Monthly Archives: Kwiecień 2010

Debata nad kijkiem co i tak zawsze ma dwa końce.

Zwykły wpis

Skoro już tu jesteśmy, przyglądamy się Wielkiej Debacie. W sumie, mamy w obojętności swojej kto zostanie premierem w UK, ale dzieje się tak jak zawsze, kiedy oglądałam wybory Miss World kiedy byłam dzieckiem.

Ponieważ byłam raczej zbuntowana w kwestii tego co modne, co na topie i jaki mamy właśnie nurt, więc kiedy tylko Rodzicielka zasiadała, żeby ocenić swój gust głośno zapierałałam się, że ja tego oglądać nie będę bo to tania rozrywka dla powierzchownych samczyków. Tymczasem Rodzicielka przystępowała do wyborów jak profesjonalista- z ołówkiem w ręku i kartką na podorędziu, żeby sama przed sobą założyć się która jest najpiękniejsza od pierwszego wybiegu i czy okaże się, że „miałam rację od początku”.

Zerkając niechętnie na Beligijkę i Urugwajkę, która dostawała najwięcej ołówkowych oklasków, jakoś tak sama wybierała się ta najładniejsza i chociaż na końcu nigdy nie wygrywała, przed końcem wieczora siedziałam i dopingowałam swojej „brzyduli” kiedy zostawała samiutka w ostatnim rzędzie, w tym stroju kąpielowym i szpilkach, zmarznięta i pokryta gęsią skórką.

I tak jest z obecnymi wyborami w UK. Z pogardą, którą mam dla polityki i polityków i zdziwieniem dla Susła, który dla debaty szedł do samochodu słuchać radia w bo w domu nie łapie- nie pozwoliłam w końcu przełączyć kanału i obejrzałam sobie debatę w poszukiwaniu „brzydala”.

Razem z Susłem wybraliśmy już więc Clegga na premiera. 😀 Po pierwsze- ma śliczny ryjek a to już „katapultuje” (śliczne określenie) go tam gdzie ani Browm ani Cameron nie mają dostępu- do serc połowy uprawnionych do głosowania.  Brown to obwisły smutas, z tikiem który powoduje, że mam wrażenie, że cały czas żuje gumę kiedy mówi. Powołuje się na swoje doświadczenia i wpienia mnie swoją postawą typu ” ‚Been there, done this, bought the tshirt”, co nikomu się do końca nie podoba, bo „tshirt” jest mocno zmęczony i śmierdzi.

Cameron ma szklane, puste oczka, zieje nienawiścią do inności, dobrze skrywaną pod kołnierzykiem i mówi bezsensowne, puste frazesy, kompletnie bez treści. Skarży się na Browna, że mu smarczy w ulotki i pokazuje paluszkiem na winnego, żeby mama rozstrzygnęła spór i odesłała Browna do kątka, klęczeć na grochu.

Natomiast Cleggowi ktoś dobrze coś poradził: ludzie c z u j ą, że można inaczej- powiedz im, że „już czas”!. Każdy przez całe życie czeka na ten Moment, powiedz im, że już nadchodzi, tuż tuż, zaraz po wyborach!

Ale serio. Od kilku lat na całym świecie, chcemy czy nie przychodzi powoli czas na postawę typu „Organic”. Chcemy powrotu do natury, chcemy tulić drzewa, uśmiechać się do smug kondensacyjnych na niebie, przestać jeść hamburgery, hodować fasolę, oszczędzać prąd i przestać strzelać do ludzi.
Jedni nazywają to wstępem do Oświecenia, inni reakcją odrzucenia na plastik i sztuczność kultury zachodniej.

Clegg świetnie się wmanewrował w nieuświadomione jeszcze do końca pragnienie bycia „cool and green” i chce sprowadzić bandytów na ścieżkę podatków, chce mniej bomb a więcej uścisków, chce więcej miłości a mniej słodzików w płatkach śniadaniowych.

