Monthly Archives: Luty 2011

Ja i inne dinozaury

Zwykły wpis

Znacie Barneya? Taki purpurowy dinozaur kochający dzieciaki miłością
podejrzaną.

 

Mówią dzisiaj w JimJam, że Barney ma urodziny.

Czyli nie tylko ja ale inne dinozaury też?

🙂

Suseł zadzwonił z pracy i stwierdził, że jestem dobry rocznik, wystarczy trochę podrasować, wymienić parę podzespołów to jeszcze trochę pohulam.

A na urodziny dostałam Jareda Leto (westchnienie zachwytu):

 

i jego nowe nutki na trzecim albumie

oraz komplet 14 aluminiowych szydełek, które kocham od pierwszego dotknięcia i robię im łóżeczko. 🙂

No to idę  hulać bo znowu cieknie spod pralki.

Pa!

Craftkowo, kolorowo i tak jak lubię.

Zwykły wpis

Oj wiem, no. Nie bywam. 🙂

Nie bywam bo zamieniam dobę w osobliwość. Taki twór co się rozciąga w czasie i przestrzeni.

Tworzę. W tydzień zmajstrowałam 6 zabawek na szydełku i jestem w fazie wykańczania dwóch z nich. Jadą w Wielka Podróż Bolka i Lolka. 😉
I kiedy już postanowiłam, że resztę zabawek wezmę ze sobą na pierwszy wiosenny carbud, a tym czasem skupię się na kocykach i kokonkach, znalazłam w sieci cudeńko prześliczne i siedziałam wczoraj do 1:00 w nocy klejąc wykończenie.

To KOKESHI.

(…)To laleczki zrobione z drewna i są chyba najbardziej znanym rodzajem japońskich figurek. Najprawdopodobniej kokeshi wywodzi się z regionu Tohoku z początku XIX wieku, gdzie kijiya(stolarze) zaczęli robić proste laleczki, aby je później sprzedać jako pamiątki turystom. Początkowo lalki te reprezentowały życzenie o zdrowe dzieci. Kokeshi były robione z drzewa Wiśni, Kejaki, Kasztanowca i Darni, które przed użyciem są sezonowane od roku do pięciu lat. Drewniane figurki były tańsze niż inne rodzaje lalek. Z czasem określone kształty były znakiem rozpoznawczym konkretnych regionów. Dzisiejsze lalki są robione dokładnie tą samą metodą jak to miało miejsce setki lat temu.(…)

To małe dzieła sztuki od tradycyjnych jak te:

    

przez nowoczesne:

       


aż po wydumane dzieła japońskich designerów, które krążą po świecie  za ceny sięgające tysięcy dolarów. Każda z rzeźbionym autografem projektanta. Lub takie:
 

  

Więc usiadłam, poczochrałam się w pomysł i zrobiłam swoją pierwszą Kokeshi, którą nazwałam Miokoyoki.

  

Chwilę potem powstała jej nieco większa koleżanka, w pomarańczowym kimono wykańczanym na turkusowo. Koleżanka Miokoyoki jest nieśmiała, pewnie dlatego, że jeszcze nie wyrosły jej włosy a tym bardziej koczek, wiec na prezentacje na salonach musi poczekać. Najwyżej do jutra, obiecałam.

A tu szczegóły:

 
 
  

Mam pudełko z cekinkami. TYSIACE, każdego rodzaju góra pięć takich samych. Siedziałam więc, szuflowałam pęsetą i szukałam perfekcyjnego finiszu aż Suseł wyłączył mi światło. Całą noc marzyłam o Kokeshi różnych wielkości, nawet takich niedorzecznie dużych, z wyszywanymi kimonkami, kokardkami, patyczkami w koczkach… oj, pierdykło mnie ostro.

Ale w ciągu dnia… pudełka z cekinkami stoją na absolutnie najwyższej półce, lalki i zabawki pochowane bo jak na razie Maja nie do końca umie docenić maminy trud. Rzuca wszystko, łapie, śpiewa z radości a już po chwili oddaje mi do ręki jakieś odpadnięte detale mówiąc:
-O nieee, popats! O nie. JUS.

