Monthly Archives: Styczeń 2009

Nowe trajkotki

Zwykły wpis

Od tak dawna nie zaglądałam do kielicha goryczy Onetu, że zdziwiłam się, że nie doznałam szoku jak przy jedzeniu muchomorów. Mówią, że jakiegoś tam grzybka można jeść sporadycznie przez wiele lat aż zje się o grama za dużo i cała toksyna odłożona w komórkach ciała osiągnie punkt krytyczny … i kipka! Nie kipnęłam co prawa ale mam niesmak jak po zjedzeniu purchawy. Ot, taki powrót do forów.

Remontujemy. Od dwóch dni zamieniamy spiżarnię w pomieszenie do którego chce się wejść z otwartymi oczami. Po poprzednim właścicielu pozostały ściany w kolorze, no cóż, w palecie Duluxa takiego nie uświadczysz. Coś na kształt zieleń-jeleń ze smurglami, chrupkami i zamalowanymi pająkami, ku przestrodze chyba. Drewniane listwy przypodłogowe, zalane dokumentnie przypominają tort urodzinowy po którym spływa zielony lukier, podobnie jak po linoleum. Pan T. oprócz spełnienia marzenia lukiernika miał też w spiżarni szafki kuchenne przymocowane do ścian na deski, śruby, drewniane kołki, gwoździe i klej gumiasty I TO WSZYSTKO NA RAZ. Fizyk doświadczalnik pomyślałby, że Pan T. trzymał w tej szafce osobliwość, a że wiadomo, że osobliwość ciężką bywa postarał się, żeby mu ta szafka nie spadła na nogi. Z innych numerów, które zainteresowałyby architekta jest rurka wybiegająca ze ściany na 30cm i kończąca się nagle, a żeby z niej nie ciekło czy nie syczało- została zaciśnięta na płasko. Chyba tą szafką z osobliwością. Potem jest instalacja, która leci po ścianach niczym żyły na Pudzianie, łuk z cegieł, który byłby piękny gdyby nie to, że pokrywa go skorupa farb jak przystalo na cegłe malowaną co wiosnę gęstą olejną co rok, zaczynając od tego w którym zatonął Titanic. 

Oderwałyśmy więc szafkę od ściany łomem, opaliłam cegły i framugę drzwiową, zerwałyśmy listwy przypodłogowe, zeskrobały konserwowane insekty i pomalowałyśmy na kolor „Słoneczne mango”. Kolor świętojebliwy ale ładnie wygląda w towarzystwie półek i kwiatków i słoików i takich tam.

Maja siedzi w wózku, żuje kocyk i co godzinę dokonuje odbioru technicznego. Dostała histerii na dźwięk wiertarki i musiałyśmy iść na piętro oglądać Kubusia Puchatka na ścianie a w międzyczasie Babcia drylowała dziury do spiżarni sąsiadów. Nie wiadomo gdzie wpadły kołki wsadzone w otwory, słychać było tylko brzdąk i po kołkach. Tylko czekać aż sąsiadka Frytka-Spaloniutka popuka wieczorem i odda mi moje kołki. :/

***

Dostaliśmy benefity. Fakt, że skrobanie ścian zasługuje na pierwsze miejsce w tym poście świadczy o tym co sądzę o takim beneficie. Każdy plujek z forów onetowych, który twierdzi, że na benefitach można bujać się porszakiem po dzielni, niech sobie weźmie nasze wyliczenie i pójdzie za nie dopompować oponę. Jedną. Dali nam herbatnika na konto a okruszki będą podrzucać przez następne tygodnie. Śmiech na sali. Dziś nie lubię Anglii. OK, w Polsce dostałabym co najwyżej na waciki do uszu ale nie po to wyjechałam na drugi koniec Europy, płacić podatki i zwiększać PKB obcego kraju, żeby na urlopie macierzyńskim zastanawiać się czy oddać pięciomiesięczne dziecko do żłobka, gdzie obca baba będzie macać mi Kluskę i zmieniać pieluchę na 10 minut przed odebraniem dziecka. 

Mam ten komfort, że mamy Babcię ale co by gdyby? 

***

Maja z okazji pierwszego zimowego przeziębienia odsłoniła niewiedzę matki w dziedzinie posługiwania się przyrządami toaletowymi dla niemowlaków. Gruszka, bo o niej mowa to podstępne bydlę. WIęc było tak, że Kokainka dostrzegła w majkowym nosie glutka i postanowiła wypróbować gruchę. Wsadziła dziobek do noska i odpuściła denko. Siorbnęło, Majka zafurczała a jedyne glutki jakie wyszły ukleiły się dziobka, bo na pewno nie wessały się nigdzie. Kokainka spróbowała jeszcze raz i stwierdziła, że taka gruszka powinna mieć raczej kształt gumowego małego palca, bo pełniła dokładnie taką rolę- grzebatorka. Biedna Kokainka cisnęła gruszkę w kąt i wieczorem pożaliła się Pu przez telefon, że gruszki to przereklamowane gadżety, których kompletnej nieprzydatności jakoś nikt dotąd nie zauważył. Wtedy Pu, oddalona o 1000 km zaśmiała się z Kokainki i uświadomiła ją, że gruszkę się wkłada no noska, DRUGIM PALCEM ZATYKA WOLNĄ DZIURKĘ i wtedy zasysa glutka. 

