna wersja „Twinkle twinkle” w tle, której mogę słuchać w kółko i już zastąpiła w mojej głowie dziecięcy oryginał.

idą Święta.

  

Minutki

Zwykły wpis

Jestem pewna, że dziś w nocy porwało mnie UFO. Nakarmiłam, przewinęłam, pogłaskałam, odłożyłam i nakryłam głowe kołdrą. Była 2:34. Chwilę potem Maleńtas zaczął ciumciać paluszki i stękać. Wyjrzałam zza brzegu koszyka:

-Nie możesz być już głodny. Dopiero co skończyłeś 4 skupki!! Głodomorze!

Głodomór miał własne zdanie. Paluszki ssał z powodzeniem i zbliżał sie do niebezpiecznej granicy „rozryku”. Wyłuskałam z kocyków, wzięłam na kolanka i myślę co zrobić. Przecież dziecko zaje mi się na śmierć! 

I wtedy spojrzałam na zegarek: 5:38.

UFOki porwały mnie, zrobiły swoje wziernikowanie i odłożyły pod kołderkę gdzieś między liczbą „2:34” a słowami „Chwilę potem”. 

***

Nadal nie panuję nad maleńtaskowa „armatką sikawką”. Zdjęłam pieluchę, sięgnęłam po woreczek na brudki-kupki kiedy Maleńtas zaczął sobie beztrosko lać na kołdrę. Złapałam armatkę, wetknęłam w woreczek i złapałam próbke sików w sam raz do analizy. Tylko co zrobić z plastikowym workiem pełnym siuśków w środku nocy? 😀

***

Zapchał sie zlew w kuchni. Wsadziłam drucika do szaszłykow w otworki, pogmerałam i zawartość zlewu wypłynęła mi na kapcie, spod szafki kuchennem. Pluskało jak nad morzem. Gary myłam cały dzień w wannie na piętrze. Obym nie musiała nosić prania i tary nad rzekę za lasem!

***

Suseł wpadł w nastrój melancholijny, siadł na schodach i snuł wywody o życiowej szczęśliwości. Miał rację. 

Będzie chrzestnym jednej z Bliźniaczek. Majowy i Gabysiowy chrzest coraz mniej mnie podnieca. O ile w ogóle kiedykolwiek.

***

Pokłóciłam sie na Forum. Powinnam mieć jakąś ostrą blaszkę do wymachiwania bo czasem siła słów nie starcza. 

Mamo: NIE! oraz coś o nocnych pierepałkach

Zwykły wpis
Bunt dwulatka. Piszą, że jest jak wolna kupa- podoba się czy nie, i tak musisz siąść na kibel i dać upust naturze.

Z dwulatkiem sie nie walczy, nie tłumaczy, nie krzyczy i nie przekupuje lizakiem. Dwulatka trzeba wytrzymać.

Maja weszła w swój przeuroczy „Okres NIE” jakieś dwa miesiące temu, raptem, pewnego poranka kiedy wstała wyjąc „nieeee…!!!” i tak jej zostało na cały dzień. Ze schodów zejść nie, za górze zostać nie, zjeść nie, oddać talerz nie, bajka leci źle, nie leci jeszcze gorzej. Zanim doczytałam u Dr.Spocka co to za bajka, miałam wrażenie, że Maja walczy sama ze sobą- sama czegoś nie chce, ale nie chce też tego nie chcieć. Rozdwojenie jaźni z paranoją, by się rzekło.

Mam niezgłębione pokłady cierpliwości. Maja stoi i udaje syrenę nabrzeżną, ja stoję i czekam aż skończy. Decybele pną się w górę, Maja robi się czerwona na ryjku, ja czekam. Rodzicielka traci cierpliwość już po trzeciej sekundzie i zaczyna się z Mają kłócić i w pewnym momencie obie brzmią jak ścigające się karetki pogotowia. Maja zagadana i zajęta jakąś niezwykle ważną misją da się ubrać w płaszczyk i czapkę ale zmuszona do stania spokojnie, z pustymi rączkami w oczekiwaniu na obracanie i wciskanie w ubranko- dostaje pypcia. Wyjście z domu na spacer- nieeeeeee….., wejść do wózka- nieeeeee…., po drodze na plac zabaw wyje, na placu nie ale kiedy czas wracać do domu, zabawa zaczyna się od nowa. Czasem chodzi po domu w kółko i strzela focha sama sobie: „Nie nie nie nie nie nie nie NIEEEE!”. No i kłóci się z Mysią Mimi:
-Hej dzieciaki, pomożecie nam znaleźć kokosy?
-NIEEEEE!!!!!

Mówią, żeby niczego nie narzucać, niczego nie wymuszać, nie pytać CZY chce jeść ale po prostu dawać do ręki lub na stół. Jeśli rzuci na ziemię, zignorować, za chwilę podniesie i zje (choć z paprochem) ale bez tego nie zje wcale ale naje się smarków.

I to ważne: kiedy widzimy współpracę i zachowanie, które chcieliśmy w końcu osiągnąć- nie wskakiwać w garniturek Mamy gratulującej i obejmującej. W tym momencie Mama ma się odwrócić i udać, że dziecko robi dobrze i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Objąć i przytulać natomiast należy w każdym innym czasie, w tym okresie jeszcze więcej niż zwykle.