Dziś przyszła paczka z „oczkami” do zabawek. Maja dostała papier, żeby nie było, że poczta zarzuca Mamę prezentami a Mai nie. Po chwili dostałam garstkę pełną poodklejanych znaczków z Elką II i stwierdzenie: „jus” wypowiedziane z nadzwyczajnym znawstwem. Jus, dzieło zniszczenia dokonane.

Wspominałam kiedyś o moich postaćkach, które szydełkowałam wieki temu, kiedy moja wiedza na teamt osiągania pożądanego kształtu była daleka nawet od skąpe (jakieś 2 lata temu). Wygrzebałam więc chłopaków i oto jak sie prezentują. Najgorzej ma się Jack- wisiał pod półką z książkami od Bożego Narodzenia 2008, kiedy i gdzie zawiesił go Szwagier. Jest zakurzony (choć czasami kierowałam na niego ssawę) i lekko pożółkły (Jack, nie Szwagier) ale i tak piękny- bo pierwszy!

 

Czesio i Anusiak:

 

  

 oraz Mistrz mój ukochany, Yoda, który straszy twarzą bezóczną. Wszystko dlatego, że wciąż zastanawiam się jak dorobić mu patrzałki i zachować jego oryginalny wygląd?

  

Ponieważ nie mogę jeszcze pokazać Dwóch Zwierzaków, pozostaje Wam zerknąć jeszcze na Kameleona w fazie „Under Construction”.

 

A ponieważ Dzieciusie śpią, ja lecę grzebać w cekinach.

Pa!

Instynkt musi, drobny handelek i co tam Maju nowego w słowniku?

Zwykły wpis

Była Majka-Ulewajka, jest Gabryś-Mucha. On mnie ślini i oblewa na wpół strawionym mlekiem w proszku jakby był muchą! Poleje, poczeka, strawi, obliże. Ohyda. 🙂 Tetra mokra jak szmata, ja przebieram się jak wiktoriańska dama do obiadu- cztery razy dziennie. Nie mozna go wziąć na ramię przodem do siebie, bo wyciska mu się z brzuszka papu. Zero hamulców.

Kończymy puchę mleka dla dzieci „kolczastych” i spróbujemy wrócić do normalnego. W końcu za trzy tygodnie może spróbować pierwszego ryżu na mleku a tu taki wstyd- mleko łatwostrawne.

Maleńtas ma swoje „mniumnianie włosków” – łapie za swoją rzadką czuprynkę na czubku głowy i drapka. A rano ma podrapany czerep. I wygląda na to, że będzie „dzieckiem z kocykiem” bo nic go tak nie usypia jak szmatka w objęciach. Albo to kocyk, albo pieluszka albo słonik z doszytą szmatką od FakiJapi. Daj, pokaż łapkom, że przytulak jest a Maleńtas wtuli ryjek, zamknie oczka i tak znajduję go przy następnej butelce. Bo nadal śpi po 18 h na dobę.

***

Pokręciło mnie. Podniosłam Majka w przebieralni, żeby jej zmienić pieluchę- stuknęło, chrupnęło, AŁA! i koniec. Kokainka złożyła się jak nożyczki. To tyle w temacie podnoszenia dwu i pół latka.

Suseł zapodał „maść wujka z USA”, Rodzicielka okleiła części okołoschabowe KapsiPlastem, nałykałam się kodeiny i nie spałam całą noc. Ani tak, ani siak, wstaję jak w 10 miesiącu ciąży, jak się zegnę to już tak zostaję. Aż dostałam „niedzielę wolną” z okazji tego połamania. I kiedy ja unieruchomiona w fotelu, podparta poduchami i smierdząca maściami rozgrzewającymi, szalałam na ebayu zarabiając kroćki, Suseł umył gary, zrobił pranie, umył lodówkę, ugotował ziemniaki, grał z Maja w Farmę, dokarmiał Maleństwo… ja poproszę o taka kontuzję częściej.

