Punkt równowagi czyli jak zmusić 30 osób do zjedzenia dwóch bochenków chleba bez masła. (Wrzesień 2022- Luty 2022)

Zwykły wpis

Pamiętacie jak w 2018 miałam pomysł żeby zostać nauczycielem? No. Znowu mnie naszło. Do tego czasu już miałam wszystkie papiery ogarnięte, rynek pracy obczajony, trenera znalezionego… Na jesień 2021 złożyłam aplikację do Ministerstwa Oświaty i zostałam przekierowana do studium nauczycielskiego. Będę je nazywać SN chociaż to trochę inna instytucja niż w PL.

W Mikrofonach pracowałam równy rok. Razem ze mną, w sierpniu 2022 odchodził Nowy Szef. Stracił cierpliwość do NHS. Oprócz JF z którą pracowałam najbliżej nie zrobiłam żadnej nowej znajomości. Był jeden taki, przypominał Kena i ze stanowiska i z wyglądu. Kręcił się, przyłaził… Na prywatnej stronie przyznał się do nadużywania alkoholu, narkotyków, leków, co tam popadło ale zaklinał się że jest na drodze ku światłu. JF dała kontekst- przypinał się do wszystkich nowych dziewczyn w firmie, wprowadzał się, ‚tworzył związek’ aż dziewczyna orientowała się co ma na na talerzu i znowu sypiał na sofie w biurze. Rwał mnie na poezję. Nie ufam poetom a już na pewno nie ufam 40letnim facetom z nałogami rwącymi brzegi rzeki na poezję. Jeszcze pisał przez rok że teraz ma już swoją własną sofę. Jak Ken, przeczytane, odfajkowane.

Z Dachówkami i Mikrofonami za plecami przyszedł czas na kolejną przygodę.

W maju 2022 zrobiłam to czego nie zdążyłam w maju 2018… gdyby wtedy moja aplikacja była popchnięta kilka kroków dalej, zdawałabym GSCE z angielskiego w maju i zaczęłabym studiować we wrześniniu 2018. Dzisiaj miałbym 5 lat stażu w zawodzie, nigdy nie pracowałabym w Dachówkach, Mikrofonach, Magazynie, nigdy nie poznałabym Michasia….. Nie wydarzyły się tyle rzeczy. Z których żałuję tylko kilka…..

Mimo tego, że uczyłam się angielskiego od 12 roku życia, byłam w liceum w klasie profilowanej z językiem angielskim i brałam prywatne lekcje przez 6 lat to jednak zawsze uczyłam się angielskiego jako ‚drugiego’ języka. Co oznacza, że moje ALevels z angielskiego, czyli pisemna i ustna matura nie liczyły się w dokumentach jako GSCE z angielskiego. Musiałam zdać ‚małą maturę’ z angielskiego i przesiedziałam kilka ładnych tygodni, w ogrodzie, opalając kolana i ucząc się ‚zdawania GSCE’ w UK. Pierwszy egzamin w UK i od razu GSCE! SN zorganizowało egzamin u siebie i zdawałam razem z jakimś bardzo czarnym obywatelem- ja angielski, on matematykę. Napisałam bardzo twórczy fragment o magii (pisanie bloga ma wiele zalet) i dziewczynie, która odkryła w sobie nieprzebrane zasoby mocy magii stojąc po kolana w zimnej rzece i dostałam Grade7. Droga do szkoły stanęła przede mną otworem.

Zasadniczo, wróciłam na Uniwersytet. Po moich dyplomach geograficzno-kartograficznych miałam więcej kwalifikacji niż zwykły nauczyciel przedmiotu w UK bo w UK nauczycielem można zostać już z licencjatem a ja mam magistra. Więc jedyne co musiałam zrobić to nauczyć się jak być nauczycielem w UK. Roczny kurs dostarczył University of Leicester w gmachu którego byłam RAZ. Powiedzieli nam na ile słów mamy napisać 2 eseje akademickie a przez resztę roku należeliśmy do SN, dali czerwoną smycz i legitymację studencką i pokazali drzwi.

SN. Szkoła nauczycielska budynkiem przytulona do jednego z Liceów w mojej okolicy. 3 osoby administrujące, do tego A, szefowa nauczania, R, zastępca szefowej i kilka osób rozsianych po szkołach w całej centralnej Anglii. Prowadzili wykłady w SN, w różnych szkołach średnich do kórych trzeba było jeździć wieczorami. Po pierwszym tygodniu wrześniowych wkładów 6h dziennie przez 5 dni- rozesłali nas do naszych szkół, w których mieliśmy zostać do lutego. W lutym mieliśmy przenieść się do innej szkoły, zacząć wszystko od początku z tą tylko różnicą że teraz dzieciaki miały być ‚nasze’. I tak do czerwca kiedy mieliśmy ukończyć szkolenie, odebrać dyplomy i cieszyć się dwoma miesiącami wakacji.