Nasze wielkie plany związane z suchą pupą i pełnym nocnikiem odłożyliśmy więc na razie do lamusa. Jakoś nie łatwo zmusić Dziesinkę do informowania co ma w pupie jeśli samo wymienianie pieluchy to pogoń za gnomem w kółko, obalanie na kocyk, rozplątywanie raczek i nóżek bo wije się Dziesinka jak skórowany wunż.

Szkoda nam Dziesinki ale pozwalamy jej na grzebanie w szafce z narzędziami do pieczenia, oglądać Mysi Mimi, bawić się jedzeniem lub siedzieć w wannie dwie godziny. Wypuszczamy ją do ogródka taplać się w błocie, mieszać makarony, decydować o tym gdzie idziemy na spacerze, nawet jeśli droga wiedzie przez mroczne chaszcze. Wg dr.Spocka w tym okresie najlepiej całkiem odpuścić dziecku    wychowanie. Pozwolić mu zajmować się swoimi małymi sprawami, dodawać zajęcia podsuwając subtelnie nowe zabawki, nie wklepywać na siłę do główek nowych umiejętności, odstępować przy najmniejszym objawie buntu i frustracji żeby nie podkręcać złego samopoczucia dziecka, które jemu samemu i tak wychodzi uszami.

****

„Jakaż to była noc, bogowie!”
M.Bajor

Podreptałam wczoraj do Centrum Dziecięcego zważyć Maleńtasa. W niecały tydzień przybrał 40dkg i waży już 3,76 kg czyli przebił wagę urodzeniową i zaczyna się zaokrąglać. Przestał być już taki czerwoniutki, nie dże się koncertowo kiedy ktoś próbuje zdjąć z niego chociażby skarpetkę. Czyli tłuszczyk się odkłada.

W drodze powrotnej niesienie fotelika 0+ (dostawę wózka przewiduje się na 6-8 tygodni) wydawało się jakoś takie trudniejsze- oto jak 40 dkg działa psychikę. 🙂

Nie lubię szefowej Centrum. Kojarzy mi sie z moją pierwszą wychowawczynią z podstawówki, której tez nie lubiłam. Ma fałszywy uśmiech i namawia do odwiedzania Centrum jakby to była chatka na kurzej stopce z dymiącym w środku piecem na dzieci. Albo jakby płacili jej za każdego knypka przekraczającego próg jej podwojów. Okropna Szeloba. I ślepia się jej świecą. Albo mam pierdolca.

Maleńtas jak na dużego chłopczyka przystało je tak często i dużo, że czasem mam wrażenie, że jedna butelka goni następną. A w następnej jeszcze więcej niż poprzedniej. I ten dźwięk- woda spadająca na dno pustego, ocynkowanego wiadra. Mijają 2 godziny i Maleńtas znowu ssie paluszki i żuje kocyk. Mamy nadzieję, że nie będziemy musieli przesiadać go na mleko dla głodomorów kiedy jak Maja zacznie zalewać się takimi ilościami mleka, że zabraknie wody w kranie i zapasów w mleczarni.

Jakoś nie umiem przewidzieć sikania armatką na odległość i zdarza się, że przebieram go od stóp do głów trzy razy dziennie, nawet w środku nocy.
-O mamo, jakie miłe ciepełko się rozchodzi……M….Maleńtas?

Dziś- noc walpurgii. Bo tak chyba wyglądam, po tym jak calutka noc karmiliśmy Maleństwo, odbijaliśmy Maleństwo, zmienialiśmy pieluchy i chodziliśmy zaganiać Maję do spania po tym jak cztery razy wyłaziła z łóżeczka i udawała, że już ranek. Nie wiedzieć czemu, może za gorąco, może za chłodno… Spaliśmy może 2 godziny, na zmianę u Mai albo z poduchą do karmienia na kolanach. Kiedy tylko Maleńtas zasypiał, kładliśmy głowy na poduszce…. 5 minut…
-mamoo….

Maleńtasa bardzo trudno uśpić w nocy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Maja dudlała butlę do ostatniej kropelki i zasypiała 1,5 sekundy potem. Wystarczyło tylko wrzucić ją do kołyski i poprawić kocyk. Maleńtas jest gadzina towarzyska, więc w połowie butli otwiera oczków lazur i lampi się. Kiedy skończy i odda gazy do atmosfery układam go grzecznie w koszyku i wystarczy, że położę się czyli zniknę z pola widzenia:
-Kh kh! Ee!
Wystawiam głowę znad brzegu koszyka- cisza. Chowam się:
-Khh Khh! Eeee!!
Więc śpię z głową na koszyku. Działa tylko że kark odpada.

Susłowe nocne wstawanie ma mi pomóc w przespaniu się kilku godzin bez przerw. Niestety- kiedy nadchodzi kolej Susła- świat się wali. Ja cichutko, przy małej lampce załatwiam podwozie i tankowanie tak, że Suseł się nawet nie budzi. Suseł natomiast:

…….Zrywa się:
-Co co????- wyskakuje z łóżka przeze mnie, zapala światło w pokoju i wypada na korytarz. Pędzi na siku. W toalecie też zapala wszystkie światła, dzwoni łańcuszkiem od lampy, spuszcza wodę, zostawia światła, wraca i przystępuje. Do czynności przystępuje- czyli skacze po łóżku, coś mu spada, coś nie może czegoś znaleźć, coś tam gada do siebie. Karmienie trwa wieki więc zasypia na siedząco, potem się budzi, postanawia ponosić Maleńtasa „bo tak mu się lepiej odbije” więc szura stopami po dywanie, układa w koszyku, plącze się w kocykach zadając retoryczne pytania:
-Po co tyle tych kocyków?- nie wiem do kogo, bo przecież ja mam spać jak anioł!
-Śpij, śpij. Wiesz gdzie jest smoczek? I śpij!