***

Na ebayu zarobiłam 52 funty w 3 tygodnie. Ludzie, to jakaś chora impreza! Wystawiłam kokonki- poszły, poszedł kocyk, mam zamówienia na zabawki, kocyki z wymyślnymi ozdóbkami a do tego sprzedaję Majki łaszki jak jajka na targu! Codziennie latam na pocztę aż dziwnie popatruje na mnie poczciarka. Dostaję pytanie czy zaakceptuję płatność 99 pensów gotówką przy odbiorze osobistym? Jezu, nie, spuszczę ze schodów i naślę psy.
Na 12 sprzedaży aż 6 to Polki w UK, jedna Hiszpanka z Hiszpankowa, Jedna Szkotka, Irlandka, o dostawę pyta się Francuzka. Co, oni tam ubrań  nie robią, że opłaca im się dać .99 pensów za sukienkę czy 1,70 za parę spodenek i dwa razy tyle za przesyłkę? Czy to osoby chore na agorafobię?

W ciągu tygodnia zrobiłam śliczną czapkę, parę kapciuszków dla dziewczynki, pięć kokonków, 50% kocyka na zamówienie, teraz zaczynam żyrafę. Po jednym, żeby sprawdzić jak spodoba się na ebayu. Powoli zaczynam zauważać nisze i wykorzystuję bezczelnie. Przejrzałam też swoje narzędzia szydełkowe i okazało się, że jestem szczęśliwą posiadaczką 14 szydełek o tak małych rozmiarach, że można nimi co najwyżej drapać mrówki pod pachami. Wystawiłam. W 20 minut do obserwowanych dodało je 6 osób.

A Suseł postanowił dorosnąć i bohatersko pozwolił mi wystawić swoje PS2. Przejrzeliśmy też DVD w spadku po Theresie oraz gry. Za wszystko Suseł kupi sobie wypasioną kartę graficzną, która w czasie rzeczywistym renderuje pryszcze na brodzie u bohaterów strzelanek. 42 cale poszły w niepamięć, bo Suseł przykleił tylko jendego plastra nikotynowego i stwierdził, że swędzi. Jestem twarda.

Grzebiąc się po innych kategoriach natrafiłam też dziś na coś bardzo obiecującego. Na Zamczysku mieliśmy dostęp do starych książek które nie zostały sprzedane na aukcji. Mam więc 70 letniego Kubusia Puchatka, 200 letnie Biblie, 100 letnią książkę kucharską… A ten Kubuś Puchatek, tylko że 10 lat starszy stoi w tej chwili na ebay za 1400 funtów? Czyżby Zamczysko okazało się żyłą złota? Bo mam tego sporo. No i Atlas geograficzny z 1892 roku, który w USA na jakiejś aukcji zszedł za 160 dolarów trzy lata temu.

***

-Pomoc mje!- czyli ratunku!
-Zimno!
-Ciaśko!
-Puś go/sie/mje!- w zależności od potrzeby
-Mjeko!
-Kapcie!
-Pingu!- to pingwin rzecz jasna
-Sio!
-Kjowa!
-Kok!- kot
-Pisjujace- „piciu ja chcę!”
-Japo-ko!- nowa wersja jabłka
-Pupa!- Mamo, wąchaj, pierdek!

… i KAŻDEGO dnia coś nowego.
I nadal pozostaje dla nas tajemnicą dlaczego „kamjenie” i „tenca” to słowa łatwiejsze dla Majki niż „pies”, „kot”, „dom”?

***

-Tsy, dwa… jus.- Maja właśnie stoi i patrzy na mikrofalkę w której kręci się mleko.- Mjekoooo!! Jus!

Czyli Maja dostała fory ale czas spać, czego i sobie życzę.

z ostatniej chwili

Zwykły wpis

Rodzicielka użyła zjadliwej farby olejnej żeby odpindrzyć sobie szafencję. Farba schnie 16 godzin (wg puszki), w domu waniaje zakładem chemicznym. Po kilku godzinach Rodzicielka schodzi na dół i orzeka, że o dziwo, pieką ją oczy.
-Zobaczysz jak cię będą piekły po nocy na górze.- obiecuje Kokainka
-Czemu?
-Jak to czemu, opary ci wyżrą.
-Nie wyżrą.- stwierdza Suseł ze znawstwem.
-Jak to nie wyżrą?
-Normalnie, Mama będzie spała, oczy będzie miała zamknięte, to nie wyżrą.
-….
-… No co?