Kokainka poszła więc szukać gruszki ale ślad po niej zaginał. Boston udaje, że to nie jego sprawka i pewnie ma rację, bo szczątków też nie znaleźliśmy. Kwestia gruszki pozostaje więc nierozwikłana, Majka pozbywa się glutków grawitacyjnie, Kokainka grzebie w zestawie kosmetycznym i z zaciekawieniem unosi kolejne akcesorium o nietypowym przeznaczeniu. Majka uczy się biegać w trybie przyśpieszonym i ucieka od takiej matki. 

***

Co tam jeszcze… O, z ciekawostek o których ostatnio słyszałam w TV to wybielanie odbytu jako zabieg upiększający na absolutnym topie oraz imię dla dziewczynki- Żywia. Żywiec dla chłopczyka?

Odkryłam dodatek do Mozilli- STUMBLE IT!. Z tego powodu musiałam spojrzeć łaskawym okiem na Mozzilkę, porzucając Operę ale opłaca się. Stumble to rodzaj nakładki na przeglądarkę, która wyszukuje nam strony najbliżej odpowadające naszym wymaganiom i zainteresowaniom. Daje wybór z około 150 dziedzin. W ten sposób znalazłam:

* wirtualna folię bąbelkową do strzelania ( http://fun.from.hell.pl/2003-11-24/bubblewrap.swf)


* sposób na szydełkowanie toreb na zakupy z… toreb po zakupach ( http://img152.imageshack.us/img152/7044/frenchknitting313vz6.jpg )

* oraz projekt ekologicznego domu z gliny i gałęzi

  

Wszystko to strasznie pożyteczne. Nie natrafiłam jeszcze na przepis na wykonanie grzebienia z ości ale śmiem sądzić, że jeśli miałabym mieszkać w takim błotnym szałasku i biegać do TESCO z plecionką z odzysku, stylistyka zabraniałaby mi używać zgrzebła ku własnej próżności.

***

Wszystkim moim nowym Czytelnikom ślę serdeczne Hi!, starym dziękuję za cierpliwość i podziwiam za pokłady nadziei.

Teraz Majka:

jffgiuimn 568545nyjjkj m   nbntb bnn.l , ,mymbn  lo n5bv  hnk m,iujnjuhgyftrdescbfn jhnb bnvhjk, tfkjj

Już. Mówią, że jak dać małpce maszynę do pisania, kupę papieru i mnóstwo czasu- stworzy dzieło literatury. Majce jak widać potrzeba będzie więcej czasu.

Buziaki.

O frustracyjach i codziennych radościach rzecz mała, a cieszy.

Zwykły wpis

Kochani. Spragnieni, stęsknieni, niedoinformowani, zawiedzeni, rozczarowani- informuję niniejszym, że żyjemy, toczymy się i nie powaliła nas żadna odmiana ptasiej grypy. 

CZAS a raczej jego brak jest odpowiedzią na pytanie: Co do cholery stało się z Kokain i jej grafomanią?? 

Kokainka kręci się w kółko a pod koniec dnia pada tak zmęczona, że ma siłę tylko zdjąć gumkę z włosów. Budzę się o 6:00 wsadzam Majce butelkę na ślepo do noska, Majka budzi mnie mocno przekonana, że to nie ten otworek, potem dopycham ją smoczkiem na kolejne 3 godziny, do 9:00 kiedy nasz Wijunek Miriadoręki zaczyna wierzgać kopytkami, puszczać bąbelki ze ślinki i śpiewać: Iiiiiiii!!!!!! Pielucha, butelka, ćwiczenia na unoszenie kuperka w górę, potem przebieranie w dzienne łaszki i robi się 11:00. Po śniadaniu Wijunka Miriadoręka zasypia (na 20 minut) podczas których myjemy naczynia, ja sprzątam po trąbie powietrznej jaką zostawia po sobie Suseł kiedy wychodzi do pracy…i moja Rodzicielka wymyśla zajęcie na Dopopołudnie: szycie, rysowanie, szukanie czegoś po sieci- wszytsko bardzo twórcze i w ogóle super ale po 20 minutach Wielki Plan zamienia się w bujanie Majką jedną ręką i mieszanie zupki z warzyw drugą. Jeśli jeszcze do południa wpadnie mi na podłogę list od Pani Listonosz, daje mi zajęcie jak dzwonienie po bankach, firmach, AnglianWaterach i innych trutniach. Poprzelewam trochę funduszków (funduszków, nie funduszy), żeby zatkać nPowerce albo BritishGazowi gęby i prawie zawsze kończy się telefonem do HMCR z sakramentalnym pytaniem: gdzie są nasze benefity, jakie jeszcze pytania do mnie wyślą pocztą tracąc na znaczek zamiast do mnie zadzwonić, skoro w każdej kopercie proszą o numer telefonu?