Wzięłam kredyt studencki i po raz pierwszy w UK nie zabrakło mi do końca miesiąca. Podczas szkolenia dostawaliśmy więcej niż nauczyciel po 10 latach pracy. W UK kredyt studenki spłaca się dopiero po przekroczeniu magicznej bramy 26k dochodu rocznie i spłaca się go co miesiąc, z wypłaty, po 9 funtów miesięcznie. Po jakimś tam wieku (który dla mnie nadejdzie szybciej niż dla tych którzy biorą kredyt w wieku lat 19) umarzają resztę kredytu i finito.

Angielskim kandydatom na nauczycieli jest łatwiej- dopiero co wyszli z własnego liceum. Niektórzy z nim wrócili do własnych liceów i teraz uczyli się od tych samych nauczycieli co dwa lata temu, tylko zawodu.

Ja nigdy wcześniej nie widziałam agielskiej szkoły średniej od środka. W tym czasie Maja i Gaby nauczyli mnie więcej niż ktokolwiek. Bo wstyd było pytać nauczycieli o najprostsze definicje!

Na kursie SN było nas 25. Podobno troche więcej ale kilka osób zrezygnowało w pierwszym tygodniu wykładów bo tym jak powiedzieli nam, że bycie nauczycielem jest do dupy ale warto. Nie pamietam tych osób bo w tym czasie wszyscy przypominali z twarzy absolutnie nikogo. Jak na kursie na astronautów, kazdy wypinał pierś do przodu i od drzwi cytował szlachetne powody swojego pobytu w pomieszczeniu udowadniając że nikt, ale to absolutnie NIKT nie ma większych szans na nagrodę Nauczyciela 2022 niż oni. Jedni mieli mamę nauczycielkę, podobno jakąś ważną. Inni mieli misję Wokulskiego. Jeszcze inni nie wiedzieli co zrobić z życiem. Byli tacy co po cichu planowali zabrać dyplom do Chin i Tajlandii gdzie nauczyciel angielskiego bez dyplomu zarabiał jak człowiek a z dyplomem- jak arabski szach.

Ja miałam trochę z Wokulskiego. Na pierwszym wykładzie kazali nam napisać na kartce papieru dlaczego chcemy zostacć nauczycielami a ja napisałam, że ‚Jeśli uda mi się ocalić jedno dziecko przed byciem Płaskoziemcą, to moja misja będzie spełniona. Wszystko ponad to, to bonus’. I oczywiście wypdało na mnie żeby przeczytać moje szlachetne powódki na głos.

Z ciekawych osób na kursie SN … w sumie ciężka sprawa….

VVD – Niemka. Duża Niemka. Taka z rodzaju „wszystko ma wielkie”, pchała przed sobą falę dzwiękową. Od razu mi zazgrzytało w trybikach bo przyszła n pierwszy wykład w wielkiej czarnej koszulce, pociętej fabrycznie niczym żyletką, gdzie popadło i wystawał jej biust. Pokryty tatuażami. Była wielka, głośna i od drzwi zachowywała się jak uczeń który został na drugi rok na widok swojej nowej klasy. ‚Co wy tu robicie, szczyle?’. Naprawdę, przez chwilę wielu z nas zastanawiało się czy ona jest częścią wystroju wnętrza, odrabia drugi rok czy odkurza dywany…

Podpadłam jej w pierwszy dzień. Nikt nie wiedział że jest Niemką, tymbardzej ja, co siedziała na drugim końcu sali i czekała aż będzie mogła otworzyć notes i robić notatki! R, w czasie wykładu o niebezpieczeńswtach i pułapkach zawodu nauczyciela powiedział, że wielokrotnie będziemy musieli lawirować pomiędzy wiedzą do przekazania a opinią do zatrzymania dla siebie. Chrześcianie uczą o Islamie Islamskie dzieci, nauczyciel od historii omija zgrabnie problemy Bliskiego Wschodu, nauczyciel geografii (sic!) próbuje udawać, że za problemami Afryki nie stoją kraje Zachodu itp….

Spytałam więc co robić w sytuacji kiedy na przykład nauczyciel historii uczy o Holokauście podczas gdy ma w klasie dzieci które mogły usłyszeć alterantywne historie na ten temat. Wiele osób pokiwało głowami, zainteresowane odpowiedzią na to pytanie a ja rozejrzałam się po sali i napotkałam spojrzenie VVD. Na co ona na pełne gardło wrzasnęła;

-I OD RAZU PATRZY NA MNIE! BO NIEMKA TAK?? BO TO POLKA!

R szybko zażegnał konflikt machając rękami i zarządając rozejm ale VVD jeszcze miotała sie długo, od ściany do ściany. Ja udałam że nie zauważyłam i do końca dnia siedziałam cicho. Ale VVD poleciała w przerwie do biura i żądała kawałka papieru, żeby napisać na mnie skargę o rasizm i uprzedzenia na tle politycznym i historycznym…. dostała ciastko. Nie żartuję.