Siła logiki w obliczu nałogu

Zwykły wpis

Był kiedyś taki kawał o Milicjantach z którego wynikało, że jeśli lubi się rybki to znaczy, że nie jest się homoseksualistą.

Na podstawie tego samego toku myślenia wynikło, że jeśli Suseł rzuci palenie to wyjdzie Majce na zdrowie i nie będzie psuła sobie oczków.

?

Suseł chce dużo cali. 42 najlepiej. Słyszę o tych jego calach tak długo, że gdyby to była ryba, do tej pory dorastałaby do wielkości średniego wieloryba. Suseł chce 42 cale i basta. Najlepiej mnóstwohercowy ale mniejhercowy też będzie dobry. A już najlepszy jest ten co AKURAT jest w promocji, która długo nie potrwa.

Ale Suseł ma też problem. Obiecał nam już, że przestanie palić… ze trzy razy od zeszłego roku. Jako marchewkę na kijku cieszy się już atlasem nieba o wadze średniej wielkości hipopotama, modelem statku do sklejenia o którym marzył od zawsze, drugim dzieckiem, którego miało nie być póki nie rzuci fajek. Ale tu akurat ja bym straciła na czekaniu tatka latka.

Tym razem umowa jest taka:
1) Suseł rzuca palenie;
2) Kokainka pilnuje i obwąchuje, następnie potwierdza fakt i
3) Zgadza się na 42 cale.
4) Wieszamy 42 cale na ścianie;
5) Maja traci możliwość ślepienia w ekran z 20 centymetrów;
6) Maja ma zdrowe oczka.

I tak właśnie 1 i 6 punkt udowadniają tezę początkową, że palenie ma wpływ na wzrok.

😀

***

A jeśli chodzi o dobre dowcipy to ten akurat powalił mnie ostatnio na kolana:

Facet, babeczka, mąż w delegacji, ten-tego, mąż wraca szybciej, wkłada klucz do zamka, babeczka pakuje faceta do szafy. W szafie zimno a obok wisi futro. Zakłada więc. W końcu postawił na jedną kartę i po kilku godzinach wyłazi z szafy.
-A ty kto ty jesteś???- dziwi się małżonek.
-A mól.
-A gdzie ty się wybierasz???
-A wychodzę.
-A FUTRO??
-Zjem w domu.

Krótka relacja z Przychodni Domowej

Zwykły wpis

  No. Jest lepiej. Na tyle dobrze, że Kokaince wywaliło ryja jak Jennifer Lopez. W sensie, że usta wywaliło. 😦 Zawsze kiedy mój organizm podejmuje się rekonwalescencji wywala mi oprychę. NIENAWIDZĘ TEGO! Maja też nie bardzo.

-Dzień dobry Maju.
-… Mama?
/nie może być ĄŻ tak źle!/
-No a kto Kochanie?- Maja pokazuje paluszkiem na mamy „Jennifer Lopez” posmarowaną Zoviraxem jak tort bitą śmietaną.
-Mama! AU!- wylazła z łóżka i patrzę co robi. Otworzyła paczkę z chusteczkami do pupy, wygrzebała kilka i rzeczowo zabrała się do udzielania Mamie pierwszej pomocy. Wytarła całą maść ujawniając światu okrutną prawdę.
-Już?- miałam nadzieję, że coś jednak zostawiła.
-Nie.- i wyciera dalej.
-Już?
-Jus.

Bardzo to było pomocne. Nakładanie kolejnego bloba z maści zostawiłam na wieczór. Do tego czasu spuchnę jak Lopez w ciąży (na ryju) i Maja pożałuje, że się do tego zabrała.

Maja ma się o wiele lepiej. Choć „lepiej” nie znaczy „zdrowa”. Tym bardziej, że ani Maja ani my nie jesteśmy przyzwyczajeni do chorej Mai. Ranki spędza w swojej wielkiej kołdrze zniesionej na dół, na sofę i skoro z niej nie wyłazi prawie do południa znaczy, że „lepiej” skłania się raczej w stronę czerwonej części skali.