Potem ładuje się na swoją stronę miażdżąc mi piszczele i zaraz wyłazi bo przecież zostawił wszędzie światła. Po drodze potyka się jeszcze o te kocyki, zbiera butelki i znowu miażdży mi piszczele.

Zasypia w 30 sekund a ja nie zasypiam jeszcze godzinę.

A wtedy Maleńtas popycha nowym stare i pielucha jest do wymiany. Ale tego Suseł już nie słyszy.

co za noc….

Gra i bucy

Zwykły wpis

Poranek Pierwszy- miodzio.

Maja zrobiła Mamie cudna przysługę i spała do 9:30. Maleńtas o godzinę dłużej. Maja otworzyła swoje drzwi i zamiast ostatnio słyszanego:
-MAAAMOOOOOO! TATOOOOOOOOOOOOOO!
powiedziała:
-halooo….- cichutko.

Wypuszczona z pokoiku nie stanęła przy schodach domagając się Mysi Mimi ale podreptała do naszego łóżka jak zwykle od czasu kiedy jestem na urlopie, zakopała się w pościel i zajęła się tym co lubi rankiem najbardziej- głaskać Mamy włoski. Całkiem inna Maja. Przez chwilę martwiłam się, że będę musiała ją stwaić do pionu po dwóch tygodniach rozmiękczenia wychowawczego kręgosłupa- a tu nic.

I śniadanko było, wrzuciła mi do herbaty dwa plastry ogórka zielonego, potem popiła i wypluła i oddała. Dała się ubrać jak wzorowy przedszkolak, pochwaliła się nowym tańcem z Baby.tv „A teraz nóżką w przód…”

Czyli Maja jest nienaruszona i nienadgryziona szokiem posiadania braciszka. Pogłaskała na powitanie, pocałowała w czółko maleńtaskowe i już.

Po co się martwić, dzieci mają swój własny rozum i wiedzą, że jeśli MamaTata kocha to krzywdy zrobić nie da.

Suseł wraca do pracy i już węszę co dalej

Zwykły wpis

Dwutygodniowy okres przejściowy dobiega końca. Jutro Suseł wraca do pracy a ja staję w obliczu misji ogarnięcia wszystkiego na nowo.

Do tego, Suseł, dobry Tata popuścił Mai wodzy i w związku z tym Maja już nie czeka grzecznie rankiem na suchą pieluchę, ubranko i schodzenie po schodach. Teraz Maja woła, Tata otwiera bramkę i znosi Ziarenko na dół, do salonu gdzie Maja hasa potem w pidżamie do 10:00 i ogląda Mysi Mimi.

Planuję wstawać sama o 7:00, umyć butelki po nocy, zjeść śniadanie i znieść na dół wszystko czego mogę potrzebować w ciągu dnia zanim Maja zawoła pierwsze „Mamuuuu” o 8:00. O 7:00. Jesoo.

Gdyby dziś był jutrzejszy poniedziałek, nawet bym sie nie kładła. Maleńtas zjadł w nocy 2 butle i dojadał co dwie godziny, coś nie bardzo chciał spać a bardziej rozglądać się, chrumkał i grumkał, zapełniał pieluchy przed i po dojadaniu a Maja wyskoczyła z betów o 7:00 nad ranem, kiedy już już myśleliśmy, że jest szansa na godzinę snu. Dostała top-up’a w butli i zasnęła, wiec znowu kiedy już już myśleliśmy, że jest szansa… obudził się Maleńtas i grzecznie poprosił o odrobinę uwagi.

W ciągu dnia Maja odmówiła spania o 13:00 , więc i my nie odpoczęliśmy ani trochę. A na śniadanie zjedliśmy placki ziemniaczane, które Suseł usmażył o 14:00.

Dziś węszę powtórkę z rozrywki bo wygląda na to, że Maleńtas to typ nocny- przespał calusieńki dzień z pobudką na 3 butle i 3 pieluchy. W nocy będzie chrumkal i grumkał uroczo i bezczelnie wykorzystywał fakt, że go kochają łobłędnie i bezwarunkowo.

Mnóstwo naszych dotychczasowych rutyn poszło w zapomnienie a nowe coś nie do końca działają. 🙂 Kąpiemy Malucha. Postanawiamy, że Maja może przyzwyczajać sie do jego kąpieli w sypialni, więc bierzemy Dziesinkę za fraki na górę, lejemy wodę, mieszamy temperatury w wanience na przewijaku, Maja pakuje się pod naszą kołdrę, organizuje sobie gniazdko a zaraz po kąpieli… nie chce nawet słyszeć o swoim pokoiku- bo przecież ona już do snu się ułożyła! Ryk i smarki.

Szacuję, że zaczniemy łapać rytm…gdzieś tak za pół roku. Ktoś pamięta kiedy Maja przestała budzić się w nocy na żarciu-amciu? Mi się gdzieś palec omsknął i nie zapisałam. Pewnie byłam wtedy pijana ze szczęścia i urwał mi się film a trzy dni. 😀

Albo…dam się zapuścić praniu i sprzątaniu, obiady zaserwuję prosto z pudełka i przestanę zmieniać skarpetki. Coś za coś.