Maja ma 4 miesiące i 12 dni a Child Benefitu nadal nie mamy. Podobnie jak Working Tax Creditu. Pod tym względem, jak zaczynam sądzić- Polska i Anglia niczym się nie różnią i pewnie wielkim odkryciem nie będzie jeśli powiem, że mam mocne podejrzenia, że każdy rząd na świecie działa tak samo: podatek daj, składkę daj, za prąd zapłać, za gaz zapłać, a dopłać jeszcze odsetki… ale kiedy przychodzi do działania w drugą stronę- nagle komputery nie działają, nikt nie zna przepisów, na odsetki za zwłokę nie ma co liczyć a najlepiej odwal się szary człowieku i daj nam w spokoju mieszać herbatę w szklance. Już straciliśmy 4 miesiące odsetek na funduszu dziecięcym. 250 funtów od rządu powinno od czterech miesięcy pracować na oszczędności dziecka za 16 lat a tu kicha. Zasiłku nie ma, czeku nie ma, nikt nic nie wie, czeski film przy współpracy z wytwórnią Nornica Pikszers. Nagle internety, konta, on-line wodotryski, numery dostępowe… wszystkie te „zdobycze cywilizacji, których zadaniem jest poprawiać jakość życia obywateli” stają się nagle wkurwiającymi głazami leżącymi na drodze do załatwienia najprostszych spraw. Nie kamykami w bucie, nie. Wielkimi szesnastotonowymi przeszkodami za którymi nawet nie widać czy to tunel czy dziura w dupie. :/

Suseł zmienił pracę. 20% więcej kasy, 2-5*C przez cały dzień. Z ulicy dostał się na Team Leadera polskiego zespołu pracowników 3663. Ma pod sobą 15 Polaczków, którzy chorują dwa dni po rozpoczęciu pracy, wychodzą do domu w połowie roboty lub dzwonią do Susła o 23:30 i ryczą w słuchawkę:

-ROWEREK?? ROWEREK?!?

A rano nic nie pamiętają.

Ja do pracy wracać nie chcę. Teraz, kiedy Majka zaczyna kumać rzeczywistość, wyciągać łapki po wszystko, śmiać się głośno na nasz widok i płakać kiedy zostaje sama na 2 minuty mam wracać do Firmy na 10 godzin dziennie? Moja Rodzicielka na etacie Babci to jednak nie to samo co Mama Zawsze Pod Ręką. Babcia nakarmi, potuli, wykąpie ale ja tam, w pracy będę umierać w poczuciu, że mijają mnie najpiękniejsze momenty nauki życia Pumpla. 😦  Napisałam listy do wszystkich banków w naszym mieście i ok 12 agencji pracy z pytaniem czy posiadają u siebie stanowiska dla polskojęzycznych pracowników biurowych czy bankowych i prośbą o poinformowanie mnie , jakakolwiek odpowiedź by nie była. Zadzwoniła jedna agencja z odpowiedzią, że mają takie stanowisko, już zajęte ale może jestem zainteresowana pracą na taśmie? Taśmie? TAŚMIE?

Sylwester był. Oglądaliśmy „Gwiezdne wrota” i dokładnie o 00:00 patrzylismy jak zły, niedobry larw wnika komuś w układ nerwowy. Szmpan już trzeci Sylwester przleżał na stojaku. Mówiłam, że tak będzie. 

Święta były. Były fajne. Nagotowałyśmy się jak Makłowicz w swoich najgorszych nocnych koszmarach. Rodzicielka nie dorwała karpi, więc się obraziła na rybę smażoną. Zaplanowałam keksy z maszyny ale nie udało na się kupić drożdży w kawałku. Na półce zabrakło mieszanki na moje ulubione ciasto z torebki, zmusiłam się kupić aternatywę VALUE i wszyscy dostali po nim zgagi. 

Na Wigilii zagościli u nas FakiJapi z Mężem i Dzieciakiem. Siedzieliśmy i do 3:30 nad ranem plotkowaliśmy na temat Susuła, który o 23:00 poszedł na górę położyć Majkulca i już nie wrócił. Znalazłam go przykrytego krawatem z Majkulcem pod pachą. Maleństwo zaś nie dało pojeść bo akurat zaczął działać antybiotyk, który przypisał jej rano lekarz i łzom nie było końca. Umęczona padła w końcu, w sukienusi odświętnej i buciczkach itak sobie spała z Tatą do rana.