  

Marudzi, słucha czytanek bez przerywania, paprze się w piciu i jogurtkach, nic nie chce, chce wszystko ale nie to, poci się jak mysza…

A mi niedobrze kiedy odkręcam butlę z antybiotykiem. Przypominają mi się lata dzieciństwa kiedy byłam chora co trzeci tydzień na anginę a co drugi na oskrzela. Smród penicyliny w płynie ma pod sobą wszystkie smrody świata. Nawet te z Kalkuty. Biedna Mysia.

A Maleńtas wysmarkał się na trzy lata na przód aż pękło mu naczynko w nosie i siąpił juchą jak po bójce. Matko Boska! Najwyraźniej jednak nie bardzo mu to zaszkodziło, bo jak przystało na prawdziwego męściznę- w drużynie nawet jucha z nosa nie niesie ujmy na honorze. (Jenny, poznajesz?)

Jakoś to się zmienia kiedy męścizna dorasta, staje się prawdziwym facetem, gotowym bronić domostwa łomem a czci żony kozikiem do ziemniaków. Suseł ma nos jak jeż, który zbyt ochoczo zaglądał do kosiarki. Od kataru. Grzebie, skubie i płacze. Ale żałuję i współczuję. W końcu to MÓJ jeż.

I tak chorujemy sobie nadal.

Aaaaaaaaaaaaaa …… P S I K !

Zwykły wpis

No i mamy. Zamiast Domowego Przedszkola, Domową Przychodnię.

Suseł nosił, nosił, inkubował, prychał, kichał, gorączkował i płakał, że go nos piecze i zrób coś. A wczoraj rano obudziliśmy się…. wszyscy chorzy. Jak na zawołanie, od wyboru do koloru. Susłowi poszło w dół, na oskrzela i biega napędzany Amoxycykliną, mi siadło na krtań czy mój słaby punkt (a może boski dopust, żebym przestała nawiajć? Często mi tak robi.), Mai padło na lewe uszko i też jedzie na antybiotyku, Maleńtasowi na nosek- plurb, bubble! a Rodzicielce na migduły.

Ale żeby nic nie umknęło- Suseł każe sobie przykładać dłoń do czoła swego w poszukiwaniu gorączki, wyciera i skubie nochala i każe tam sobie zaglądać w poszukiwanie Bakcyla. Ja mam 37,8*C co nie jest źle pomijając ten dźwięczny charkot z dna mojej tchawicy („seksi chrypa”), kichanie w seriach po 12 i wielokrotności, noszę ze sobą wielką tetrową pieluchę i kolekcjonuję w niej „bezcenne wrażenia”. Maja nie spała dwie noce już nam podpadając nie na żarty. Mama umyła końcówki, wyrostki paszczowe, poczesała, poczytała i zgasiła światełko…:
-MAMOOOOOOOOOOOOOOOOOO!! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!
I tak dwie noce. Ale dziś rano Maja wstała z oczkami jak Eskimos, rozczochrana jak pani z reklamy sprayu do włosów, stanęła na środku salony, złapała się za lewe uszko i oznajmiła światu pełnym żalu:
-Auuuuuu!- ból okropny.
Maleńtas dostał kropelki soli do nosa i wielką gruchę do odsysania „bezcennych wrażeń” i okazuje się, że jako najmłodszy poradził sobie z susłowym Bakcylem najlepiej- siedzi macha giczałkami i czasami wykichuje nadmiary.

Zabraliśmy więc dziś całą brygadę do Dr. N alias Dr.Useless, który stwierdził, że mi nic nie gra w organach. Maja dostała butelkę zółtej smrodliwej zawiesiny penicyliny co 8h a Suseł piguły które łatwo pomylić z czopkami.