A Wy? Mamy i Taty rodzeństw? Jakieś sugestie i złote środki dla Kokainki, która chce wsadzić ręce we wszystko na raz?

Błyskawiczne newsy jedną ręką

Zwykły wpis

Z okazji dwóch pełnych tygodni życia, dziś zdjęcie Maleńtasa z pozdrowieniami dla Czytelników. 🙂

 

Maleńtas przybiera na wadze, ja na wadzę tracę (już 11kg), oboje jemy na dwóch lub nawet trzech, tyle tylko że Maleńtas nie zamienił się w krówkę mleczną.

Acha! MAMY JAJECZKA! We wczorajszej kąpieli potwierdziliśmy ten radosny fakt na 100%, więc nie ma się już czym martwić. O ile jajeczka nie postanowią znowu się pochować, można powiedzieć, że równowaga sił w naszej rodzince wynosi 50-50.

Ale „oczko się zepsuło temu Misiu” bo łzawi z lewego oczka, glutek zasycha w chrupka i zakleja oczko. Przemywamy rumiankiem, mlekiem matczynym ale na razie niewiele to daje.

Niniejszą, błyskawiczną relacją odbębniam obowiązki pisarskie i macham łapką jedną, bo druga jest zajęta.

PS. Kupujemy chustę na Maleńtasa bo to dziecko idealne do noszenia- śpi albo rozgląda się tak cichutko, że aż serce boli odkładać do kołyski. Niech będzie super-naturalnie.

Obrażenia oraz o koralikach i przysłudze

Zwykły wpis

Pomijam samo cięcie- gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Ale reszta mojego ciała przypomina krajobraz po bitwie. Mam siniaka- nie siniaki czy sińce ale Siniaka, jakby (jak to określiła midłajfka) ktoś przyfasolił mi kijem do bejsbola w podbrzusze. Sprawa rozciąga się tak szeroko i tak daleko, że szkoda gadać. Najwyraźniej po zabiegu krew podeszła skórą gdzie chciała.

Mam sińca na pupie od jakiegoś zastrzyku wielkości śliwki o śliwkowym kolorze z tendencją ku czarnemu.

Mam sińca na udzie, z tą samą tendencją tylko większego od zastrzyku przeciwzakrzepowego. Taki paradoksik.

Mam krwiaka od rękawa ciśnieniomierza na prawym przedramieniu.

Mam sińca na nadgarstku od wenflonu.

A do tego cała jestem w kleju od plastrów którymi przymocowali mi opatrunek do rany. Tyle tylko, że plastrem plastikowym z jakimś cholernie silnym klejem, który nie schodzi nawet skubany. Paski kleju ciągną się od lewej do prawej na wskroś i skos, przyklejam się do dresów i wyglądam jak mumia odwinięta z bandaży.

Suseł zdejmował opatrunek, ogląda cięcie regularnie jako kontroler jakości i… nic mi nie powiedział.

Do dnia kiedy przyszła midłajfka na kontrolę i ważenie i poprosiła o zaprezentowanie cięcia. Zaprezentowałam. Midłajfka wyjęła z neseserka… skalpel i podała swojej asystentce-studentce.
-Ty to zrobisz?
-No nie wiem, ja jeszcze nigdy…
-CO! – wrzasnęło mi w głowie a one dwie pochylają się nade mną z ostrym narzędziem.
-No dobrze, to ja to zrobię.
-CO! JEZU!

Ciachła mi coś i podała studentce. Złapała z lewy boczek i pociągnęła za prawy boczek, coś ukłuło…. i wyjęła mi z kiszek sznurek z koralikiem na końcu.

Cały ten czas drażniło mnie coś w dresach więc myślałam, że gumka od gaciorków drażni mnie w rankę. Okazało się, że miałam szew długoi na 20 cm, lecący zygzakiem na wskroś rany, ograniczony z obu końców białymi koralikami o średnicy 0,5cm!!!

Kiedy midłajfki poszły:
-Suseł!
-…co?
-Czemu mi nie powiedziałeś, że tym razem załozyli mi szew i to z koralikami???
-A spałabyś spokojnie gdybyś wiedziała, że masz tam sznurek, który ktoś w końcu będzie musiał wyjąć?
-……   …..  przysługa taka?
-No.

Sznurek mi oddały na pamiątkę, koraliki też. Schowałam razem z opaskami z nóżek Maluszka, klipsem i suszkiem pępuszka.

Taki Suseł. 🙂

Procedury czyli w co teraz wsadzić ręce?

Zwykły wpis

Dziesięć dni.

Maleńtas okazuje się dzieckiem o wiele bardziej wrażliwym niż Maja. Nasza Dziesinka jest od noworodka jak rosyjski czołg pancerny- nie straszne jej chłody przewijania, kąpania czy wycieranie pupczaka. Maleńtas natomiast jest małym aniołkiem śpiącym i rozglądającym się ciekawie póki ktoś nie rozwija go z kocyka i nie próbuje zmienić pieluchy. Łojesiu! Dże się wniebogłosy, czerwienieje, spina rączki i nóżki póki nie straci oddechu i nie przejdzie w tryb „grzechotki” czyli płacze tak długo na jednym wdechu aż zaczyna mu się łamać głosik i zaczyna gruchać. Zapnij ostatni pstryczek śpiochów – cisza. A mokre, zimne chusteczki na jajuszkach…

Próbowaliśmy dziś porobić mu trochę zdjęć klimatycznych. Nie udało się. Zawińcie, oddajcie Mamę i ciepełko i sio.