Po kilku tygodniach, po powrocie na wykłady, K, Estonka przyszła do mnie się ‚zaznajomić’ bo chciała stanąć twarzą w twarz z bykiem. VVD kpiła ponoć ze mnie, że mam segregator i długopisy co pewnie oznacza, że będe na szczycie stawki i K zaczęła się mnie bać. Serio, często sie zastanawiałam kto z nich podrobił certyfikaty urodzenia dodając sobie po 10-15 lat. K i ja byłyśmy od Geografii co spowodowało, że koniec końców K siedziała przy stoliku z humanistami: geografia, historia i religia w jednym kociołku, przynajmniej w UK. Przestała siadać z Niemką.

Po raz kolejny podpadłam VVD kiedy złożyła papiery na wakat w szkole i wpadła w panikę. VVD miała uczyć ‚Science’ co w UK oznacza biologię, fizykę i chemię w jednym przedmiocie. VVD miała tylko licencjat z biologii i problem pojawił sie kiedy szkoła kazała jej przygotować lekcję pojemności cieplnej. Nie kumała o co chodzi a co dopiero nauczyć obce dzieci czegoś na ten temat w 30 minut. Staliśmy ‚na papierosie’, gdzieś w marcu i S, fizyk z wkyształcenia udawał że z jego strony nie słychać. Rozglądała się zdesperowana, grzebała w Googlu na co ja w końcu straciłam cierpliwość i powiedziałam jej jak dziecku na czym to polega i dałam jej kilka przykładów.

-A skąd ty to możesz wiedzieć? Ty podobno jesteś od kolorowania mapek!

-Nie to nie. Oferuję pomoc. Po szkole będę szukała pracy jako geograf ale chcę też uczyć Science. Żadna tajemnica.

-Nie masz kwalifikacji!

-Mam. To się nazywa Master of SCIENCE (mgr). Mam licencjat z fizyki na wydziale astronomii, licencjat z geografii i magistra z kartografii. W Polsce geografia jest przedmiotem ścisłym a nie humanistycznym a nauki ścisłe są moją pasją od czasu kiedy nauczyłam sie czytać.

Pracy nie dostała. Pojemność cieplna ją pokonała. Ale w końcu dostała pracę jako nauczyciel Science i prędzej czy później będzie musiała nauczyć się fizyki. I chemii. Tylko szkoły mi szkoda…

VVD zrobiła sobie wrogów wszędzie gdzie sie pojawiła. W szkole do której ją wysłali, nauczyciele składali na nię raporty za niestosowne zachowania w stosunku do innych uczących sie nauczycieli. Do S w szczególności. S miał to w dupie ale jakaś nauczycielka miała dość jowialnego tonu VVD i zgłosiła że VVD obłapywała kolano S, podczas lunchu w staffroomie. Obłapywała kolana, żartowała nietuzinkowo i donosiła na innych. Szkoła czekała na luty kiedy VVD miała się wynieść na dobre.

W grudniu plotka o obłapywaniu dotarła do 25tki z SN i zaczęły się problemy z VVD w kręgu SN. Nikt nic nie mówił ale dla niej ‚wszyscy o tym plotkowali’. Widziała ‚spojrzenia’, słyszała ‚szepty’ i rozpoznawała ‚te miny’ na odległość! Biuro ją wezwało i koniec końców każde z nas musiało przyjść i wyspowiadać się ‚co słyszało o tym kolanowym incydencie’? Ja powiedziałam co wiedziałam: ‚O kolanowym incydencie dowiedziałam się od samej VVD. Jeśli nie chce żeby się o tym nie mówiło, powinna sama przestać o tym opowiadać na prawo i lewo’. Sprawa została zamknęta, VVD nie otrzymała przeprosin.

Cokolwiek by nie robiła, świat nie zatrzymywał sie na jej widok. Powiedziała wszystkim że ma ADHD, symulowała ‚ataki’ na wykładach podczas kórych narzekała że ‚leki puszczają’ i zaczynała gmerać rękami, stukać nogą aż czekała na nadarzającą się okazję i brała swoje rzeczy i teatralnym gestem ‚opuszczała’ towarzystwo maszerując przed wykładowcą ciągnąć za sobą płaszcz, plecak i tren żałości. Nikt jej po ulicy nie gonił i podobno miała to wszystkim za złe. A my przecież przyszliśmy tam uczyć się zawodu a nie dopieszczać problemy emocjonalne.

Z innych osób była N, Nigeryjka z trójką dzieci plus sześcio miesięcznym maluchem u cyca. Zawsze się spóźniała i wymieniała wkładki łapiące mleko. Z jakiegoś powodu uznała, że 2022 był idealny na szkołę nauczycielską.