Charczymy. Smurczymy. A tęsknię za czasami kiedy też tak smurczałam i zawracałam Babci parówę wołaniem:
-Nudno mi! Chcesz posłuchać jak śpiewam?
-Nudno mi! Chcesz pobawić się w sklep?
-Nudno mi! Daj mi coś do kolorowania!
-Nudno mi! Opowiedz mi o wojnie! – (to dość niecodzienna prośba ale jedna z czołówki najbardziej sycących smurczącą nieletnią Kokainkę)
-Nudno mi! Wymyśl mi coś!

Babcia, babcinym sposobem masowałam mi stópczaki gniecionych czosnkiem, smarowała plecki kamforą, pakowała do uszy pogniecioną anginkę i poiła herbata z malinami lub (jeśli akurat pjukałam po ścianach) poiła czarną, mocną jak diabeł parzoną kawą. Tak jak patrzę na ten opis wychodzi, że bywałam dość nieatrakcyjną wersją Kokainki- pjukająca, śmierdząca tynkturami z piekła rodem. Ale było fajnie, szczególnie te wojenne opowieści.

-A opowiadałam ci już jak sobie poparzyłam specjalnie rękę ługiem?
-Jasne!
-No to słuchaj.

Teraz ja smaruję i wtykam zielsko w dziurki i coś daleko mi do poduszki i kołderki. Ale dorosłam!

***

W ramach realizacji marzeń, ten tydzień był wypasiony jak krowa na rumiankach. Kupiliśmy zmywarkę. BOSHA Clasixx Slimline, bo większej dziurki w kuchni nie było. Suseł podreptał, podłączył tu i tam, coś powtykał, poskracał, poprzedłużał i już wczoraj wieczorem wyjęłam talerze czyste i suche jak marzenie. I widelonki też. I łyżki jakie ładne! I jeszcze ładniejsze bo nie musiałam tego robić sama! Okazuje się, że zmywanie po czterech osobach z których trzy lubią użyć i zostawić, trochę mnie przerosło.

***

Z Bakcylem Suseł wspiął się na drabinę tuż pod dach i znalazł satelitę kosmiczną bo oglądanie z Mają „Dzwoneczką” w kółko coś mi się znudziło.
-Maju a może Alvina i wiewiórki?
-Nie!

A przy okazji ogłaszam, że Mai definitywnie”rozwiązał się worek” ze słowami:
-Kosyk!
-Jajko!
-Japo-ko!- nowa wersja jabłczana
-Kokas!- pokaż!
-Liść!
-Sinka!- czy to Świnka Chudzinka czy to dzik?

***

Kochani! Bez obaw, przeprowadzka nie nastąpi bez Was! Co ja bym zrobiła bez audytorium? Zaczęła mówić do dna butelki? Skąd ja bym brała to Ferrero Roche??

  

O kapuście, o tym skąd biorą się dzieci i o czymś co nie zdarza się codziennie

Zwykły wpis
„Pewnego dnia, mały chłopiec imieniem
Xavier Roberts zawędrował na magiczne
pole kapuściane ukryte za pięknym wodospadem.
Znalazł tam pracowite Pszczółkozajączki
 posypujące kapuściane główki magicznymi
kryształkami. Nagle, z kapusty wychynęły głowy
i główki najprzeróżniejszych dzieci…(…)”

CPK

Kiedy zaczęłam uczyć się angielskiego miałam jakieś 12 lat. Dwadzieścia lat temu, a pamiętam jak dziś. Po kilku miesiącach „Your English ABC” moja nauczycielka postanowiła uwolnić mnie od książkowego infantylnego misia i wygrzebała w swoich stosach magazynów i książek anglojęzycznych magazyn prosto z „uesa”. Na okładce, pyzata lala w kombinezonie astronauty unosiła się w stanie nieważkości uwiązana linką do nie wiadomo czego. Przekartkowałam, umarłam, poszłam prosto do nieba i do domu leciałam jak na skrzydłach, żeby jak najszybciej przeczytać co to za lalki, skąd te dzieci na zdjęciach mają takie cudzika, CO TO W OGÓLE JEST?? Na końcu znalazłam projekt do samodzielnego uszycia i jeszcze tego samego dnia zmotałam kukiełkę… ale bez oczu, włosków, ubranek… nijak nie jak na okładce. 😦

Cabbage Patch Kids pokochałam miłością niedościgłą. Od 1978 roku w USA, a potem na całym świecie rozpoczął się szał na punkcie lalek, z których każda jest unikatowa, każda wykańczana ręcznie, każda ma swoje własne i niepowtarzalne imię i nazwisko, datę urodzenia, certyfikat i podpis Xaviera na pupie
.