Tymczasem Mama Kokainka zamieniła się w ciągu ostatniego tygodnia w dojną krówkę. Jak Majka nie miała okazji posmakować bomby witaminowej pierwszego tygodnia, tak Maleńtas nie ma szansy przejeść tego co mu Mama wymodzi w mleczarni. Po tym jak do końca dnia zapełniliśmy półlitrowy pojemnik postanowiliśmy, że póki mleko nie zrobi sie białe (ergo- przestanie spełniać moje wymagania o których pisaliśmy ostatnio często-gęsto), to czego nie zje Maluszek, dostaje Maja. Maja natomiast posmakowała w mleczku i…. przeczyściła się wczoraj jak wyciorem do rur i zgodnie z tym co twierdzą specjaliści dała nam dowód na „delikatne” właściwości przeczyszczające mleka z cyca. I to akurat kiedy postanowiliśmy przeprowadzić akcję „Maju, chcesz siku?”. Po mlecznym indydencie pozostało nam tylko wsadzić ją całą w portkach do wanny i ściągać je pod prysznicem, żeby złapać co poleci. Maja poczuła się lekka jak motyl a my staliśmy bezradnie nad zlewem pełnym ubranek z wyrazem twarzy, który możnaby uwiecznić na fotorealistycznym obrazie pt. „Młodzi rodzice pieluszkowi w obliczu cudów natury”. 

Opracowujemy procedury radzenia sobie z podwójnym praniem dzieci, z 12 butelkami do mycia i sterylizowania, ubieraniem i rozbieraniem na cztery ręce i otwieraniem Mai kubeczków z ryżem na mleku za pomocą brakującej trzeciej ręki. 

Mam nawet taką wielką torbę lnianą do znoszenia rano utensyliów do salonu i zanoszeniu ich z powrotem wieczorem na górę. W tym czyste pranie w górę, brudne pranie w dół, telefony komórkowe, kubki po nocnym piciu, zapasowe skarpetki, szydełka, waciki do uszu i gumki do włosów. No łobłed. Bo po schodach nie mam siły się wciągać trzy razy na godzinę. 

O koralikach na sznurku czyli o przysłudze niespodziewanej- jutro.

🙂

Jeszcze szpitalnie a chwilę potem już domowo

Zwykły wpis

I nastała niedziela- dzień wypisu. Dziś jest piątek, Maleńtas ma tydzień, ale sami rozumiecie, że z dwójką Przyklejek u boku trzeba mieć czas na obsługę gospodarki. 🙂

Klątwa.

Kiedy byłam dzieckiem ciągle się o niej mówiło. Osobiście usłyszałam ją od mojej praBabci, która stwierdziła m.in, że mam pecha bo odziedziczyłam po niej biust i że w naszej rodzinie nigdy nie urodzi się chłopczyk póki wisi na nas klątwa. O niej usłyszała od swojego ojca, bo matka umarła młodziutko a i wtedy już historia była stara jak świat i praBabcia nie wiedziała od jak dawna klątwa się realizowała. Wiedziała tylko, że już ona sama jak i jej matka były kolejnymi kobietami w rodzinie w której wydarzyło się coś, co spowodowało, że ktoś okrzyknął rodzinę przekleństwem, które w owych czasach miało spore znaczenie- rodzina bez chłopców to rodzina bez ojcowizny, z gasnącymi nazwiskami, z koniecznością oddawania wszystkiego do czego doszło jedno pokolenie z posagiem córki- obcym. Dodatkowo powiedziano, że żadna z nas nie będzie w małżeństwie szczęsliwa.

Moja praBabcia (2) urodziła się w 1900 roku, jej matka (1) miała wtedy jakieś 21 lat,  praBabcia miała dwie córki. Jedna (3) nie miała dzieci, druga (4) miała kolejne dwie córki. I znowu jedna (5) nie ma dzieci, druga (6) ma mnie (7). Ja mam Maję (8). To daje 5 pokoleń wstecz i ok 130 lat babskich rządów. Co ciekawe- jeśli któryś z naszych mężów idzie „na baby”- ZAWSZE rodzi mu się syn. Ale że z nieprawego łoża, komfort rodziny z męskim potomkiem przechodzi nam koło nosa. A fakt, że synowie bękrty się rodzili udowadnia, że małżeństwa nie były zbyt udane. Reszta babek natomiast to z góry uprzedzone stare panny.

Kiedy miała się urodzić Maja, nawet nie bardzo wierzyłyśmy, że będzie inaczej. Skan nie był więc wielkim zaskoczeniem. Tym razem WIEDZIAŁAM, że to będzie chłopczyk, moja Rodzicielka twierdziła, że to NIEMOŻLIWE i macie oto baby placek.

Co się zmieniło? Nie wiem. Ponieważ nie wiadomo czego klątwa dotyczyła, nie wiadomo było co trzeba zrobić żeby się jej pozbyć. Najwyraźniej nam się to udało- ale twierdzę jedno. Może to karma, może klątwa- sądzę, że ja i Suseł zrobiliśmy to co nie udało się małżeństwom przez 130 lat- zbudowaliśmy związek na wzajemnym szacunku, porozumieniu, współpracy i rodzaju uczucia, którego żadna z moich praszczurek nie umiała dać lub wziąć. Wszystkie traktowały mężczyzn jako zło konieczne, wroga, głupka, oponenta a siebie jako ofiary samczych zbrodni. Pewnie, nie było łatwo, nie twierdzę, że nie miały trzech światów przez całe życie ale wszystkie popełniały błędy w tym samym momencie- na początku i gdybym przez chwilę słuchała ich rad pewnie dzisiaj pisałabym z pozycji matki Polki samotnej po przejściach.