Był C- od pierwszego tygodnia wiedziałam, że coś jest z nim bardzo nie tak. W przerwach między wykładami, robił sobie herbatę, siadał, i trzymając kubek obiema rękami- patrzył się w pustkę poza stołem, gdzieś w podłodze. Bez ruchu 45 minut. Nigdy nie podnosił ręki, nigdy nie odpowiadał na pytania, nigdy z nikim nie rozmawiał. Jakoś mi na nauczyciela nie wyglądał. Uczyli nas bycia aktorami na scenie szkolnej klasy- widownia zaproszona siadała a ty człowieku miałeś dokonać 5-6 przedstawień dziennie- porwać widownię, rozpalić dusze i serca, porwać do walki o lepsze jutro i cały ten ideologiczny bajzel – a on po prostu siedział bez ruchu. Jak już mieliśmy jakieś ćwiczenia (‚naucz czegoś 25 z SN, ze swojej dziedziny, w 3 minuty) C dostawał wylewu zupy do zlewu, jąkał się, poprawiał, coś tam mamrotał… W dniu zakończenia kursu, przy odbieraniu dyplomów zauważyłam (bo lubię liczyć rzeczy), że na stole leżało tylko 24 zwojów a nie 25… Chwilę mi zajęło wykumanie kogo zabrakło i był to C. Okazało się, że C był fizykiem (co wiedzieliśmy) ale nie wiedzieliśmy, że chciał uczyć fizyki na Uniwersytecie. Do tego potrzebował kwalifikacji nauczycielskich i poszedł do SN żeby móc uczyć dorosłych. Przejechał się jednak na lepieniu molekuł z plasteliny i zabawianiu tłumów w rytm Makareny. Współpraca z nastolatkami była ponad jego możliwości. SN zaproponowało mu jeszcze kilka miesięcy od kolejnego września ale C poddał się i nie skończył kursu.

Był EB, historyk. Kolejny Asperger w moim życiu, którego los wysłał razem ze mną do szkoły MC na półroczny staż. Ne widziałam go prawie 6 miesięcy, tak się integrował. Dostał kącik w budynku obok i pomimo zaproszeń do staffroomu humanistów, nikt go nigdy tam nie uświadczył. Na koniec, los wysłał nas również i na nasz drugi staż, do Szkoły EW gdzie nie miał wyjścia- musiał siedzieć na wprost mnie przez 4 miesiące. Nawet staliśmy się sobie bliscy ale to raczej praca na ugorze z mojej strony niż z jego. Okazało się, że jak wszyscy miał Syndrom Impostora czyli poczucie, że wszyscy dają sobie radę lepiej niż on i nie powinno go tam być. Każdy to miał ale on ukrywał. Zrobiło mu się lepiej na miesiąc przed końcem szkolenia. Znalazł pracę w szkole dla dziewczyn i strasznie mu współczuję, bo robił się siny na widok człowieka w spódnicy.

Syndrom Impostora miał każdy, ja też.

-Kogo ja oszukuję? – było codzienną mantrą każdego z nas. Obce dzieci, budynki, labirynty korytarzy, nauczyciele szkolący, nauczyciele nie szkolący ale obserwujący, rodzice, administracja, przepisy, regulacje, obostrzenia, strachy na lachy i ciężka praca… Każde z nas kwestionowało swoją specjalizację, swoje postępy, panikowało na widok odtwierających się drzwi do klasy, w strachu przed ‚komplikacjami’. Wszystko to przerabiał każdy nauczyciel przechodzący szkolenie.

Każdy z nas miał Mentora. Był to nauczyciel w danej szkole odpowiedzialny za nasze szkolenie. Mi przytrafił się TC, szef całego dpartamentu przedmiotów humanistycznych. ‚Wariat’ to niedopowiedzenie ale pozytywny wariat. Taki który biega nie chodzi, unosi się metr nad ziemią bo nie ma czasu siadać, z resztą siedzenie jest przereklamowane. Przez większą część czasu biegałam za nim z notesem i długopisem łapiąc w locie wskazówki, plany i triki zawodu. On miał długie nogi, ja krótkie. Był pasjonatem geografii i umiał bardzo głośno krzyczeć. Dzieciaki martwiały na jego widok ale i wielbiły go w tym samym czasie. U niego nie było zmiłuj się. Miał oczy naookoło głowy.

Raz jakiś karypel postanowił zatemperować kredkę na dywan pod krzesłem. O 15:00, TC zauważył obierki z kredki na podłodze i od razu wiedział kto był sprawcą. Nakazał sprzątaczce nie odkurzać pod tym krzesłem i zostawić odkurzacz w klasie. Na drugi dzień, grupa weszła, rozsiadła się, TC wyjął odkurzac, podciągnął do stołu i bez słowa wskazał karyplowi gdzie ma poodkurzać podczas gdy 29 innych karpyli siedziało, obserwowało i brało lekcję życia. Kiedy karypel skończył, dowiedział się że dostaje także czapę na popołudnie w sali wykładowej i telefon do rodziców. TC nie dzwonił ‚przed’ ale ‚po’ karze. Z informacją a nie z prośbą o pozwolenie od rodzica.

Do dziś, na widok ucznia żyjącego gumę na lekcji, robię to samo co TC- nie przestając mówić, biorę kubeł na śmieci z rogu klasy, nadal mówiąc, idę powoli do ławki, stawiam kubeł na zeszycie i czekamy.

-Kurka, szkoda nie? Jest 10ta minuta lekcji czyli guma pewnie świeża.- mówię

-Świeża.