I nawet jak zostanie premierem i okaże się kompletnym pajacem bez celu i środków, to i tak się ucieszę, bo na razie ładnie mówi i nie żuje wyimaginowanej gumy. Przpomina obwoźnego handlarza, który zamiast teczki z kolekcją noży ze stali nierdzewnej z gwarancją dożywotnią, do końca żywota męża, wyciąga z reklamówiki kostur dębowy i zaczyna zachwalać go pani domu.
-Kochanie! Chodź no i spójrz tu na pana, ma taki ładny pyszcz… kijek! Mówi, że zastąpi nam wiele narzędzi w domu…. i że można nim ubić kurę…. i kotlety rozbić….i mówi, że skutecznie odstrasza obwoźnych handlarzy!. Co? Mam kupić i użyć???
Czyli zasadniczo syf jak w każdym kraju tuż przed wyborami, zaraz po nich i w długo rozumianym międzyczasie.

Nasionko blues

Zwykły wpis

Można by powiedzieć, że nareszcie coś wiadomo. Można by gdyby nie fakt, że nadal nie wiadomo nic więcej. 🙂

Wczoraj mieliśmy pierwszą wizytę u midłajfki. W sumie, po wywiadzie przed urodzeniem Majki mogłam sama usiąść, dać sobie ulotki, wypełnić wszystkie kolumny, rubryczki, skierować się na badania, skan i powiedzieć sobie czego mi nie wolno jeść a co mi wolno. Midłajfka była przemiła, jak zwykle matczyno cycata, gadatliwa i uśmiechnięta od ucha do ucha. Dała nam naręcza dokumentów, segregatorków, niebieski folder (mam niebieski folder!), poradziła co zrobić jeśli znowu poczuję się jak wstrząśnięta, odkręcona butelka gazowanego picia.

Martwiłam się wczoraj cały dzień, kiedy przypomniałam sobie, że przecież wraz z Nasionkiem znowu może zawisnąć nade mną ciężka chmura naturalnego wyciskania arbuza drogą cytrynki. Weszliśmy, przedstawiliśmy się nawzajem, midłajfka otworzyła akta i zaczeła od Majki, ciąży i… cesarskiego cięcia.
-Rozumiem, że miałaś cesarskie cięcie z wyboru?
-Tak.
-Czy rozmyślałam od tego czasu nad zmianą zdania?
-…mmmm….(panika)…. myślałam.
-I chciałabyś mieć drugie cesarskie cięcie?
-…tak…(?)
-W porządku, to skieruję cię do doktora C., jego już nasz, na konsultację, żeby mieć to już załatwione i nie musieć do tego wracać.
-(u Kokainki w głowie Jimmy Cliff zaśpiewał „I can see clearly now”)

Wstępnie ustaliła datę Dnia Zero na 18 listopada, ale data zmieni się prawdopodobnie po skanie na który umówią mnie w przyszłym tygodniu. Siusiać w rurkę nie musiałam, krewki oddawać też nie, bo było za późno ale mam wizytę na epizod krwiodawczy we wtorek czy w czwartek (na razie chcę pamiętać kiedy- efekt odrzucenia). Kolejna wizyta za trzy tygodnie, kiedy już będzie po badaniach na wszelkie możliwe choroby tropikalne i kiedy to midłajfka pomysli co dalej z moją pompką. Z Majką zaczęłam mieć palpitacje w 6-7 miesiącu, tym razem mam je już teraz i jak Boga kocham, czasami serce wali mi tak, że mam wrażenie, że zrzuci mnie z łóżka. Mam zadyszki i helikoptery. Dwa lat temu EKG, USG serca, echa i monitorowanie przez 24 godziny nic nie wykazało, więc możliwe że po prosty tak reaguje moja pompka na zwiększony wysiłek.

Tymczasem jest mi niedobrze. Dlaczego to się nazywają „poranne mdłości” skoro mam je przez większą część doby? Nazwę musiał ukuć jakiś mężczyzna, który widział jakąś kobietę w ciąży nad ranem, w biurowej toalecie. Budzę się – trzymaj!- wstaję- trzymaj!!- nie ubieraj się tak szybko, nie pij za szybko, nie schylaj się do butów, Suseł! przestań wyszukiwać na drodze wszystkie dziurska! Potrzebuję bułki!!!!

Bułka działa.

Działają też Tik-Taki ale tylko pomarańczowo-limonkowe i nieustanne popijanie. Bez picia nie ma życia. I dodatkowa kanapka ukryta głęboko w plecaku i cukierasy po kieszeniach. Jem bez przerwy ale mało, bo po drugiej stronie głodu, w okolicach najedzenia się jak świnia, też są mdłości. I nie dotykam surowego mięsa. UOCH!! Wyjąć z zamrażarki mogę, najlepiej gdy opakowanie pokryte jest śniegiem i nie widać jego obmierzłej, zimnej, martwej zawartości. Najgorzej z mięsem mam w pracy, kiedy kładą mi na taśmie pudło przezroczyste a w nim kilogram krwistego woła, odwracam do góry denkiem, a z niego kapie jucha. Albo surowa ryba w worku, która przelewa mi swoją zdechłotę przez palce…

Niedobrze mi.