Więc jest Gabryś. Siusiak. Cud natury, trąbka na nosie drzewa genealogicznego.

A w niedzielę, rankiem przyszedł no nas pan Pediatra, chłopak może 26 letni (mężczyzna na Oodziale, ratuj się kto może!) o aparycji studenta Politechniki Wrocławskiej. Przyniół sobie „krzynkę pełną narzędziów” do zaglądania w otworki cielesne i naobracał Gapcia we wszystkie strony, obmacując mu każdy centymetr ciałka. Gapciu zaparł się i nie dał zajrzeć w oczęta aż Mama musiała rozchylać z pan Pediatra świecić. Oczy są. W uszkach czysto i też są, dźwięki łapią, rączki są, kiszeczki są, głowa na miejscu, kształtna i równa, paluszki w liczbie regulaminowej, bioderka są, jajeczek…….nie ma. Nie ma. Będą szukać za 6 tygodni.

Potem przyszła starsza położna określić stan mój ogólny i szczególny, dobry we wszystkich polach do wypełnienia i obwieszczono mi, że mogę iść do domu. Jakoś mi nie bardzo się to uśmiechnęło, bo jak tu wytłumaczyć Mai, że mama jest ale jej nie ma bo jest na piętrze i nie wolno po niej skakać? Tak czy inaczej obwieszczono, krew do ostatniej analizy pobrano i po Susła dzwonić pozwolono. Mieliśmy iść do domu po lunchu. Przyjechał Suseł, spakowaliśmy się o 14:00 i …. o 17:00 okazało się, że ktoś źle bazgrnął na fiolce z moją juchą i wyniki hemoglobiny po utracie krwi w czasie operacji będą jutro. Co robić? My w pełnym ekwipunku do wymarszu, Dzidziek w mundurze galowym…. Przyszła położna i dawać mi dźgać żyłkę. Ja się zdenerwowałam i nic nie upuściłam. Dźgnęła drugą- nic. W drugiej łapie- jeszcze mniej niż nic bo przecież ja od dźgania mam mroczki i świat mi wiruje.

Poszeptały, jest niedziela, ten tego, jak coś to wróci, ten tego. IDZIEMY! A jak zrobi mi się słabo, mam dzwonić to po mnie przyjadą. Pocieszająco.

I poszliśmy. Sala była już pusta, Oddział pusty i cichy, gdzieś daleko odkurzacz- całkiem jak na wczasach w Jaszowcu kiedy nasz pociąg odjeżdżał ze stacji jako ostatni, wszyscy wczasowicze już dawno w podróży a my koczowałyśmy w pustym, szumiącym odkurzaczami ośrodku w poczuciu bycia ostatnimi na ziemi.

Zrobiłam jeszcze zdjęcie łóżka, które zajmowałam z Majką i poszliśmy ostatecznie:

  

Zrobiło mi się słabo w wejściu do domu. Nigdzie nie pojechałam. 🙂

***

Dziś Maleńtas ma już 8 dni. Je i śpi, całkiem nie jak Maja która jadła, jadła, czuwała i spała w tej włąśnie kolejności. Maleńtasa dobudzam dmuchaniem, czyszczę podwozie, tankuję do pełna i patrzę jak odpływa. Nienawidzi jak mu wieje po jajeczkach (których jeszcze nie ma) i dże się  wniebogłosy za każdym razem kiedy ktoś dobiera mu się do gaciorków. Znowu- całkiem inaczej niż Maja, która promieniała rozebrana do rosołu. Majka była Ulewajka, Maleńtas jest Zdzisek Walikupa- do pół godziny mamy prezent w tych gaciorkach co on to nie lubi ich zdejmować. Maja wtedy zaczyna płakać, dołącza się w bólu i współczuciu i robi się koncert.

Maja głaszcze, całuje po główce i idzie. W pierwsze dni kontakt ograniczał się do 5 sekundowych zbliżeń podczas których Maja głaskała po główce, mówiła „Lala!” i szła do swoich ważnych spraw krasnoludkowych. Wczoraj wieczorem jednak spędziła 10 minut na głaskaniu, całowaniu po główce i dotykaniu paluszków. Bała się na żarty za każdym razem kiedy poruszył rączkami szybciej ale zaraz wracała do macania.

Ponieważ jestem zajęta pielucho-mlecznym biznesem, Maja uwiesiła się Taty i Tata ma przerąbkane. Noś, rzucaj, kręć, siadaj i oglądaj ze mną, „choś tu!”, rób fikoły, daj sobie wyrywać włosy z pępka.

No i akurat ostatnio wkroczyła w fazę dwulatka radzącego sobie ze złością lepiej lub gorzej, więc dziś niestety trzeba było ją wstawić do spiżarni (nie ciemnej, nie bójcie się) i poczekać aż przejdzie. Chciała jednocześnie budować z klocków, oglądać Mysię Mimi, jeść śniadanie w salonie i iść z Tatą na spacer z psem. A na to wszystko, jak wisienka na torcie- „NIEEEE!!”