-Jeszcze trochę chrupka…,mmmmm, szkoda.

Wypluwka idzie do kosza, kosz do kąta.

TC nauczył mnie więcej niż jakikolwiek inny nauczyciel jak na razie. I nie spodziewam się że jakiś nauczy więcej bo jestem juz samodzielnym nauczycielem (yay!) i rzadko obserwuję inne lekcje. Został moim ‚Wielkim Mistrzem’, zaraz po nauczycielce biologii w podstawówce, nauczycielu polskiego w liceum i nauczycielu kartografii na Uni. Mam 4 Wielkich Mistrzów. Dbał o mnie, ciągął za sobą absolutnie wszędzie, odpowiadał na każde, nawet najgłupsze pytanie. Rzucał na głęboką wodę i trzymał koło ratunkowe. Z którego nie skorzystałam, a na koniec sama stałam się kołem ratunkowym.

W pierwszy dzień TC wręczył mi grafik ‚moich’ lekcji. Miałam dwie klasy 7, dwie 8, jedną 9 i jedną 12.

Klasy 7 były przesłodkie, klasy 8 jak stado gęsi które próbowałam wcisnąć w kombinezony kosmiczne, klasa 9 jak sala pełna więźniów na zajęciach integracyjnych, klasa 12 to czysta przyjemność.

W MC spędziłam 6 miesięcy kształtując sobie wyobrażenie, że tak wygląda większość angielskich szkół, może oprócz szkół w wielkich miastach bo MC było szkołą w małym miasteczku. Jakże się pomyliłam! 😀

Mój dzień przez 6 miesięcy wyglądał mniej więcej tak: pobudka, pakowanie, jazda do szkoły Dzieciusiów, jazda do mojej szkoły, zebranie, pierwsza lekcja (W MC lekcje trwały po 100 minut!), przerwa, druga, siku, trzecia, chrupki, jazda po Dzieciusie, zakupy, jazda do domu, chrupki, planowanie (chrupki) kolejnych lekcji, spać, pobudka…. Weekendy różniły się tylko tym, że Dzieciusie nie jechały do szkoły. Co 2 tygodnie popołudniowa jazda do SN na wykłady a od listopada w to wszystko weszła jeszcze praca dyplomowa na Uni.

Okryłam w sobie pasję (ostatecznie) w czasie mojej pierwszej lekcji w życiu. TC kazał mi przygotować 20 minut ze 100, w czasie których miałam wytłumaczyć 12 klasie co to jest przesunięcie równowagi gospodarczej na Wschód. W angielskiej szkole wszystko podaje się uczniom na łyżeczce więc trzeba było zacząć od:

-Co to jest ‚przesunięcie’?
-Co to jest ‚równowaga’?
-Co to jest ‚gospodarcza’?
-I w końcu co to jest ‚przesunięcie gospodarczej równowagi’
-Acha, i gdzie jest Wschód?

Wpadłam na pomysł, żeby wytłumaczyć im to przynosząc fizykę na lekcję geografii. Zorganizowałam długą, drewnianą linijkę, kulę plasteliny i stanęłam przed klasą z patykiem w ręku. TC nie wiedział co zaplanowałam, bo nie pytał ale przez chwilę widziałam jak brwi opadły mu na kark, gotowy interweniować na widok studentki, która będzie opowiadać jakieś banialuki.

-Poproszę o ochotnika.

Znalazł się. Wystawiłam palec wskazujący i kazałam mu położyć linijkę (1.5 metrową) na moim palcu tak żeby się nie kiwała i leżała oparta o palec w bezruchu. Chwilę mu to zajęło. Kazałam mu wsiąść kawałek plasteliny i uturlać idealną kuleczkę a potem położyć ja na jednym z końców linijki. Linijka się pochyliła na stronę kuleczki.

-Co ma ta kuleczka do ekonomii w Chinach?
-??
Kazałam mu uturlać kilka kuleczek więcej i dokleić do pierwszej kuleczki. Linijka przechyliła się jeszcze bardziej.
-Jak to naprawisz? Co musisz zrobić, żeby linijka znowu była w równowadze?
-Zabrać kuleczki.
-Tego ci nie wolno zrobić.
-Przesunąć linijkę na palcu.
-W którą stronę?
-…. w stronę kuleczek..
-Dawaj.
Przywróciliśmy równowagę
-Teraz, zrób jeszcze jedną, ale naprawdę dużą kulkę i dołóż ja do pozostałych. Jak daleko musisz przesunąć linijkę, żeby przestała się pochylać?
-Do samych kulek, inaczej się nie da.

-Ta duża kulka to Chiny i ich siła produkcyjna. Mniejsze kuleczki to Wietnam, Kambodża, Tajwan… Wszyscy coś produkują na jednym końcu linijki a my, na drugim końcu linijki chcemy to coś mieć. Kulki to gospodarki tych krajów. Linijka to ekonomia światowa a mój palec to równowaga ekonomiczna. Im bardziej rozwija się produkcja za Wschodzie, tym bardziej punkt równowagi światowej ekonomii przesuwa się z Zachodu na Wschód. W czasie Rewolucji Przemysłowej, punkt równowagi był w Europie, teraz przesuwa się w stronę Wschodu.