Czasem dopadają mnie smuteczki. Z jakiegoś powodu ciągle zdaje mi się, że ktoś pomyśli, że jesteśmy jak chomiki-króliki. 😦
Jetem wielka jak beczka na deszczówkę a nawet nie pokonałem pierwszej prostej. Mam bęben i nawet rozciągliwe galoty z lycry tną mi baniaczka na pół. A w baniaczku gniotą mi Nasionko!

Nasionko ma 10 tygodni i podobno w tym tygodniu wyrosną mu uszki.

😀

A to feler, westchnął Seler czyli chiałeś to masz

Zwykły wpis

W związku z postem o bliskich spotkaniach z polskimi emigrantami, czytelnik selerek oskarżył wredną Kokainkę o nieuprzejmość w stosunku do biednej klientki, która próbowała być miła i zagadać dla przyjemności przy kupowaniu porannej kanapki.

Nie podniosło mi się ciśnienie na oskarżenie, że byłam niemiła dla rodaczki, że oceniłam jej ubiór i wygląd sugerując konkretną przynależność do gatunku Mariolis Ordinaris. Po prostu stwierdziłam fakt, do którego czyści tego świata nie lubią się przyznawać.Każdy z nas klasyfikuje napotkaną osobę po wyglądzie zanim dojdzie do pierwszego werbalnego kontaktu i (chociaż udajemy świętych, którzy nie oceniają),tak działa nasz mózg pozwalając na błyskawiczne odróżnienie potencjalnej ofiary od atakującego drapieżnika. To, że dziś raczej nie rzucamy się z kłami na owieczkę (choć z tego posta będzie można wywnioskować coś innego), mechanizm  działa tak samo od eonów.

Kokaince podniosła ciśnienie sugestia, że ludzką podłość, chamstwo i żerowanie na innych ma traktować biblijnie i zamiast bronić się, powinna nastawić policzek, dać się napraskać, napluć na głowę i powiedzieć, że deszcz pada.  Bo selerek mówi że „Nieładnie”.

Zacznijmy jednak od początku, bo być może selerek a za nim inni milczący czytelnicy nie do końca zrozumieli: „być miłym” w moim (i żywię nadzieję wielu innych ludzi) mniemaniu polega na ciepłym i niezobowiązującym zagajeniu na temat pogody (broń Boże polityki), uśmiechu, skomentowaniu kwestii niepersonalnych i pożegnaniu się.

Dla przykładu więc opiszę taką miłą poranną pogawędkę, którą miałam szczęście wczoraj odbyć. Na taśmę klient wyłożył: psie puszki, psie chrupki, psie kostki, psie biszkopty, psie zawijaski do żucia i Guardiana. Spojrzałam z uśmiechem i spytałam:

-Głodny pies?

-Aaaa, idę dzisiaj na nocną zmianę i muszę mu zostawić jakieś przysmaki bo mi wyżre lodówkę. Gazeta też jest dla niego.

-Dużo czyta?

-Głównie dział towarzyski, ale przynajmniej nie gniecie gazety i zostawia coś i dla mnie.

-Czyli zjada ciasteczko a okruszki zostawia panu? Fajnie.

-I ja gotuję. I robię pranie. I odkurzam tez ja. Te okruszki.

-A podobne programy w TV chociaż lubicie?

-O tak! Tu się zgadzamy absolutnie! No, dziękuję, miłego dnia życzę!

-Bye!

Czy selerek zaczyna powoli widzieć różnicę pomiędzy miłym klientem, który nie ma zamiaru nikomu zrobić zajebistej przykrości od rana i jest normalnym człowiekiem, zasługującym na przyzwoitą rozmowę niosącą obu stronom przyjemność obcowania z drugą istotą?