Po minucie wycia, tupania i walenia do drzwi, wyszła, dała Tatcie buzi, siadła na krzesełku i wtrząchnęła podwójne śniadanie bez ani jednego „nie”. W nagrodę poszła na lasu odkrywanie i wróciła grzeczna i zgodna jak aniołek. Książka „Toddler Taming” dr.Greena rzondzi!

 

Łażenia, mdlenia i słuchania dzień cały

Zwykły wpis

Rankiem…. rozsunęły się zasłony i szalona druidka kazała się zaprzyjaźniać. Ułamek sekundy dzielił mnie od wyskoczenia z łóżka i skoczenia jej do tchawicy. Człowiek rozczochrany, spocony od kaloryfera, w porozciąganej koszulce do karmienia, z członkami wystającymi spod zmiętego prześcieradła… czy ona ma front swojego domu unoszony na rolecie? 7:00 rano budzik uruchamia mechanizm i szu! cała ulica widzi ją w betach leżącą na piętrze i machającą przyjaźnie do przechodniów.

Zrobili zastrzyk przeciwzakrzepowy.
-Ojej. Znowu w brzuch?
-A chcesz?
-Co?
-W brzuch.
-NIE!
-No to zrobię ci w nogę.
-To jest jakiś wybór??- poczułam się oszukana. 🙂

Zdjęli worek na siuśki niniejszym dając prawo do szusowania po korytarzach w szlafroku.

Zza firanki zajrzała jakaś blond głowa i wschodnio-europejskim akcentem zapytała o śniadanie. Głowa okazała się Polką, która do końca dokarmiała mnie i zapewniała miłe towarzystwo, znajoma FakiJapi z pracy, mama małego chopcika, więc było o czym rozmawiać. Poszusowałam więc na stółówkę, pchając przed sobą akwarium z dzidziem. Zmuszona byłam zjeść tosta z dżemem, potem drugiego i jeszcze jednego, michę płatków z mlekiem i po raz kolejny to zdziwiłam się jak to w życiu i na bezrybiu- i rak ryba.

Na sali tymczasem- nastała pora na prezenty i wizyty. Dziwne, obowiązuje ograniczenie co do liczby odwiedzających ale po zastanowieniu się, nie redukuje to tłumu przechodniów szeleszczących reklamówkami bo jeśli pacjentka jest jedna, doda się do tego męża i dwie osoby dorosłe to robi się z tego czwórka. Razy cztery łóżka daje w szczycie 16 osób w sali. Plus dzieci nowonarodzone- 20 plus dzieci ze zbioru „inne” należące do pacjentki- nawet 24. A więc przestrzeń za kotarami zaszeleściła folią i gratulacjami. Nad szumem przebijała się sąsiadka z łóżka które zajmowałam z Majką. Urocza kobieta! Razem z druidką umilały mi pobyt do tego stopnia, że jeszcze dzień, przeniosłabym się do węzła elektrocieplnego w piwnicy.

Pacjentka owa, po pre-eclampsji, z postury była typową Brytyjką a z zachowania typową chamką. Żłopała litry Coca-Coli więc namiętnie, donośnie i nieznoście bekała jak stara maciora. ZA KAŻDYM beknięciem przepraszała wylewnie całą salę i bekała znowu- jak obszczymur z dworca. Do tego dochodziły pierdy wieczorne do których unosiła zad znad materaca(wszystko widziałam bo kotary były w trybie „zaprzyjaźniania się) i czkanie.
-Hip! hip! hip! sorry! hip! beeeeeeeeeeee……….

Ale co najciekawsze- NIDGY nie wydała ani jednego z tych trzech dźwięków przy Znajomych. Znajomi przychodzili na umówione spotkania, zasiadali, rozmawiali o sztuce, książkach, filmach, fafa rafa a ona grała panią z salonów. Wychodzili- HIP! PRFFFFF!!!!

Dała na imię swojej córeczce- Wisienka. Dobra, niech będzie wisienka. Reszta sali była świadkiem wyszukiwania imienia dla dziecka jakby nie było na to czasu wcześniej i wprost pięknie można było zauważyć jak przebiega proces zidiocenia w przypadku tej pary pragnącej być „on top”:

-Wisienka. To takie cudne imię.

Przyszła koleżanka od literatury:
-Wisienka, cudnie. Po japońsku  „wiśniowe kwiecie” brzmi „satura”.
-Och! Dajmy jej na drugie Satura!- Ona.
-Wisienka wiśniowe kwiecie?- On.
-Tak!
-No nie wiem.

Przyszedł kolega od sztuki:
-Nazywa się Wisienka Satora.
-Satura.
-Satura? A nie Satora?
-Już nie pamiętam. Zadzwoń do Koleżanki od Literatury i się spytaj.
-…
-Satura.
-A więc nazywa się Wisienka Satura.

Przyszła Teściowa.
-Nazywa się….kochanie pomóż mi!
-Co?
-No imię!
-Satora.
-Nie! To pierwsze…
-…Wisienka?
-Ach! Wisienka, widzi mama, jeszcze się nie przyzwyczailiśmy.

I tak w kółko na zmianę z historią o pre-eclampsji. Poszła na rutynową ostatnia wizytę u midłajfki (tą samą co ja sama chciałam odwołać) i okazało się, że ma ciśnienie 180/120. Błyskawiczny ambulans, wywołanie (przy takim ciśnieniu cesarka nie wchodziła w grę), dziewczynka Wisienka zakleszczyła się ramionkami, tętno zaczęło spadać, uśpili ją i wyjęli dziecko obracając ją przez brzuch. Reanimowali maleństwo z udziałem elektrowstrząsów 10 minut . Udało się. Taki Apgar daje do myślenia na całe życie: 0-0-7.