Do końca życia będę pamiętać minę TC. Już nie klepał w laptopa siedząc w ostatniej ławce i obserwując moje poczynania z patykiem. Skrzyżował ramiona i z wyrazem twarzy „Ale jaja!’, kilku uczniów odwracało głowy w stronę TC (uczył ich geografii od 7 klasy) i kiwało głowami z aprobatą….

Po lekcji spytał czy może ukraść ten pomysł i korzystać z niego od tej pory, co odpłaci pokazując mi jak wytłumaczyć dryf przybrzeżny za pomocą piłki i ławki szkolnej. Dobiliśmy targu. Do końca mojego pobytu w MC obserwował mnie jak liczyłam stokrotki na trawniku szkolnym, tłumaczyłam ruchy konwekcyjne za pomocą kubka wrzątku i czerwonego atramentu, wyciskałam wodę z chmur i lepiłam wybrzeże z chleba. Dzieci ten chleb potem zjadły. Zeżarły dwa bochenki najtańszej gliny jaka była w Tesco i błagałby o ostatnią piętkę a ja ten chleb rozdawałam jak córka potentata kolejowego w czasie wizytacji w barakach.

TC był hitowy. W początkach grudnia poszliśmy wszyscy na Christmas Party do pubu hinduskiego, na curry. TC opowiadał o sobie- w szkole bandyta i łobuz, nie było na niego sposobu. Skończył szkołę i poszedł dalej bo pomimo tego że każda bitka w okolicy była jego, lubił się uczyć. Skończył geografię bo lubił nauczyciela od geografii. Został nauczycielem bo uważał, że każdy zbój i mordobijca może zostać kimś w życiu. Miał partnerkę i syna, 2 lata oraz starszego, 4 letniego ze specjalnymi potrzebami. Mówił, że życie go wkurwia bo chciałby wszystkiego na raz- chciałby być nauczycielem w UK ale i na Wschodzie, chciałby mieć święty spokój ale i podróżować. Chciałby pic piwo na patio ale w tym samym czasie jechać rowerem górskim na szczyt Ben Nevis…. Chciałby osiąść w spokoju z rodziną ale bał się ślubu…. I tak w kółko całe życie. Z partnerką postanowili więc pouczyć jeszcze rok czy dwa, spakować manatki i razem z dziećmi pojechać do Azji i uczyć tam wszystkich tych którzy nie mają różnych szans.

Trzy tygodnie potem, tuż przed Świętami siedziałam przez ścianę z TC. On poprawiał próbne egzaminy, ja planowałam lekcję. Poszłam po coś do klasy, siedział w ostatniej ławce i pracował. Zadzwonił telefon, szybko wyszłam bo nie moja sprawa. Kiedy wróciłam po pół godzinie, laptop był otwarty, butelka z wodą nie zakręcona. Zniknął. Czekałam jeszcze a jakimiś pytaniami dotyczącymi lekcji na następny dzień ale nie wrócił. Zamknęłam mu laptopa, zakręciłam butelkę, zgasiłam światło w klasie i zamknęłam drzwi.

TC nie wrócił. Tego dnia dostał telefon od partnerki- dostała złe wiadomości od lekarza- 34 letnia kobieta z dwojgiem dzieci i terminalnym rakiem. Zostawił wszystko jak leżało, laptopa, butelkę, Daleki Wschód i marzenia o wielkich rzeczach. Zmarła rok później.

Zostałam bez Mentora na 2 miesiące przed końcem stażu w MC. Nie dostałam nowego, bo radziłam sobie świetnie, pewnie dlatego. Przyszedł do mnie szef geografii i spytał mnie czy wiem co robię. Wiem. Jak mam pytania to prosto do niego a jak na razie- ucz co zaplanowałam i wyślą mi kogoś kto będzie siedział w tyle i dopełniał kwestii prawnych. Wszystkie klasy TC uczyłam do końca stażu sama. Wpadał Dyrektor i widział spokojną klasę, chleb na podłodze i wulkany….Szkoła była bardzo wdzięczna za pomoc. Zamiast wysyłać nauczycieli zastępczych na lekcje podczas których dzieci wypełniałyby kserowane testy i czytały kserowane podręczniki, do końca lutego miały prawdziwego nauczyciela. Po raz kolejny- nic mnie nie nauczyło więcej niż skok na głęboką wodę, bez wsparcia i bez asekuracji. Podczas gdy 25 z SN miała uczyć swoją pierwszą lekcję samodzielnie za 7 miesięcy, ja uczyłam już sama w lutym. Przyszedł ostatni dzień, moje dzieci z dwóch 7 klas dostały po przypince do klapy marynarki. Biły się o to które dostanie którą i wypinały wątłe piersi z dumą.