   

I tak lat kilkanaście marzyłam sobie, że pewnego dnia będę miała swojego kapuścianego smyka. Że będę brała go wszędzie ze sobą i robiła mu zdjęcia w dziwnych miejscach do których będę miała szczęście pojechać. Kiedy, w czasach chmurnych, nie durnych Kokainka dzieliła swoje życie między Susłem a Ryszardem pieprzącym solówki Rammsteina, postanowiła, że podobnie jak Ryszard:

 

mój CPK będzie miał czarne włoski i błękitne oczy. A w międzyczasie, z braku CPK nasz Gabryś dostał na drugie imię Ryszard. Bo wszystkie  Ryśki to fajne chłopaki a akurat Ryszard najfajniejszym jest. 😉

I wtedy, wspomniałam na blogu, że umknął mi CPK na ebayu, sniff, sniff i rozpacz….

Znacie Jill? Moją stałą Czytelniczkę z którą od czasu do czasu ktoś z Was pewnie prześciga się w pisaniu komentarzy? No właśnie.

Jill… 😀

Dziś o 8:00 rano zaspanymi ślepiami wyjrzałam przez okno pod drzwi do których pukała Pani Listonosz z Pudłem. Co w pudle już wiedziałam, bo pisujemy sobie z Jill po cichutku…

Zbiegłam po schodach, zgarnęłam pudło,przyniosłam do sypialni i „utkłam” w dylemacie. Jak rozszarpać pakunek skoro obok śpi Maleńtas? Położyłam więc prezent na łóżku, położyłam sie, plącze paluszki i czekam.

hm…hmmm… czekam

W końcu się pobudziły brzdące ale okazało się, że Maja ma na głowie sztywny kołtun, bo zamiast wypić mlesio ratunkowe, jakoś je sobie w nocy wylała włosy i poduszkę. Sztywny kask szeregowca Imperium.

Tam-tam-tam, tam-tatam, tam-tatam!

A więc za pupę i do wanny. A Pudło stoi. 😦 Potem suszenie połączone z uganianiem, karmienie, przebieranie… A PUDŁO STOI!

W końcu udało się.

Pachnie cukierkami, ma mięciutkie lśniące włoski, błękitne jak oceany oczka, mięciutkie, pulchne ciałko, pępuszek, słodkie półdupki i marynarskie ubranko. I najprawdziwszą w świecie pieluchę wystającą z gaciorków. I dwa ząbczaki na psedzie.

Mój CPK ma na imię

FABIAN SULLIVAN,

 urodził się 26 czerwca 2010 roku w Gainsville. Ma certyfikat urodzenia i papiery adopcyjne. Do tego gadżety jak przystało na toddlerka.

A w Pudle przyleciał do nas nie tylko Fabian! Maja i Gabi też dostali Prezenty a Kokainka dodatkowo… mizi-zi-zi-zi-aka do poduszki. ;P bo jak tylko pomacała tą flanelciową piżamkę…

Jill. Udało Ci się zrealizować moje kolejne Wielkie Marzenie w życiu. Z tego trzeba być dumnym. I ja jestem dumna, że udaje mi się zdobywać takie wspaniałe znajomości jak Ty, Jenny, Pu i wiele innych wśród Czytelników i tych co w realu.

Fabian zajął miejsce między naszymi poduszkami a Maja szybko zrozumiała, że TĄ lalę trzeba szanować i głaskać jak Maleńtaska. Nakarmiła go butelą i przykryła kołdrą kiedy tylko Mama powiedziała:
-Maju, to jest Fabian. Mama. Tata. Maja. Gabi. Fabian.
-A fusienie!

Co pewnie znaczyło: „Mamu, daj spokój z tą owulacją, robi się tłoczno!” 😀