Wróćmy wiec do Dziuni.Nie przywitała się, nie uśmiechnęła się, prosto z dwururki wypaliła serię pytań,które, gdybym nie była sobą, pewnie obraziłyby mnie i zepsuły resztę dnia. Jej nieszczęście polegało na tym, że:

a)     nie daję innym sobą pomiatać i nie boję się odpłacić pięknym za nadobne;

b)     to co robię,robię z własnej woli, ponieważ praca jest dla mnie Środkiem a nie Celem.

I teraz przejdę do tego co tak naprawdę zdenerwowało mnie w wypowiedzi selerka.

Nie pytam kto dał jej prawo traktować przypadkowo napotkaną osobę jak wycieraczkę do obcasów. Pytam się kto dał prawo MI dać się poniżyć i przełknąć to udając, że nic się nie stało?

Czy uległość w obliczu chamstwa stawia nas na pozycji zwycięzcy czy strąca nas w dół po niekończącej się spirali akceptowania swojej krzywdy w imię spokoju ducha? Dlaczego milczymy kiedy ktoś próbuje nas skrzywdzić w codziennych, drobnych sytuacjach i w kontaktach z szefem czy partnerem stojąc i pozwalając sobie nawciskać jak biednemu w torbę, kiedy w międzyczasie na usta ciśnie się 1000 sposobów na odpowiedź, która załatwiłaby agresora…. których nigdy nie wypowiadamy?

„Zabrakło mi języka w gębie”, „Nie wiedziałam co odpowiedzieć”, „Co za prostak, jak tak…?”

Odwaga przychodzi kilka minut potem, czasem pod koniec dnia, a do tego momentu mielimy i powtarzamy w głowie sytuację wielokrotnie wyobrażając sobie nasze reakcje- od elokwentnej,dobitnej odpowiedzi na miarę Dr. Housa po krwawe sceny obrzynania chamowi łba tępą, zardzewiała puchą po zielonym groszku. Wracamy do domu… i opowiadamy rodzinie jak to załatwiliśmy szefa wersją wypośrodkowaną a w głowie, mały zastraszony szczurek piszczy: „Kłamca! Kłamca!!”

Powinnam była więc przełknąć dumę, uśmiechnąć się do Dziuni, sfrustrowana znienawidzić cały dzień,wrócić do domu, dać klapsa Majce za rysowanie tylko jednym kolorem kredki, nawrzeszczeć na Susła bo przyniósł do domu chleb nie wystarczająco zdrowy i pełnoziarnisty. I koło zamknęłoby się ale ja byłabym uprzejma i poprawna społecznie.

Okazując uległość wobec takiej panny Dziuni, szefa, obcego fumfla na parkingu czy w windzie, biurwy w Urzędzie do Spraw Ważnych powodujemy, że inni ludzie instynktownie wyczuwają w nas ranną ofiarę i nawet jeśli nieświadomie, zaczynają postępować podobnie.

„Wiesz, spotkałam dzisiaj Luśkę. Taka z niej zawsze była fajna babka a dzisiaj zmieszała mnie z błotem. Z uśmiechem, wiesz? Nie wiedziałam co odpowiedzieć więc powiedziałam, że się śpieszę. I to akurat pół godziny po tym jak szef zrobił ze mnie idiotkę przy całym biurze. Niech ten dzień się skończy!”

Jeszcze raz- nie pytam dlaczego ludzie tratują się dla przyjemności bo to pytanie rzeka zaczynająca się tam gdzie pierwsza bakteria w pierwotnej zupie postanowiła udowodnić drugiej bakterii, że ma bardziej pędne rzęski. Pytam jednak co daje nam prawo do bezwolnego odbierania sobie pewności siebie i szacunku do własnej osoby? Nie tylko bezczelność i podłość innych ludzi sprowadza nas na dno gdzie gęsto od mułu. Manipulacje, nieustanne straszenie społeczeństw małymi i wielkimi groźbami ekonomicznymi, klimatycznymi, medycznymi powodują, że na co dzień chodzimy przygarbieni do ziemi nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Wczoraj tragedia, w obliczu której trzeba być uległym bo tak każe tłum, dziś chmura wu
lkaniczna ciąży na nas widmem katastrofalnych strat ekonomicznych, jutro zmartwienia dotyczące wyboru właściwego kandydata na prezydenta spowoduje, że postanowimy wyrazić swoje frustracje na głos i trzaśniemy komuś drzwiami od samochodu pod oknem, choć sąsiad prosił, żeby tego nie robić bo na górze śpi dziecko.