R kazał mi napisać raport na własny temat. Bez mentora, nie mogłam dostać pełnego raportu więc obeszłam nauczycieli którzy mnie poznali w te 6 miesięcy i każdy napisał swój paragraf. R był bardzo zadowolony że dałam sobie tak radę i trochę zesrany kiedy powiedziałam mu, że od 2 miesięcy uczyłam sama.

Wróciliśmy do SN na 2 tygodnie a po przerwie- do nowej szkoły, gdzie po kilku dniach obserwacji mieliśmy zacząć uczyć nowe dzieci, w nowych klasach, nowych budynkach, labiryntach, realiach, przepisach…. z nowym mentorem u boku ale będąc odpowiedzialnym za wszystko co się działo w klasie.

Poszłam do EW. Szkoła ulokowana w dwóch miejscowościach, miałam uczyć 3 dni w jednej i 2 dni w drugiej, o czym dowiedziałam się w pierwszym dniu. Było nas 4 z SN ale tylko ja jeździłam między szkołami. W sumie, uczyłam z sześcioma różnymi nauczycielami, w dwóch szkołach, w 9 różnych klasach. W połowie nie działał mój laptop, w innych nie działała myszka, w innych nie było miejsca na zeszyty więc dźwigałam za sobą wózek a na nim skrzynkę z zeszytami. Każdą lekcję uczyłam w innym pomieszczeniu, latałam jak z pieprzem, wszystko nosiłam ze sobą bo szkoła była tak biedna, że nie było ich stać na markery suchościeralne. Wszystkiego nam odmawiali. Nie było pieniędzy na ksero (a podręczników w UK dzieci nie dostają ani nie kupują), kazali tworzyć wyjechane lekcje ale bez użycia kredek, nożyczek czy wydruków z komputera ‚bo za drogie’. SN płaciło im za naszą edukację a my kupowaliśmy własne markery.

Uczniowie bali się nauczycieli i gardzili nimi. Nie bali się bo nauczyciele byli surowi ale sprawiedliwi ale dlatego że darli mordy na każdego dzieciaka jak na parobka. Można krzyczeć na studentów na różne sposoby, jak TC- kreatywnie albo jak moja mentorka, za pomocą gwizdka bo nikt nie zwracał uwagi ja jej wrzaski. ‚My versus Oni’ brzmiało po korytarzach pełnych dzieciarów wyrzuconych z klas. W przerwach gromadzili się na placach poza budynkami i nie miały prawa wstępu do środka, nawet kiedy padał deszcz. Kto złapał siku ten miał szczęście.

Ale moja mentorka była w tym wszystkim najlepsza. W pierwszy dzień była bardzo miła, spytała o zdrowie i dzieci ale moją pierwszą lekcję, i wiele lekcji potem zamieniła w piekło.

Jedna odpowiedź »

  1. A jednak edukacja! Bardzo się dla Ciebie cieszę i zdrowo zazdroszczę, że się odnalazłaś w angielskim systemie. W sumie nie wiadomo jeszcze, czy nadal pracujesz jako nauczyciel, bo to jest rok 2022. Ale na razie zakładam, że tak. Nawet nie wiesz, jak wiele podobnych przeżyć miałam na swoim kursie nauczycielskim… Widzę, że wszędzie wygląda to podobnie. Niestety ja sama zostałam zimno i brutalnie odarta ze złudzeń i już bardzo dawno temu (najpierw w 2011, a potem ostatecznie w 2014) zostawiłam edukację daleko za sobą na rzecz tłumaczeń – najlepsza decyzja w moim życiu. Mnie wypaliła biurokracja, układy i układziki – myślałam, że w Wielkiej Brytanii jest inaczej – a miałam to „szczęście” praktykować i pracować w dwóch BARDZO dobrych szkołach (szkoła średnia i koledż). Mam nadzieję, że się spełniasz w swojej roli – mogę sobie wyobrazić Twoje lekcje ❤ (ps. mam wielki sentyment do geografii, bo pomagałam jako asystentka przez wiele lat w szkole średniej i 6th form – do końca życia zapamiętam mój egzamin specjalistyczny na tłumacza – płyty tektoniczne – które były omawiane na geografii w koledżu 2 dni wcześniej!). Świetnie się czyta Twoje dzieło.

    Polubione przez 1 osoba

    • Jest 2024 i nadal uczę ale jak pewnie już się domyślasz, moja niespokojna natura życiowego himalaisty nie pozwoli mi długo usiedzieć w jednym miejscu. I akurat kwestia bycia tłumaczem unosi się wokół mojej głowy jak smużka zapachu obiadu kiedy człowiek jest głodny a do lunchu jeszcze kilka godzin…. Tyle tylko, że znowu utknęłabym w domu….:D