W Wigilie rano przy przebieraniu na ramionku znalazłam bąbla o powierzchni jednogroszówki w miejscu gdzie dotąd widniał ślad po wygojonym szczepieniu przeciwgruźliczym. Po 4,5 miesiąca spuchł, podszedł ropą i pożądnie się wystraszyłam więc raniutko wsiadłam w autobus do wiochy obok gdzie mieści się nasza przychodnia. Ale kierowca autobusu miał pamięć jak kura i zamiast zatrzymać się na następnym przystanku jak prosiłam, nie zatrzymał się w rzeczonej wiosze wcale i pocisnął radośnie do miejscowości dalej…12 mil od mojego celu. Skruszony pokazał mi przystanek powrotny i obwieścił, że kolega podjedzie za… 50 minut. A więc stałam sobie z Majką w nosidełku, kontemplując szosę i drzewo aż odpadły nam tyłki przez front arktyczny kiedy przyjechał autobus powrotny. U lekarza dostałyśmy antybiotyk. Pan Doktor bardzo się śpieszył ale nie wystarczająco- uciekł nam autobus do domu… i stałyśmy na przystanku kolejnych 55 minut aż front arktyczny…

Majka dostała różowe świnstwo, pochodne penicylinie, które zafarbowało wszystkie ubranka, które założyłam jej przez kolejne 5 dni. Ramionko przestało puchnąć, bąbel pekł, ropa wyciekła, za to Majek zaczęła zapełniać 7 pieluch dziennie treścią obiadkową i stwierdziłam, że dośc z tym różowym szaleństwem. Teraz leczę jelitka, podaję bakterie trawienne i poję ją marchwianką. No łobłęd.

Ja z kolei, realizując informator poporodowy dla statystycznej mamusi, zaczęłam tracić włosy dokładnie w tygodniu w którym o tym napisali choć nie do końca jestem pewna czy AŻ TAKIE ilości włosów mieli na myśli? Podaruję Wam szczegóły, powiem tylko, że jeśli tak dalej pójdzie dołączę do Sinead O’Connor w walce o prawo do noszenia łysiny lub zacznę podejrzewać, że ktoś dosypuje mi do herbaty jakąś chemię. Aż płakać mi się chce. Wiążę włosy na cały dzień bo inaczej wyglądam jak chimera otoczona swoimi wężami- wyciągam włosy ze wsząd: z jedzenia, z dziecięcego mleka, Majce z buzi, z myszki komputerowej i mikrofalki. No płakać się chce, na serio. 😦

Rodzicielka cierpi męki aklimatyzacyjne. Docenia to co wszechobecna wilgoć robi ze włosami i skórą ale wpienia ją fakt, że nie umie póść do sklepu po chleb. Nadal odmawia próby jazdy samochodem, choć twierdzi, że może, w każdej chwili ale nie dziś bo akurat jest środa. Chce ptaszka ale nie może pojąć dlaczego e-Bay nie dopuszcza handlu żywymi ptakami a kanarek to za niska półka dla doświadczonego hodowcy. Ostrzy więc zęby na nieosi
galne w Polsce żako, ostrożnie tyka palcem myśl, że miałaby poodkładać i pooszczędzać pieniążki wydawane na żelki, żeby za kilka miesięcy beztrosko wydać 500-700 funtów na ptaka marzeń. W międzyczasie dopomina się jakiegoś gouldiańskiego fincha, ptaszka okropnie kolorowego i znowu napotyka opór: hodowcy nie słyszeli a ja się stawiam. Miał być jeden ptaszek i jeden pies. Jak odłoży majątek i kupi żako to już będą dwa ptaszki i pies, nie? 

Wchodzi też w tryb Teściowej na Podorędziu i mniamga, że Suseł to,że tamto. Że za dużo pracuje i wraca o 19:00 a budzi ją o 6:30. Po powrocie, że jest zmęczony a mógłby poremontować do 21:00 i nie ma siły na nic. Dziwne to, rzeczywiście. Nie do pojęcia. Że wolnego ma jeden dzień w tygodniu i że ręce mu opadają na samą myśl, że ma go spędzić a nami na całodziennych szusach po sklepach. Zakupowanie i grzebanie po wieszakach to przyjemnośc przecież, nie? 

***

Dość. Pralkę mamy zepsutą i jak widać, od półtorej godziny siedzimy w łazience i pierzemy łaszki ręcznie. Łaszki piorą się same a my w tym czasie: nadrabimay blogowe zaległości i oglądamy „Gwiezdne Wrota”. 

No, to ten…no usłyszenia. :*

PS. Szydełkuję. Czyli babieję na całej linii.