Ile razy w życiu każdemu z Was zdarza się napatoczyć się na człowieka, który znikąd atakuje nas, bo ma taka ochotę a my zostajemy na parkiecie niczym potargany chochoł a on odchodzi w triumfie bo właśnie dokopał innemu i czuje się świetnie? Nauczmy się odpychać od siebie takich ludzi, nauczmy się odsuwać od siebie widma nierealnych zagrożeń i nie bójmy się robić tego głośno i świadomie!

W końcu to walka o własne życie!

Moje zdanie

Zwykły wpis

A ja jak zwykle mam własne i zdanie. I nie boję się go wyrazić.

Kaczyński nigdy nie był moim prezydentem i to co wydarzyło się w sobotę  nie uczyni z niego nic więcej niż polityka, który stanął na szczycie. Hierarchii bo nie zadania.

Nie mogę powiedzieć, że przyjechałam do UK z powodu jego prezydentury, bo wybrano go na prezydenta kilka miesięcy po tym jak zagraliśmy tu sobie miejsce. Polska już od dłuższego czasu stacza się w dół, pomimo tego, że wielu twierdzi, że właśnie osiąga doskonałość w każdym calu. Wyjechaliśmy z kraju bo nie był on miejscem w którym para młodych, uczciwych ludzi bez pleców i wypakowanego portfela rodziców mogłaby skończyć studia bez wyrzeczeń dnia codziennego, zdobyć dobrze płatną, satysfakcjonującą pracę, znaleźć dobie kąt i założyć rodzinę, z całą resztą zbytków.

Przez wiele miesięcy po wyborach, na forum na którym spędzałam mnóstwo czasu, pod moim nickiem widniał baner „Nie-mój Prezydent”. W tym czasie w Polsce nastał Kaczyzm, czego teraz pół Polski będzie się wypierać, a drugie twierdzić, że dzwoni ale nie wiadomo w którym kościele. Co do Kościoła, wkroczył w życie państwowe tak dalece, że czasem trudno było rozróżnić wydarzenie polityczne i rekolekcji. Znowu brzydcy i niewygodni stali się homoseksualiści, transwestyci, feministki i wegetarianie oraz każdy kto odznaczał się innością. Grzechem śmiertelnym grożono kobietom myślącym o aborcji, ludziom błagającym o eutanazję, w szkołach o punktach na świadectwie decydowała ocena z religii, a pewnego razu usłyszeliśmy, że emigranci to zdrajcy narodu. Młodzież Wszechpolska nagle dostała zielone światło, krzycząc do ulicznych mikrofonów „teraz my!” a to wszystko za przyzwoleniem Pana Prezydenta. Moherowe berety udowodniły Polsce, że w kupie siła i pomimo tego, że ich odcinki emerytur jakoś nie przytyły, jakoś bardziej rozpychały się łokciami w kolejkach i podkręcały radyjka, żeby sąsiedzi słyszeli po której stronie powinni się opowiedzieć. W świecie polityki pojawiło się mnóstwo odgrzebanych złych emocji, znowu zaczęto rozdrapywać stare rany, rozliczać, przepytywać i podkreślać, że odwieczni wrogowie odwiecznymi wrogami pozostaną, chyba, że My zadecydujemy inaczej. W środku Europy znowu pokazaliśmy, że żyjemy bolesną przeszłością, która zamiast stanowić lekcję, decyduje o wielu naszych krokach.

I ogólnie w kraju zaczęło być niemiło, choć niejeden pieniacz nie narzekał, bo przynajmniej się coś działo.

I nastała kwietniowa sobota. W ciągu krótkiej chwili, dyktowanej tragicznym zrządzeniem losu Prezydent został męczennikiem, bohaterem narodowym, który zginął na posterunku, walcząc o honor ojczyzny. W kilka godzin później w telewizji pojawiły się pierwsze słowa duchownego, który określił osobę zmarłego Prezydenta tak świetliście jak gdyby mówił o samym Papieżu Określenie „wybitny mąż stanu” gryzie mnie za każdym razem kiedy słyszę je przepowiadane już z ust do ust i zastanawiam się ile w tym hipokryzji a ile rozpaczy żony nad zmarłym mężem, co bił ją pół wieku ale zanim wylądował na katafalku, już otoczył się nimbem świętości za który dałaby się powiesić. A sąsiedzi patrzą, kręcą głowami i dziwią się, bo siniak spod oka jeszcze nie zszedł a ona już twierdzi, że świętym mąż był i basta.