      Polubienie

      • Tłumaczenia w tym kraju są niełatwe. Nigdy nie masz stałej gwarancji zleceń, żadnych gwarancji zarobków. Niemniej jednak satysfakcja z pracy jest przeogromna i nie zamieniłabym tego na nic innego. Dzięki swojej pracy dostałam kredyt hipoteczny, więc wiem, że można. Ja osobiście nienawidziłam wychodzić z domu do ludzi, z którymi wcale nie chcę przebywać. Widziałam pasjonatów takich jak Ty, którzy powoli niknęli w oczach i brytyjska pogarda niektórych dziuń po koledżach, które uważały się za ósmy cud świata doprowadziły do mojej rezygnacji z edukacji (to zaczęło się jeszcze jak byłam asystentką). A może part-time tłumaczenia to opcja dla Ciebie? Wtedy masz jakiś kontakt z ludźmi i też swoje teksty. Chyba że chcesz tłumaczenia ustne? Tu trzeba sporo jeździć i codziennie jest coś innego. No i jeszcze są takie cuda jak tłumaczenia in-house – etaty. Rzadko, ale zdarzają się.

        Polubienie

      • W szkole staram się trzyma z daleka od wszystkich. Paradoksalnie, szkoła w której przez 6 godzin dziennie kisi się 1300 osób może być bardzo samotnym miejscem ale bardzo mi to odpowiada. Nie szukam dramy a drama omija mnie.
        Part time jest dobrym pomysłem i zdecydowanie spróbuję się przyjrzeć temu z bliska. Ostatnio byłam z Rodzicielką w szpitalu na usunięciu kamienia z nerki i anestezjolog, dla legalności zabiegu musiała zadzwonić do tłumacza ustnego. Przywitał się, ona powiedziała mu o ma powiedzieć pacjentce i vice versa i w 20 minut załatwili wszelkie formalności i papierki. Tak w sumie też można, pewnie siedział w domu na sofie w tym czasie. 😀

        Polubienie

      • Dokładnie tak, ten tłumacz na pewno siedział na sofie albo na łóżku (tak jak ja to robię – nie mogę przy biurku długo siedzieć). To wszystko kwestia preferencji i indywidualnych upodobań. Mam dobrą koleżankę, która przez ok. 10 lat pracowała jako tłumacz medyczny – ustny – w Manchesterze i okolicy – wiązało się to z pioruńskimi dojazdami i użeraniem się z agencjami, ale kiedy emigrowała za mężem do Hiszpanii, powiedziała mi, że te godziny i historie z pacjentami/klientami/użytkownikami usług były najbardziej wartościowymi w praktycznie każdym obszarze życia, bo oczekując na lekarzy poznawała wspaniałych lub po prostu interesujących ludzi w ich najsłabszych momentach, a dzięki jej pracy mogli oni się uspokoić, upewnić, że rozumieją sytuację i zadawać pytania. Podziwiam ją pod każdym względem – tłumaczenia ustne są nieporównywalnie trudniejsze w moim odczuciu, wymagają silnej psychiki i empatii. Ja jednak idę się zagłębiać się w dokumentacji badań klinicznych, w których czuję się jak ryba w wodzie.

        Polubienie

      • Kilka razy tłumaczyłam ustnie w UK i było naprawdę super. Pierwszy raz w Piekarni, wielkim zakładzie gdzie dwóch Polaków bez angielskiego pobiło się na piąchy na hali produkcyjnej o dziewczynę i trzeba było dość do sedna sprawy. Także w zeszłym roku kiedy uczennica przyniosła do szkoły nóż i trzeba było wezwać matkę…. A dziś nomen omen o tłumaczeniach – przeprowadziłam swój pierwszy w życiu egzamin GCSE z języka polskiego. I już inne szkoły w okolicy miasta dopytują się czy mam wolny czas w maju. 12 minut za 75 funtów plus koszty dojazdu 😉 A jeździć kocham

        Polubienie

      • Też robiłam te egzaminy, zwłaszcza kiedy było więcej polskojęzycznej młodzieży w okolicy 😀 Dwa razy trafił mi się też A-level (z AQA) z polskiego. Mój syn zdawał uproszczoną wersję z polskiego (listening, speaking) – kiedy była jeszcze dozwolona, więc pamiętam co nieco. Widzę, że jest zapotrzebowanie na egzaminatorów nadal – gratuluję serdecznie, to naprawdę dobre pieniądze (większe niż egzaminatora w Instytucie Lingwistów, haha). Ależ Ty masz przygody z ludzikami na swojej drodze życia, po prostu kosmos. Myślę, że spodobałaby ci się idea formalnych tłumaczeń ustnych – przynajmniej part-time. Zdobycie kwalifikacji byłoby czystą formalnością. Moje koleżanki (nie polskojęzyczne, co prawda) z regionu north-west mówią, że najciekawiej jest w zakładach karnych, haha.

        Polubienie

      • Rynek na egazminatorów się skurczył bo od tego roku AQA chce tylko wykwalifikowanych nauczycieli do egzaminowania więc popyta na takich jak ja poszedł w górę.
        Mam znajomą która zajmuje się więźniami który opuszczają więzienia i ‚wracają do społeczeństwa’. Kosmos i hołubce. Ale chyba nie miałabym serca do więźniów. …

        Polubienie

Dodaj komentarz