I przyjechał Suseł z Mają. Weszli za kotarkę, Maja spojrzała na mnie, odwróciła głowę i w płacz pokazując paluszkiem w stronę wyjścia:
-Tam tam tam tam!

Nic się nie dało. Ani przynieść do łóżka ani usadzić na fotelu, co popatrzyła na Mamę w łóżku- w ryk. Po 40 minutach dała się usadzić półdupkiem na brzegu łóżka i dostała ciasteczko. Trzymała je w rączkach i skubała aż spytała:
-Mamuu…
-Co kochanie?
-Ceść?

Do akwarium zajrzała, popatrzyła, powiedziała „lala!” i poleciała zwiedzać korytarz- z dala od łóżka które pożarło Mamę i pokoju, który nie jest pokojem w jej domku.

Suseł dowiózł mi 5 litrów soku, ciasto, ładowarkę do iPoda, książkę o poskramianiu toddlerków, zabrał syfki i pojechał- Mai nie dało poskromić się tak łatwo jak piszą w książkach i trzeba było ratować Oddział przed nadmiernie ciekawskim knypkiem. Zanim jednak poszedł Rodzicielka wzięła Maję na spacer po szpitalnych ogrodach a mi przyszedł czas na zdejmowanie opatrunku. Też się bałam, że kiedy tylko Suseł odklei plastry, kiszki wypadną mi do ścieku ale tym razem jakoś bardziej mnie potrąciło to całe odmaczanie, usiadłam na zydelku pod prysznicem, zrobiło mi się słabo, potem jeszcze bardziej, potem kompletnie źle, Suseł zawołał midłajfkę a ja siedziałam na sedesie obciekająca wodą niczym wodnik szuwarek zawinięta w szlafrok jak w szmatę i pochlipywałam jak głupia. Poprowadzili do łóżka jak jakąś ułomną ciotkę ze Zgierza.

Wbrew woli wróciłam do słuchania opowieści zza kotar. Na szczęście pacjentka z prawej została wypisana wieczorem więc pozostało mniej widowni do słuchania pierdów i beków. Szalona druidka rozsuwała kotary tego dnia jeszcze z 6 razy i jakoś nie przyszło jej do głowy, że ktoś je jednak zasuwa z cierpliwością maniaka- znaczy się, że sobie nie życzy. Nic. Pacjentka od Wisienki dała sobie pofolgować z Colą przez co miała czkawkę prawie 1,5h w nierównych odstępach czasu. W nocy, o 4:00 nad ranem włączyła sobie pompkę do cycków i radośnie ściągała pokarm w ciemności póki nie strzeliło jej do tej pustej dyńki, żeby wstać i zapalić światło na całej sali. Również u mnie. Chociaż miała lampkę nad łóżkiem. Kotara uratowała ją od śmierci. Kotara i moje kiszki poszatkowane.

Teraz o karmieniu. Z FakiJapi stwierdziłyśmy ostatnio, że to jakaś narodowa obsjesja w którą tak naprawdę nikt nie wierzy. Karmi Bliźniaczki z cycka. W miesiąc przybyły po kilogramie każda i zamiast cieszyć się, midłajfki zdziwiły się takim przyrostem masy na mleku z cyca. A przecież to NAJLEPSZE co możemy dać, więc skąd ten konflikt? Karmić bo najlepsze ale zdziwione, że działa? I ze jest mną podobnie choć inaczej. Każą karmić ile się da, przystawiać kiedy tylko można ale cały czas fakt, że do pierwszego mleka od porodu upływa 3-4 dni jakoś do nich nie dociera. Twierdzą, że dziecko je i się najada tymi kilkoma kropelkami, które są już naprodukowane. Maja miała w dupie ich teorie w pierwszej dobie życia i gdybym poczekała do trzeciej, chyba zapłakałby mi się na amen. Gabi natomiast, cierpliwa duszyczka miał dość o północy z soboty na niedzielę i oszukiwanie go pustym workiem jakoś przestało działać. Dostał mleka z butli i zasnął na 5 godzin. To jak: jest ale nie ma? Dziecko się najada tym czego jeszcze mama nie daje? To jakiś system przedpłat? Bi
erzesz towar dziś, płacisz w przyszłym roku? 😀 Tak czy inaczej, w oczekiwaniu na dzień mleczny (tym razem 4) Gabi dostał swoje Cow and Gate i okazał się małym żarłoczkiem i śpiochem jakich mało. Kto widział 3 przespane noce z rzędu u 4 dniowego noworodka?

Na słuchaniu życiowych opowieści, chodzeniu na stołówkę i w około łóżka upłynął nam ten drugi dzień chociaż i tak większą część czasu spędzałam na tuleniu swojej przyklejki. Po raz kolejny też stwierdzam, że tulenie noworodka czy niemowlaka w UK nie należy do etykiety położnictwa. Matki trzymają swoje oseski w akwariach, nie wyjmują ich, mało do nich mówią, więc i z Mają i teraz byłam traktowana trochę inaczej. Za każdym razem kiedy przychodziła jakaś midłajfka pytano mnie czy zabrać dziecko i odłożyć.
-Wrrrrrrrrrrrrrrrrr…….!!!!!!
-Dobra! Tak tylko pytałam!

A o klątwie i wypisie jutro. Teraz budzą się Potwory. 😀