Gdyby nie katastrofa samolotu, ceremonie w Katyniu odbyłyby się planowo, za kilka miesięcy fotel w Belwederze przejąłby ktoś inny i rozpoczęłaby się kampania poprezydencka. Wieszczę że „sezon odstrzału kaczek” przy rozliczaniu nastrojów politycznych ostatnich pięciu lat miałby się jak potańcówka w stołówce do berlińskiego Love Parade. Nikt nie miałby skrupułów przypomnieć kto nazwał polską, młodą emigrację zdrajcami narodu. Przypomniałoby się wiele z tego co naród zapomniał w przeciągu jednego dnia.

Moja Rodzicielka stara się rozdzielić tragedię na dwie- tragedię ludzi, którzy stracili życie w katastrofie lotniczej oraz utratę czołówki polityków polskich. Polityków nie żałuje, powołując się na 50 lat swojego życia, które sprowadziło ją na emigrację z kraju w którym ciężko pracowała na spokojną emeryturę do której dziś nie ma prawa. Ale żałuje ludzi, ojców, matek, żon i mężów. Ale ja nie rozdzielam. Rozdzielić tragedię na dwie uważam za skrót, który pozwala nam łatwo udać, że to co robili jako politycy już się nie liczy, pozostaje jedynie ludzka tragedia.

Wierzę w jedno: żyj tak aby nikt przez ciebie nie płakał i zadbaj o to, żeby po śmierci płakało po tobie całe miasto- „Bo takiego dobrego człowieka, proszę Pana to już nie będzie”. Na palcach jednej ręki można policzyć polityków którzy o ile nie robili wiele złego, to przynajmniej nie było o nich głośno. Jeśli minęli się z powołaniem i zamiast listonoszami zostali czołówką polskiego rządu, w takiej sytuacji powinno się po nich płakać jak po stracie wspaniałych ludzi, którzy dbali o dobro społeczeństwa. Wtedy kondukt żałobny na 50 000 ludzi miałby pełne uzasadnienie.

Żal mi prawdziwych bohaterów narodowych o których tak mało się mówi, jak Anna Walentynowicz oraz kombatantów, którym ponowne przejście przez piekło mogło być oszczędzone. Ci ludzie do ostatniej chwili mieli w sercu Honor i Ojczyznę. A nie jedynie nazwę stanowiska w rządzie, która sama w sobie znaczyła więcej niż, osoba je zajmująca. Urodzili się w prawdziwej Polsce i nie stracili jej ducha mimo tego, że 70 lat minęło od kiedy stali na skraju dołu w ziemi i do ostatniej chwili czuli, że oddają życie dla Ojczyzny.

Oglądam więc wiadomości trzeci dzień i dziwię się nad hipokryzją i łatwością z jaką człowiek udaje, że łączy się w bólu i zapomina, ze jeszcze wczoraj sam szykował fuzję na kaczki.

Poświąteczne resztki

Zwykły wpis

Cztery i pół miesiąca temu postanowiliśmy przełączyć nasz gaz (z czasem i prąd) z British Gas do Southern Electric. Z racji minimalnych stawek za jednostkę zużycia rzecz jasna. 60f miesięcznie za prąd i gaz miesięcznie brzmi całkiem inaczej niż 500f za prąd i 600f za gaz co 4 miesiące, nieprawdaż?

I dostajemy odmowę za odmową. Dzwonię, pytam, ustalam, nic. Utknęliśmy w samym środku, gdzie BGas twierdzi, że nic im nie wisimy a SElectric dostaje od nich odmowę z powodu „nieuregulowanego rachunku”. Którego być nie powinno bo od października jesteśmy na liczniku typu pre-paid. A po drodze jestem ja- biedny klient, który nawet nie ma biura do którego można by wtargnąć, zrobić awanturę, powylewać parę herbat ze szklanek a potem spisać sążnistą skargę i plasnąć nią kierownikowi o stół.

Dziś dzwonię po raz kolejny- odmowa. Pani z drugiej strony przyłożyła się jednak ambitnie, osobiście zadzwoniła do BGas i z ramienia władzy i autorytetu ustaliła, że te gnomy nie chcą nas puścić…bo mamy licznik pre-paid, czyli nie są w stanie utrafić w moment kiedy nasze konta nie waha się między +10 a -10f przed kolejnym doładowaniem. I na tą okoliczność od tylu miesięcy płacimy nie tylko horendalną stawkę z jednostkę to jeszcze powiększoną o 17% za typ licznika.

Czekamy więc dalej.

***

Mówią, że każda ciąża jest inna. Tym razem Nowe Nasionko spowodowało, że Kokainka chodziła cały ranek sztywna jak kijek, żeby tylko nie puścić pawia z tego czego jeszcze nie zdążyła zjeść. Tak na zapas. Żadnych zbędnych ruchów! Nie odwracać się! Nie mówić! Suseł, wyprostuj drogę do pracy bo tu jest ZDECYDOWANIE za dużo zakrętów!!!

I dali mnie na kasy.

A potem przyszła Bev i zaproponowała przeniesienie na kasy na najbliższe 3-4 tygodnie bo im to pasuje a ja się ucieszę. A że im dalej w las tym więcej drzew, za miesiąc i tak już zostanę na kasach do jesieni. Witaj lato w okolicy okna na świat!

Przy okazji siedzenia na kasach (to bardzo inspirujące miejsce) zauważyłam dziś fajną śmiawkę. W Polsce lek na ehm… biegunkę będzie się nazywał ładnie i profesjonalnie Stoperan, Lactoseven czy jakoś tak, żeby w aptece  nie było wstydu przy proszeniu przez szybkę.
-POPROSZĘ  STOPERAN!
-…
-STOPERAN!!! – i już wszyscy, którzy znają hasło wiedzą, że mamy problem.

W UK natomiast, jest jeszcze lepiej. Lek na biegunkę nazywa się „Diahorrea Relief” czyli po prostu „Ulga od Sraczki” i tak się go kupuje w supermarkecie. Ziemniaki, czipsy, chlep, małso, ulga od sraczki i Coca-Cola.

***

Zasłyszałam z okazji Świąt i odpadłam. Sobota tuz po Wielkim Piątku, stoję ze starą Znajomą i dzielimy się szczęściem związanym z moim Nasionkiem i jej jajowodami do przepchania. Podchodzi jej znajomu z koszyczkiem (supermarketowym, bynajmniej nie Świątecznym).
-No hej. A ty co, na zakupki?- pyta Znajoma.
-No, piwsko jakie kupię, wczoraj takeśmy popili, że mam dość, łoch!- odpowiada  znajomy, wielce z siebie zadowolony.
-W Wielki Piątek?
-A co był?
-No, wczoraj, Święta mamy.- informuje znajoma z lekką nutą histerii jako że z kraju katolickiego pochodzi.
-Ty? E! Ale serio?
-No, serio.
-To nic! Pójdę jutro na pasterkę i się załatwi. Spoko. No, to lecę!

***

Maja chciała wypić płynki z farbkami w których nurza się jajka.

Jajko zjadła ale wyjątkowo, wokół Świąt bo w jajcach na twardo się nie lubuje.

Z okazji lanego poniedziałku upraliśmy Maleńtasa w pełnej wannie wody zamiast w wanience. Mama asystowała od dna, Tata dorzucał zabawki.

Fajne takie Święta. Aha i psa wypraliśmy w pobliskim stawie hodowlanym. Jak przystało na Goldena wystarczyło mu rzucić kijka i już przebierał łapskami w wodzie strasząc ryby przyczajonym na drugim brzegu rybakom. Maja ryczała za każdym razem kiedy z psa zostawał sam łeb nad wodą bo bała się, że jej Kisiek umrze.

Kisiek też miał lany poniedziałek. Samochód w drodze powrotnej dostał też swoją porcję z mokrego psa.

Idę jeść mili Państwo- sałatkę, sałatkę, którą zagryzę sałatką.

Pa!

Skoro juz mamy niedzielę

Zwykły wpis
Wesołych Świąt i całej reszty kurczaków, zajączków, bazi i całego tego zamieszania wokół wiosny

życzą Wam Kokainka, Suseł, Majek i Ziarenek.

Wczoraj pracowałam, dzisiaj robię sałatkę, którą od razu pożrę, jutro idę do pracy. Po drodze pieczemy właśnie bułki, Suseł dopiero szuka farbek do jajek, które sami sobie poświęcimy skoro do kościoła mamy 20km i jest już jak gdyby za późno. 🙂